Ćma.doc
Komentarze: 5
To nie ślepa puszysta ćma, to ja. Z ciemności lecę, spod jesionów, dębów i lip, do okien jarzących, do szyb. Żadnej z twych szyb nie omijam, o każdą się rozbijam, tęsknię do lampy, do świecy(...) [K. Iłłakowiczówna „Ćma”]
Dzisiaj niedziela, nie lubię niedziel. Nie lubię wracać do swoich pustych czterech ścian, jeść mrożone i zupełnie pozbawione walorów smakowych pierogi z grzybami i kapustą, pić kolejną herbatę z miodem albo malinowym sokiem i czuć taką przeraźliwą pustkę.
Ładna dziś pogoda, słońce świeci i mróz jest słabiej odczuwalny. Można pójść na spacer do parku, wystawić twarz do słońca, poszurać kolorowymi liśćmi i wyszeptać „chwilo trwaj”, „kocham cię życie” albo coś na podobną nutę. Niby mogłabym nie wrócić z kursu prosto do domu, ale zahaczyć o Park Szczytnicki, ostatnio jednak zauważyłam, że pojedyncze działania nie sprawiają mi takiej przyjemności jak dawniej, że nie umiałabym się cieszyć tym spacerem po zalanym słońcem i liśćmi parku. Dlatego wróciłam do domu, po drodze podświadomie wypatrywałam na osiedlowym parkingu czerwonego porsche marki ford na znajomych rejestracjach. Nic takiego jednak nie znalazłam, szkoda. Bo chciałabym żeby on przyjechał tak sam z siebie, bez wcześniejszego uprzedzenia. Ale on zawsze dzwoni, zawsze pyta czy przyjechać, czy nie – tłumaczenie jest takie, ze co z tego że on chce jak ja mogę nie chcieć. A przecież mu powiedziałam, ze bardzo bym chciała żeby on tak sam z siebie kiedyś...
... a teraz jem te rozgotowane pozbawione jakichkolwiek walorów smakowych pierogi z grzybami i kapustą, zadzwoniłam na chwilę do Rodziców – tęsknię za nimi. Słucham „Żółtego roweru” FNS i smutno mi jak cholera. I co z tego, że Eśko przyjedzie około 17, znowu po uprzednim telefonie, znowu po pytaniu czy przyjechać, choć tym razem powiedział „przyjadę do ciebie około 17...”. a ja tylko potwierdzałam monosylabami w rodzaju „yhym”. Nie chcę wracać do pustych czterech ścian, mogę jeść te cholerne, rozgotowane pierogi, ale nie chcę jeść ich sama. Mogę jeść mrożoną pizzę, i nawet uśmiechnęłabym się gdyby uprzednio była wydana komenda „masz, usmaż”. To taki inny dzień, niedziela – zaczęłam to dostrzegać od pewnego czasu, wcześniej było mi to najzupełniej obojętne.
Ale ponieważ swego czasu podjęłam takie, a nie inne decyzje jestem skazana na jedzone w samotności mrożone, rozgotowanych i bez żadnych walorów smakowych pierogów. Nie mam ochoty sprzątać, mogłabym nie jeść bo nie chce mi się wstawać i zrobić tych paru kroków do lodówki, w ogóle jakby mi wszystko zobojętniało. Prawdę mówiąc to w dupie mam czy zawalę kolejną kartkówkę z łaciny czy nie, czy pójdę na kurs w weekend czy nie, czy napiszę program jakiejś tam wycieczki czy nie. normalnie jedna wielka obojętność mnie ogarnęła, prawie jak Nicość Krainę Fantazji w „Niekończącej się opowieści”. Eh...
... wczoraj chyba ze dwie godziny gadałam z E. przez telefon. Ale kto lepiej zrozumie kobietę, od drugiej kobiety w podobnym stanie. Bo ona też cała w skowronkach, tylko mam wrażenie, że jakoś lepiej umie sobie z tym radzić. A ja popadam w paranoję, jakieś dziwne nastroje. Nie rozumiem tego... a może, jak mówi E., trzeba czasu żeby to zrozumieć??? Bo jak wczoraj powiedziałam E. ja się boję, że „Bo ja się tak boję, że coś się stanie i ja się obudzę, i dowiem się, że ten sen miał ktoś zupełnie inny. Myślisz, że wszyscy w takim stanie się ciągle boją? Tego, że wieczność może skończyć się pojutrze, po Teleexpresie albo nawet jutro rano?”. Do kurwy nędzy, przecież już nie raz i nie dwa wstawiałam ten cytat. Blech...
Dobra babo*, weź się w garść i do sprzątania pokoju marsz. Muzyka na full , ścierka w dłoń i już. Tyłkiem możesz pokręcić, pośpiewać pod nosem też. Nie zapominaj babo, ze masz uśmiechać się przez łzy na przekór tym, co zasmucają świat.
*baba czyli ja.
Dodaj komentarz