Blues i krem czekoladowy.
Komentarze: 2
Od kiedy zaczęłam pisać bloga, czyli od grudnia 2003 roku wiele się zmieniło. Przede wszystkim ja się zmieniłam tak zewnętrznie, jak i wewnątrz. Nastąpiła rotacja wśród otaczających mnie osób - jedni zostali, inni odeszli; zmieniło się moje spojrzenie na świat, pogląd na życie, część planów też uległa zmianie. Jedno tylko pozostało niezmienne, kiedy jest mi źle, kiedy nękają mnie dziwne myśli i nastroje muszę się „wypisać”. Blogowanie nadal jest moją psychoterapią. Niezastąpioną jak dotąd.
I dzisiaj też. Siedziałam na balkonie, patrzyłam na niebieskie niebo i białe na nim puchowe chmury. W głośnikach Gary Moore wyśpiewywał i wygrywał swoje smutne bluesy. U sąsiadów szczekał pies, na dole ktoś jeździł na rowerze. Słońce przeszło już na drugą stronę i nie świeciło w oczy. Siedziałam, słuchałam bluesów i zajadałam krem czekoladowy (z tych co to ostatnio reklamują – jestem dzieckiem konsumpcjonizmu, jak kiedyś określiła mnie N.). Po głowie chodziły przyjemne myślątka, pojawiały się wizje „pewnych” wieczorów, które przyjdą niedługo mam nadzieję. I nagle jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Poczułam nieodpartą potrzebę wysłania Eśkowi smsa o treści powiadamiającej, że myślę, że tęsknię, ze czekam i że kocham. Nie wysłałam wiadomości przyznając rację mojemu znajomemu D., który zalecił nie pokazywać, ze bardzo mi zależy i tym podobne. Nie jest on pierwszą osobą, która „zaleca” rzecz podobną, ale słowo honoru, że kiedyś nie wytrzymam. Ile można się wstrzymywać z okazaniem tego, co w człowieku siedzi. Odsunęłam swoją śliczną bordową komóreczkę jak najdalej co bym czasem pokusie nie uległa i wróciłam do konsumowania kremu. Bluesy cudownie kołysały, nic tylko zapalić świece, wino otworzyć i się zatracić w tym kołysaniu. Już przed oczami miałam wizję kolacji z winem, ze świecami, bluesami i tym podobnymi bajerami, kiedy coś do mnie dotarło. Być może do końca zwariowałam, oszalałam (na czyimś punkcie chyba...), albo potwierdzają się moje przypuszczenia, że normalna nie jestem i od normy odbiegam. Kiedy tak sobie siedziałam z miseczką kremu czekoladowego (chemią napakowanego), wsłuchana w Gary’ego Moore’a stanęło mi przed oczami zdjęcie, które rano znalazłam w swojej skrzynce. Rzeczywiście, jak wcześniej pisałam, najpierw się przeraziłam, potem poczułam coś, czego nie umiałam sprecyzować. Teraz już wiem chyba co to było za uczucie. Widok wychudzonego Eśka roztkliwił mnie, sprawił, że miałam ochotę go przytulić i się do niego też. Na jedno wychodzi. Coś ścisnęło mnie za gardło, jakieś pożądanie się pojawiło. Zresztą zauważyłam, że im dłużej Eśka nie ma, tym bardziej jestem zakochana. Tak, zdecydowanie. A teraz jest mi niebiesko od bluesa, słodko od czekolady i ciężko/zamyślenie od czegoś. Tylko co to jest??? Myśli??? Pragnienia??? Chciejstwa??? A może wszystko razem...
Wracam na balkon. Zasłucham się w bluesach, zaczynam w „Dwóch tygodniach w innym mieście”, zamyślę się we wspomnieniach. I będzie mi...
Dodaj komentarz