Archiwum styczeń 2004, strona 10


sty 04 2004 2003-12-16 wcale się nie skarżę
Komentarze: 0

Cześć Eljot!!!!!!!

Całą noc padał śnieg. Cichy, cichy cichuteńki. Przyszedł świt, a tu świat cały biały bielusieńki Jakby ktoś świata skroń gładził chłodem białej ręki i powiedział szeptem doń – nic się nie bój mój maleńki(...)”

Tak, tak Eljot. Spadł śnieg. Kiedy po przebudzeniu wyjrzałam przez okno aż oczy przetarłam ze zdumienia. Było biało. Widok bardzo oczy cieszący. Znak, że święta coraz bliżej. Szłam do autobusu a pod butami przyjemnie mi chrupało. Tak, to bardzo przyjemne jest wszystko. Tylko zaczynam się już martwić o to, jak będę w tych nowych butach „wysokościowcach” chodzić. Bo zaczyna ślisko się powoli robić na chodnikach. Doszłam do B, Tomasz jeszcze spał. B z Kubą pojechała na kontrolę do szpitala. Coś tam jeszcze mu rzęzi w płucach, ale jest poprawa. To dobrze. Kuba już ze dwa miesiące w szkole nie był. Szkoda dzieciaka. Z Tomaszkiem obejrzałam „Potwory i spółkę”. Postanowiłam im zanieść jakiś inny film, który mógłby zastąpić „Shreka”. Chyba trafiłam w dziesiątkę z tym filmem. 

Posiedziałam u nich do 14. Po pracy miałam jeszcze zamiar przejść się po sklepach. Ale kiedy wyszłam przed blok szybko zarzuciłam ten pomysł. Wyszłam prosto w śnieżną zamieć. No, może to była zamieć w wydaniu mini albo przynajmniej middle, jednak sypało w twarz dość ostro. Tak więc zaszłam tylko na pocztę, a potem prosto do autobusu. I jak to zwykle bywa w takich chwilach. Zwiał mi sprzed nosa. Musiałam trochę poczekać na następny. Kupiłam „Przekrój” licząc, że może coś w autobusie poczytam. Gdzie tam! Nie dało się! Na Pl.  Dominikańskim wsiadło dwóch młodzieńców, którzy nad moją głową zaczęli grać w „kółko i krzyżyk”. W zawiązku z niemożnością czytania zatopiłam się w swoich myślach. I jakoś droga mi minęła. Prawdę mówiąc liczyłam na, jak zwykle, gigantyczne korki w  okolicach Nowowiejskiej i Wyszyńskiego, ale jakoś droga była pusta. I dobrze.

