sty 04 2004

ten brak czasu tak dolega a mnie męczy wirtualność...


Komentarze: 0

Cześć Eljot!!!!

I i II dzień świąt przypominał raczej niedzielę niż Boże Narodzenie. W zasadzie o tym, że są święta przypominała pyszniąca się w rogu pokoju choinka. Za oknem śniegu jak na lekarstwo. A i brak studentów na przystankach autobusowych w pobliżu Politechniki robi swoje. Wyglądam przez okno. I co widzę? Nic. Tylko bezlistne drzewa, a między nimi okna bloków przy Wiejskiej i Zachodniej. To widzę z jednej strony. Z drugiej przed oczami mam tylko puste, ciche i smutne budynki Politechniki. Generalnie mało ciekawy widok. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony. Żeby chociaż trochę śniegu było. Ale tego, jak mówiłam, jak na lekarstwo. Pocieszył mnie trochę J., który zadzwonił rano i powiedział, że we Wrocławiu śniegu też nie ma.

Wczoraj (czwartek) odwiedził nas T. Jeden z kolegów taty. Bardzo fajny chłopak. Można z nim i poważnie pogadać i się pośmiać. W przeciwieństwie do R. tego typa to ja normalnie nie trawię. Wydaje mi się, że on szuka tylko towarzystwa do picia i użalania się nad sobą. A T. jest bardzo sympatyczny. Ale biedak. Żona od niego odeszła razem z malutka córeczką. Mała jest teraz zaniedbywana wobec czego T będzie starała się żeby to jemu sąd przyznał prawo do opieki. Nie, T nie chce się rozwodzić. On chce się zajmować córką. Zresztą i tak to on się nią cały czas zajmował. Trzymam kciuki żeby mu się udało. Żona T od dziecka, jej rodzina zataiła przed T ten fakt, była leczona psychicznie. Bo to jest jakaś bardzo depresyjna kobieta. Ale nie będę wnikać. Nie jestem wtajemniczona w szczegóły, a dopytywać nie chcę. Widzę tylko, że T chodzi jak struty i bardzo się męczy. Szkoda człowieka.

Wiesz Eljot, jak jestem u rodziców to dostaję absolutnego lenia. Nie chce mi się nic robić. Ani oglądać telewizji, ani słuchać muzyki. Nawet czytać mi się nie chce. Nie mówiąc już o nauce. A tak w temacie czytania pozostając to postanowiłam, że raz w miesiącu kupię książkę. Ponieważ według mnie stan polskiego czytelnictwa jest w stanie gorszym niż opłakanym chcę poprawić nieco statystyki. Inna rzecz, że zauważyłam iż ostatnimi czasy drukuje się bardzo dużo poradników z serii „Jak...” albo powieści z stylu „Dziennika Bridget Jones”. Ta ostatnia nie jest dla mnie ani autorytetem, ani wyrocznią. Jej problemy (tudzież osób jej podobnych) nie przemawiają do mnie wobec czego będę musiała się całkiem nieźle naszukać nim znajdę coś dla siebie. Tak więc również wobec faktu, że nie utożsamiam się z panną Jones pod żadnym względem (mimo, że jej dziennik stoi na mojej półce) nie spędzę Sylwestra samotnie w towarzystwie butelki czerwonego wina. Przyznaję, że taki pomysł narodził się w mojej główce. Jednak za bardzo przeraża mnie wizja siebie totalnie skacowanej następnego dnia. A poza tym nie ma niczego przyjemnego w piciu na umór. I do tego samotnie. Brrr to nie dla mnie takie coś. Ale tak a propos kaca. To ja mam potwornego kaca moralnego. Że się nic nie uczę. Przecież począwszy od dnia 5 stycznia mam całe mnóstwo sprawdzianów i tym podobnych do napisania. Ale będzie dobrze. (Od jutra biorę się do roboty!!!!!!!!!!!)

