sty 04 2004

2003-12-08 you can do what you want


Komentarze: 0

Witaj znowu!

Już popołudnie więc wypada zabrać się do wieczornego zapisu przeżyć dnia dzisiejszego. Jeszcze zanim zacznę powiem Ci, że wciągnęło mnie to pisanie. Sprawia mi ono olbrzymią frajdę. Naprawdę. Kiedy zaczynam pisać to wpadam w trans. Hm, zupełnie jak chłopaki z tego zespołu, na którego koncercie byłam wczoraj. Grali spójnie, ale miny mieli nieziemskie. Szczególnie basista. Ten sprawiał wrażenie, jakby jakąś ekstazę przeżywał. Niesamowity widok! Saksofonista też bardzo się wczuwał. Stosunkowo najbardziej „przy ziemi” grał perkusista. Ale on też się zapomniał i przez chwilę „pojechał” Led Zeppelin. Oni przeżywali swoją muzykę, czuli ją każdą częścią ciała – to było widać! I to było niesamowite!

Mam wrażenie, że kiedy ja siadam do klawiatury to tez zapadam w swoisty trans. Kiedy piszę to nic nie jest w stanie mnie oderwać od tego. Takie moje momenty zapomnienia..........

Nadal słucham Kenny’ego G. W połączeniu z Natalie Cole...... Mmmmmm. Klimacik supcio! Tylko coś za oknem pogoda nie sprzyja takiej muzyce. Śnieg powinien padać! Biały śnieg! Podobno u moich rodziców już troszkę leży. Ech jeszcze tylko kilka dni i pojadę.

Dzwoniła Beata (ta, u której pracuję). Powiedziała, że jest bardzo zadowolona z mojej pracy i mam absolutnie się nie przejmować, jeśli chłopaki powiedzą, że nie chcą ze mną zostać. To wynika z tego, że coraz mniej widują ją. Beatę, własną matkę. W sumie to się im nie dziwię. No, ale nie mnie o tym sądzić. W każdym razie Kuba kategorycznie powiedział, że mam nadal przychodzić. A musisz wiedzieć, Eljot, że aby usłyszeć takie słowa z ust tego dziecka to  trzeba sobie naprawdę zapracować.. (nie schlebiając sobie zbytnio, tak tylko mówię). Bo Tomek, jak to trzylatek. Raz jest tak, kiedy indziej w zupełnie inną stronę. Ja to rozumiem i nie powiem, praca daje mi dużą satysfakcję. No, ale już niedługo. W końcu zdam na tą swoją wymarzoną etnologię albo niderlandystykę. Ola będzie miała mniej czasu dla Kuby i Tomaszka. Ale na razie jeszcze mam. I dobrze.

Dzwonił mój białostocki Mikołaj. Tam w księgarniach podobno nie ma antologii Tetmajera! Jak może nie być? Taki poeta! Takie wiersze! Cudowne, nastrojowe, a tu co? Nie ma ich?! Niemożliwe. A jednak. Cóż po naradzie z Mikołajem doszłam do wniosku, ze sama sobie kupię ta antologię. We Wrocławiu. Zawiozę Mikołajowi, a on mi ją tylko opakuje ładnie.

Tak sobie myślę. Chyba prezenty i cała otoczka świąt nie jest w tym wszystkim najważniejsza. Ważne jest żeby spotkać się z ludźmi, których dawno nie widzieliśmy, żeby znaleźć czas na normalną ludzką rozmowę. Na nią zwykle, w ciągu dni, tygodni w pracy, brakuje nam czasu. Takie mam wrażenie. Tymczasem spece od marketingu mniej więcej zaraz po tym, jak dopalą się na cmentarzach znicze (ślad po naszej tam obecności) , zaczynają przygotowywać nas na nadejście świąt. A przygotowują stopniowo, acz skutecznie. Najpierw pojawiają się na sklepowych wystawach choinki i mikołaje. Potem dochodzą rozmaite promocje cenowe, często idące w parze z  dodatkowymi korzyściami w postaci „gratisów”. Po angielsku to się ładnie nazywa „free sample”. A czy naprawdę o to w tym wszystkim chodzi? Chyba nie...

W ogóle ostatnio zastanawiam się nad podejściem człowieka do spraw religii. Ja swojego nie umiem sprecyzować. Wyrosłam w rodzinie, w jakiej wyrosłam. Mam wpojone pewne wartości. Ale myślę, że nadal poszukuję swojej drogi. Mam okresy kiedy po prostu nie mogę nie być w Kościele, a mam też takie, kiedy nie odczuwam potrzeby chodzenia tam (Bóg jest przecież wszędzie). Może to głupie, ale wydaje mi się, że każdy chyba musi przez taki okres przejść. Zresztą nawet nie  tak dawno rozmawiałam o tym z Beatą. Ona też miała taki okres, w końcu znalazła własną drogę. Chodzi teraz regularnie do Kościoła i taki nawyk wyrabia też u swoich dzieci. Ja mam trochę trudniej. Mama chodzi na mszę mniej więcej regularnie, brat... (nie ma mnie tam, więc nie wiem, nie będę się wypowiadać), a tata? Tata... Zawsze wydawało mi się, że naukowcy wierzą tylko w to, co wyjdzie im z tych wszystkich mądrych wzorów. I z niepokojem muszę przyznać, że mój tata należy chyba do tej kategorii ludzi. Ale mogę się mylić albowiem jest on dość skrytym człowiekiem. W każdym razie do Kościoła chodzi od święta. Ale może on tak, jak i  ja szuka... Żeby już skończyć ten wywód. Czasem, kiedy patrzę na to, co się dzieje dookoła zastanawiam się „Boże, widzisz to i nie grzmisz?!”. Tyle zła, cierpienia... Ostatnio kupiłam sobie felietony Krystyny Jandy „Różowe tabletki na uspokojenie”. Ona pisze tam o Krzysztofie Kieślowskim. Na koniec przypomina jego odpowiedź na pytanie jednego z dziennikarzy podczas wywiadu, tak na marginesie przeprowadzonego na rok przed jego śmiercią. Pytanie brzmiało: „Gdyby pan, twórca „Dekalogu”, umarł i po śmierci trafił do nieba, jak pan myśli, co by powiedział panu Bóg?”. Kieślowski odpowiedział: „Gdybym tam trafił musiałbym go najpierw obudzić. Bo jeżeli tam jest, to śpi. Powiedziałbym mu, OBUDŹ SIĘ! ZOBACZ CO SIĘ DZIEJE!”. Musisz przyznać, Eljot, że coś w tym jest...

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz