lip 22 2004

To nie tak miało być.


Komentarze: 1

Co ma być, to będzie. Niebo znajdę wszędzie. And I will see the sun again.

 

Znowu jestem sama w mieszkanku. M. wyjechała na weekend do domu, wróci w poniedziałek rano. Druga współlokatorka wakacyjna być może pojawi się w niedzielę wieczorem. To dobrze, mogę chwilę znowu pobyć sama ze sobą i swoimi (nie zawsze zdrowymi) myślami. Mogę biegać po pokojach w samym ręczniku i niczym się nie przejmować, mogę słuchać głośno muzyki bez obawy, że komuś będzie to przeszkadzać, czy że ktoś nie lubi słuchać – Dido w tym przypadku. Mogę też śpiewać na całe gardło, że I will see the sun again i tak dalej. Tylko dlaczego nos mnie swędzi po złej stronie??? Być może zadzwonią rodzice, a wiem, że jeśli tak się stanie to szykuje się poważna rozmowa. Czeka mnie rozmowa z rodzicami na temat zęba. Dobrze, że można zapłacić w ratach. I tak już wiem, że trzeba będzie robić tzw. most, czyli wydadzą na moje dwie koronki jakieś 700 złotych. A we wrześniu trzeba będzie zapłacić 2100 za studia jeśli odwołanie odrzucą. Więc może lepiej niech nie odrzucają...  (nos mnie ciągle swędzi).

 

Byłyśmy dzisiaj z E. odebrać nasze świadectwa i opinie od pani Cz. Okazało się, że po roku wytężonej nauki otrzymałyśmy tytuł referenta administracyjno-biurowego, specjalność język angielski. Co to za referent nie mam pojęcia, ale kolejny dyplom do kolekcji będzie. Hehehe. Pani Cz. wystawiła mi bardzo dobrą opinię i jestem jej wdzięczna za to bardzo, oby tylko coś to pomogło.  Nikogo więcej nie zastałyśmy, wiadomo na wyższych uczelniach teraz mają wakacje. Po wizycie w szkole naszej wspaniałej E. pojechała do domu, a ja na job interview. Biuro typu „work & travel in the USA” ogłosiło nabór na dwa stanowiska. Zgłosiłam się, na dzisiaj wyznaczyli mi termin rozmowy. Nie spędziłam tam nawet 10 minut bo kiedy szefostwo dowiedzieli się, że prawdopodobnie będę studiowała wieczorowo od razu powiedzieli, że szkoda czasu na rozmowę. Chyba, że zrezygnuję ze studiów. Ale ja bym chyba głupia była, gdybym zrezygnowała z wymarzonej uczelni i kierunku, nie??? Wobec tego uśmiechnęłam się tylko słodko do pana szefa pod krawatem i wyszłam. Nie to biuro to inne, prawda???

 

Aha, mam już zdjęcia z sesji. Kurcze, nawet fajne. Ale trochę sztuczne. Nie lubię być fotografowana z zasady. Uśmiechać się na zawołanie nie umiem i nie lubię. To strasznie ciężka sztuka. A co do współpracy mojej z tą firmą. Wyglądają w porządku, tyle, że nie dzwonią. Zapłaciłam za zdjęcia? Zapłaciłam. Umowę mam? Mam. Ofertę mi przedstawili? Przedstawili. I według pani, która siedzi w ich wrocławskim biurze mam się nie martwić bo wszystko będzie w porządku. Ale ja jestem niespokojna i  jeśli jutro się nie odezwą biorę sprawy w swoje ręce i sama dzwonię. Niech sobie w kulki nie lecą.

