Syndrom.
Komentarze: 6
Już to wiem. Już to zrozumiałam, już to do mnie dotarło.
Mam syndrom/kompleks (jak zwał, tak zwał – wiecie co mam na myśli) wyjeżdżającego ojca.
Dotarło to do mnie kiedy wracałam dziś pociągiem od A. Nie okazuję Esiowi tyle ciepła i czułości, ile bym chciała. Nie okazuję bo się boję. Boję się, że kiedy zaakceptuję jego obecność to on zaraz znowu wyjedzie. Znowu go nie będzie...
A ile można czule gładzić ekran monitora podczas oglądania wspólnych zdjęć. Jak długo można czekać, jak długo można tęsknic. I jak bardzo.
Kto, jak kto, ale ty powinnaś to wiedzieć najlepiej – pewnie odpowiecie.
Do cholery jasnej!!! Długo można. I bardzo.
Bardzo.
Mam syndrom/kompleks cholernego wyjeżdżającego ojca. Ze wszystkimi jego „objawami”. Strachem o bezpieczną podróż, radością że już jest cały na miejscu (Esio jeszcze nie napisał, że jest w Złotych Piaskach. Ile tam się jedzie z Rumunii, co???).
... z całym niepokojem i z całą tęsknotą mam syndrom wyjeżdżającego (cholernego) ojca. Wraca, trochę go jest, trochę go mam i nagle znowu znika.
A ja znowu „w strugach deszczu rozpływam się, usta drżą i czuję lęk, po mej twarz wolno tak toczy się kolejna łza...”
...i już nawet jej nie ścieram... niech płynie... i następne też.
Niech w końcu dadzą jakiś znak...
Dodaj komentarz