Let me ask WHY???
Komentarze: 3
Początek dnia standardowy. Pobudka o 7, zejście do sklepu po słodką bułkę z makiem, zaparzenie kawy i wylegiwanie się jeszcze godzinkę z książką („nowy” Wiśniewski).
Plan na dziś: oddanie butów do szewca, zrobienie przelewu w banku, wysłanie listu do dziadków spod Warszawy, spotkanie z Esiulkiem (tak! tak! tak! – już mnie nos po dobrej stronie swędzi), czekanie na tatę. Ale rodziciel dopiero późnym wieczorem się pojawi, do tego czasu zamierzam spędzić czas niezwykle ciekawie w Esia towarzystwie.
Ponieważ Moje Kochanie wyjeżdża w sobotę pomyślałam, że może skorzystam z zaproszenia A. i pojadę do niej na weekend. Jeśli jej zaproszenie nadal jest aktualne oczywiście, ale w tej sprawie będę do niej za chwilę dzwonić.
Co się zaś wyjazdu Esia tyczy. Należą mu się wakacje, rozumiem to. Jest mi trochę przykro, że nie mogę z nimi jechać, ale tak się złożyło. Zresztą wylegiwanie się plackiem na plaży i smażenie brzucha w słońcu to nie jest mój ulubiony sposób spędzania wakacji. A oni jada głównie w tym celu. Co nie znaczy, że nie zazdroszczę. Trochę na pewno. Hm, ostatecznie W., chłopak K. (siostry Esia) też zostaje. Złączymy się więc w czekaniu... Mnie bardziej chodzi o to, że Esia tak długo nie było, że wrócił i że znowu wyjeżdża. O to mi najbardziej chodzi, z tym trudno mi się pogodzić. Wczoraj nawet trochę jeszcze pochlipałam z tego powodu, ale dziś już mi lepiej. Szybko minie. Skoro te 4 miesiące zleciały nie wiadomo kiedy, to co znaczy 13 dni, am I right???
A w kalendarzu już sprawdziłam, że majowy weekend się bardzo ładnie ustawił, dużo jest dni wolnych i na ten czas ja sobie coś wymyślę. Może Wiedeń, a może Paryż??? Będę musiała nad tym pomyśleć. Mam dopiero 22 lata i całe życie przed sobą. Jeszcze się najeżdżę, jeszcze się naoglądam cudów tego świata, jeszcze zdążę. A ten Wiedeń z Paryżem to myślę, ze niezły pomysł. Względnie może być Sopot. Byle z Esiem, tak by było najlepiej. Hehehe, wiadomo.
Kurcze, od kilku dni budzę się z takim niesamowitym i nieznanym mi wcześniej uczuciem zadowolenia. Mam ochotę krzyczeć (treść wiadomą, znaną i oczywistą pewnie od dawna). Nie krzyczę żeby nie spłoszyć ciszy. I oczekiwania. Niecierpliwego czekania na niespodzianki dnia. Najlepiej te miłe.
A czas bez Esia wykorzystam na poszukiwanie słowników (ulubione godziny spędzone w księgarniach językowych) polsko – rosyjskich i odwrotnych. Powłóczę po mieście, dowiem się co i jak z koncertem Bajora, przeczytam zaległe lektury, zorientuję się w karnetach na basen bo zamierzamy się z Esiem zapisać (w związku z tym muszę zaopatrzyć się jeszcze w okulary i czepek). No, ja to bym pewnie trochę wolała koniki, ale Esio nie jeździ... Szkoda, kiedyś go nauczę. Może, jak Bóg pozwoli. Do łyżew już go przekonałam i powiedział, że pójdzie ze mną na Spiską. No i GREAT!!!
Szybko minie... A potem on już nie wyjedzie. Hehehe...
... i przyjdzie Wieczór. Będą świece, będzie winko, które Esio przywiezie, będzie Michał Bajor w głośnikach. Zrobię makaronową zapiekankę i szarlotkę, na którą moje Kochanie już doczekać się nie może. Serce w to całe włożę...
Jezu!!! Ze mną coraz gorzej jest...
..................................
To już wszystko załatwione. Esio jedzie do Złotych Piasków, a ja do Jelcza-Laskowic „na ploty”. Great.
Znowu ich widziałam. Dwóch kominiarzy, tych co wczoraj. Tylko dziś nie miałam na sobie żadnego guzika, to szukaniem faceta w okularach głowy sobie nie zawracam. Na upartego wystarczy ją odwrócić i spojrzeć na nocną szafkę...
Wczoraj „poskarżyłam się” Esiowi, że widziałam kominiarzy, chwyciłam się za guzik, wypatrzyłam okularnika, ale szczęścia jakoś mi nie przynieśli. Esio na mnie spojrzał i zdziwiony spytał „Minia, jak to nie przynieśli???”. Spojrzałam na niego, a on zamachał mi ręką przed oczami „hello, skarbie ja tu jestem...”
Oj Esiu, Mój Ty Esiu Kochany...
Tak sobie pomyślałam, że nie mam powodu rozpaczać, że Esio znowu wyjeżdża. Jako córka profesora, który często jeździł po świecie z wykładami (na gościnne występy, jak ja to mówię) powinnam się przyzwyczaić, że faceta nie ma, kiedy jest potrzebny. Wyjazd nie powinien robić na mnie wrażenia, jako że „skażona genetycznie” jestem.
Tak to sobie wytłumaczyłam. Może nie za mądrze, ale inaczej nie umiem.
A poza tym „to męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać...”. Tylko ile można??? Patrząc (i podziwiając) na moją mamę długo można.
Włączyłam kolejne 2 odcinki „Co ludzie powiedzą”, ale jakoś nie mogłam się skupić. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk smsa: „przeniesiony do rezerwy hahaha. Miłego dnia, zadzwonię później. Buziaki”.
Czyli nie pojadę na przysięgę (jakoś mnie to nie martwi specjalnie) i nie zobaczę Esia w mundurze. Póki co.
Tylko kiedy będzie to „później”??? Jakoś tak dziwnie mi się czas bez niego dłuży, smutek mnie nachodzi czasami, odliczam godziny do spotkania, potem jest radość, ale wskazówki zaczynają biec jak szalone. I znowu trzeba się rozstać... I to jego, zakończone buziaczkiem, „do jutra...” dające nadzieję, pozwalające czekać, niecierpliwie i z ciekawością oczekiwać nowego dnia.
Ważne, że on jest. Że jest namacalny, po drugiej stronie kabla, na drugim końcu miasta (jakby nie patrzeć tam jest takie połączenie dobre, że .śmiejemy się nawet, że wszystkie drogi prowadzą do Esia). Że można dotknąć, poczuć, usłyszeć.
To skoro tak jest, dlaczego moja przyjaciółka Gula wróciła???
Dodaj komentarz