gru 01 2004

Wróżby, wybuch i łacina.


Komentarze: 9

Sprawy wyglądają mniej więcej tak.

Nieprzerwanie jestem szczęśliwa, bardzo. I to mi chyba przesłania wszystko inne, to szczęście moje wiosenne, letnie, zimowe i jesienne, że się Gałczyńskim trochę posłużę. Sprawcą całego zamieszania jest Eśko oczywiście, ale to chyba oczywiste i nie muszę tego powtarzać. Jak ja się cieszę, że go mam...

Wczorajszy dzień, ostatni listopada, Andrzejki. Łacinę oczywiście zawaliłam, ja nie wiem co ze mną jest. Dlaczego odnoszę wrażenie, że tylko łaciny się uczę, a nie języka kierunkowego. Zdaję sobie sprawę, że na wszystkich filologiach łacina jest obowiązkowa na pierwszym roku, ale dlaczego musi taki stres wywoływać. Esio mnie pociesza, że kiedy jego siostra studiowała historię to też była załamana, nic nie rozumiała i cały czas zaliczała. Ciekawe, czy kiedy przeniosła się na wymarzną pedagogikę też miała łacinę, muszę się jej zapytać. W każdym razie pochlipałam wczoraj trochę Esiowi, a on mi mówi, żebym się nie przejmowała bo to już jest takie gówno, ta łacina, że człowiek się denerwuje, stres go zjada, nerwy sobie psuje, a w końcu i tak zalicza. I oby Moje Kochanie miał rację.

Przyjechał po mnie na uczelnię, ale musieliśmy jeszcze do niego wrócić na chwilę bo wyjechał bez dokumentów i ubezpieczenia (ciekawe gdzie on ma głowę...). Zaparkował, zostawił mnie w aucie (chlipałam w tym czasie nad nieszczęsną łaciną), a sam poszedł do domu po dokumenty. Wydawało mi się, że nie wraca dłużej niż powinno go nie być – miałam trochę racji. Okazało się, że mama Esia „zburała”, jak się wyraził, że trzyma mnie w samochodzie, że miałam wejść i spokojnie zjeść kolację. A tak to tylko mu dała dla mnie pysznego łososia. Mniam.  Wcześniej tak się zestresowałam tą łaciną, że jak tylko wyszłyśmy z koleżanką z Instytutu od razu poszłyśmy szukać jakiegoś sklepu z marcepanami. Znalazłyśmy. Kupiłam jednego też dla Esia, a potem jechaliśmy autem i go tym słodyczem karmiłam, on zachwycony nie mógł się nachwalić. Jak dla mnie to ten marcepan był trochę oszukany.

Dobrze mi się z nim jechało przez ciemne miasto, muzyka w radio, światła latarni, sznurki samochodów przed nami i obok nas. Z punktu pasażera to tak fajnie wygląda...

A potem przyszliśmy do domu, Esio gwizdnął na widok spódniczki, której przez naszych osiem wspólnych miesięcy nie miał okazji widzieć – wydał opinię pod tytułem „ale laska” i poszedł na balkon. A ja jadłam łososia, Esio coś tam sprawdzał na komputerze, powiedział, że „przez jakiś czas nie będziemy się całować bo on nie lubi ryb i nawet ich zapach wywołuje u niego odruchy wsteczne”. Nie rozumiem jak można nie jeść łososia, albo śledzi mojej Mamy – przecież pyszne są. Mój Mężczyzna popijał piwo, ja otworzyłam sobie białe wino pół wytrawne, którego już z Tatą wypić nie zdążyliśmy, radio Zet śpiewało. Błogo było.

... w końcu były Andrzejki, mądra Olcia rzuciła hasło, że będzie sobie z wosku wróżyć. Esio podchwycił i tak wylądowaliśmy w kuchni nad topiącą się w blaszanej miseczce świeczką o zapachu drzewa sandałowego. Pachniało nią w całym domu. Laliśmy, wedle tradycji, wosk przez klucz, a potem rzucaliśmy cień na ścianę. Nie wiem czemu Esio się upierał, że mi same kule wychodzą. Mądrala jedna, zrobiliśmy listę, według której mi wyszedł ptaszek, czaszka i ryba/samolot – brak sprecyzowanego kształtu toteż postanowiliśmy, że będzie „łamane przez”. Esio natomiast chodził dumny ze swoich kształtów woskowych: czajnika, wózka/kołyski i jeża. Kiedy mu powiedziałam, że wylał sobie woskiem kołyskę powiedział, że nawet mam nic nie mówić na ten temat, ale w końcu musiał mi rację przyznać. Bo to naprawdę wyglądało jak kołyska z podniesionym daszkiem, nad którą się pochyla prawdopodobnie kobieta. 

.. Esio to w ogóle ma ciekawe pomysły. Kiedy topiliśmy wosk na pierwszą wróżbę, a może to było kiedy mi wyszła pierwsza „kula”, Esio zapytał czy nie mam foremek do ciast bo on by sobie takie foremkowe kształty powylewał. Ja mu mówię, że wtedy to żadne wróżenie, kiedy sobie wyleje choinkę dajmy na to, ale zaproponowałam, ze jak będę piec pierniki to specjalnie dla niego zrobię więcej ciasta, dam mu foremki i będzie sobie siedział i wykrawał choinki, mikołajki, serduszka i różne takie. Ucieszył się. I jak tu Esia nie kochać, no sami powiedzcie.

Na koniec wieczoru Eśko zaoferował się, że zrobi mi ładną świeczkę. Zgodziłam się bez wahania. Znowu topiliśmy nasze woskowe kształty żeby tym gorącym woskiem wylać potem mały flakonik po wypalonej już dawno cytrynowej świeczce, w tym Esio zamierzał postawić inną świeczkę – żeby tak ozdobnie było. Tylko coś nie wyszło... Staliśmy sobie w kuchni, wosk w miseczce skwierczał i się podgrzewał, a my się przekomarzaliśmy. I z tego przekomarzania wyrwało nas mocne „bum”. To wosk zaczął strzelać i obryzgiwać wszystko dookoła. Ja się uchowałam czysta, Esio i to, co w pobliżu kuchenki nie bardzo. Wosk był wszędzie i następne pół godziny zeszło nam na czyszczeniu palników, zlewu, garnków i talerzy. Potem było wyprasowywanie wosku z koszulki Eśka, a w końcu przy kołyszących balladach Briana Adamsa poszliśmy spać.

To były zdecydowanie wybuchowe Andrzejki, a jednocześnie jedne z najcieplejszych w moim życiu. Wstałam rano ogrzana Esiem, nie za bardzo miałam ochotę na wyjście z cieplutkiego łóżeczka, ale chciałam dotrzymać mu towarzystwa w piciu porannej kawy i zrobić jakąś kanapkę do pracy. No, a zaraz czeka mnie powtórka przed dzisiejszym sprawdzianem u dr Z. Jeszcze muszę w końcu kartę bankomatową z nowego banku odebrać, jechać do biblioteki po przewodniki i odwiedzić Pana Doktora. Potem na zajęcia, postanowiłam nie iść na wykład bo nie zdążę z trasą wycieczki. A tak wrócę wcześniej do domu i mam szanse dziś się z tym uwinąć. Oby się udało. Jutro kolejny sprawdzian u dr Z., wizyta Esia – najmilszy punkt dnia i prawie koniec tygodnia. Tak sobie pomyślałam, że słabo organizuję swój czas. Coś z tym trzeba chyba zrobić, popracować nad tym...

Wczoraj sam Esio poddał mi pomysł na bardziej osobisty prezent dla siebie.  Zapytał czy nie mam żadnego niepotrzebnego breloczka żeby mu dać. Nie miałam, ale pomyślałam, .że mu z masy solnej tego aniołka to w postaci breloczka mogę zrobić. Dobry pomysł, nie??? E. pomoże, będzie fajnie.

 

O raju, jak mi się nic nie chce!!!

 

alexbluessy : :
deity
02 grudnia 2004, 22:39
No, no... Pomysłowy i słodki ten Twój mężczyżna. No, że jesteś szczęśliwa to już wiedziałam, a teraz już wiem z czyjego powodu. Od teraz częściej będe zaglądać na Twojego bloga. Ty też nie zapomnij o mnie;) Tak a propos prezentów- fajny i orginalny prezent dla cudownego mężczyzny na 21 urodziny- pilne. Jak masz pomysł to napisz- będe wdzięczna! Powodzenia na łacienie!:*
02 grudnia 2004, 21:36
hmm.... tylko trzeba bedzie bardziej zadbac o szczególiki bo będzie mniejszy :) ale oólnie taki słony breloczek to całkiem dobry pomysł :)
sea_breeze
02 grudnia 2004, 19:51
:)
kobieta zamężna
02 grudnia 2004, 08:46
gratuluję zabawy, trzymam kciuki za łacinę... per aspera ad astra - pamiętaj ;)
Książę
01 grudnia 2004, 23:40
No to widzę, że się nie nudziliście :) Fajnie :)
Ladybirds
01 grudnia 2004, 23:40
Tylko pozazdrościć!!!
01 grudnia 2004, 16:34
Ja andrzejkowy wieczor spedzilam przy ksiazkach...Siedzialam,czytalam jakies pierdoly i plakalam-tak bardzo mi było źle.Chce o tym dniu zapomniec jak najszybciej.Mam nadzieje,ze w przyszlym roku spotka mnie cos milego...chociaz...biorąc pod uwage pecha,który mnie nawiedza od jakiegos czasu...nie powinnam sie nastawiac na zadne rewelacje;/Pzdr.ciepło:*
01 grudnia 2004, 15:56
Andrzejki jak widze udane:) A pomysł na prezent doskonały. Jak czytałam fragment o tym wykrajaniu choinek z ciasta, to mi się nasunęło, że faceci to jednak zawsze mają w sobie coś z małego chłopca:)
słodka_idiotka
01 grudnia 2004, 11:10
Też mam zamiar opisać moje andrzejki, ale to kiedyś w skrócie i przy jakiejś okazji. Teraz mam tak wiele do powiedzenia, że miejsca mało. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz