sty 25 2004

SAD - czyli Seasonal Affective Disorder


Komentarze: 0

Eljot, Mój Aniele!!! Dzisiaj sobie pospałam!!! A co najważniejsze, wyspałam się!!! Bez koszmarów, bez dziwnych snów, bez postaci z przeszłości. Czuję się świetnie! Nie chwali się co prawda dnia przed zachodem słońca, ale wydaje mi się, że dziś mogę odstąpić od reguły. Słoneczko za oknem, resztki śniegu na trawnikach, klimatyczna muzyka w głośnikach... Czy można chcieć więcej??? Eh! Można, można... Ale trzeba się też pogodzić z myślą, że nie zawsze dostaje się to, czego się chce. Nie zawsze też w czasie, kiedy się chce. Eh!

Od rana mam POWER!!!  Tak po prostu poczułam w sobie siłę do działania. Może Twoja, nieobecna (niewidoczna) obecność mi pomogła??? W każdym razie zrobiłam od rana wszystko to, co powinno być zrobione już jakiś czas temu. Zaraz po porannej kawie zabrałam się do układania przepisów kulinarnych. Może teraz zachce mi się gotować coś bardziej wymyślnego niż wariancje na tematy ryżowo-makaronowe... Książki kucharskie przeniosłam z kuchni  do pokoju (!!!), przez co zrobiło się w szafce dużo miejsca. Poukładałam makarony, puszki, ryże, sosy, przyprawy i tego typu sprawy. Jutro P. przywiezie mi dużo rzeczy – musi być miejsce. A poza tym pomyślałam sobie, że może to przez „przeładowanie” nie chciało mi się kombinować z jedzeniem. Pewnie zdziwiłeś się tym, co zastałeś kiedy przyszedłeś. Całe łóżko zasłane papierami mniejszymi i większymi. A na wszystkich kolorowe zdjęcia z apetycznie wyglądającym jedzonkiem. Pewnie anielska ślinka Ci pociekła... Eljot, Aniele, ja bym chętnie wszystkie te przepisy wypróbowała, ale dla kogo mam gotować??? Dla mnie samej nie chce mi się za bardzo. A Ty przecież nie jadasz ziemskiego jedzenia –Ty  się żywisz ludzkimi sprawami i stanem ludzkiej duszy. Im nastrój pogodniejszy, tym Tobie bardziej smakuje. Odbiegłam zdaje się od tematu. No więc ułożyłam te papiery w jednym segregatorze. Stworzyłam z nich „kulinarny” nieład artystyczny. Zresztą w kuchni nie ma nic lepszego od improwizacji-kombinacji. W ciągu tej godziny z kawałkiem przesłuchałam płytę PWRD i kilkakrotnie winampową playlistę. Pozostającą w niezmienionym składzie od czwartku, z kilkoma jedynie dodatkami. Fajnie się zaczęła niedziela. Kiedy już uporałam się z „książką kucharską” zabrałam się za odkurzanie mebli. Seweryn Krajewski śpiewał, wtórowała mu Patricia Kaas, Natalie Cole i inne osobistości świata muzyki. Ekran wygaszony, nikogo na gg. Spokój i cisza!!! Supcio! Ułożyłam porządnie płyty, od najbardziej słuchanych, do tych już zapomnianych i bez szans raczej na włączenie. Zrobiłam porządek w mapach i turystycznych folderach. Wbiłam w ścianę kilka gwoździ. Tak, tak Eljot. To były gwoździe. Czułam jak zatykasz swoje delikatne uszy. Ale musisz przyznać, że warto było pocierpieć te parę chwil. Nad wezgłowiem łóżka powiesiłam  przecież aniołka. Nie szkodzi, że z masy solnej. Śliczny jest. Czekał grzecznie na półce kilka miesięcy. W końcu się doczekał. Pewnie oboje czekaliśmy. Bo ja na niego, też czekałam. Na Długim Targu w Gdańsku. Czekałam, aż pani artystka mi go pomaluje na kolor jaki chciałam. Potem miałam malować pokój, więc nie wieszałam go. A kiedy w rezultacie pokoju nie pomalowałam (jak będzie ciepło to się za to wezmę)  to o aniołku zapomniałam. Wczoraj zdecydowałam: anioł musi wisieć. I dziś wbiłam kilka gwoździ. Bo przy okazji przecież powiesiłam też mały, drewniany krzyżyk. Też nad