wrz 05 2004

Zachorowałam Chłopaka.


Komentarze: 6

Zachorowałam sobie Chłopaka.

 

Zachorowałam sobie Chłopaka podając mu pyszny, owocowy kisielek z tartym jabłuszkiem i bitą śmietaną. Taki sam, jaki podawała mnie i Mojemu Kochanemu Bratu nasza mama, kiedy byliśmy chorzy. I nie chodzi tu bynajmniej o zatrucie pokarmowe.

Zachorowałam Esiulka na jęczmień na powiece.

 

Ale od początku. Rano wstałam, zrobiłam jako takie zakupy i czym prędzej pobiegłam do Empiku w Rynku po książkę.

Tak, właśnie po tą. Po nową książkę Janusza L. Wiśniewskiego pt. „Los powtórzony”. Jest gruba, pachnie jeszcze drukarnią i na pewno jest niezwykła. Jak wszystkie jego książki zresztą. Leży teraz przede mną, już się nie mogę doczekać kiedy ją przeczytam. Hm, no tak, ale zaczęłam przecież „Greka Zorbę”, a w kolejce czeka jeszcze „Mistrz i Małgorzata”. I co robić??? Czytać tamte dwie na zmianę??? Czy może raczej powoli, z uczuciem niecierpliwości i tego cudownego uczucia czekania spokojnie przebrnąć przez Greka i Mistrza, aby potem delektować się deserem??? Już sama nie wiem. Jedno jest pewne, znając mnie nie wytrzymam i do jutra Wiśniewski będzie przeczytany.

 

W Galerii Dominikańskiej odebrałam zdjęcia z czerwcowego pobytu u rodziców i moich urodzin. Wyszły kolorowe, uśmiechnięte, bardzo ładne. Musze tylko Eśka namówić na wymianę. On mi odda takie, które zachwycony oprawił w ramkę i przy łóżku postawił (najlepsze jest to, ze rodzinie tez się bardzo ono podoba), a na którym wyszłam jak wypłosz. Hm, ale Esio mnie dziś uświadomił, że on bardzo lubi, kiedy wyglądam jak wypłosz i za żadne skarby nie odda mi tego zdjęcia bo je bardzo lubi. Uparciuch jeden, no!!! Powiedziałam, że ja mu za to jedno dwa inne dam, nie chce. A dwa inne, powiedział, że i tak sobie weźmie.

 

Kukurydza na obiad (o której nomen omen zapomniałam na kilka dni) była w połowie ugotowana, kiedy zadzwonił Esio i powiedział, że przyjedzie na film, a przy okazji pokaże mi zdjęcia z wyjazdu naszego weekendowego. I rzeczywiście przyjechał. Na widok jego przystojnej, uśmiechniętej twarzy od razu się rozpromieniłam. Tylko jedna rzecz się nie zgadzała. „Co ty Esiu kochany, kupiłeś sobie aktówkę???”. „Nie skarbie, jeszcze nie, to na razie laptop tatusia. Zdjęcia przywiozłem pokazać, musiałem je zrzucić tutaj bo rodzice zabrali aparat nad wodę” „Super...”.

 

A potem przy kawce (Esio) i wodzie mineralnej z gazem (ja) oglądaliśmy fotki i wspominaliśmy wyjazd. Jednomyślnie doszliśmy do wniosku, ze mogliśmy pobyt przedłużyć o jeszcze jeden dzień.

Zdjęcia obejrzane, film załadowany do stacji dysków, wszystko gotowe. Ejhm, no tak, ale trochę straciliśmy wątek. To znaczy nie mieliśmy czego stracać bo nawet nie nacisnęliśmy „start filmu”. Taka mała chwila zapomnienia.

 

W końcu Esiulek poszedł na papieroska, a ja ubijać bitą śmietanę do kisielku. I wtedy to się stało. Moje Kochanie dopalało papieroska, kiedy na powiece coś wyczuło. Coś jakby jęczmień. Dałam mu złoty kolczyk do potarcia i zaparzyłam rumianku. W tej sytuacji musiałam się zabawić w pielęgniarkę.

Esio położył się na łóżku z poduszką pod głową i okładem rumiankowym na oku.  A ja musiałam go karmić deserem. Wtedy właśnie pomyśleliśmy, że kisiel „wykrakał” chorobę. W żartach oczywiście. Esio co chwilę wykrzywiał się w grymasie „bólu” „oj misia kochana jak ja cierpię’ rączką nie mogę ruszyć, nogą też nie... ból jakbym nogi nie miał”. Słowo daję, że on to poczucie humoru ma. W ja siedziałam, karmiłam, poiłam, Esio tylko mruczał „o jak dobrze, o jaka solidna opieka, skarbie dziękuję”.

 

Rozczuliłam się.

 

W końcu pojechał do domu. Posiedziałby jeszcze gdyby nie to, ze był samochodem. A jakby mu się ten jęczmień powiększył to by na ślepo prawie jechał, a przecież Esiiulek mieszka na przeciwnym krańcu miasta. Kawał drogi.

Przed chwilą dostałam wiadomość na gg, ze „to coś z oka” już się zmniejsza. Powiedziałam, że to dobrze i że w razie czego zaaplikujemy drugi kisielek. A Esio, że to na pewno ten jeden już pomógł „kochanie dziękuję. Pyszny był.” Pewnie, że pyszny.

 

A jutro idziemy gdzieś „w miasto”.

 

Dziś jeszcze o 21 jestem umówiona z Moim Bratem Kochanym to dowiem się co w domu. Na razie wiem tylko tyle, że tata przyjeżdża we wtorek wieczorem bez farby bo im majstry schrzanili robotę i trzeba było poprawiać. Szkoda, ale za to miodu mi przywiezie i kiełbaski pysznej. No a mama po dwóch latach ma w końcu cały etat w szkole i szansę na drugi na uczelni. Nareszcie, pewnie biedulka odetchnęła z ulgą głęboko.

 

Bilans dnia na duży plus. Nowa, rewelacyjna książka, „zachorowany”, ale zaraz ozdrowiały Chłopak, cudowne popołudnie w towarzystwie tegoż i nadzieja na kolejny wspaniały tydzień.

 

A dokładnie tydzień temu, po 4 miesiącach zobaczyłam Esia. I mam go codziennie...

 

Jak mi dobrze!!!

 

alexbluessy : :
eluś
06 września 2004, 12:49
pięknie to opisujesz, aż miło się czyta i marzy, że może kiedyś ja też taką notkę napiszę ...? a tak w ogóle, to nawet nie wiem, kto to taki ten Wisniewski i co za książkę napisał ... eh, jednak jestem zacofana ...
05 września 2004, 21:36
Mistrz i małgorzata jest super :) no...i cieszę się,że to z oka już schodzi
05 września 2004, 21:33
To jest już nowa książka Wiśniewskiego?! Nawet nie wiesz jaką mi radość sprawiłaś, że dzięki Tobie się o tym dowiedziałam.! :) Jutro z rana biegnę do księgarni - i znowu jest po co wstawać (bo praca to najwyraźniej niewystarczająca motywacja) ;) Zostaw tego Kazandzakisa i Bułhakowa na potem :)
05 września 2004, 20:35
Ech... jakie to słodziutkie:)
05 września 2004, 20:26
=)
05 września 2004, 20:23
mile tak posiedzec i powsponinać

Dodaj komentarz