Ale znowu odbiegłam od tematu. Mam takiego potwornego lenia w tym Białymstoku, że najchętniej całymi dniami bym leżała i nic nie robiła. Pozwalam sobie, mama nawet mnie czasem do niego zmusza, na słodkie nic nierobienie. Bo tu zwalniam. Tu nigdzie mi się śpieszy. Tu na chwilę chociaż zapominam o wrocławskiej codzienności. Staram się odpocząć jak najlepiej się da. Tak więc pozwalam sobie na lenienie się, a moja bańka mydlana unosi się wyżej i wyżej... Mama mówi, że to dlatego, że tutaj nic nie muszę. Że mogę zwolnić tempo, że za mnie ktoś pomyśli, zrobi... Coś w tym jest, Eljot. Coś w tym jest.

O panu K nie myślę wcale. Tak, jakby go nie było.  Czasem przez myśl mi przebiegnie: „ciekawe co u pana K...”, ale to są ułamki sekund. I dobrze. Niech tak zostanie. We Wrocławiu możemy się kontaktować wyłącznie na stopie koleżeńskiej. Tylko i wyłącznie. Bo wiesz, Eljot, ja byłam ślepa. Żeby nie powiedzieć, że głupia. Nie widziałam pewnych oczywistych (???) sygnałów. Bo jak teraz o tym myślę (wczoraj w nocy nie mogłam spać i przemyślałam całą historię z panem K od A do Z) to on chciał mnie chyba wykorzystać...  Chyba powinnam zacząć być podejrzliwa od momentu kiedy zaprosił mnie do siebie na obiad. Kiedy zaczęłam sprawdzać o której mam autobusy powrotne do domu, pan K stwierdził: „pojedziesz jutro”. Na moje „nie” usłyszałam wymruczane pod nosem zirytowanym tonem „ty i te twoje zasady”. Co on sobie myślał??? Że oszołomi mnie winem i co? I zaciągnie do łóżka??? Teraz myślę, że o to mu chodziło. Bo od tamtego dnia dziwnie się zmienił. A może nie chciał żebym sama z tego odludzia po ciemku jechała. Nie wiem. Prawdę mówiąc w tym momencie nie bardzo mnie to obchodzi. A fakt, że od tamtego dnia się zmienił utwierdza mnie w przekonaniu, że jednak chyba mam rację. Teraz mnie utwierdza. Bo wtedy byłam zaślepiona jakimś fatalnym zauroczeniem. Teraz patrzę na to z dystansu. I jeśli się nie wyleczyłam to na pewno zaleczyłam.

