O pewnym meblu...
Komentarze: 2
Cześć Eljot! Jestem okropna. Ale nie mogłam inaczej... Musiałam trochę nagiąć prawdę. Byłam dzisiaj u B. Od rana do popołudnia. B. była na zajęciach, a ja z chłopakami oglądałam „Gwiazdkę Kubusia Puchatka” i „Sąsiadów”. Ubawiłam się do łez. Kiedy B. wróciła do domu chciała mnie jeszcze wysłać na spacer, ale powiedziałam, że mam dużo nauki (co jest prawdą) i poszłam do domu. Przecież dzieciaki i tak mało ją widują to niech chociaż w sobotę idzie z nimi na spacer. Ja i tak jestem często do jej dyspozycji.
Wróciłam do domu z zamiarem posprzątania i zabrania się do nauki. Nie przewidziałam tylko jednego. Nie pomyślałam, że H. wróci z domu i spędzę na gg 5 godzin. A co to była za rozmowa! Od pedantyczności przez wiersze Baczyńskiego do imion dzieci... Nie mam pojęcia jak to się dzieje i dlaczego, ale podczas rozmowy z H. zwykle dopadają mnie zupełnie skrajne emocje. Od szczerego śmiechu do łez. Ale tych rozmów bardzo się boję... Bo czasem robi się BARDZO dziwnie. Tak dziwnie, że można nieopatrznie powiedzieć o jedno słowo za dużo i wszystko (jakie wszystko... – znajomość) runie jak domek z kart. A jak wiadomo domki z kart są konstrukcjami mało stabilnymi więc lepiej uważać. Nie chciałabym żeby to jedno słowo padło bo mogłoby być jeszcze dziwniej... W każdym razie H. ma wpływ na mnie taki, jakiego nie ma nikt inny. Zaczęłam słuchać spokojniejszej muzyki i bardziej wczytywać się w sens poezji... To znaczy może inaczej. Zaczęłam szukać głębszego w niej sensu. I nawet udaje mi się co nieco znaleźć mimo, że w liceum poezja nigdy nie była moją mocną stroną. Co ja gadam. W ogóle polski nie był moim konikiem, o czym zresztą wczoraj pisałam. Ostatecznie teraz nie czuję, że „muszę” coś przeczytać. I lektury, które były obligatoryjne teraz czytam z przyjemnością. Podczas czytania poezji nie skupiam się na „sztampowym”: „co autor miał na myśli” – chociaż nasza polonistka i tak starała się nie przerabiać poezji pod tym kątem. Reasumując odczuwam teraz samą przyjemność wracając do licealnych lektur. Skoro jestem przy temacie poezji to przeczytałam Baczyńskiego. Może jeszcze nie całego, ale to, co mnie najbardziej urzekło. I wybrałam sobie kilka sztandarowych utworów, do których będę na pewno wracać. Chyba już wiem dlaczego Baczyński działa tak specjalnie na H. Jest w nim jakiś niewyobrażalny smutek... Przeczucie katastrofy... Uwielbianie dla ukochanej... Kiedy czytałam to miałam nie raz łzy w oczach. A ponieważ czytałam też w tramwaju ludzie dziwnie się patrzyli... Oczywiście mogę się mylić. Na każdego działa coś innego i działa inaczej... I pomyślałam sobie, że jeszcze brakuje mi na półce wierszy K. I. Gałczyńskiego. One też mają coś w sobie...
