paź 21 2004

Zakręt.


Komentarze: 1

... tyle się działo, tyle się dzieje każdego dnia, że nie mam nawet ani czasu, ani siły na siedzenie przy komputerze. Czasem nie pamiętam nawet jak się nazywam.

Praca, potem na chwilkę do domu po książki i zeszyty, biegiem na zajęcia. Kiedy wracam jest już późny wieczór. Wracam do domu, sprawdzam tylko pocztę i wyłączam komputer. Prysznic, nauka, nie mam nawet siły jeść ze zmęczenia.

Najprzyjemniejsze są wieczory, kiedy na uczelnię przyjeżdża po mnie Esio. No, co prawda jak mam być szczera to zdarzyło się to dopiero razy dwa, ale i tak było samą przyjemnością siedzenie na zajęciach ze świadomością, że już niedługo...

Bo w życiu osobistym (czytaj miłosnym, uczuciowym, czy jakkolwiek inaczej byle na tą nutę) układa mi się naprawdę dobrze. A może to za mało powiedziane... No w każdym razie jakąś Spokojność czuję i Radość i Coś jeszcze. Tylko, że jak Esio chodzi po ulicy z tą swoją absolutnie genialną bródką i pachnie tak po swojemu to jakaś zazdrość mała się pojawia. Ale niewielka ona jest bo przecież to ze mną Esio idzie, i ze mną chce spędzić swój czas.

... wczoraj mnie rozczulił. Aż się rozpłakałam. Bo miało być tak, że on przyjedzie po mnie na uczelnię, pojedziemy do mnie, zrobimy kolacyjkę, obejrzymy film. Zaraz po powitaniu się dowiedziałam, że Moje Kochanie będzie kończył u mnie pracę, której w biurze nie zdążył zrobić. Nie miałam nic przeciwko, on sobie miał usiąść do komputera, a ja w tym czasie odświeżyć się po całym dniu poza domem. Tyle, że to dokańczanie, które miało potrwać chwilę przeciągnęło się do chwil kilku. Zdążyłam w tym czasie wykąpać się, zrobić nam kolację i podukać wiersze Achmatowej w oryginale.

Komputer szumiał, Vonda Shepard śpiewała, Esio kończył pracę, a ja patrzyłam jak się pochyla nad jakimiś wykresami, jak coś wstukuje do komputera i mruczy jakieś liczby pod nosem. Co chwilę mówił, ze już kończy – zupełnie jak mój tata, kiedy przygotowuje wykład. Przez chwilę było mi przykro, przecież tak rzadko się teraz widujemy, a on przywozi do mnie sobie robotę jeszcze. Powiedział, że mu głupio, że tak siedzi i pracuje u mnie, ale że musi to skończyć – nie musiał tłumaczyć, przecież zrozumiałam. Było trochę przykro, ale zrozumiałam. I powiedział potem coś, co mnie roztkliwiło. Powiedział, że nie chciał pisać, ze nie przyjedzie bo musi to skończyć, wolał przyjechać i nawet tak posiedzieć, ale żeby być tutaj. Co ja mogłam zrobić. Przykryłam się kocem i zachlipałam trochę. Ale tylko trochę.

Bo w ogóle jakoś czulej ostatnio jest. I już trochę się otworzyłam, i już trochę powiedziałam. A w niedzielę, po jego zajęciach i moim kursie chcę go wyciągnąć na jesienny spacer po Parku Szczytnickim. Tak rzadko chodzimy ostatnio na spacery, tydzień temu u Esia byliśmy, ale z powodu wieczornej pory krótkim. Ja myślę, że nawet po męczących zajęciach taki spacer dobrze nam zrobi. Tym razem to ja go odbiorę, albo porwę z uczelni.

Bo naprawdę ostatnio bywamy albo w knajpach, albo u mnie. Głownie u mnie bo łatwiej Esiowi przyjechać i zostać na noc u mnie, niż mi jechać do niego a potem wracać do domku. Ale przy mężu cudnie się zasypia, już przyzwyczailiśmy się do wąskości mojego łóżka, tylko Moje biedactwo Kochane rano ma zesztywniałe nogi.

Wczoraj przy nim zasnęłam, dziś się przy nim obudziłam. Wielką radochę miałam, że mogłam zrobić mu śniadania i kanapki do pracy. Kawa pachniała, Esio jadł kanapki z piersią indyczą upieczoną przez moją mamę, i tak porannie było. On to skwitował słowami „ale mam kochaną żonę, od rana się poderwała, żeby mężowi kanapki zrobić”. No, a dla mnie to przyjemność...