 

Rozmawiałam dziś z jednym z moich Wirtualnych Znajomych. Pomogła mi ta rozmowa, potrzebowałam jej. Od razu mi ulżyło jak zobaczyłam, że D. jest dostępny. Czy ja jestem samolubna??? Egoistyczna??? Ale ten człowiek ma zdrowe podejście do życia i to jest bardzo dobre. No i dużo mi pomógł, dzięki Ci!!! Oczywiście podczas rozmowy popłakałam sobie, denerwowałam się bo D. uświadomił mi kilka spraw, ale jak to sobie potem poukładałam to pomyślałam „kobieto, co ma być to będzie. Niebo znajdziesz wszędzie.”. I git. A potem zjadłam pyszny kisiel, z tych co to ostatnio reklamują, z płatkami, ziarnami i owocami. Pycha!!! No tak, ale musiałam coś zjeść bo od rana to byłą tylko słodka bułka i pół litra kefiru. No i ten kisiel. Znowu nie mogę jeść, bo w gardle supeł mam. Smaku herbaty z melisy już nie mogę znieść, ale z drugiej strony nie zasnę bez niej. A może sobie tylko wmówiłam, że nie zasnę??? A kilka minut temu dostałam smsa z Londynu. Ale się ucieszyłam, ja chyba naprawdę zwariowałam, albo nie jestem do końca normalna bo wycałowałam telefon. Postukaj się Olusiu w czółko... W sobotę pogadam sobie z Esiem. Rany, jeszcze tylko 36 dni!!! I czekam i się boję. Ale jednocześnie czuję, że wszystko będzie dobrze. Jak on tylko wyjdzie z tego autobusu... Zresztą mnie już na samą myśl o tym coś od środka rozrywa, jakieś łaskotki czuję. I one bardzo przyjemne są. 36 dni, przy tych 10 tygodniach, które minęły to pestka. Minie jak z bicza strzelił. Wreszcie.

 

Włóczę się po mieszkaniu, słucham Dido i myślę. Nos swędzi, a z doświadczenia wiem, że to nienajlepszy znak. Jeszcze znajomy poprosił mnie żebym mu „opinię” o nim wystawiła. Na pytanie do czego mu to potrzebne odpowiedział, że chce to sobie utrwalić i wyeliminować błędy. Kurcze ja już nie raz mu mówiłam co i jak, ale on chce jeszcze. No dobra – ostatni raz. Obejrzałam dzisiaj „szkołę uczuć”. Sympatyczny dość film, szczególnie, że zakończenie bez happy endu. Ale to dobrze, nie wszystko (w sensie, że nie każdy film) musi się kończyć szczęśliwie, right??? Zresztą prawdziwe jest stwierdzenie, że life is brutal, life is cruel. Ja się z tym zgadzam. No bo to wszystko nie tak miało być. Miałam zdać na dzienne i miało nie być problemu. A tu punktów zabrakło. Okej, mogą być też wieczorowe – znowu z kieszeni rodziców, ale powiedzieli, ze mam się nie martwić. Jeszcze wcześniej poznałam naprawdę świetnego faceta, po 2 miesiącach sobie pojechał. I co z tego, że regularnie pisze, dzwoni, niepokoi się o mnie itepe, itede. Dobra, moi rodzice też coś takiego przeszli, nie zaszkodziło im, może mi (nam) też nic nie będzie. W końcu rozstania są po to, żeby się na nowo odnaleźć, zatęsknić za sobą ble ble ble. Czas szybko przeleciał i zostało już 35 dni, super. Potem były egzaminy, ale o tym pisałam już wcześniej. To teraz znowu sprawa zęba wyskoczyła. Ciągle jakaś nowa przeszkoda. Najgorsze jest to, że czuję się zostawiona trochę sama sobie bo z rodziną tylko przez telefon, Eśka nie ma, a koleżankom ile mogę truć. Każdy ma swoje bolączki, wiadomo. Dobrze, że chociaż przez chwilę będę mieszkać z kimś takim, jak M. – to pozytywna osoba i mam nadzieję, że trochę tego jej optymizmu na mnie spłynie. I możecie się ze mnie śmiać, ale ja bardzo bym chciała żeby już był październik. Wtedy znowu zacznie się nauka, praca i normalne życie do którego przywykłam. Bo teraz siedzę w domu sama, okej, za tydzień przyjedzie brat z kolegą to weselej się zrobi.

 

Eh... To wszystko nie tak miało być.

 

 

alexbluessy : :
Fyfka
22 lipca 2004, 20:23
Z tym zębem to....uuu...nie dobrze.Co ja mogę powiedzieć? To że nos swędzi po złej stronie nic nie oznacza.Pa.

Dodaj komentarz