Przyszłam do domciu i postanowiłam zrobić pranie. Wiem, wiem, pukasz się teraz w czółko. Bo kto robi pranie, na dwa dni przed wyjazdem do rodziców? A ja robię! Tak więc pranie mam już z głowy, a na zakupy pójdę jutro zaraz po zajęciach. Czwartek zostawię sobie na pakowanie. Swoją droga nie mam zielonego, ani żadnego innego pojęcia jak ja się z tym wszystkim zabiorę. Mama chce, żeby jej jakiś młynek przywieźć, który wcześniej zostawili jako, ze podobno „nie będzie im potrzebny”. Tata prosił o jakieś książki z kategorii: „mądre-zawodowe”. Niby jest ich tylko trzy, ale za to są to opasłe tomy traktujące o strukturze fizyki czy czymś równie kosmicznym (jak dla mnie oczywiście). Poza tym oni muszą wziąć pod uwagę fakt, że ja tam jadę na całe dwa tygodnie. Wobec tego muszę zabrać odpowiednią liczbę rzeczy. Tak Eljot, całe dwa tygodnie nie będzie mnie w Sieci. Jak ja to przeżyję???? Jakoś będę musiała, ale wiem, że będzie ciężko. Bardzo ciężko. No, ale w końcu jadę tam odpocząć i się zdystansować. A wiesz, Eljot, że mam dziwne wrażenie, że sylwetka pana K zanika mi przed oczami. Z jednej strony się cieszę, z drugiej trochę to smutne... Anyway  pan K się oddala, wywołując u mnie coraz mniejsze emocje. Tylko wiesz co, Eljot? Tylko jeśli tak jest to dlaczego zastanawiam się teraz czemu nie ma go w domu??? To głupie i bez sensu jest. Dlatego cieszę się, ze za dwa dni już tylko wsiądę w pociąg i pojadę. W ciągu 10 godzin podróży powinnam się pozbyć natrętnych myśli i na miejsce dojechać wyleczona. A przynajmniej zaleczona. I wiesz co jeszcze do mnie dotarło? Dotarło do mnie, może teraz źle się wyrażę, może użyję złych słów, ale wydaje mi się (patrząc z perspektywy na To wszystko), że pan K trochę podcinał mi skrzydła. Dlaczego? Ano dlatego, że jak już wiesz ja na razie uczę się prywatnie. I nie czuję się przez to gorsza od innych. Już nie. Już się nauczyłam tak nie czuć. A kiedy podczas rozmowy z panem K wchodziliśmy (też przypadkiem) na temat nauki to on zwykle mawiał: „bo tobie to zamykają wszystkie kierunki na jakie zdasz...”. Nie wiesz Eljot jak ja się wtedy czułam. Okropnie. Jak nie powiem kto. Raz nie wytrzymałam i mu powiedziałam, że nie życzę sobie takich tekstów ponieważ nie mają one absolutnie żadnego odbicia w rzeczywistości. Zmieszał się wtedy i przeprosił. Przyznał, że może to rzeczywiście wygląda tak jakby on miał coś przeciwko prywatnym uczelniom. A nie ma. Podobno nie ma. I wiesz co jeszcze do mnie dotarło? Że pan K bardzo lubi zaimek „ja”. Tylko, że to „ja” nie tyczy się w żadnym sensie mojej, ani żadnej innej osoby. Zaimek „ja” tyczy się w całości osoby pana K. Odnoszę, że jest skoncentrowany bardzo na sobie, o wiele bardziej niż na innych. Może się mylę. Może przemawia teraz przeze mnie jakiś bliżej nieokreślony żal i gorycz, ale tak czuję. I chcę Ci o tym powiedzieć. Nie chcę dusić tego w sobie.   Ty to zrozumiesz, Eljot. Wiem to. Tobie mogę się wygadać, wypłakać, a Ty zrozumiesz. Tyle, że na razie nie pocieszysz...

Ale nic to. Święta coraz bliżej. Z każdym dniem bliżej. Trzeba się cieszyć. Co prawda nadal nie jest jasne, gdzie i z kim wejdę w Nowy Rok, ale na razie o tym nie myślę. M też nie. Fajnie byłoby pójść na jakąś fajną imprezkę. Nawet mieliśmy zamiar wykupić sobie wejściówki do Proximy, ale tam jest mało miejsca, a organizatorzy mają w planach imprezę na 700 osób. No, zobaczymy. Zobaczymy jak to będzie. szkoda, że jeszcze Cię nie znam Eljot. Ty na pewno sprawiłbyś, że ta noc byłaby niezapomniana... Nie wpadam jednak w marudno-nostalgiczno-płaczliwy i na dokładkę jeszcze rozrzewniony ton. Wiem, że jeszcze nie jeden szampański Sylwester przed nami.... 

Kończę. Życzę przyjemnego wieczoru i kolorowych snów.

 

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-15 W poniedziałkowy wieczór piszę...
Komentarze: 0

Witaj w poniedziałkowy wieczór Eljot!!!

