Umarłam.
Komentarze: 6
... obejrzałam wczoraj „Dziennik Bridget Jones”. Obejrzałam i jak zwykle na końcówce wyszłam z pokoju. To nie dla mnie, jeszcze nie. Potem przypałętały się kolejne niespokojne myśli, zastanowienia.
„Jak to będzie??? Czy w ogóle będzie???”. Im bliżej 27/29, tym ja mam gorsze wyobrażenia. Bardziej męczące, bardziej niepokojące. „Powinnam iść na dworzec, czy raczej siedzieć w domu???”; „Jak się zachować???”. Serce powie??? A jeśli właśnie w tym momencie zamilknie???
No dobrze, powiedzmy, że pójdę na dworzec. Pójdę o ile Esio przyjedzie 29 (niedziela), wtedy mam wolne od pracy. jeśli wypadnie mu wrócić 27 (piątek) to wszystko zależy od godziny przyjazdu, ale przed 18 nie ma szans żeby szefowa mnie wypuściła. Nawet dla „takiej” sprawy. A jeśli tak się stanie, że nie będę mogła tam pójść z powodu pracy, co wtedy??? Jeśli przyjedzie rano to wieczorem może bez uprzedzenia przyjść do mojego biura... Rany!!! Zaczynam wariować. Takie mniej więcej myśli uparcie mnie się trzymają i nie dają spokoju. Dlaczego???
Mam takie momenty, kiedy wyobrażam sobie, że kiedy on już wróci nareszcie to jedyne, co będę w stanie mu powiedzieć to mniej więcej coś takiego: „odejdź, nie chcę cię widzieć. Nie dotykaj mnie...”. Albo, że rzucę się z pięściami... Sami widzicie, że coraz gorzej ze mną. M. jest w tej samej sytuacji, tylko, że jej chłopak wczoraj przyjechał do Polski. Zobaczą się za najwyżej 2 tygodnie. A ja??? A ja za pieprzone 3. Już wysiadam, nie mogę dłużej, nie chcę (???), nie mam siły. Pogadałyśmy wczoraj z M., ona już cała podekscytowana, ja przybita trochę. Wysnułyśmy wniosek, że taki wyjazd naszym facetom dobrze zrobi, że nabiorą pokory, ze docenią to, czego nie mieli przez ten czas. Tylko, żeby się nie zmienili za bardzo... To znaczy ona miała miesiąc, ja coraz bardziej się boję co będzie po moich 4. Jak śpiewała Alicja Majewska „to męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać” tylko qrwa mać ja już nie chcę dłużej. Jakoś nie umiem sobie tego słońca, które ma wyjść za 3 tygodnie, wyobrazić. Koszmar, mówię Wam. Oni piszą, że tęsknią, że myślą i takie tam różne, a czy ktoś kazał im jechać??? Pojechali na własne życzenie. A my zostałyśmy...
... od rana nabrałam ochoty na kawę z ekspresu. Nie żadną rozpuszczalną, ale taką prawdziwą parzoną mieloną. Przefiltrowałam sobie cały kubek, zrobiłam pyszne 2 kanapki i co??? I w jednej chwili całą zawartość kubka znalazła się na kafelkach. Straciłam humor, a czeka mnie 8 godzin uśmiechania się do ludzi, odpowiadania na ich dziwne nie raz pytania i odbierania różnych telefonów. W dodatku swędzi mnie prawa strona nosa co nic dobrego nie wróży. Wrrr...
Może chociaż spacer do pracy dobrze mi zrobi. Nie ważne, że narobiłam sobie tym ciągłym chodzeniem odcisków, nie ważne, że jakieś ścięgno mam naciągnięte. Muszę się przejść. Muszę, bo inaczej oszaleję. Już i tak jestem kłębkiem nerwów.
Jedne pocieszenie i jakiś rodzaj zapomnienia znajduję w pracy. idę tam na cały dzień i nie mam za bardzo czasu myśleć. Z domu wychodzę o 9, wracam o 19. po powrocie mam siłę (i ochotę) umyć się i położyć. Tylko to, więcej nic. A dni lecą, i będą jeszcze szybciej. Dobrze to, czy źle??? W myślach chorych tonę wciąż... I znowu, i znowu... „A co będzie jeśli okaże się, że...”. Mam już dość!!!
„...będę żyła chociaż nienawidzą mnie, będę żyła – sama, ale ciągle ja...” Jakoś mało to pocieszające są te słowa. Niech to się już w końcu skończy. Błagam!!!
........................................
Nie ma mnie bo umarłam. Ze zmęczenia (psychicznego), tęsknoty i czekania. Dzisiaj nadszedł punkt kulminacyjny. Jutro w biurze kończy się mój tydzień próbny. Nie wiem jaka będzie decyzja szefowej, ale jaka by ona nie była nie jestem pewna czy nie wezmę kasy za ten tydzień i nie zrezygnuję. Po co jej nieefektywny pracownik??? A ja coraz bardziej jestem zmęczona, przybita i coraz częściej mam ochotę po prostu wsiąść w pociąg i wyjechać do B-stoku. Dzisiaj poszłam z B. do biura na 10. godzinę czekałyśmy pod zamkniętymi drzwiami bo wczoraj nikt nam nie powiedział, ze mamy jechać od razu na Trzebnicką. W końcu przyjechała p[o nas dziewczyna stamtąd i zabrała do drugiego oddziału. A tam jak zwykle sajgon. Skończyło się na tym, że pokserowałam kilka faktur, odebrałam kilka telefonów i zrobiłam jakieś 2 zestawienia dla szefa. I tak minęło mi 7 godzin.
Muszę się przespać z tą decyzją, ale jestem coraz bliższa wybrania wyjazdu. Wiadomo, praca by się przydała, ale nie za każdą cenę. Mam rację czy nie???
Kurcze, wiecie co??? poznałam kolejną dziewczynę, której chłopak wyjechał za granicę. Tylko, że ona poczeka jeszcze do końca września bo on jest w Kalifornii od początku czerwca. To czym ja się martwię??? Powinnam skakać do góry bo Moje Kochanie od wczoraj rozpieszcza mnie sygnałami (nie miałam siły odpuszczać – jestem wredna, wiem), a dzisiaj dostałam nawet e-maila i smsa. Jestem pod wrażeniem i olbrzymim zdziwieniem bo zwykle jak dostawałam jedno to już bez drugiego. Oczywiście napisał, że tęskni, ze liczy dni, że nie może się doczekać i że do McDonalds’a nie będzie chodził bo już mu wychodzi bokiem. Biedactwo Moje Kochane!!! 12 godzin kilka razy z rzędu...
W zasadzie to decyzję o wyjeździe miałam już podjętą, ale zadzwoniłam do rodziców. Okazało się, że nie spodziewali się mnie w najbliższym czasie, że zaplanowali jakiś mały remont i że jutro zadzwonią kiedy mogę przyjechać. Qrwa mać!!! Właśni rodzice chcą mi mówić kiedy mogę przyjechać, a kiedy nie. Dobrze, że zadzwoniłam bo planowałam zazgrzytać kluczem w zamku. Mieliby niezbyt miłą niespodziankę. Mama jeszcze powiedziała, że zaczynam się denerwować i czemu zaczyna wyczuwać w moim głosie płacz. A jak ona by śie czuła gdyby jej matka z ojcem mieli mówić kiedy może przyjechać. Na pewno nie byłoby jej miło.
Przykro mi... nawet sobie pochlipałam. O, ale przed chwilą dzwonili i powiedzieli, że mogę przyjechać. W takim razie niezależnie od jutrzejszej decyzji szefowej powiem jej, że mi nagła sprawa rodzinna wyskoczyła i nie ma zmiłuj się, wyjechać muszę. Kurcze, należy mi się odpoczynek. Wyjadę, nabiorę sił, wrócę i będę się uśmiechać. A za 3 tygodnie świat zawiruje...
W sumie nie spotkało mnie dziś wiele miłego. Dostałam kartkę od kuzynki znad morza, karta od Eśka ciągle nie może dojść, a zaczął się już 2 miesiąc. Dojdzie na Boże Narodzenie, tylko że urodziny to ja mam w czerwcu, nie w grudniu. Głupie to wszystko. Idąc dziś na Piłsudskiego wyszłam wcześniej, chciałam posiedzieć trochę w ciszy Ostrowa Tumskiego. Usiadłam na ławce i chyba musiałam mieć łzy w oczach albo cos podobnego bo dosiadła się do mnie starsza pani. Popatrzyła na mnie i powiedziała „nie martw się kochanie, nie warto. Każdego dnia wstaje słońce.”. jeszcze bardziej zachciało mi się płakać. Hm, jakiś czas temu zdarzyło mi się jechać tramwajem i za normalne i zupełnie oczywiste dla mnie ustąpienie miejsca inna starsza osoba powiedziała do mnie: „niech spotka cię wielkie szczęście...”.
Na razie to umieram. Nie mam siły marzyć o szczęściu...
...........................................
Chciałam przy okazji podziękować Robaczkom, które czytają moje zapiski. Dzięki Waszym komentarzom lepiej się czuję. podbudowują mnie, dodają sił. Czasem czytając je płaczę. Nie będę tego ukrywać. Hm, myślę, że one nie pozwalają się poddać, każą wierzyć, walczyć, robić kolejny wysiłek, kolejny krok do przodu... Dziękuję Wam!!! Mam nadzieję, że będziecie tutaj...
Czy mogę zaryzykować zacytowanie „Martyny”??? Chyba tak, obym nie wyprzedziła faktów, nie mniej zaryzykuję.
„Wiedziała, że oni tam gdzieś przed ekranami swoich pecetów zrozumieją. Zawsze rozumieli. Byli tak daleko, a ona czuła, jakby byli obok i głaskali ją po głowie w najtrudniejszych chwilach. Cokolwiek napisała już kilka godzin później znajdowała skomentowane. Mądre rady, zabawne komentarze, albo po prostu ciepłe słowo zastępujące uścisk”
DZIĘKUJĘ!!!
Dodaj komentarz