A skoro opowiadam o książkach to opiszę Ci moją z nimi półkę. Nie jest specjalna. Zwykły sześciopółkowy regał z jasnej sklejki. Pasuje do żółtych ścian (które niedługo staną się zielone od pastelowego groszku firmy D******) i reszty mebli, które również są z jasnego drewna. Zacznę od góry. Na najwyższej półce stoją albumy na zdjęcia i tomiki wierszy zaraz obok nich stoi metalowe pudełeczko, w którym trzymam pocztówki i listy. Na niższej półce ulokowały się powieści i książki psychologiczne. Powieści są ustawione od tych, które lubię najbardziej do tych, które lubię mniej. Książki psychologiczne są między nimi. Jestem okropną pedantką. U mnie wszystko musi mieć ustalone miejsce. Jeśli coś jest przestawione to jestem chora. Nawet kolory na półce muszą się zgadzać. To znaczy nie może być na przykład za dużo białego – on musi być poprzetykany innymi. Na szczęście moje książki są różnokolorowe. Na środkowej półce ustawiłam książki językowe i kilka słowników. Żeby były zawsze pod ręką. Oprócz tego stoją tu przewodniki przywiezione z targów w Berlinie. Większość z nich jest po angielsku. To moja, zaraz po „powieściowej” ulubiona półka. Ciężko zliczyć ile pieniędzy wydałam na książki językowe. Ale wziąwszy pod uwagę ich ceny to sporo... Niżej ustawiłam duże słowniki. Techniczne (pol.-ang. i ang.-pol.), dwa olbrzymie polsko-angielski i angielsko-polski oraz kilka małych. Na przykład włosko-polski i niemiecko-polski. Oprócz tego stoi tu kilka albumów ze zdjęciami i „Dzieła wybrane” Balzaca, które mam w planie przeczytać. Bo „Ojciec Goriot” szalenie mi się podobał. Aha! Zapomniałabym o przewodnikach. Są różne. Po wybranych stanach Ameryki, Szkocji i Białymstoku, jakżeby mogło być inaczej – po tym mieście też mam przewodnik. Na przedostatniej półce ulokowałam nieużywane już podręczniki szkolne. Podręczniki do angielskiego rzecz jasna. Nigdy nie wiadomo kiedy mogą się przydać. W lutym zadebiutuję w roli korepetytorki... Headway-om towarzyszy pudełko (czerwone z IKEI), w którym przechowuję „przeterminowane” kalendarze i mapy po Polsce, świecie i Europie. Na półce najniższej stoi kilka segregatorów wypełnionych różnymi materiałami (angielski), jeden z kilkunastoma numerami „Easy Espanol” i dwa pudełka (czerwone z IKEI) wypełnione materiałami „turystycznymi” podzielonymi na: kraj zagranicę. Tak wygląda moja półka na książki. Uwielbiam na nią patrzeć. Dźwiga tyle słów, tyle różnych historii, opowieści o fantastycznych miejscach. Aż wstyd powiedzieć, ale jeszcze nie wszystko przeczytałam. Najlepsze jest to, że rodzice wywieźli mi to, co chciałam przeczytać. Na przykład „Archipelag Gułag” Aleksandra Sołżenicyna. Moja mama mówi, że wydaję na siebie wyrok zbierając książki. Kurz się zbiera a moja alergia się wzmaga. Ja jednak nie umiem sobie wyobrazić życia bez nich. Nawet jeśli stoją tylko na półce. Stoją i czekają w kolejce do czytania. Trochę mam tego na liście. A jeszcze moja flatmate G. chce mi pożyczyć „Ojca chrzestnego”. I kiedy ja znajdę na to wszystko czas???
Na marginesie to wczoraj już zapomniałam napisać. Miałam wątpliwe szczęście spotkać ludzi, których akurat spotkać ochoty nie miałam. Pierwszy był... Nie zgadniesz. Pan K. idę sobie od Galerii Dominikańskiej w stronę Rynku. Patrzę a tu Pan K idzie. Nie uniknęłabym spotkania którąkolwiek drogą bym nie poszła. Zresztą nie jestem taka. Zdziwił się jak mnie zobaczył. Prawie go wmurowało. Miałam na uszach słuchawki, na sobie czerwony płaszcz i buty „wysokościowce”. Uśmiechnęłam się jak umiałam najpiękniej i poszłam w swoją stronę. Nie chciało mi się z nim gadać. Zresztą o czym... Z drugiej strony i tak muszę jechać do niego po moją książkę.... Następnie, już pod domem prawie, natknęłam się na moich byłych (i dzięki Bogu) flatmates. Ale o moich byłych i obecnych (współ)lokatorach napiszę Ci innym razem.
A co do mojej pedantyczności. To jest to prawie fobia. Wszystko u mnie musi stać na swoim miejscu. Wszystko musi być pozmywane i posprzątane. Kiedy na przykład jem lub piję coś w pokoju a potem mam się uczyć to nie ma rady. Muszę wynieść naczynia bo nie będę mogła się skupić. W szafie ubrania wiszą w idealnym porządku. Od najdłuższych (spodnie, spódnice) do najkrótszych (letnie bluzeczki). Czasem myślę, że coś jest ze mną nie tak. Ale H. mnie pocieszył, że on też tak ma. Może po prostu te typy tak mają...
Wszyscy pytają się o mój nastrój. Chyba się poprawia. Coś różowego na horyzoncie też widać... Ale nie chcę zapeszyć. Dzwonił Z. Cieszy się, że mi humor wraca. Ano wraca. Ciekawe tylko na jak długo... Aha, powiedział też, że jego postanowieniem nie było nieodzywanie się do mnie... A więc to może być... Normalnie mnie zeżre jak się nie dowiem.
Kończę na dzisiaj. Jeszcze powinnam się pouczyć. Jednak po długaśnej rozmowie z H. i teraz pisaniu do Ciebie marne na to szanse. Pozdrawiam i trzymaj się ciepło.
Dodaj komentarz