Już mi tak pisanie do Ciebie weszło w krew, że czuję się chora jeśli nie mogę do Ciebie napisać. A dziś, zanim napiszę jak minął dzień to coś Ci powiem. Powiem Ci o czymś, na powiedzenie czego natchnęła mnie rozmowa z kolegą P. W pewnym momencie rozmowa zeszła na to, jak ja widzę związek dwojga ludzi. I ja Ci powiem tak, Eljot. Chciałabym być w pełni akceptowana, żeby nikt nie próbował mnie zmieniać. Chciałabym, żeby ta druga osoba mnie słuchała. Żeby nie ziewała, kiedy opowiadam o miejscach, które chciałabym odwiedzić albo o książkach, które bądź przeczytałam, bądź chciałabym przeczytać, albo kiedy mówię o pracy. Nie chciałabym aby tej osobie przeszkadzało to, że uczę się (jak na razie) prywatnie – wiem, że to się zmieni, że w końcu zdam na swoją wymarzoną niderlandystykę lub etnologię. Chciałabym, żeby ta osoba mnie wspierała, żeby była przy mnie kiedy tego potrzebuję, żeby mnie dopingowała w moich przedsięwzięciach. Chciałabym kiedyś odebrać od tej osoby telefon: „Wstawiaj wodę na kawę. Jadę do ciebie. Będę za chwilę”.  Tak bym chciała. I  żeby czasem jakiś spontan się pojawił, żeby nie było nudno. I jeszcze chciałabym, żeby ta osoba chociaż jeden, jedyny raz wyrecytowała mi wiersz... Jak ta osoba się pojawi to na pewno będzie wiedziała jaki wiersz. Ale tą osobą jesteś Ty, Eljot. To dla Ciebie to wszystko piszę. Żebyś wiedział. I żebyś nie był ani jak Darek, ani jak pan K.  Bo Darek prawie wcale nie mówił. Tylko patrzył w jakiś bliżej nieokreślony punkt przed sobą. A pan K co tu dużo mówić. Pan K patrzył na mnie, fakt. Nawet fajnie patrzył, ale kiedy np. mówiłam, że chciałabym gdzieś pojechać (np., że do Sopotu chciałabym wrócić) mówił tylko: „pojedziesz aniołku”. Pana K niezbyt interesowała moja praca (która, może to wydawać się dziwne, daje mi satysfakcję), nie interesowało go to, co ja przeżywam słuchając m.in. ballad Ozzy’ego. (Na ironię to on mi pokazał, że ktoś taki jak Ozzy istnieje) Nie wiem, może nie mam racji, ale czasem odnosiłam wrażenie, że on tylko moją ładną buzią się interesuje. Że jego nie bardzo obchodzi moje wnętrze. Ja wiem, że faceci to wzrokowcy, ale przecież nie liczy się tylko kształtny tyłek i odpowiedni rozmiar biustu. Chciałabym, żeby ktoś (Ty, Eljot) zauważył to, co ja mam wewnątrz. To, jaka jestem w środku. Żeby widział nie tylko ładną, odziedziczoną po litewskich przodkach, urodę. Ja tak nie chcę.  Co więcej, powiem Ci, Eljot. Ja czasem przy panu K czułam się jak silly billy. W przełożeniu na polski znaczy tyle, co głuptasek. Kiedy mu coś opowiadałam tak się czułam. Nie wiem, ja jakaś głupia chyba byłam. Totalnie zaślepiona. Naiwna itd.

A ja jestem jaka jestem. Nie lubię nosić spódnic. (Będąc szczerą to myślę, że w spodniach mi lepiej). Jeżdżę konno, na rowerze i pływam (a właśnie. Od nowego roku zaczynam chodzić na basen bo podobno z moim kręgosłupem nie najlepiej). Marzy mi się, żeby kiedyś wsiąść do pociągu byle jakiego... (ale samej to trochę smutno). Chciałabym też wrócić na sopockie molo.... Najlepiej już nie sama.. J I chciałabym przetańczyć z Tobą, Eljot, całą noc.... 

Dzięki P! Uświadomiłam sobie to wszystko i jest mi dużo, dużo lżej. Dzięki!