I jutro też wychodzimy wieczorem. Idziemy ze znajomymi do miasta, przyjeżdża z Warszawy dziewczyna naszego kolegi (przyjaciela Eśka) więc jest okazja. A potem znowu zasnę przy Esiu. I powiem mu w końcu, że ostatnio bardzo chcę z nim „Samotność...” przeczytać. Jakoś tak mi ze świadomością, że jest Esio inaczej. Lepiej, raźniej...

We wtorek miałam dzień zwątpienia. Znowu pojawił się zakręt. Najpierw pani z dziekanatu zażądała natychmiastowego zwrotu indeksu bo musi go zawieźć do Instytutu, gdzie za 2 tygodnie pani dziekan nam je wręczy. Ja jej na to, ze nie mogę jej go oddać bo jeszcze nie dostałam wniosku do kredytu. Jutro mam wykład z opiekunką roku to powiem, ze doniosę już do instytutu ten indeks, skoro i tak leżą i czekają to co im szkodzi.

Ledwo ochłonęłam po telefonie od pani z dziekanatu, okazało się, że zepsuł się telefon stacjonarny. Słychać w nim tylko jakieś trzaski i nie da się dzwonić. Great, a potem była kartkówka z łaciny, którą wszyscy piszą jeszcze raz we wtorek. A potem zwalił mnie z nóg rachunek za prąd. Zawsze z drżeniem serca i dłoni otwieram kopertę z Zakładu Energetycznego, ale tym razem mnie siekło. W październiku 145 złotych, potem do stycznia po prawie 100. skąd ja mam na to brać??? Umowy jeszcze w przedszkolu nie podpisałam, ale M., z którą pracuję, mówi żebym sama się upominała bo oni tam mają sklerozę. To po niedzieli będę się upominać. A jakby tego było mało to moi rodzice nawet nie zaczęli się starać o dokumenty, które są z ich strony potrzebne do kredytu. Zawierzyli ogólnikowym wiadomościom w gazecie, a nie tym, które ja dostałam w banku. Pięknie po prostu. Kolejny zakręt, wygląda na ostry, ale obym jakoś go ominęła.

W pracy świetnie. Zrobię karierę przedszkolanki. Hm, tylko jak powiedziałam to mojej mamie to wyraziła ubolewanie i nadzieję, że tego błędu nie popełnię. Pewnie, że nie.

Na uczelni znowu zamieszanie, znowu są jakieś dziwne grupy i nikt nic nie wie. Wzięłam sprawy w swoje ręce bo stwierdziłam, ze jak tak dalej pójdzie to niczego się nie nauczę. Przepisałam się więc do grupy, która 3 aspekty praktycznej nauki języka ma z dr Z., życiową babką, która wie o co chodzi i ludzkie podejście ma do człowieka. Przy niej mam szansę na nauczenie się czegoś, nie będą mi już zajęcia przepadały na jakieś bzdurne dyskusje nad podziałami grup. Od wtorku mam nowy plan i nową grupę. Choć niezupełnie bo razem ze mną przeszły jeszcze 3 dziewczyny. I great.

Tylko martwi mnie to, że dr Z., z którą dotąd miałam tylko pisanie ubolewa nad moim fatalnym łączeniem literek. Ale jak tylko zacznę mieć zajęcia tylko z nią, bez rozdrabniania się na różnych prowadzących, to będzie okej. Tak przynajmniej myślę.

Na angielskim grupa będzie na poziomie upper-intermediate. Czyli oznacza to dla mnie pracę w domu, bo nie chwaląc się poziom mam trochę wyższy. I znowu każą kupić podręcznik, tyle, ze ja nie zamierzam niczego kupować. Najpierw wypożyczę, a potem powiem tacie żeby mi odbił, a mam w listopadzie przywiezie.

... jutro z samego rana biegnę do dziekanatu załatwiać zaświadczenie, potem biblioteka, telefony do gazowni bo jakoś nie dostałam rachunku za gaz, który powinnam dostać tydzień temu, a jak chodził inkasent to nie było nikogo w domu, a ja chcę mój rachunek. A potem jeszcze muszę zadzwonić do Logos Tour z pytaniem dokąd ostatecznie mam się w sobotę udać. Potem jakiś obiad, dwa wykłady i wyjście z mężem.

Jestem zmęczona, ale coś każe mi się nie załamywać, coś mnie pcha do przodu. Zwykły sms od męża „kochana żono, miłego dnia ci życzę. Buziaki”. To wystarczy. Nie chcę być zasypywana słodkimi wyznaniami, lukrowanymi wierszykami czy czymś podobnym. To się w końcu przejada, niedobrze się zaczyna robić. Nie chcę tak. Chcę przy Esiu zasypiać, przy nim się budzić, z nim być. I to jest chyba ważne, nie???

 

 

 

alexbluessy : :
22 października 2004, 21:55
Jeśli nie najważniejsze...

Dodaj komentarz