gru 19 2004

Stany lękowe.


Komentarze: 1

Wczorajszy wieczór był zaskakujący, ale bardzo sympatyczny. Ponieważ nasz znajomy Ł. będący na stypendium w Madrycie przyjechał na święta do domu poszliśmy z Esiem i kilkorgiem innych ludzi go przywitać do kilku knajp. Mini clubbing nam wyszedł. Było bardzo sympatycznie, co nie znaczy, że od samego początku mi się taka opcja spędzenia wieczoru podobała. Myślałam, że Esio przyjdzie po zajęciach, że razem zjemy, że dokończymy wino, że obejrzymy film. A on zadzwonił i powiedział, że idziemy do miasta. I że dzwoni z domu bo pojechał tylko na kolokwium, a potem musiał jechać do pracy. Od razu poszłam do kuchni, zajęłam się ryżem i sosem, zrobiłam polewę na esiowego piernika. W końcu przyszedł, kiedy akurat byłam w trakcie konsumpcji obiadu – doszłam do wniosku, że przyjedzie najedzony. Ale Esio kiedy tylko zobaczył żółciutki od kurkumy i apetyczny ryż z pysznym sosem na moim talerzu zaraz sobie nałożył porcję, a potem zajął się piernikiem. Powiedział też, że jego siostra chciała przyjechać, ale wybił jej to z głowy bo przynajmniej sobie posiedzimy sami, w knajpie skończy się tete-a-tete. Bluzkę powiedział żebym zostawiła bo ładnie mi w niej i sexy bardzo jest.

I poszliśmy. Zwiedziliśmy w sumie trzy knajpy. Przy czym w ostatniej byłam już tylko ja z Esiem, A. którą poznałam przez rodzeństwo i jej znajomy ze studiów. Co się okazało ciekawego. D. (znajomy A.) jest pilotem wycieczek i w dodatku kończył moje liceum, pośmialiśmy się, wymieniliśmy coś w rodzaju uwag na temat pilotażu – trochę mi było przykro bo mimo, ze cały czas ściskałam Esia za rękę i dawałam mu do zrozumienia, że jestem tu z nim i on jest najważniejszy to nie chciałam żeby było mu przykro. A trochę mogło.

... w pewnym momencie A. powiedziała, że chciałaby mieszkać ze swoim facetem. Niestety, musi jeszcze trochę poczekać bo on studiuje w innym mieście (na szczęście nie bardzo odległym) i rok mu jeszcze został. Esio spojrzał na mnie i zapytał kiedy my razem zamieszkamy. Ja to chciałabym od razu... Moje Kochanie, w żartach, powiedział żebym najpierw wymieniła łóżko na szersze i zaczął A. demonstrować rzekomą szerokość mojego wyrka. A ona, zupełnie prawidłowo i po babsku, stwierdziła, że to świetna sprawa spać z facetem na wąskim łóżku bo można się przytulić i jest cieplutko. Od razu przyznałam jej rację, ale mężczyźni chyba nie bardzo to rozumieją. Kiedy A. zaczęła rozmawiać z D., a może któreś z nich wyszło – już nie pamiętam dokładnie, przytuliłam się do Esia i powiedziałam, ze bardzo chciałabym żeby pojechał ze mną do Berlina. A on powiedział, że jeśli nie będzie miał zjazdu, albo zajęcia bez sprawdzania obecności to pojedzie bo oczywiście wolałby jechać ze mną. A potem popatrzył i zapytał „a kochasz mnie?”; „yhym”; „tak?”; „yhym”; „ja ciebie też...”. I mogłabym już taka przytulona zostać.

Za niedługo musieliśmy się zbierać żeby zdążyć na autobus i po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo mi na Eśku zależy i jak boję się go stracić. Znowu pojawiły się stany lękowe. Pierwszy raz mam tyle do stracenia... I któryś raz z kolei powiedział, że gdzieś tam wśród zaparkowanych samochodów stoi jego „posag”. A przed wyjściem z domu na moje lakoniczne odpowiedzi na jego pytania powiedział, że mogłabym bardziej się wysilić, a nie jednym słowem urywać rozmowę bo za 15 czy 20 lat nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Rany, znowu rzuciło mi się na mózg. Wariuję... Ale z drugiej strony co miałam odpowiedzieć na jego „pyszne ciasto upiekłaś kochanie”. Skoro wiem, że w kuchni jestem całkiem niezła to czemu mam fałszywie zaprzeczać tak, jak on podał przykładowo, że powinnam powiedzieć „ależ kochanie, co ty mówisz wcale nie dobre”. Albo na jego „kochanie ślicznie wyglądasz” miałabym zaprzeczyć. Choć komplementów nie umiem przyjmować, to fakt. Chyba mam kompleksy...