A co do mojego dnia. Najpierw byłam na zajęciach. W poniedziałki mamy słownictwo, konwersacje i gramatykę. Pani N od słownictwa się spóźniła i snuliśmy różne, możliwe scenariusze. Pani N ma bardzo długi i gruby warkocz, a oprócz tego, że ma bardzo długi i gruby warkocz to przygotowuje nam bardzo fajne rzeczy na zajęcia. Rysuje rysuneczki, schemaciki i tym podobne. Pani N wygląda w tym warkoczu jak jakaś Maryna albo góralka. Więc jak dziś pani N się spóźniała, klucza nie było na portierni, a sala była zamknięta. I jak tak na panią N czekaliśmy to różne rzeczy nam do głów przychodziły. Którymi mogła nas zaskoczyć oczywiście. Wymyśliliśmy m.in., że może pani N za renifera się przebierze, albo przyjdzie z prawdziwą choinką (dziś mieliśmy mieć słówka z zakresu świątecznego cokolwiek to znaczy) i każe ją ubierać, a potem nazywać kształty bombek.  Takie dziwne rzeczy nam przychodziły do głów. No, ale pani N w końcu przyszła i graliśmy w fajne gry, śpiewaliśmy „Driving home for Christmas” i było bardzo wesoło. Oprócz wiadomości, że zaraz po świętach piszemy sprawdzian. Potem były konwersacje. Nasz native speaker B poddał nam temat o równouprawnieniu kobiet i mężczyzn. Ciężki i nudny temat. Przez pierwszą część zajęć dyskutowaliśmy między sobą, a następnie zeszliśmy do sali video. Żeby film obejrzeć. Ale jaki film! O narodzinach feminizmu. To jeden, drugi traktował o tym, jak traktowane są kobiety w krajach arabskich. Strasznie są traktowane. Ale z drugiej strony, taka religia. Ogólnie dzisiejszy temat zajęć był dość przygnębiający i nudny, nie bójmy się tego powiedzieć. Ostatnia była gramatyka. Pani Cz jest bardzo lubiana przez większą część grupy. Nic dziwnego, to bardzo sympatyczna osoba. Co prawda kiedy otwiera drzwi sali robi minę jakby dziwiła się, że my jesteśmy w środku, ale jest w porządku. Bardzo w porządku jest. Dzisiaj mieliśmy powtórkę przed zarazpoświątecznym sprawdzianem. Całe zajęcia robiliśmy różne testy. Ale wysiłek się opłaca. Zarówno native speaker B, jak i pani Cz. obiecali, że w środę zajęcia będą w świątecznym absolutnie nastroju. Z B będziemy słuchać i czytać ciekawe rzeczy, a z panią Cz. oglądać „Goło i wesoło” (w wersji oryginalnej oczywiście).

Zapomniałam wspomnieć, że dzisiaj spadł pierwszy śnieg. Pierwszy w tym roku i od razu dużo napadało. Wyglądaliśmy przez okno i przecieraliśmy oczy ze zdziwienia. Mała zamieć była. A  to, jak powiedział native speaker B, nazywa się swirling. Bo ten śnieg wirował. W każdym razie, jak to zwykle bywa w mieście, długo nie poleżał. Albo stopniał, albo go samochody rozjeździły. A na pewno jedno z drugim. Mam nadzieję, że Białystok przywita mnie delikatnym dywanem białego puchu. J

Zaraz po zajęciach pojechałam do babci. Nie wypadało nie jechać i nie złożyć jej życzeń. Tym bardziej, że dopiero w nowym roku się zobaczymy. Pojechałam i wsiąkłam na kilka godzin. Bo: „opowiadaj co tam u ciebie, co u rodziców. Kiedy jedziesz, a może jesteś głodna”. I tak dalej, i tym podobne. Ale w końcu to moja babcia. A po wyprowadzce rodziców to ja jestem łącznikiem między matką a synem. Tak więc wypiłam, zjadłam, powiedziałam nowinki z mojego i mojej rodziny w Białymstoku życia i poszłam. Jeszcze zanim wróciłam do domku to pojechałam do centrum zobaczyć co w sklepach. A w sklepach nic, co by moje oko przykuło. Postanowiłam sprawę prezentów ostatecznie rozwiązać w Białymstoku. (Kurcze, nawet nie wiesz, Eljot, jak ja już się nie mogę tego wyjazdu doczekać. Jak się na niego cieszę. Dlatego cały czas o tym Białymstoku mówię.).

A jak wróciłam do domciu to marzyłam tylko o gorącej herbatce. Nawet nie miałam siły jeść. Wmusiłam w siebie suchą bułkę z jogurtem. Jak na razie nie odczuwam, że za mało tego było. Wypiłam poziomkową herbatkę i zasiadłam przed komputerkiem. I od razu ludziki zaczęły przysyłać swoje wiadomości, że czekają, czekają,  a mnie nie ma. Ale ja okropna jestem. Tak kazać na siebie czekać. Koleżanka P ma rację jędza i wredota jestem. ;-))

I P! tak dla Twojej wiadomości, mój komputer chodzi od rana do wieczora. Jest bowiem zdefiniowany jako centralna jednostka żeby „kolega zza ściany” mógł korzystać z zasobów Internetu. Jak wracam do domu to tylko monitor włączam. J

A teraz coś na zakończenie. Specjalnie dla Ciebie, Eljot. Wiersz Bogusława Adamowicza pt. ***[Noc taka piękna...]

