I po łykendzie.
Komentarze: 4
Zdobyliśmy Ślężę, szliśmy wszystkimi możliwymi szlakami, bez szlaku też szliśmy bo się zgubiliśmy (czerwony z Sulistrowiczek był źle oznaczony), ale twardo parliśmy na szczyt przedzierając się przez chaszcze i zarośla. Ktoś spotkany powiedział, że którą drogą byśmy nie szli i tak dojdziemy. Miał rację.
Wracaliśmy już po szlaku,. Prosto na nasze pole namiotowe.
Esio postawił namiot, potem się śmiał że co dwa tygodnie buduje mi dom z tej miłości swojej. W ogóle po drodze ze szczytu na dół rozmawialiśmy o tym, gdzie będziemy mieszkać razem, ze w domu będzie pies, że Esiek będzie się nim zajmował, ale że kuchnię urządzę po swojemu.
Jeszcze we Wrocławiu kupiliśmy sobie elektryczny czajnik. W połączeniu z grillem komponuje się wspaniale, nieprawdaż???
Szybki, namiętny seks – taki, jaki lubimy. A potem wtulenie, ukradkowe pocałunki i ciepło. Dużo ciepła.
Wieczorem wyjście na piwo i znowu rozmowa, a raczej Esia monolog. O pracy, uprawnieniach, planach. Słuchałam, przerywałam tylko pytaniami. Jak opowiadał to oczy mu się świeciły...
A potem sen w zimną noc... I koszyczek malin na śniadanie (zaraz po makaronach z sosem by Knorr).
Powrót do domu, jakaś głupia (a może nie) wymiana zdań. Moje słowa, jego milczenie, a potem gwałtowne obruszenie i wyjście. Mój szloch rozrywający piersi i jego powrót. Wyjaśnienie, przytulenie. Obiad u jego rodziców (pokochali Fiodora od razu), spontaniczny wyjazd do IKEI co z tego, że zaparkowaliśmy na miejscu dla rodziny z dzieckiem, przecież kociątko było z nami. Zadowolenie z małych zakupów.
Mam ochotę coś mu ugotować – przyprawić Miłością. Myślałam o zupie – kremie z rzodkiewek, cukini zapiekanej z bazylią i czegoś na deser. Ale to w sobotę.
Wcześniej mam ochotę się powłóczyć po mieście. Tak po prostu...
Pozdrawiam
DZiadek
Dodaj komentarz