łóżkiem. Mimo, że tymczasowo wyznaję ateizm (liczę, że wkrótce mi przejdzie) i dziś mimo niedzieli nie mogłam się przemóc i wyjść do Kościoła to czuję się spokojniej i bezpieczniej z wiedzą, że On tam wisi. To już dwa gwoździe. Na kolejnych dwóch zawisły drewniane ramki ze zdjęciami koni. Te obrazki wiszą u mnie od kilu lat – od powrotu z pierwszego obozu jeździeckiego. Już nie na gwoździach powiesiłam mapę Europy. Kiedyś musisz mi opowiedzieć o swoich podróżach. Szkoda tylko, że nie jest bardziej kolorowa – trochę wtapia się w żółtą ścianę. Ale nie szkodzi. Na koniec „umyłam” moją ulubioną zabawkę – komputer. Chociaż może „ulubiona” to za dużo powiedziane. Ostatnio wyprawia tak dziwne rzeczy, że nie bardzo nadążam za jej wyobraźnią. O ile taka bezduszna maszyna może mieć wyobraźnię. Z. mówi, że pewnie mam straszny bałagan na dysku. I Z. się nie myli. Muszę mieć bałagan – przecież ja jestem absolutny laik jeśli chodzi o komputery. Od września nic przy nim nie robiłam. A tata, informatyk jeden, powiedział, że nie muszę mieć żadnych partycji, że mi to niepotrzebne. A teraz to wychodzi. Niepotrzebne przerodziło się w potrzebne. I co ja mam zrobić. Zadzwonię po niego niech przyjedzie i zrobi porządek jak na bałaganił. Oni w instytucie mają serwisanta i nie muszą się martwić. A ja co mam? Ja mam tylko dwie rączki i wariującą maszynę na biurku. Pójdę, kupię jakieś mądre książki to sama spróbuję zrozumieć stan ducha mojego, wydawałoby się jeszcze niedawno, „przyjaciela”. Boję się tylko, że jak zacznę mu pomagać by my own, to on popadnie w jeszcze większą depresję. Chociaż Z. się ucieszył, ze złego samopoczucia mojego kochanego komputerka! Wrrrrr – nieładnie, nieładnie... ;-) Jest jeden pożytek. Wczoraj dokładnie przyjrzałam się temu „niewdzięcznikowi” i odkryłam gdzie mogę podłączyć mikrofon do rozmów głosowych on-line. Jest tylko jeden problem. GG mam chronione jakimś pierońskim firewallem – żebym ja chociaż wiedziała co to za cudo... A tlen, który odpowiada mi o wiele bardziej niż GG, padł. Umarł, jak zwał, tak zwał, ważne, że nie mogę go uruchomić. Pojawia się tylko komunikat „stuck overflow”. I ikonki znikają. Wrrrrr... Tak więc na razie muszę zapomnieć o głosowych rozmowach.... Może kiedyś jeszcze dokupię kamerę, bo słyszeć głos nic nie widząc to trochę dziwne. Chociaż z nami przecież też tak jest. Słyszę Twój głos, podpowiadający mi co robić, ale Cię nie widzę. To tak, ale Ty jesteś Aniołem. Nie mam prawa Cię widzieć.  Podobnie jest z Wirtualnym Światem...

Wczoraj zapomniałam Ci powiedzieć – zapewne  byłam podekscytowana odkryciem kim jesteś. W każdym razie domyślam się co było przyczyną mojego absolutnie dekadenckiego nastroju utrzymującego się od dłuższego czasu. Był to SAD. Mówiąc językiem psychologów -  Seasonal Affective Disorder. Po naszemu to jest coś jak: sezonowe obniżenie nastroju. Albo, jeśli ktoś woli, smutek pochmurnego dnia. Ja tych pochmurnych dni miałam bardzo dużo ostatnimi czasy. I nawet nie starałam się tego ukrywać. Po co mówić coś, skoro jest zupełnie odwrotnie??? Zresztą ja nie umiem udawać. Nie jestem też optymistką. Nie pasuje do mnie stwierdzenie Moliera, że „optymizm to obłęd dowodzenia, że wszystko jest w porządku, kiedy nam się dzieje źle”. Po mnie od razu widać, że jest coś nie tak. Na dzień dzisiejszy trzymam się. Niech tak zostanie, a Ty, anielski Eljocie, mi w tym pomożesz. J

alexbluessy : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz