sty 16 2004

Trochę wspomnień...


Komentarze: 1

Witaj Eljot.... Prawie 19. Przed 17 dopiero wróciłam od B. Wracając kupiłam 3 książki. Poczułam po prostu potrzebę  kupienia czegoś nowego do czytania. Tak, wiem, że Proust ciągle czeka... Wydałam ponad 60 złotych. To skandal żeby książki tyle kosztowały! Nic dziwnego, że nasze społeczeństwo to prawie analfabeci. Teraz mam kaca, że tyle wydałam. Ale książka to książka. Uważam, że na to nie warto żałować pieniędzy. W moim koszyku znalazły się: „Wizyty Aniołów czyli moje życie kontrolowane” Anny Wrzos, „Gejsza z Gion” Mineko Iwasaki i „To jestem cały ja” - tomik wierszy K. K. Baczyńskiego. Zobaczymy czym H. się tak zachwyca... H. mówi, że wiersze Baczyńskiego działają na niego bardzo specjalnie. Chcę sprawdzić jak zadziałają na mnie... Bo jak dotąd to Tetmajer jest moim „guru”, jeśli mówimy o poezji rzecz jasna.

Dzień u B. minął bardzo szybko i nawet przyjemnie. Szczególnie na koniec. B. chciała popracować w spokoju więc wysłała mnie z chłopakami do McDonald’sa. Fajnie było.  Chłopaki zamówili po zestawie „Happy Meal”, a ja poprzestałam na czekoladowym shake’u i ciastku z leśnymi owocami. Wcześniej jednak obejrzałam z nimi dubbingowany film „Harry Potter i Kamień Filozoficzny”. Książkę przeczytałam wcześniej i muszę stwierdzić, że film mnie rozczarował.  Był bardzo skrócony. Dla kogoś, kto nie jest „w temacie” nie miałby większego sensu. Według mnie ekranizacja bestsellerowej powieści J.K. Rowling jest tylko zlepkiem nie tworzących spójnej całości epizodów. Mimo wszystko film bardzo sympatyczny.

Siedzę przed komputerem, słucham muzyki i myślę. Myślę o tym, że to już 50-ty list do Ciebie. Zastanawiam się ile jeszcze ich będzie... Jak długo będę Ci się zwierzać. Bo przecież to jest jakiś rodzaj zwierzeń – te listy, prawda? Jak długo jeszcze... Eh! Czy Ty w ogóle je czytasz? Czy już je znalazłeś??? Chyba nie. W przeciwnym razie odpisałbyś, prawda? Poza tym tak sobie myślę, natchnęła mnie do tego wczorajsza rozmowa z H. pomyślałam sobie o moich wirtualnych znajomych. O tych wirtualnych znajomych, których chciałam bez słowa wyjaśnienia zostawić. Dobrze, że tego nie zrobiłam. Z. się nie odzywa. Zresztą napisał mi, że coś postanowił. Ale nie chciał powiedzieć co. I myślę, że postanowił się przestać do mnie odzywać. Z zastrzeżeniem, że jeśli będę potrzebowała porozmawiać to on „gdzieś za rogiem będzie”. Z J. się mijam, a H.... działa na mnie uspokajająco. Taka jest prawda, nie ma co ukrywać.

Byłam u sąsiadki w sprawie zalewania jej mieszkania i balkonu. Z balkonem, fakt nasza wina bo nie zgarnęliśmy śniegu jak leżał. A w łazience to nie mam pojęcia co się dzieje bo już u niej wyschło. W każdym razie nic wielkiego się nie stało. Porozmawiałyśmy chwilkę. Była bardzo ciekawa co u rodziców słychać. Ucieszyła się, że mama przyjeżdża. Zapytała mnie czy wiem co się dzieje z panią E. Kolejną bliską znajomą mojej mamy mieszkającą 2 piętra niżej. Nie wiem. jakaś dziwna się ostatnio zrobiła. Może przez to, że ma trochę problemów natury zawodowej... W każdym razie pani G. stwierdziła, że pani E. zdziwaczała. A ta druga jest matką N. A N. ma dziś studniówkę. Głupio wyszło. Cały czas pamiętałam żeby iść jej pożyczyć super zabawy itd., ale za późno wróciłam do domu. A ona komórki ze sobą nie wzięła. Pewnie będzie się świetnie bawić. W Hotelu Mercure Panorama w samym centrum miasta. Wymyślili ze znajomymi, że wypożyczą limuzynę (kuzyn jednego z nich ma wypożyczalnię samochodów) i tak podjadą pod hotel... Super sprawa. Pamiętam swoją prime night... Miałam długą, czarną sukienkę na ramiączkach a do tego długie, czarne rękawiczki. Makijaż zrobiła mi przed wyjściem N. Bardzo ładnie jej wyszło. Miałam wtedy krótkie włosy więc fryzjerka je wyprostowała i fajnie wymodelowała. Zabawa była w Kinie „Oko”. Towarzyszył mi kolega chłopaka, z którym szła moja koleżanka G. Nie powiem, bawiłam się bardzo dobrze, ale... Czegoś brakowało. Pamiętam, że nasza klasa miała przygotować program artystyczny. Ponieważ wcześniej wygraliśmy (lepiej byłoby powiedzieć wygrałyśmy bo stosunek w klasie był 31:2) tzw. „English Day” w naszej szkole to nauczycie drżeli z obawy co wymyślimy. Stanęło na czymś w rodzaju plebiscytu. W kilku kategoriach było przygotowanych kilka nominacji. W każdej po jednym, ewentualnie kilku, z nauczycieli wśród „innych gwiazd”. Każdy z „wygranych” nauczycieli dostawał „srebrny krążek” – za zasługi. I każdy miał zatańczyć, a czasem i zaśpiewać. Na przykład matematyk, który nie krył, że lubi ładne kobiety tańczył do piosenki „Sexbomb”. Żeby było śmieszniej na scenę została wysłana P. (moja przyjaciółka) i miała tańczyć razem z panem Z. chyba im wyszło to najlepiej... No nie, przecież był jeszcze występ polonistki pani Ż. Ona i jej dwie koleżanki (pani P. i pani K.) występowały jako Jackson 5. Kiedy pani Ż. Weszła na scenę i odebrała krążek powiedziała: „Po pierwsze dlaczego srebrny (mając na myśli krążek) i dlaczego „Bad” (mając na myśli piosenkę)”. A musisz wiedzieć, Eljot, że była ona bardzo wymagająca. Lekcje polskiego zawsze były stresujące, ale po latach wspomina się je z sentymentem. Pani Ż. To bardzo mądra kobieta. Ona uczy z pasji uczenia. Nie musi wcale tego robić bo ma bogatego męża. Ale ona uwielbia swoją pracę. Jest trochę ekstrawagancka i czasem bardzo dosłowna w opiniach. Kiedy po tych kilku latach od opuszczenia murów naszego liceum wspominamy z P. lekcje polskiego to pamiętamy o tym, co nam kiedyś pani Ż. powiedziała. A powiedziała, że: „kobieta paląca jest aseksualna” i „inteligentna kobieta zawsze znajdzie sobie bogatego męża”. Pamiętam też pierwszą z nią lekcję. To był szok! Weszła w długich, kruczoczarnych włosach spiętych wysoko i czerwonej sukience. W miarę upływu czasu przybierała bardziej „ludzki” wygląd, ale pierwsze wrażenie się liczy... Wtedy nie przepadałam za polskim . Ale moją nauczycielkę będę wspominać miło. Znowu odbiegłam od tematu. Opowiadałam Ci przecież o mojej studniówce. Bal odbywał się w piątek. W sobotę, jak już doszłam do siebie, pojechałam z N. na Biskupin. Nie mam pojęcia dlaczego nas tam zaniosło. Chyba N. chciała odwiedzić stare śmiecie. Błądziłyśmy między uliczkami, aż nagle znalazłyśmy się prawie pod domem M. – naszego, uwielbianego przez nasze mamy, „pana” od angielskiego. Oczywiście nie zaszłyśmy do niego. Bo po co. W sobotę byłyśmy ‘na wycieczce”, a w niedzielę zachorowałam na grypę. Nie było mnie więc w szkole. A podobno się działo. Szczególnie grono pedagogiczne komentowało program artystyczny. Pani Ż. Podobno weszła do klasy i podyktowała taki temat: „jak nie urządzać programu artystycznego przed maturą”. Można by dużo mówić, pewnie nie raz jeszcze napiszę Ci coś z czasów liceum. Różnie bywało. Nie żałuję jednak wyboru szkoły. Po balu została sukienka, której już nie ubiorę bo się za duża zrobiła, kaseta video, na której mnie nie ma prawie wcale z wyjątkiem poloneza i zdjęcia. Te zdjęcia obiegły potem całą klasę. Najwięcej emocji wzbudziła A., która na fotkach, szczególnie tych z imprez, wychodzi jakby była nieźle pijana.

