Buena Vista.
Komentarze: 3
... promienie słońca przedarły się przez żaluzje i przyjemnie połaskotały. Była 7 rano, za oknem ćwierkały ptaki, było ciepło i żółto od słońca. Usiadłam w pościeli, przeciągnęłam się, znowu byłam sama... Za 20 dni Moje Kochanie wsiądzie do autobusu, za 21 dni go zobaczę. Już tylko tyle.
Znowu miałam dziwny sen. Śniło mi się, że mieszkam w dużym, piętrowym domu. Ściany były białe, a poręcze schodów niebieskie. Wnętrza jakieś puste, modernistyczne, w zasadzie nie było tam żadnych mebli. Były za to duże okna wychodzące na zielony ogród. A może to były same drzewa...??? W każdym razie w tym śnie byłam ja, mój tata i Esio. Siebie widziałam, Esia też, tata się gdzieś tam przewijał. I.. i zabraniał mi się z Eśkiem widywać. Były jakieś kombinowania, planowania, w ogóle jakiś pokręcony ten sen. chyba nawet spociłam się trochę. Bez sensu takie sny. To już któryś z kolei, którego nie umiem jako tako wytłumaczyć.
Od rana słucham płyty Gorana Bregovica „Music for films”. Rewelacyjna. Wczoraj oglądałyśmy „Czarny kot, biały kot” Kusturicy, dzisiaj już sama dokończyłam „Buena Vista Social Club” Wendersa. Już wiem czym się zachwycał M. M. czyli mój private English teacher sprzed kilku lat. To niesamowite, że ludzie w zaawansowanym wieku z taką pasją oddają się muzyce, widać, ze to kochają. Bije to od nich, ta radość, ta pasja. Też bym tak chciała. I ta muzyka... Porywająca, łkająca, taka niesamowita. W końcowych fragmentach filmu pojawiło się w kadrze coś w rodzaju ulicznego billboarda o treści: „Wierzymy w marzenia”.
Coś w tym jest. Chyba trzeba uwierzyć, bo one chyba się spełniają. Ja wciąż w to wierzę. Bo trzeba wierzyć, nie tylko w to, ze każdego dnia wstaje słońce. Trzeba wierzyć w ludzi, w siebie, w spełnianie marzeń. Bo inaczej będzie szaro....
...jak zwykle w weekend, tak i dzisiaj zaczęłam dzień od kawy i obejrzenia powtórki bzdurnego (a może nie aż tak bardzo) polskiego serialu. Potem wyszłam na balkon i łapałam promienie słońca. Chwilę porozmawiałam z M., zjadłam jakieś śniadanie. Pomyślałam, że może warto by coś zacząć robić w kierunku wtorkowego wyjazdu – jakąś listę rzeczy do zabrania przygotować, zapisać co muszę jutro załatwić. Ale to potem...
Hm, tak naprawdę to ciągle mam w głowie wczorajszą, wieczorną rozmowę z babcią. Matka mojej matki zadzwoniła niespodziewanie i jak zwykle trochę mnie swoim telefonem zirytowała. Ja wiem, ze to moja babcia, że się martwi, ale niech nie wmawia mi rzeczy, których nie powiedziałam, albo co do których nie ma pewności. A okazało się, ze ona z moją mamą do spółki coś tam sobie potworzyły w głowach, odpowiedziały po swojemu na jakieś nie postawione pytania i wyszło im, co wyszło. Zamiast dotrzeć do źródła, czyli do mnie, one zaczęły dzielić skórę na niedźwiedziu. Mnie takie sytuacje strasznie wkurzają. Ja rozumiem, że to moja mama i babcia, że się martwią, ze chcą dobrze, ale niech najpierw może porozmawiają ze mną, a nie tworzą coś na własną modłę. Zresztą moja mama ma to do siebie, że słyszy to, co chce słyszeć i rozumie rzeczy tak, jak chce je rozumieć. Irytujące to jest niesamowicie. I nie dociera do niej, że coś może wyglądać zupełnie inaczej, albo że coś jest jeszcze niewiadome czy nie pewne. Ona już coś z góry zakłada... Wcale bym się nie zdziwiła gdyby babcia zadzwoniła wczoraj do mamy. Jeśli tak by się stało to dziś mogę spodziewać się telefonu i uwag jaka to ja jestem i tak dalej. Z babcią rozmawiałam wczoraj jakieś pół godziny, ta rozmowa mnie wyczerpała. Zirytowała też.
... przez jakiś czas włóczyłam się po mieszkanku w swojej ulubionej niebiesko-obłoczkowej piżamce. Słuchałam Bregovica, wyglądałam przez okno, spoglądałam w niebo. Marzyłam... Wspominałam... Czekałam... Tęskniłam... No, jak większość z Was wie, te dwie ostatnie rzeczy robię nieustannie od kilku miesięcy. W końcu zdecydowałam, że trzeba się ubrać. Ze względu na fakt, że spuchniętą ciągle nogę (ale już o wiele mniej) muszę smarować jakimś ziołowym specyfikiem w mało przyjemnym kolorze, a którego zapach też nie wiele ma wspólnego z nagietkiem i czymś tam jeszcze, co podobno w środku się znajduje wybrałam krótką szarą spódniczkę i niebieską koszulkę na szersze ramiączka. Spódniczki dawno nie nosiłam, bluzeczkę dostałam w prezencie gwiazdkowym od moich byłych współlokatorek. Zobaczyłam siebie w lustrze i nie poznałam. Po raz kolejny. To przez tą chudość... Mama się przerazi, zarządzi tygodniową terapię wzmacniającą. Ja nie chcę!!! To trzeba stopniowo się wzmacniać, a nie tak na raz – jak to u mamy. Brat pewnie też powie mniej więcej coś takiego: „Alex, siostro ty moja trzeba się tobą zająć bo Chrupek (Esio) cię nie pozna. Strasznie wyglądasz...”. Cały P. Hm, pudding z brytyjską chemią na mnie czeka. A może u Eśka też sobie trochę tej chemii zamówić...???
... w końcu Bregovica zamieniłam na „Mów do mnie jeszcze” Justyny Steczkowskiej i Pawła Deląga. Myślałam czy nie zacząć czytać czegoś lekkiego w rodzaju „Dziennika Bridget Jones”, ale chyba jednak wybiorę „Rasputina i kobiety” albo biografię Kleopatry. Niestety „Hipnotyzera”, do którego chętnie bym wróciła, ma mój brat. Do wtorku musze poczekać. Mam jeszcze wiersze Baczyńskiego, ale czy one nadają się na leniwe sierpniowe wczesne popołudnie???
Może gdybym była u dziadków na podwarszawskiej wsi, leżała z Esiem na zielonej trawce... może wtedy przydałby się ten tomik. A tak... Eh.. Dużo mam książek, a nie mam czego czytać. Gdybym była masochistką wzięłabym się za rozwiązywanie testów z angielskiego, ale nią nie jestem – odpada. W takim razie najlepszym rozwiązaniem będzie zagranie z K. w Zoo Tycoon, ale już bez słonia żebyśmy go znowu nie zgubiły.
A najlepiej zrobię jak obejrzę „U Pana Boga za piecem” Jacka Bromskiego. Powoli będę wdrażać się w podlaskie klimaty i sielskie anielskie, spokojne i zielone krajobrazy.
Trzymajcie się.
Dodaj komentarz