lip 20 2004

Eh życie...


Komentarze: 1

Eh życie...

 

Jesteś straszne. Doświadczasz, karzesz, nie rozpieszczasz. A jednak cię kocham. Bo mimo, że od zawsze musiałam z tobą walczyć, zmagać się, nic nie dostawałam od ciebie łatwo i za darmo to jesteś moje. I nie zamieniałabym cię na żadne inne. Dzięki, że jesteś. Dzięki temu, że stawiasz mi ciągle nowe przeszkody na drodze wiem, że żyję. Nie sztuką jest przeżyć cię nie kiwnąwszy palcem, nie siłując się z tobą...

 

Rozważana filozoficzne na temat życia prowadzone we wtorkowe popołudnie... Ale mnie wzięło...

 

Cóż, już myślałam, że będzie dobrze, że jakoś wszystko zaczyna się układać. Nie dzienne??? Napiszę odwołanie. Odrzucą??? Pójdę na wieczorowe. Co prawda mam wyrzuty sumienia bo to znowu z kieszeni rodziców... Ale tata powiedział, że mam się nie przejmować, że jestem ich córką. No tak, ale oprócz mnie mają jeszcze P. Hm, w sumie to za 2 lata on też pójdzie na studia to sytuacja się odwróci. Tata dziś dzwonił i powiedział, że jutro w swojej skrzynce znajdę pismo odwołania, mam wydrukować, podpisać i zanieść. Do tego oczywiście dołączyć jak najwięcej opinii wykładowców. I mam sobie nie zaprzątać głowy myślami o studiowaniu filologii słowiańskiej, bo skoro moim marzeniem jest niderlandystyka to będę to studiować, a on jako ojciec mi to umożliwi. Mówi, że to obowiązek rodzica. Może i tak (kocham cię tato. Ciebie, mamo, też!!!), ale ja mam wyrzuty sumienia. Chciałabym, skoro już dwa lata „jestem na swoim”, ostatecznie usamodzielnić się. Nie być zależną od zasobów finansowych rodziców. Chyba jeszcze trochę poczekam. Jak już zrobię kurs pilota i przewodnika to zabiorę ich w jakieś fajne miejsce. Jako podziękowanie za lata zmagań ze mną. i za coś jeszcze...

 

Dzisiaj z E. byłyśmy w AVONie i w końcu mam perfumy. Bosko pachną. Tak letnio... Poczułam się jakbym leżała na łące u dziadków i wpatrywała się w niebieskie, bezchmurne, niebo. Eh, a może tak zamiast jechać do upalnej Chorwacji namówić ludzi, żebyśmy pojechali do moich dziadków na podwarszawską wieś??? Niby dziura, niby nic, ale można pójść na grzyby, można łowić ryby, można chodzić na długie spacery, można pływać w jeziorze. Palić ognisko, siedzieć do późna. Dom duży, spanie za darmo, tylko żywić oczywiście trzeba się na własny rachunek. Można też jechać do Warszawy... Muszę z nimi pogadać, ale i tak nie wcześniej niż po przyjeździe Eśka. Ognisko, gwiazdy na niebie, ciepły sweter Esia... Eh życie...

W banku w końcu odebrałam duplikat karty. Ta, którą wydali mi jakieś 3 tygodnie temu była bez pierwszej litery imienia. A skoro już polubiłam moje imię to życzyłabym sobie, aby pisano je poprawnie. Potem jeszcze wstąpiłyśmy na filologię, ale nie wiele się dowiedziałyśmy. Na początku następnego tygodnia idziemy do dziekanatu składać odwołanie.

 

Wróciłam do domu wykończona chodzeniem (wszędzie dzisiaj tuptałam, ale to zdrowo) i upałem. Niedługo potem przyszli bracia podpisać umowę. Bardzo fajnych będę miała współlokatorów, myślę, że dobrze będzie nam się mieszkało. Ich trzech i ja. No jeszcze Esio oczywiście, wobec tego ich czterech i ja. Fajnie. Niespodziewanie zagadałam się z moją wakacyjną współlokatorką. Stałyśmy na balkonie ponad godzinę i gadałyśmy. Głownie o facetach. :D :D :D. Dotarło do mnie, że mam szczęście, że spotkałam Esia. Zdałam sobie z tego sprawę na dobre już. Uświadomiłam sobie, że facet naprawdę mnie słucha, że pamięta co do niego mówiłam, o czym mu opowiadałam. To ważne jest bardzo. Poza tym wiem, że mam w nim oparcie, że jest jasnym promykiem... nadzieją... wiarą... miłością. Eh życie, dziękuję. Okazało się, że M. ma podobną sytuację do mojej. Jest z chłopakiem 3 miesiące, a on teraz wyjechał na jakiś czas. Zupełnie jak u mnie. No, tylko ja znałam Esia 2 miesiące, a on wyjechał na 4. I ciągle mi powtarza „nie martw się Misia, jak wrócę będziemy już razem od pół roku. Bardzo się cieszę.”. Ja też...