Będąc szczerą to byłam na dwóch studniówkach. Na swojej i pana D. Zaprosił mnie, mimo, że prawie mnie nie znał. A ja jechałam na tę jego studniówkę pawie cały dzień. Bo on daleko mieszkał. No, a teraz mieszka jeszcze dalej, ale mniejsza z tym. Bal był w sobotę ja pojechałam w piątek. Pamiętam, jak się cieszyłam na ten wyjazd. Liczyłam dni, czekałam... Ale chyba się przeliczyłam. Wyjechałam lekko zniesmaczona zachowaniem pana D.  Może ja mam jakieś przestarzałe poglądy, może nie ma się czego czepiać, ale prawda jest taka, że dobrze się nie bawiłam. A zaczęło się już pierwszego wieczoru, zaraz po moim przyjeździe. Miała być próba generalna poloneza. Poszliśmy. Nie szło mi na początku. Z czasem szło coraz lepiej, ale... Pan D nie wziął pod uwagę tego, że jestem zmęczona, że tańczę pierwszy raz (bo nie wiedziałam nawet jaka jest kolejność figur – na żywioł prawie poszłam), że jestem w obcym mieście, wśród zupełnie obcych ludzi. W każdym razie kiedy wracaliśmy z tej próby robił wymówki, że nie tańczę tak, jak powinnam. Zapytałam czy się wstydził. Nic nie odpowiedział. W dzień „imprezy” siostra pana D ułożyła mi fajną fryzurę (włosy zdążyły odrosnąć bo to było rok później). Poszliśmy na bal. Polonez poszedł bez zakłóceń. Za to potem się działo. Miałam wrażenie, że częściej tańczę z kolegami pana D niż z nim samym. On sprawiał wrażenie jakby nieobecnego... Nie wiem z czego to wynikało. W każdym razie nie bawiłam się dobrze. Bo (i tu właśnie pojawiają się moje zapatrywania na pewne sprawy) uważam, że jeśli się kogoś zaprasza na jakąkolwiek imprezę ze świadomością, że będzie to środowisko zupełnie tej osobie obce to wypada się nią trochę zaopiekować. Ja właściwie zostałam zostawiona sama sobie... I dlatego mam mieszane uczucia, kiedy po latach wspominam ten wyjazd do pana D. Mam tylko kilka zdjęć... Mimo, że to moja przeszłość, jakiś wycinek mojego życia celowo je omijam. Nie umiem nawet powiedzieć dlaczego tak się dzieje.

Dzień zbliża się ku końcowi. Generalnie mogę go zaliczyć na „plus”. Jutro też jadę do B. A jak wrócę to muszę posprzątać. A potem będę się przygotowywać na poniedziałkowe zajęcia. Nie ma tego dużo, ale chciałabym mieć wolną niedzielę. Tak więc na dziś mówię Ci dobranoc. Śpij kolorowo. Trzymaj się ciepło.

alexbluessy : :
16 stycznia 2004, 22:34
masz fajny blogas....nie martw sie :* bedzie dobrze....pozdrawiam....PaPa.....Buzka....Puszek Puchowy :)

Dodaj komentarz