Jak to się nazywa???
Komentarze: 4
Na tapczanie siedzi leń...
Bardzo to do mnie ostatnio pasuje. Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty. Najchętniej leżałabym i patrzyła w sufit, albo jakiś bliżej nie określony punkt. A tu Tata przyjeżdża i jeszcze trzeba mieszkanko doprowadzić do porządku (czyt. przetrzeć podłogi).
Czuję się zmęczona, bardzo zmęczona i niewyspana. A przecież nie powinno tak być, spałam długo i mocno. Nawet wiercącego i chodzącego do łazienki Esia nie słyszałam. Co prawda wczoraj spalam tylko 2,5 h, ale dziś to nadrobiłam z nawiązką. Nie spałam od 7 rano w piątek do 8:30 w sobotę. Potem były te trochę więcej niż dwie godzinki snu i znowu na nogach do 2 w nocy. Ale już się nie położę, nie mogę – muszę się uczyć. Już i tak sobie leseruję równo – w piątek znowu nie poszłam na wykłady, wczoraj i dzisiaj nie było mnie na kursie pilockim. Wczoraj bym się nie wyrobiła, a dziś za późno wstałam – zresztą prawda jest taka, że wolałam poleżeć dłużej. Efekt jest taki, że mam lekkie wyrzuty sumienia, przede mną trochę pracy, a nic mi się nie chce i ciężko zabrać do czegokolwiek.
A już na pewno nic nie zrobię jak Tata przyjedzie. Ma przywieźć mi kombinezon i jeszcze jakieś jedne ocieplane spodnie z rękawiczkami. Mam nadzieję, że książkę też mi przywiezie bo na niej zależy mi najbardziej.
... na ENEMEF-ie było bardzo fajnie. Dobrze, że wybrałyśmy filmy Kusturicy bo jego absurdalne tragikomedie z genialną muzyką nie pozwoliły nam przynajmniej zasnąć. To znaczy na „Underground” chyba na chwile nam się zdarzyło, ale to była chwila. I super było wyjść z kina o 7 rano, po 8 godzinach tam spędzonych, i stwierdzić, że na zewnątrz jest całkiem widno, rześko i miasto budzi się ze snu. Szłyśmy z koleżanką i nawet nasze zaspane oczy nam nie przeszkadzały, spać tez się odechciało. Nie mniej jak tylko znalazłam się w domu od razu poszłam spać. Obudziłam się i było prawie południe. Fajnie...
A potem były zabawy z fonetyką, pisanie programu wycieki po Mazowszu, czekanie na Eśka. Napisałam mu, żeby przyniósł coś na kolację, odpisał że nie ma sprawy i zjawił się z trzema puszkami piwa i dwiema mrożonymi pizzami. „Wydał komendę” – „masz, usmaż” i poszedł się rozbierać. A stałam z tymi pizzami rozmrażającymi się powoli i łzami w oczach. Bo byłam po lekturze notek z okresu jak Esio w Londynie był i rzewnie mi się zrobiło. Po 21 wyszliśmy do miasta, obeszliśmy knajpy i w końcu wylądowaliśmy w Gospodzie Wrocławskiej w Sukiennicach. Był Esio, jego siostra K., ja i O. Oni pili piwo, ja grzane wino, które dostałam podane w bardzo ciekawy sposób. Uwielbiam grzane wino, ale pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć coś podobnego. Kelner przyniósł mi coś na kształt kamionkowego kielicha podgrzewane od dołu świeczką, i moje wino się paliło na niebiesko. Jakaś parafina czy licho wie co. Zgasił i było pyszne winko. Rozgrzewające, aromatyczne. Mniam. Wróciliśmy i poszliśmy spać, szybko noc minęła.