 

Wczesnym popołudniem dostałam zaskakujący telefon. Zadzwoniła pani z biura podróży do którego wysłałam swoje c.v. w sprawie pracy. Zaprosiła mnie w czwartek na spotkanie, to oczywiście nic jeszcze nie znaczy, ale pozwala mieć nadzieję. I kiedy tak radośnie mi było i się uśmiechałam, jadłam pysznego loda ułamał mi się ząb. Nic z niego prawie nie zostało. Już jakiś czas temu dentystka powiedziała, że on jest bardzo słaby i ona osobiście nie podejmuje się grzebania w nim. Wstawiła tylko plombę amalgamatową, w myśl zasady, że prowizorki trzymają się najdłużej. I rzeczywiście, było dobrze do dzisiaj. Jutro o 14:30 mam wizytę u zębologa. Koszmar, zwykle nie boję się dentystów, ale tym razem...

 

Eh życie...

 

Skryłam się w kącie przed upałem i z zamiarem obejrzenia „Ally McBeal”. Skończyło się na tym, że znowu z M. zaczęłyśmy gadać. O facetach, seksie, receptach na udany związek, taka babska rozmowa. Pierwszy raz trafiłam ta taką gadatliwą współlokatorkę, ale to dobrze. Bardziej się otworzę, nauczę się czegoś nowego. Bo od każdego, kogo spotykamy na swojej drodze (a nie spotykamy go Przypadkiem, bo one nie istnieją) można się czegoś nauczyć, coś w sobie odnaleźć, można spojrzeć na różne sprawy z innej perspektywy. I to jest fajne i ciekawe. Tylko znowu pojawiło się we mnie ziarenko niepokoju – jak to będzie po Esia powrocie. On mówi, że będzie lepiej niż było. Oby Moje Kochanie miało rację...

 

Eh życie... „rozstania są po to, żeby odnaleźć się na nowo, żeby tęsknić, żeby znowu kochać”. Rozstania cementują, może dlatego moi rodzice mimo, że czasem mają bardzo ciche dni są udanym małżeństwem już ponad 20 lat. Tata bardzo często wyjeżdżał, mama studiowała w Warszawie, on we Wrocławiu, przyjeżdżał do stolicy raz na miesiąc. Inna rzecz, że to taki czas był. A po ślubie też wyjeżdżał. Na zagraniczne stypendia, ale też robił we Wrocławiu doktorat. A mama nadal była w Warszawie. A teraz są w końcu razem i chyba całkiem im nieźle się żyje. Rozstania są potrzebne, wtedy można naprawdę docenić to, czego chwilowo brak. Można spojrzeć w głąb siebie i zapytać „czego ja chcę?”. Ja spojrzałam, odpowiedziałam. I już wiem. Wiem, ale boję się. Boję bo pierwszy raz mam tak dużo do stracenia.

 

Eh życie...

 

Słucham teraz piosenek Wojtka Młynarskiego z Przeglądu Piosenki Aktorskiej, które dostałam od Esia. Słucham, wspominam, uśmiecham się patrząc na zdjęcie, które dostałam na samym początku naszej znajomości. Wtedy jeszcze znaliśmy się z rozmów na gg, no i z wymienionych zdjęć. A potem... a teraz... Słucham, wspominam i czekam na kuzynkę, która wieczorem ma przyjść i przynieść mi indeks swojej koleżanki, która u mnie mieszka. Pewnie chwilę pogadamy, ale nie za długo bo lepiej nam się rozmawia na gg niż w rzeczywistości. Dziwny układ. Jeszcze jedno potwierdzenie na to, że życie bywa zaskakujące.

 

Eh życie...

 

alexbluessy : :
Fyfka
22 lipca 2004, 20:18
Piszesz długie notki więc trzeba długo komentować :). Może zrobię to w punktach... 1. To super że masz takich kochanych rodziców.Zawsze pomogą,doradzą... 2.Chciała bym żeby mój dziadek mieszkał w tak cudownym miejscu jak Twój.Niestety jeden mieszka na przeciwko mnie i też w bloku a drugi w mieście i oczywiście też w bloku. Niestety.A ja tak kocham przyrodę. 3.Co do tego zdrowego tuptania to jestem za. Niestety ja nie należę do ludzi kochających koczowniczy tryb życia. Powiem inaczej...jestem leniem :P:P.Ale ja tam nie muszę tyle łazić...wystarczy że się przejdę raz na dzień do lasu i mi starczy.Boje się że schudnę...heh....

Dodaj komentarz