Noc taka piękna!... Z błękitów patrzy gwiazd plejada,
Fala gwarzy i błyska ponad tonią ciemną,
Las śpi we mgle i przez sen cichą baśń powiada...
Noc taka piękna!... Ach czemuż ty nie jesteś ze mną?...
Tam, w ogrodzie dwie lilie zakochane rosną,
Woń rozkoszna z kielichów pochylonych płynie..**
Tam, za rzeką, dwa głosy nucą pieśń miłosną,
Tęskne echo po wodnej ściele się równinie...
Pieśń zamilkła... Cyt... Słyszę plusk płynącej łodzi...
Łódź przemknęła i znikła, w łódce - ludzi dwoje...
Od szpaleru woń lilij rzewna mię dochodzi...
Milczą brzegi, drżą gwiazdy, lśnią przejrzyste zdroje.
Fala błyska i gaśnie... Lekki wietrzyk wzdycha,
Las się budzi, szmer bieży w jego głąb tajemną...
Wietrzyk ustał, szum zamilkł... Noc tak jasna, cicha,
Noc tak błoga... Ach czemuż ty nie jesteś ze mną?!...

Ojej...... ale dziś dużo napisałam. Dobranoc Eljot! Śpij dobrze. Miej kolorowe sny i spokojną noc....

 

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-14 "(...) suddenly the night has...
Komentarze: 0

Dobry wieczór Eljot!!!!!!!!!

Nadal czuję się nieswojo. Nie wiem dlaczego. Coś się stanie. Coś się już niedługo stanie. I to będzie istotne dla mnie. Tylko nie wiem co to będzie. Ale będzie na pewno. Gdyby miało być inaczej nie chodziłabym cały dzień roztrzęsiona. Gdyby nic miało się nie wydarzyć mogłabym normalnie egzystować, nie miałabym rozproszonej uwagi i tym podobne. I nie ma to nic wspólnego z panem K, który nagle się pojawił. Na gg oczywiście się pojawił. Nie to, nie o niego chodzi. Nie chodzi też o złapanie irackiego dyktatora. Kurcze, Eljot, nie wiem... Już dawno tak się nie czułam. Faza maksymalna. Nadal (od przedwczorajszego wieczora) pozostaję w klimacie muzyki klasycznej i poezji Leśmiana. Tetmajera też czytam. Tak na marginesie to ten utwór, o którym Ci pisałam, „Melody for Susan”, to on został skomponowany przez członka duetu Marek & Vacek. Skomponował go Wacław Kisielewski.

Eljot! Ja dziś jak nakręcona chodzę. Ręce mi się trzęsą, pisać nie mogę. Z ledwością homeworks odrobiłam. Co się dzieje? A może Ty się zbliżasz i ja już to wyczuwam....? Nie, Ty się nagle pojawisz. Pojawisz się nagle... A może ja już Cię znam, tylko nie wiem, że jesteś Eljotem... Gubię się już. Dziwnie się czuję, myśli mam rozdygotane i sama też jestem rozdygotana. A do jutra (mam nadzieję, że jutro ten stan mi minie) jeszcze trochę czasu zostało. Może to ci klasycy? Na wszelki wypadek zmieniłam muzykę na BB. Kinga. Może pomoże. W dodatku, jakby tego było  mało swędzi mnie nos. Raz lewa (na miłość), a raz prawa (na złość) strona. Lewa ręka (na liczenie pieniędzy) też mnie swędzi. Jakiś dziwny dziś dzień. Maksymalnie dziwny...