O 7 obudził mnie Tata, który przekonany, że idę na kurs zadzwonił powiedzieć, że będzie około 16. Potem Esio wypił kawę i pojechał na uczelnię. I powiedział coś, co mnie totalnie zaskoczyło bo wcześniej nigdy o niczym podobnym nie wspominał. I wiem, że tu może włączać się moja kobieca wyobraźnia z fantazją, ale... Bo szliśmy w kierunku przystanku tramwajowego, a Moje Kochanie mówi tak: „Misia, w przyszły weekend jadę do babci. Pojechałabyś?”. A ja zaskoczona mówię, że chętnie tylko kurs mam. Niedziela, to niedziela – pal sześć, ale w sobotę muszę być na wycieczce szkoleniowej. Zresztą w sobotę do 15 Esio i tak pracuje, wyjazd odbył by się dopiero po południu. Sama nie wiem, zaskoczył mnie. Wcześniej mówił, że dziwnie by wyglądało, że rodzina zaraz zaczęła by się pytać kiedy ślub i tym podobne. Hmmm... I już nie wiem, bo jeśli to by się odbyło w niedzielę po moich zajęciach to nie byłoby problemu. Gorzej jeśli tata Esia będzie chciał jechać na dwa dni. Eh... Za dwa tygodnie znowu mąż wybiera się na narty, ja zostanę w mieście bo zacznę jeździć dopiero w okolicach Sylwestra. Smutno. Ale namówiłam Esia na wyjście na lodowisko, mój sukces. Według niego to będzie wyglądało tak, że ja będę śmigać a on kuśtykać od bandy do bandy. I jeszcze mi powiedział, że nie wykluczone, że zgodzi się pojeździć na lodowisku, które właśnie w Rynku nam składają. I po raz kolejny wiem, że chciałabym mieć go cały czas obok siebie, zasypiać z nosem przy jego szyi, budzić się w cieple i nie musieć wstawać...
To się chyba miłość nazywa, nie???
... E. też cała w skowronkach. Nie chcę burzyć tego jej szczęścia, nie chcę ściągać jej spod nieba, ale uważałabym na jej miejscu. Obcy facet, już proponuje jej wyjazd na Sylwestra do Kudowy, na gwiazdkę chce jej kupić seksowną bieliznę, po miesiącu rozmów na gg i przez telefon mówi, że kocha, że na nią czekał. Pięknie, ale niech uważa bo różnie może być. Wczoraj opowiedziałam to Esiowi, zrobił dziwną minę. Przypomniałam mu, że ja swego czasu też poszłam z nim na ciemny Ostrów Tumski, a on jeszcze z puszką piwa był. To Moje Kochanie nachylił się do mnie, pocałował w nos, uśmiechnął się i szepnął „ale poleciałaś na to”. Nie mogłam się nie roześmiać pełną buzią, mimo że byliśmy w zapchanym autobusie nocną porą. Poleciałam na coś innego...
To się nazywa miłość. Tak... chyba tak.
... od kilku dni słucham rosyjskiego popu. Zupełny zwrot gustów muzycznych, Esio wczoraj zaczął się śmiać jak usłyszał „Barbie girl” po rosyjsku. Ta piosenka zresztą bije rekordy popularności. Hehehe... Ale muszę przyznać, ze taka muzyczka wprawia mnie w dobry nastrój.
... Prawie południe, a ja jeszcze w piżamie. Łóżko nie posłane, podłogi nie przetarte. Muszę się zebrać w sobie i coś ze sobą i z tym bałaganem zrobić. I jeszcze dokładnie przemyśleć kwestię prezentu dla męża. Bo ja od Mikołaja podobno jakiś sweterek dostanę. I skarpetki. I muszę się z tym uwinąć do około 22 grudnia, bo wtedy Esio dostanie to, co mu kupię. Pewnie skończy się na nakładkach na kierownicę i pasy, i pierniku. A wszystko będzie zapakowane w wielką torbę z opatulonym po sam nos szalikiem i czapką misiem, który serduszko trzyma. Czyli, że świąteczne zakupy zacznę od torebki. E. doradziła mi żebym coś mu jeszcze zrobiła z masy solnej. Nie mam zdolności żadnych w tym kierunku, ale E. zaoferowała swoją pomoc i jeszcze utwierdziła w przekonaniu, że te nakładki to świetny pomysł tylko powinnam uprzedzić K. co zamierzam co by miała na brata swojego bliźniaka baczenie żeby sobie czegoś takiego samego nie kupił. Choć sam zainteresowany coś ąka o aluminiowych alufelgach do swojego porsche. Wczoraj nawet miałam szkolenie pod tytułem jaka jest różnica miedzy zwykłą felgą, kołpakiem, a alufelgą. Czyli przeszkolenie już mam hehehe.
To się miłość chyba nazywa...
Zdjęłam hasło z Bloga, nie ukryłam tez Archiwum. Liczę na uszanowanie mojej prywatności przez Niepowołane oczy (czyt. Esia). Zresztą on mówi, że nie rozumiem blogowej społeczności, że nie chce wiedzieć dlaczegi i co ludzie piszą, że tego nie rozumie, jest poza tym. I może to i lepiej...
Dobra, zabieram się za siebie. Kończę pisanie, idę do łazienki, potem kuchnia, sklep bo trzeba chleb kupić, czekanie na Tatę z książką w ręku.
Bo to miłość chyba nazywa...
Dodaj komentarz