lip 18 2004

Będę walczyć. Będę czekać.


Komentarze: 0

Padałam wczoraj późnym wieczorem z nóg, ale nie mogłam spać. Sama byłam (i nadal jestem) w mieszkanku i dziwnie się czułam. Niby powinnam się cieszyć, po całym roku obcowania z bądź, co bądź obcymi ludźmi w końcu zostałam sama we własnym domu. Strasznie cicho się nagle zrobiło, cicho i pusto. Ł. wyjechał wczoraj rano – wybiera się na miesiąc autostopem do Hiszpanii, a moje wakacyjne współlokatorki nie wróciły jeszcze z wakacyjnych wyjazdów. Trochę mu zazdroszczę, niestety ja muszę we Wrocławiu jeszcze trochę posiedzieć.

News z ostatniej chwili. W piątek przysłali mi list z uniwersytetu, że punktów na dzienne mam za mało, ale mogę się odwoływać, albo wieczorowe – też jakaś alternatywa. Ja jednak zamierzam powalczyć, co mi szkodzi, nie??? Trzymajcie kciuki, bitwa będzie trwała jakieś 3 tygodnie. Tata powiedział, że pismo za mnie napisze żeby było poprawnie merytorycznie itd., ale ja muszę załatwić sobie w trybie natychmiastowym opinie na mój temat (poziom zaawansowania języka i różne takie) od lektorów, którzy przez ostatni rok mnie uczyli. Do pani Cz. mam telefon, jeśli zastanę ją w domu myślę, że nie będzie problemu i przygotuje mi odpowiednią notatkę. Zależy mi też na opinii B. (native speakera), od niej dużo może zależeć. No, a poza tym trzeba być dobrym myśli, skompletować to wszystko i w ciągu 14 dni zanieść do dziekanatu. Wymyśliłam też z E. plan awaryjny, w razie gdyby odwołanie odrzucili i coś z wieczorowymi poszło nie tak. Otóż wybrałam WSB, czyli Wyższą Szkołę Bankową a kierunek Marketing i Public Relations. Nie jest to szczyt moich marzeń, ale może być ciekawe.

Dzisiaj mój brat opuszcza deszczowy Londyn. Chociaż jeden z moich chłopaków wraca wreszcie. P., z powodu deszczu, zarobił mniej niż się spodziewał. W najbliższym tygodniu czeka go wizyta u rodziców mamy (na podwarszawskiej wsi bez Internetu) a potem razem ze swoim kolegą W. wsiadają w pociąg i przyjeżdżają do mnie. Na Esia jeszcze muszę poczekać... W piątek wieczorem postanowiłam, w przypływie serdeczności (???) do niego zadzwonić. Na chwilkę. Pełna wiary, że na karcie Telegrosik mam jeszcze jakieś 10 minut do przegadania wykręciłam numer i czym prędzej odłożyłam słuchawkę po tym, jak jakiś, automatyczny zapewne, pan powiadomił mnie, że mam tylko 1,5 minuty rozmowy. Z zadzwonienia nie zrezygnowałam i skorzystałam ze stacjonarnego aparatu. Odebrał Esio, ze snu go wyrwałam. Miałam zadzwonić na chwilkę bo stęskniłam się za Moim Kochaniem, za jego głosem, telefonicznym (u)śmiechem. No, ale chwilka się przeciągnęła. Nawet nie zauważyłam jak minęło prawie pół godziny. Ale ostatecznie szczęśliwi i zakochani czasu nie liczą, wobec czego nie martwię się o przyszły rachunek telefoniczny. Esio zaproponował że może byśmy po jego powrocie gdzieś pojechali. No, nie sami bo byłaby jeszcze jego siostra z chłopakiem i O. – jeden z przyjaciół. Ja jestem po stokroć na TAK, tylko żeby wszystko się ułożyło po naszych myślach. Ciepła woda, plaża, Esio i ja... Aż się rozmarzam, jechać do takiej Chorwacji na przykład. Co prawda to nie są „moje” rejony, może spróbuję przeforsować wyjazd nad Morze Czarne, do Dobrudży w Rumunii. Zresztą nieważne gdzie, byle z Esiem.

Jeszcze tylko najwyżej 42 dni, co daje 6 tygodni do powrotu Esia. A może być tego mniej. Nawet nie wiecie jak się cieszę. Nic nie jest straszne. Zasypiam z myślą, że już niedługo nie będę sama, że będę miała w kogo się wtulić, że będzie mi bezpiecznie, cieplutko i słodko. I coś dziwnego odczuwam w środku, jakiś skurcz przy samym patrzeniu na Eśka zdjęcie albo myśleniu o nim. Zakochałam się...

Korzystając z dobrego humoru i energii, a przede wszystkim pustego mieszkania wysprzątałam je całe. Ręki prawej nie czuję, sił nie mam, ale w kafelkach, wannie i tym podobnych można się przeglądać. Wszystko lśni, pachnie ładnie i jest super czyściutko jednym słowem (mama nie mogłaby się przyczepić do niczego i zarzucić, że zaniedbuję jej dom). Ale nie mogłam spać. Pewnie z (prze)pracowania i tej ciszy. Komputer szumiał u mnie i u Ł. (jednostka centralna), radio cicho grało, a mimo to czułam się nieswojo. Przyzwyczaiłam się, że zawsze ktoś jest za ścianą, że coś się dzieje. a teraz... Do tego wszystkiego budziłam się w nocy kilka razy, wstałam, na dobre już, trochę po 9 i zabrałam się kończenie sprzątania. Wiem, że pewnie w niedzielę się nie powinno, ale mam dużo czasu, a poza tym jak dziewczyny przyjadą to będą chodzić i przeszkadzać. Tak więc dzisiaj też sprzątałam dobrych kilka godzin, a teraz nie mam siły myśleć. Zaraz włączę telewizor i będę się w niego bezmyślnie gapić. No, są jeszcze książki, ale zbyt zmęczona jestem chyba na czytanie...Jest super (w nocy pewnie znowu nie będę mogła spać, ale...), ale czuję się wolna. Znowu mogę chodzić po mieszkanku w czym chcę, robić co chcę i tak dalej. Wreszcie jestem u siebie...

 

alexbluessy : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz