wspomnień wątpliwy czar...
Komentarze: 0
Cześć Eljot. Nie zgadniesz co się wczoraj stało. Już miałam wyłączać komputer i iść spać kiedy zagadnął mnie Pan K. Przepraszał, że tak długo trzyma moją książkę. Odpowiedziałam grzecznie, że nie ma sprawy, że nic się przecież wielkiego nie stało. On na to, że mogłabym bardziej normalnie odpowiadać. A normalnie to znaczy jak??? Ludzie! Aż się roześmiałam. Powiedziałam, że mogę nawet pojechać po tą książkę do niego. To on na to, że sam ją podrzuci w tygodniu, ale jak mam ochotę to oczywiście mogę go odwiedzić. A figa! Niby po co mam do niego jechać.... Nie, przesadzam w tym momencie. Ale fakt, faktem, że nie bardzo mam tam po drodze. To prawie peryferie miasta! Najważniejsze, że odzyskam swoją ukochaną książkę... Aha! Byłabym zapomniała. Pan K. bardzo się zdziwił, że tak bardzo mi na niej zależy. „Przecież już ją czytałaś” – to jego słowa. Ja mu na to, że są książki, które mi się nigdy nie znudzą i do których będę wracać co jakiś czas. Swoją drogą on może nie bardzo to rozumieć bo nie lubi czytać, z tego co zdążyłam się zorientować. Każdy ma jednak prawo lubić coś innego...
Dziś pewnie wszyscy będą mówić o śmierci Czesława Niemena. Ja nie będę. Jest to wielka strata dla kraju, dla polskiej muzyki, ale uważam, że nie można z tego robić wydarzenia na olbrzymią skalę. Nie byłam Jego wielbicielką choć lubię słuchać Jego piosenek. Każde odejście znanej osoby powoduje, że przeszywa mnie piorun w momencie, kiedy się o tym dowiaduję. Tak było w przypadku śmierci Marka Kotańskiego, tak było kiedy w wypadku zginął Bogdan Łyszkiewicz – lider Chłopców z Placu Broni. Czesław Niemen zmarł w ciężkiej chorobie. I może tak jest lepiej... Może bardzo nie cierpiał... Tak będę o tym myśleć. Zresztą śmierć wpisana jest w nasze życie. Na dobrą sprawę mnie jutro też może nie być... Bo pijany albo szalony kierowca, bo zagapię się na ulicy, bo komuś nie spodoba się kolor mojej kurtki albo okulary na nosie...
Jak pisał ks. Jan Twardowski: To, że wszystko dzieje się inaczej,
to cierpienie tędy owędy
ten dzień bez kochanej ręki
ten ból i tak dalej
ten mróz że tylko jeden piec mnie zrozumiał
zwłaszcza gdy kładłem serce do zimnego łóżka
ta jesień lekko chora po tej stronie świata
ta małpa bez małpy
powiedz że to właśnie ważne
Obudziłam się później niż zwykle. Wszak dzisiaj niedziela – jedyny dzień, kiedy mogę dłużej pospać. Wstałam około 10. Wyjrzałam przez okno. Padał deszcz. Słyszałam jak krople z impetem uderzają o parapet. Uwielbiam ten dźwięk. Mimo szarości poranka i zimna na dworze poczułam się dziwnie spokojna. I nawet jakieś dziwne ciepło mnie ogarnęło. Zrobiłam sobie mocną kawę i usiadłam przed komputerem. Włączyłam białostockie radio AKADERA. Bardzo je lubię. Może jest to jakiś łącznik między mną a miastem... W każdym razie bardzo je lubię. Grają fajną muzykę. Przyjemnie mi słuchać też Radia Kolor i Radiostacji. Z tym, że tej ostatniej nie mogę ustawić. Może pokój mam po złej stronie... Siedziałam sobie, popijałam pachnącą kawę kiedy pojawił się H. na gg. Trochę pogadaliśmy, a potem każde udało się do swojej roboty. I wiesz co? W końcu to zrobiłam. W końcu powiedziałam H. czego tak naprawdę się boję. A boję się tego „naszego wewnętrznego podobieństwa” i tego, że zbyt dobrze mi się z nim rozmawia. Nie chciałabym popaść w „paranoję” jak to było z Panem K. Choć oczywiście w jakiś sposób obraźliwe dla H. jest to porównanie... Myślę jednak, że paranoja w tym przypadku mi nie grozi... Mam tylko wątpliwości czy nie powiedziałam za dużo mówiąc to wszystko H. Czasem tak mam, że nie umiem trzymać języka za zębami, powiem coś, a potem jest dziwnie. Zobaczymy...
Kiedy już z siebie wszystko wyrzuciłam zaczęłam przygotowywać się do jutrzejszych zajęć. Właśnie pisałam list do cioci z podziękowaniem za prezent (zadanie ze słownictwa – napisanie podziękowania za prezent, może być śmieszny, ale tak żeby nie pisać dosłownie co to jest. Potem grupa będzie zgadywać.) kiedy wparował mi do pokoju Ł. Chciał sprawdzić czy ode mnie wyślą się komunikaty na gg. I się nie wyślą. Moje działa bez zarzutu, natomiast z jego jest problem. Jak wysyła wiadomość to jego status przeskakuje nagle na „niedostępny”. Ma chłopak zmartwienie na pół dnia... Ale przynajmniej się nie czepiał, że restartuję komputer. W tym roku mam szczęście do (współ)lokatorów. Dziewczyny są fajne, nie robią zamieszania, a z Ł. mieszkam już od kwietnia i zdążyłam go mniej więcej poznać. Chociaż jak nas jest teraz trzy, a on jeden to trochę poczuł się jak pan i próbuje nas ustawiać. Ale coś mu jednak nie wychodzi. Z drugiej strony trochę przycichł... Ale od początku. W zeszłym roku kiedy zostałam sama i wprowadziły się trzy inne dziewczyny było wesoło. Każda z nas była z innej bajki. Ak studiowała architekturę, ja kończyłam turystykę, B. zdała właśnie na historię, a K. na technologię żywności. Z B. i Ak. od razu złapałam wspólny język. Z K. było gorzej. Trochę robiła z siebie księżniczkę. Najpiękniejszą i najmądrzejszą. Właściwie to ani ja, ani Ak. nie wiedziałyśmy jak z nią rozmawiać. Jej mina nie mówiła nic: nie wiadomo było czy się śmieje, czy tylko chce być miła. W takim składzie mieszkałyśmy do lutego. W tym czasie zdążyłyśmy się polubić. Szkoda, że kontakt się urwał. Wiele też się działo. Najbardziej utknął mi w pamięci pewien wypadek. Otóż rozszczelniła nam się uszczelka w toalecie. Nie wiedziałyśmy co mamy robić więc napisałyśmy list do osiedlowego konserwatora. Nie wiedziałyśmy jednak co mamy napisać żeby przyszedł, a śpieszyło nam się bo woda ciekła na kafelki. Postanowiłyśmy napisać co następuje: „Szanowny Panie Konserwatorze. Nie śpimy po nocach bo zalewa nam łazienkę. Nie wiemy co mamy robić. Bardzo Pana prosimy, aby Pan mógł jak najszybciej przyjść i coś z tym zrobić zanim woda zaleje nas zaleje. Cztery bezradne (i niewyspane) studentki.” Podałyśmy adres żeby wiedział gdzie ma przyjść. Był tylko jeden problem. Nie bardzo wiedziałyśmy jak mu wytłumaczyć co tak naprawdę się dzieje. Wobec tego Ak., która ma zdolności do rysunków narysowała przekrój przez toaletę. Podpisała części składowe i zaznaczyła „miejsce awarii”. Kiedy następnego dnia przyszedł pan Leon (bo tak konserwator ma na imię) powiedział, że jeszcze nigdy nie dostał takiego listu. I jak wobec takiej prośby mógłby nie przyjść. Ale następnym razem mamy pisać krótko i zwięźle. (Ciekawe jak... ). Pan Leon jest strasznie sympatycznym człowiekiem, strasznie gadatliwym. Na koniec powiedział, że żałuje, że jego synowie już się pożenili bo by ich tu wysłał i miałby śliczne synowe. Mnie od tamtego dnia nazywa „panienką Oleńką”. W swej kobiecej próżności nie będę mówić, że nie jest to miłe. B. i K. znały się z liceum. Mieszkały w jednym pokoju, ale coś przestały się dogadywać i postanowiły poszukać czegoś innego. Jak się potem okazało K. w ogóle rzuciła studia. A B. wyprowadziła się gdzie indziej. Ich miejsce zajęło dwóch chłopaków. Mieli po 28 lat i wciąż kończyli studia. To znaczy ich studiowanie polegało na spędzaniu pierwszego semestru w USA, wracaniu na drugi i piciu. Pili dużo i często. Nie w domu. Wychodzili, wracali nad ranem i nie raz się zdarzało, że głośno się zachowywali. Nie wiem, czemu ich nie wyrzuciłam z mieszkania. Może dlatego, że bałam się, że nie znajdę nikogo na ich miejsce. Dostałam szkołę, zwłaszcza, że próbowali nie zapłacić za ostatni miesiąc. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Ak. też jeszcze wtedy mieszkała. Dopiero w marcu postanowiła, że na początku kwietnia jedzie do Włoch i zwalnia pokój. Na szczęście pojawił się Ł. Od razu powiedział, że bardzo chciałby tu mieszkać. Podobno miał niezłe przeprawy na poprzednich stancjach. Mówił, że trafiał na dziwnych właścicieli. Raz to była wiekowa pani, którą budził najmniejszy szmer. Innym znowu razem samotny 40-latek z synem. Facet siedział całymi dniami w domu i miał pretensje o robienie frytek. Ł. się w końcu do nas wprowadził. A ja zamieszkałam z 3 facetami. Trochę się tego obawiałam, ale z Ł. Szybko złapałam kontakt i trzymaliśmy się razem, a tamci razem. Na początku każdego wieczoru graliśmy z Ł. W statki albo kości. I jak na złość nie mogłam z nim wygrać. A w kości jestem całkiem niezła... „Tamci” wyprowadzili się w czerwcu. Teraz czasem ich widuję. Jak mnie zauwarzą to udają, że mnie nie widzą, albo przechodzą na drugą stronę ulicy. Ak. nie widuję. Pewnie wyjechała do Włoch. W tym roku jestem spokojna. Fajnie się mieszka, spokojnie. Tyle, że wciąż się mijamy i nie mamy czasu sobie porozmawiać. Ale po sesji...
G. mi powiedziała, że Ł. siadł komputer. Sesja się zbliża, a on ma tam wszystkie projekty. I jakby tego było mało to drukarka też mu siadła. Podobno od świąt ma problem z maszyną. Przykre to trochę jeśli przez złośliwość rzeczy martwych miałby czegoś nie zaliczyć...
Jak ten czas gna! Dopiero było rano! A tu już 17. Nauczyłam się, czego się miałam nauczyć. Speecha przygotowałam. Jutro wygłaszam mowę przed B. Każdy ma ten sam temat. „My passion”. Ale mamy nie pisać co jest naszą pasją tylko raczej wyjaśnić właśnie dlaczego to. Pościągałam sobie dziś trochę muzyki. I teraz słucham. Nie wiem, czemu ale mój Winamp najczęściej wybiera „Alex” Dżemu. Smutna piosenka, za oknem szaro... Zaraz mi też wróci smutek. Ściągnęłam piosenki, o których wczoraj H. mi mówił. Większość znam, bardzo je lubię, ale jakoś do tej pory nie przyszło mi do głowy żeby skorzystać z zasobów Sieci. Dziś taki dzień nadszedł... Szybko się pościągało. I teraz słucham... I myślę. Chyba za długo i za dużo. Co do muzyki to mam „okresy”. Był czas, że zasłuchiwałam się w „Murder Ballads” Nicka Cave’a. Nadal lubię go słuchać, ale wybieram raczej „The Boatman’s call” i „No more shall we part”. Piękne, nastrojowe płyty. Oprócz tego mam jeszcze „Ballady Morderców” w wykonaniu Kingi Preis i Mariusza Drężka. Genialne!!! I wczoraj wieczorem, kiedy nie mogłam spać włączyłam sobie „No more...”. Eh! Rozmarzyłam się. Smutno mi się zrobiło. Od Martyny Jakubowicz, od moich myśli... Zastanawiam się czy to moje pisanie nie jest bezsensu... Mam wrażenie, że piszę o głupotach, o rzeczach zupełnie nie istotnych... Czasem myślę, że może... Nieważne. Trzymaj się ciepło.
Dodaj komentarz