Rozmawiałam z moją kuzynką M. Ona też nie ma żadnych planów na powitanie Nowego Roku. Postanowiłyśmy, że ja pamiętam o niej, a ona pamięta o mnie. Jak by coś. A ponieważ nie wiadomo czy na Placu Defilad w kochanej Warszawce coś się odbywać będzie, uzgodniłyśmy, że M zawsze może do mnie, do Białegostoku przyjechać. Nigdy tam nie była, więc miałaby wycieczkę turystyczno-krajoznawczą przy okazji. M bardzo się ucieszyła z tego pomysłu i powiedziała, że nawet ma na roku koleżankę z okolic Białegostoku, która też podobno nie ma żadnych planów. Zawsze możemy we trzy przywitać Nowy Rok na Białostockim Rynku. (Moja mama by w tym momencie za głowę się złapała i powiedziała: „a jaki to Rynek”. Ale ja swoje wiem. białostocki Rynek istnieje i ma swój urok. I ja zdania nie zmienię).

Miałam Ci coś powiedzieć, ale wyleciało mi z głowy. Więc na razie powiem tyle, że jestem zawiedziona. Jestem zawiedziona stanem wrocławskich bibliotek. Chcę przeczytać książkę Davida Sylvestra „Rozmowy z Francisem Baconem – Brutalność faktu”. Przeczytałam artykuł w „Przekroju” o tym malarzu i stwierdziłam, że chciałabym się dowiedzieć o nim czegoś więcej. To, że był bardzo kontrowersyjnym twórcą już wiem. mój problem polega na tym, że żadna biblioteka tej książki u siebie nie ma. W księgarniach też nie mają tego na składzie. Nawet w Empik-u. Ciekawe dlaczego...

W tej chwili mam dziwne deja vu. Ale cóż... Taki dzień, maksymalnie dziwny dziś mam. Choć BB King, nie powiem, trochę mnie przywrócił do pionu. Ale tylko delikatnie. J

Dobranoc Eljot. Napiszę jutro.

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-14 rainy days never say goodbye Eljot...
Komentarze: 0

Cześć Eljot!!!

Jestem pewna, że dziś coś się stanie. Nie wiem jeszcze co, ale coś stanie się na pewno. Od rana jestem dziwnie niespokojna. Nie wiem, może to przez tą pogodę. Jakaś roztrzęsiona jestem i trudno mi skupić uwagę na czymkolwiek.

Deszczem zacina od samego rana. Obudziły mnie jego krople stukające o szybę. Wstałam, zrobiła sobie kawkę i postanowiłam doczytać „Zwierciadło”. W końcu mi się udało. Potem postanowiłam zabrać się do pisania wypracowania, ale jakoś mi nie szło. Przez okno widziałam, jak wszystko moknie. Zapaliłam świeczkę, postawiłam na parapecie i próbowałam wykrzesać z siebie jakieś mądrości do mojego homework. Nie szło. Zeszłam więc do sklepu po czekoladę. Na wszelki wypadek kupiłam dwie. I dwie od razu zjadłam. Razem z kolejną kawą. Ale co tam, potrzebuję dziś dużo glukozy. Taki dzień. Wiesz, Eljot wydaje mi się, że dziś najodpowiedniejszy do słuchania jest Debussy. A dokładniej „Pavane in e minor”. Absolutnie idealnie oddaje dzisiejszy stan pogody.

I tak sobie siedziałam patrząc jak wszystko moknie. Nawet napisałam jakieś głupie zadanie na jutrzejsze zajęcia ze słownictwa. Siedziałam i pisałam i nagle do pokoju wpadła G z sensacyjną wiadomością, że złapali Hussajna. Nareszcie. Nieźle się skurczybyk ukrywał. Byłam w szoku, bo to rzeczywiście wiadomość niecodzienna. A ja i tak jestem ostatnio zacofana jeśli chodzi o wiadomości ze świata. Radia nie słucham (ewentualnie rano), telewizję nie pamiętam kiedy ostatni raz oglądałam. Ale dziś chyba pokuszę się o obejrzenie na TVNie „Faktów”. Chyba dzisiaj nawet Małysza obejrzę. Taki dzień dziś dziwny mam. Miałam jechać do babci, ale nie mam ochoty w taka pogodę nigdzie wychodzić. Pojadę jutro zaraz po zajęciach.

Tak sobie myślę, Eljot, czy van Gogh potrafiłby namalować deszcz. Ja myślę, że by potrafił. Jak nikt inny by potrafił. Deszcz na obrazie van Gogha padałby naprawdę. Tak, jak ruchome są osoby na „Moście zwodzonym”. Mam ten obraz na tapecie w moim komputerze. Postacie na nim żyją. Ale nic dziwnego, w końcu malował go geniusz...

A oprócz Debussy’ego cały dzisiejszy dzień będę słuchać piosenki Gazebo „I like Chopin”. Cudownie oddaje nastrój i klimat. Taki trochę smętny i ponury. Zupełnie jak ta niedziela... Posłuchaj razem ze mną Eljot.

 

 

alexbluessy : :
sty 04 2004 2003-12-13 sobota trzynastego - bez pecha...
Komentarze: 1

Cześć Eljot!

Witam Cię w sobotę trzynastego.  Jak dotąd żaden pech mnie nie spotkał – i  mam nadzieję, że nie spotka. Kupiłam dziś bilet na pociąg. Za tydzień o tej porze będę już w Białymstoku!!!! Hip hip hura!!!!!! Już nie mogę się doczekać! PKP uruchomiło bezpośrednie połączenie także nie będę musiała się przesiadać i czekać w Warszawie. I te dziewięć godzin w pociągu... No, ale ostatecznie czego się nie robi. (kurcze już jakieś zboczenie „zawodowe” mam – jeśli mówię, że za tydzień o tej porze gdzieś będę to użyję czasu Future Continuous, a jeśli mam już kupiony bilet i wiem, że na pewno za tydzień jadę to użyję czasu Present Continuous... – brrrr).

Wiesz, Eljot, od wczoraj mam jakąś dziwną fazę na słuchanie muzyki klasycznej. Nie wiem, co mi się stało. Po prostu muszę słuchać wszystkiego co klasyczne. Ja oczywiście z domu wyniosłam miłość, chyba można tak powiedzieć, do muzyki, ale pierwszy raz zdarza mi się coś takiego. A najlepsze jest to, że w takich krainach jeszcze nie byłam.... Niesamowite. Słucham wszystkiego, co mam na półce. Mozart, Rimski-Korsakov, Ravel, Chopin (to naprawdę jest geniusz romantyzmu!), Czajkowski, nawet opery Bizeta nie są dziś ciężkie do przejścia. Odnalazłam też, pożyczoną już jakiś czas temu od P, płytę z największymi „przebojami muzyki klasycznej” z Festiwalu Wratislavia Cantas. A i jeszcze nie mogę oczywiście zapomnieć o Zbigniewie Preisnerze i muzyce cerkiewnej. Chciałabym chociaż raz pójść do Cerkwii... A znasz może Eljot taki duet Marek & Vacek? Byli bardzo popularni swego czasu, nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Niesamowicie na fortepianach grali. Mam ich dwie kasety (zabrałam mamie) pt. „The last concert”. Jak oni grali Chopina!!! Szkoda, że nie miałam okazji być na żadnym ich koncercie. Ale za mała byłam żeby rozumieć muzykę klasyczną. Teraz jestem starsza, ale też nie mogę powiedzieć bym wszystko „rozumiała”. A koncertu Marka & Vacka już na pewno nie zobaczę... Wszystko przez tragedię jaka się wydarzyła. Mama mi opowiadała, że byli tak zgranym duetem, tak wspaniale im się razem grało, że kiedy Vacek zginął w wypadku, Marek powiedział, że zawiesza koncertowanie bo on z nikim innym grać nie chce. Nawet ten podwójny album, w którego posiadanie weszłam, ma dedykację: „This album is dedicated to VACEK, a blessed pianist, my unforgettable friend for more than 24 years. MAREK”. Jak to przeczytałam to aż mi się łza w oku zakręciła. Może ja jestem czasem zbyt wrażliwa, ale nie mogłam się powstrzymać. Jak będziesz miał okazję, Eljot, to posłuchaj ich gry. Gwarantuję, że się nie rozczarujesz. Już kończąc temat muzyki klasycznej, w której klimacie pozostanę pewnie do samego wieczora, to powiem Ci, że najpiękniejszy opis jak bardzo można ten rodzaj muzyki przeżywać, jak bardzo można go nosić w sobie i jak bardzo można go czuć całą swoją osobą przeczytałam w „Samotności w Sieci”. Jak dotrzesz do tej książki, Eljot, jak już dojdziesz do momentu kiedy Jakub spotyka Jennifer będziesz wiedział o czym mówię.