Wróciliśmy do domu przed pierwszą. Przykryłam się kołdrą i esiowym ramieniem i zapomniałam, że ktoś oprócz nas jest w mieszkaniu. A na koniec się rozpłakałam... A dziś natrafiłam na trochę mówiąco – sugerujące spojrzenie Ł. A co mi tam, jakby on miał dziewczynę to też by chciał żeby u niego nocowała. Chyba.

A wiecie jak on ślicznie śpi??? Ma wtedy spokojną twarz małego chłopca. Uwielbiam na niego patrzeć, szczególnie niewielką bliznę na czole (ślad po tym jak Mój Mężczyzna kiedy był jeszcze małym chłopcem wpadł na plastikowy model samolotu, krew się podobno strasznie lała)  – wczoraj nie wytrzymałam i się rozpłakałam (ze wzruszenia chyba), a niczego nie świadomy Esio spał dalej. I mnie przytulał. I było mi tak dobrze, tak dobrze... Dawno mi tak nie było. I to jego nadporanne "śpij jeszcze misia śpj", potem przytula mnie kiedy zaczynam się wiercić i wpatrywać w niego.... I jest mi tak dobrze...

Rano zrobił mi śniadanie, zapakowałam mu piernika dla rodziców i siostry, wziął też połowę swojego, którego nie zjadł i odwiózł mnie na kurs. Sam pojechał na uczelnię. Jakoś tak Normalnie mi było, jakby zdarzało się to codziennie, że razem wstajemy, jemy i jedziemy każde w swoją stronę. Tak, tylko po powrocie powinniśmy zjeść obiad, poleniuchować, pouczyć się każde sowich rzeczy. Być ze sobą, cieszyć się sobą.

...znowu wróciłam do pustych czterech ścian i dziwnych wzroków współlokatorów.

I co z tego, że być może jutro pojedziemy na łyżwy, że kupimy też w Galerii Dominikańskiej Esiowi śliczną czapkę z okazji Gwiazdki, że on coś dla zaproponuje a ja wybiorę co mi się najbardziej spodoba – tak ustaliliśmy wczoraj między pierwszą knajpą, a drugą. Chciałabym mu napisać słowo „kocham” we wszystkich językach – mam gdzieś nawet ściągę, przynajmniej 20 różnych. Chciałabym żeby był, tak po prostu. A on mi powiedział, że głupio mu wynosić ode mnie półtora ciasta, ależ Kochanie Moje smacznego!!! Przecież to dla Ciebie!!!

Poza tym moja śliczna bordowa komóreczka umiera. Służyła mi wiernie przez 4 lata, chyba nadchodzi jej czas. Jutro, najdalej pojutrze dostanę od Mojego Mężczyzny jego już nie używaną, będę się musiała przyzwyczaić. To już nie będzie to samo... Tak zupełnie na marginesie to mam PMS-a, ryczę jak głupia, boli mnie brzuch, chcę mieć Esia blisko, chcę się przytulić. Boję się też.

A jeszcze wracając do rozmnażania Mikołajów. Nadal obstaję przy tym, że jest tylko jeden Mikołaj. Poza tym nie ma nigdzie wiarygodnych źródeł potwierdzających istnienie Pani Mokołajowej.

A teraz idę popłakać.

alexbluessy : :
19 grudnia 2004, 18:13
rozmnazanie Mikołajów to rzeczywiscie bardzo interesujaca kwestia. Myślę, ze trzeba byłoby przeprowadzić jakies bardziej szczegółowe badania na ten temat. Ale moje podejrzenia są takie, iz nie ma tu mowy o typowym rozmnażaniu, ale o KLONOWANIU! W dobie rowoju technologii nic nie ejst w stanie mnie teraz zadziwić ;-) Pozdr!

Dodaj komentarz