2003-12-05 ten dzień nie był wcale różowy...
Komentarze: 0
Eljot!
Ten dzień nie był taki, jak się zapowiadał. Kiedy poszłam do pracy okazało się, że Kuba musi jechać do szpitala. Jest bardzo osłabiony i natychmiast musi dostać kroplówkę. Beata (mama) pojechała razem z nim oczywiście. Ja zostałam z płaczącym Tomkiem.
I tak przez cały dzień. Początkowo był spokój, ale pod wieczór zaczął o mamę dopytywać. Serce mi się krajało. Jak wytłumaczyć trzyletniemu dziecku, że mama na noc nie wróci bo musi zostać z drugim dzieckiem w szpitalu. A ojciec... Szkoda gadać. Nie wiem kiedy Tomek ostatni raz widział ojca.
Okropne. Poza tym Tomaszek był grzeczny. Chociaż kiedy przekroczyłam próg ich mieszkania miałam odwrotne odczucia. Mały krzyczał w niebogłosy, już nawet zwykle bardziej znerwicowany Kuba był spokojny. Przestraszyłam się, że tak będzie przez cały dzień. Na szczęście nie było. Ale żal mi tego dzieciaka okropnie. Nie dość, że prawie nie widuje ojca, to jeszcze teraz mama mu znikła z pola widzenia na bardzo długo.
Może ja jestem przewrażliwiona ale nie mogłam patrzeć jak wykrzywia usta w podkówkę i ciągle dopytuje o mamę. Dzieci chyba instynktownie wyczuwają kiedy jest coś nie tak.
Beata, samotna matka z dwojgiem dzieci umie mimo wszystko stworzyć im dom. Fakt, że chłopaków rozpieszcza – pewnie chce im wynagrodzić nieobecność ojca. Ale jak się tam wchodzi to można oddychać. Radosne pokrzykiwania chłopaków, zawsze domowy obiad. Zabawki i książki porozrzucane po całym domu. Żal wychodzić.
Chociaż ja nie umiem wyobrazić sobie domu bez zapachu ciasta. Moja mama rzadko piekła. Głównie kupowała coś w cukierni, a na stole domowe wypieki pojawiały się z okazji świąt. U mnie, w moim przyszłym domu, będzie zawsze pachniało ciastem. Będzie można poczuć, ze jest się w domu. Oczywiście dom bez dzieci nie miałby sensu dlatego dzieci też będą. Najlepiej chłopiec i dziewczynka. Jakub (ewentualnie Maciej) i Hania. To moje ulubione imiona...
A jutro zrobię sobie namiastkę tego domu i upiekę ciasto. Drożdżowe. Będzie pachniało w całym mieszkaniu. Będzie pulchne z mnóstwem rodzynek i kruszonką. Ale to jutro. Dziś, tak, jak mówiłam, zapale świeczkę, otworzę wino i zatopię się w marzeniach. Szkoda, że Cię tu nie będzie Eljot... Czekam na Ciebie. Aż przyjdziesz. Nawet nie musisz nic mówić. Po prostu bądź...
Bądź. Nie składaj obietnic, których nie możesz dotrzymać. Nie mów rzeczy, których naprawdę nie chcesz powiedzieć, a robisz to tylko ze względu na mnie. Nie rób złudnych nadziei – to najgorsze co może być. Tylko bądź. bądź z własnej woli, niczym nie wymuszonej.
Zaczynam chyba popadać w stan melancholijnego rozrzewnienia. Nie wiem co się ze mną dzieje. O ile próbuję coś (ja wiem co, ale nie powiem tego głośno) wyrzucić z myśli to wraca. Często tak jest. Wczoraj też myślałam, że już sobie wszystko poukładałam tak aby było dobrze. Długo się nie nacieszyłam tym względnym spokojem. Po powrocie do domu czekała na mnie wiadomość. I wszystko runęło. Nie wiedziałam – śmiać się czy płakać. Teraz też tego nie wiem. Chciałabym aby ta huśtawka wreszcie się skończyła. O święta naiwności!!!
Niech w końcu się dowiem na czym stoję. Jak mam reagować na... sygnały i czy to ma sens... Chce wiedzieć czy nie żyję złudną nadzieją. Czy nie żyję w świecie iluzji. Niech to się w końcu rozstrzygnie!
Aby określić to, co się we mnie dzieje można zacytować piosenkę Ozzy’ego Osbourne’a „If close my eyes forever”:
„I get so scared inside and I don’t really understand is it love on my mind or is it fantasy…”
Dodaj komentarz