Wiesz,  przez tą muzykę trochę jestem dziś rozmemłana. Ale dobrze mi z tym nawet. Leżę z zamkniętymi oczami i wsłuchuję się... Uwielbiam to! A świeczka się dopala...

Coraz bardziej do mnie dociera jak wielkie mam zaległości czytelnicze. Już dwie, jeszcze nie zaczęte książki leżą na nocnej szafce a ja już myślę o następnych, które chciałabym przeczytać. Mam kilka książek z zakresu psychologii, które to „podwędziłam” mamie przy okazji przeprowadzki. I jak na razie przez dwa lata nie znalazłam czasu na ich przeczytanie. W końcu jednak będę musiała je zawieźć. Jak dotąd udało mi się przebrnąć przez „Optymizmu można się nauczyć” Martina E. P. Seligmana. Może i ciekawa pozycja, ale jak dla mnie, absolutnego laika i osoby niezbyt zainteresowanej psychologią, odrobinę przydługa. Nie mniej myślę, że coś z niej wyniosłam. Na półce czeka na mnie „Ja” Tadeusza Niwińskiego. Mama mówi, że nie jest to najlepsza lektura, ale my mamy zgoła odmienne zdanie jeśli chodzi o książki. Tak więc mam nadzieję, że uda mi się wyskrobać trochę czasu i w końcu ją przeczytać. Pozostając jeszcze przez chwilę w temacie książek. Mówiłam Ci, że przeczytałam „Martynę”. O tym mówiłam, pamiętam, ale nie mówiłam co ja tam przeczytałam. A przeczytałam coś nie do powtórzenia. Coś, czego sama lepiej bym nie ujęła. Przeczytałam tam wspaniały opis, czym jest miłość. „(...)miłość jest wtedy, kiedy chcesz z kimś przeżywać wszystkie cztery pory roku. Kiedy chcesz z kimś uciekać przed wiosenną burzą pod osypane kwieciem brzozy, a latem zbierać z tym kimś jagody... i pływać w rzece. Jesienią robić razem powidła i uszczelniać okna przed wiatrem. Zimą – pomagać przetrwać katar i długie wieczory, a jak będzie zimno rozpalać razem w piecu(...)”. Piękne, prawda Eljot? Kim Ty jesteś.... Kiedy przyjdziesz....

A poza tym, że im bardziej się późno robi, tym bardziej popadam w rozleniwienie i rozmarzenie to życie toczy się dalej. Byłam w pracy. Odrobiłam z Kubą lekcje i po raz nie wiem który obejrzałam „Shreka”. Mały był bardzo zawiedziony, że nie zostanę i nie obejrzę z nim skoków narciarskich. To jeszcze jeden dowód sympatii – tak to odbieram ja. J chętnie bym została, ale cóż. Trzeba było różne sprawy załatwiać przed wyjazdem. Chciałam też z kilkoma znajomymi się pożegnać przed świętami bo wiem, że w następnym tygodniu już się nie zobaczymy.

(Słucham w tym momencie Beethovena. Bardzo żałuję, że nie umiem grać na pianinie. Mama umie, brat umie, nawet tata coś zagra. A ja? I to nie dlatego, że słuchu nie mam, bo mam – w końcu urodziłam się w muzykalnej rodzinie – ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby uczyć się gry na pianinie właśnie. A szkoda... Dziadek do tej pory nad tym boleje. A tak na marginesie to posłuchaj kiedyś „Melody for Susan” – nie wiem kto wykonuje bo ja to znam tylko z wykonania Marka & Vacka, ale jest bardzo nastrojowe i przyjemne dla ucha).

Tyle na dzisiaj Eljot. Nie wiem co się dzieje, ale ostatnio jakaś zmęczona jestem. O tej porze (nie ma jeszcze 18) już nie mogę skupić myśli. Nie wiem co mam pisać, litery się rozmazują. Myślę, że to dlatego, że już niedługo wyjazd i zaczynam powoli nastawiać się na słodkie nicnierobiebie. Tylko powiedz mi Eljot, jak ja przeżyję dwa tygodnie bez Sieci....

 

alexbluessy : :