Wiesz Eljot? Mam potworne wyrzuty sumienia. Jestem u rodziców od tygodnia zaledwie po pięciu miesiącach niewidzenia. Jestem tu dopiero tydzień, a już chciałabym być na swoim wrocławskim osiedlu, w swoim wrocławskim mieszkaniu, w swoim wrocławskim pokoju. Mam wrażenie, że tylko tam jestem naprawdę u siebie. Że tam tak naprawdę oddycham. To okropne. Wiem. Dom jest podobno tam, gdzie jest rodzina. Być może. Ale ja tu się czuję trochę jak gość. Oni wszyscy mają swoje miejsca, swój mnie lub bardziej ustalony porządek. A ja, odnoszę wrażenie, że trochę im zawadzam. Ciężko mi znaleźć sobie jakiś cichy kącik do przycupnięcia i mieć trochę spokoju. Chociaż przez chwilę. Tymczasem tata „okupuje” pokój z telewizorem, mama u siebie słucha muzyki, Piotr w swoim królestwie wygrywa msze Bacha. A ja czuję, że nie mam gdzie się podziać. W takich chwilach najchętniej wróciłabym do Wrocławia. Bo żebym ja tu chociaż jakiś znajomych miała. A ja tu nikogo nie znam. No, prawie nikogo.... Chociaż będąc tak zupełnie szczerą to we Wrocławiu nie jest lepiej. Mam w grupie rewelacyjnych ludzi, to fakt niezaprzeczalny. Ale ciężko nam się całą grupą zebrać i spotkać. Pozostaje nam ten czas, który mamy dla siebie podczas zajęć. Z A, jedną z najbliższych mi osób jeszcze z czasów liceum, nie widziałam się od października. Tak, Eljot, od października. Jest jeszcze P. moja, wydawać by się mogło prawdziwa przyjaciółka, choć tak ode mnie różna. Ale i ona zajęta własnymi sprawami nie ma ostatnio czasu. Jest jeszcze jej siostra K. Ta, nie wiedzieć czemu próbuje podkopać opinię B o mojej osobie. Jaką krzywdę ja jej musiałam wyrządzić, że ona takie rzeczy robi??? Nie mam pojęcia. Na szczęście B nie daje wiary jej słowom. Z A postanowiłyśmy się (na razie drogą esemesową postanowiłyśmy) zobaczyć się w styczniu. Jeszcze za nim sesja się zacznie. Bo słowo daję ta schematyzacja życia doprowadzi niedługo do tego, że ludzie będą potwornie samotni. Bo u mnie to wygląda tak: dom – szkoła – praca –dom. Wieczorem nauka. A jeśli nie to wracam tak zmęczona, że nie mam na nic ochoty. Najchętniej siedziałabym i patrzyła w monitor komputera, nawet gadać on – line mi się nie chce. U A nie jest lepiej: dom – szkoła – dom. Wieczorem nauka do późna. Brrrr okropność!!!!!!! Wiesz Eljot, jak ktoś potrzebuje mojej pomocy to rzucam wszystko i jeśli mogę to pomagam. Wysłuchuję. Doradzam. W drugą stronę już jest mniej kolorowo. Szczególnie mnie martwi,  że P zachowuje się ostatnio tak, jak się zachowuje. A ja już jestem zmęczona robieniem dobrej miny do złej gry. Naprawdę jestem już tym zmęczona. Ja wiem, że „ten brak czasu tak dolega” bo praca, bo na uczelni strasznie gonią. Ale ile można???? Jak długo tak można Eljot??? Niedługo nasze pokolenie będzie pokoleniem znerwicowanych dwudziestokilkulatków. Niezbyt przyjemne perspektywy....

Wydaje mi się, że więcej uwagi i jakiegoś swoistego ciepła dostaję od moich wirtualnych znajomych. Od H, Z, J i E. To mnie trochę martwi. Bo mimo całej mojej sympatii i szacunku dla tych osób to jestem zmęczona wirtualnością. Według J. Wiśniewskiego wirtualność Internetu jest tylko umowna. I o ile jestem w stanie zgodzić się ze stwierdzeniem, ze e-mail nie różni się niczym od zwykłego listu (różni, ale niech będzie), to absolutnie nie zgodzę się z tym, że pogawędka on – line to to samo, co pogawędka dajmy na to w kawiarni. ABSOLUTNIE NIE!!!!!!!!!!!!!!! Nic nie zastąpi namacalnego kontaktu z drugim człowiekiem. Jego spojrzeń, gestów, uśmiechu, zmieniającej się tonacji głosu. A z H., Z, J i E pewnie pozostaniemy jeszcze bardzo długo (o ile kiedykolwiek przestaniemy być) dla siebie wirtualni. Nadal będziemy wiedzieć o sobie, o swoich codziennych (i nie tylko) sprawach tyle, ile wystukamy na naszych klawiaturach. Bardzo się cieszę, że mogłam poznać czwórkę. Ale zdaję sobie sprawę, że w pewnym sensie żyjemy wyobrażeniami o sobie.... Że tak naprawdę nie znamy się. I to mnie męczy....

Siedzę teraz i słucham akustycznego Staszka Sojki sprzed wielu, wielu lat. Zaraz przyjdzie Piotrek i będzie chciał żebym poszła z nim na strych popatrzeć jak wali w swój worek treningowy. On będzie boksował, a ja będę wdychać kurz.... Można i tak. Poza tym muszę jeszcze pomóc mamie w kuchni. Kończę więc na dziś pisanie. Może jeszcze trochę Prousta poczytam. Albo pofrunę gdzieś w mojej bańce mydlanej...

Dobranoc Eljot. Kolorowych snów.

 

alexbluessy : :
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz