I już marzec...
Komentarze: 1
Taki spacer Aniele był mi bardzo potrzebny. Dwie godziny marszu wśród sypiącego w twarz śniegu, mroźnego wiatru, z dala od hałasu ulicy. I tak musielibyśmy iść na plac Kromera po bilet – przecież jutro zaczyna się nowy miesiąc. Jeśli chodzi o spontaniczne spacery to jestem na TAK. Dobrze, że na „naszej” trasie nie było ludzi. Przynajmniej mogłam spokojnie pomyśleć. Wiesz, Eljot, kiedy szliśmy w stronę ulicy Brcknera to na chwilę wróciłam do Przeszłości. Pamiętam jak czasem w niedziele chodziłam na takie spacery z moją mamą. Szłyśmy sobie wolno do Mebli Polonia. Teraz już tam nic ciekawego nie ma. Ale wiesz Aniele co z tamtych „wypraw” zapamiętałam najlepiej? Przy wejściu/wyjściu ze sklepu stał automat z gorącymi napojami. Zawsze brałam cappuccino. Nigdy potem nie piłam lepszego. Było gorące, pachnące wanilią – pyszne po prostu. Teraz już nawet tego automatu nie ma. Na takich samotnych spacerach Eljot, najlepsze jest to, że w tej otaczającej cię ciszy uświadamiasz sobie rzeczy, których w innym miejscu nie dostrzegasz. Zauważyłeś, że zdjęłam nawet słuchawki walkmana??? Poczułam w pewnym momencie, że muzyka zaczęła mnie drażnić. Mimo, że to był „Elf”. Mimo, że sprawiła, że spacer zaczął być przyjemnością. Musiałam ją wyłączyć. I wtedy wpadłam na genialny pomysł pójścia do kina. Tylko szkoda, że akurat nic ciekawego nie grali w „Lalce”, a na jazdę do jakiegoś innego to nie mam ani czasu, ani ochoty. Ale nie ma złego bez dobrego. Pyszny obiadek wynagrodził brak rozrywki intelektualnej. Tylko, że teraz mój brzuszek domaga się odpoczynku, a ja nie mam czasu. Eljot, co robić??? Brzuszek mówi: „spać”, a na mnie czeka tłumaczenie pięciostronicowego tekstu o eutanazji. Brrrrr....... A za tydzień mam z tego test – po stokroć brrrrrrr. Ta nowa lektorka od listening & reading wydaje się być dobrym nauczycielem, aczkolwiek bardzo wymagającym. Ale co zrobić... Kurcze, Eljot zrób coś żebym w końcu się dostała na tą moją filologię niderlandzką albo etnologię.
Za duży był ten obiad. Pół kurczaka, frytki i surówka. W dodatku kurczak jakiś spalony. Chyba sobie w tej knajpie w kulki lecą jak nic. No, ale przynajmniej mam z głowy dzisiaj kolację i jutro śniadanie. Zresztą pomyślałam sobie, że ponieważ w ciągu tygodnia nie mam czasu jeść normalnie – cokolwiek to znaczy – to raz w tygodniu, w niedzielę, zafunduję sobie porządny obiadek w restauracji. Tylko, że dla mnie „porządny” wcale nie oznacza, że kurczak ma być spalony i ociekający tłuszczem. Już dawno nie jadłam takiego obiadku. A przepraszam. Pewnie, że jadłam. Tylko, że wtedy brzuszek ze mną wygrał i poszłam spać. Bo co ja biedna mam poradzić na to, że mój tammy odzwyczaił się od racjonalnego jedzenia. Ja zapominam o jedzeniu. Jem śniadanie, potem cały dzień na nogach – zapomina o obiedzie. Więc sam wiesz najlepiej, że zjadam coś na kształt obiadokolacji – niekoniecznie ciepłej. Nie jest to najzdrowszy tryb życia. Jeszcze do tego wszystkiego kawa i ciastka. Ja się nie zdziwię jak dostanę wrzodów czy czegoś takiego. Na razie mam chore oczy i kręgosłup. Z kręgosłupem może sobie poradzę – pójdę do P. to wymyśli mi jakiś zestaw ćwiczeń, przecież się na tym zna. Z oczami tak prosto nie będzie. Coraz częściej zauważam, że wzrok mi się pogorszył, ale nie chcę zmieniać szkieł na mocniejsze bo wtedy oczy by się przyzwyczaiły i byłoby jeszcze gorzej. A i tak na wakacje chcę sobie wyrobić szkła kontaktowe – tak na próbę. Chociaż ja lubię moje bordowe okularki. Wiem, że to może kwestia przyzwyczajenia, ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym ich nie nosić. Okej, do lata jeszcze trochę czasu zostało.
Nie ma to jak ciasteczko i litr soku marchewkowego na podwieczorek. Zaraz zabieram się do tłumaczenia,. A Ty, Aniele, przykro mi, ale nie skorzystasz dzisiaj z Internetu. Ł. siadł komputer. Coś, co się zasilaczem nazywa mu się zepsuło. On zwala winę na ludzi z serwisu, którzy prawdopodobnie dali mu jakiś stary zasilacz – trochę pochodził i w końcu padł. Musisz wytrzymać Eljot. Mam nadzieję, że już jutro będzie Internet. Z jednej strony do dobrze bo wyłączę to całe badziewie i zajmę się eutanazją, ale z drugiej strony to nie bardzo dobrze. Wczoraj się źle czułam, dzisiaj cały dzień nie ma mnie on-line, Wirtualni Znajomi mogą się martwić. A ja się martwię, że Oni mogą się martwić. Nie chcę żeby myśleli, że coś mi się stało, albo, że jednak tak bez słowa odeszłam.
Wiesz Co Aniele. Leć na spacer albo do znajomych, albo nie wiem co zrób. Ja w każdym razie zabieram się za tłumaczenie.
Ale był dziś męczący dzień Eljot. Od rana na zajęciach potem szybko do domu na obiad – wstrętne frytki. Po raz kolejny w tym tygodniu. Fuj. Ja niedługo to wrzodów dostanę przez taki tryb życia. Już i tak mi niewiele brakuje. Choroba cywilizacyjna... Jestem tak zmęczona, że nawet nie mam ochoty rozmawiać. Może to spotkanie w wolontariacie tak podziałało – nie wiem. W każdym razie mam zadzwonić i umówić się na korepetycje z angielskiego. To zaczynamy Aniele. Myślę, że zaczynamy. Usypia mnie ta Norah Jones, wiesz??? Ale nie zmieniaj płyty. Jeszcze chwilkę posłuchamy. Potem kąpiel, książka i do łóżeczka. Nie zdziwiłabym się gdybym zachorowała. Przecież wczoraj zapomniałam zamknąć okna i wietrzyło się całą noc. Obudziłam się rano w przeraźliwie zimnym pokoju. Powinnam jakiś Fervex czy coś podobnego wypić. Na rozgrzanie.
A jutro dzień nie mniej zabiegany. Rano trzeba się przygotować na listening (eutanazja). Potem do K. na angielski. Potem do domu uczyć się na środę. I tak w kółko. Dzisiaj z E. wspominałyśmy piątkowy wieczór. Ale było śmiechu. Znajomi z grupy chyba trochę żałowali, że nie poszli. No, ale oni hip hopu to raczej nie słuchają.
Eljot... Ja już nie wytrzymam. Idę spać. A Ty pilnuj rippera, dobrze? Tylko jak się skończy nagrywać to mnie obudź.
[Kochani to jest rozmowa wczorajszo-dzisiejsza :-)))]
Dodaj komentarz