Archiwum 30 stycznia 2004


sty 30 2004 O mężczyznach rozmowy c.d.
Komentarze: 0

Cześć Eljot – Aniele Mój. Widzę, że wiercisz się nerwowo. Czas na wieczorną pogawędkę? Nie ma sprawy. Bardzo chętnie z Tobą porozmawiam. Tym bardziej, że wczoraj nie skończyliśmy naszej rozmowy i „moich” mężczyznach. Dziwisz się??? Ty się dziwisz??? Aniele! Nie poznaję Cię!! No tak. Zapomniałam o dwóch ważnych facetach, bez których nie byłabym pewnie tym, kim jestem. Może inaczej – nie robiłabym tego, co robię.

J. S. i M. M. – moi nauczyciele. Angielskiego, Eljot, angielskiego. J. S. był pierwszy. Pojawił się w moim życiu kiedy miałam lat 16. wprowadzał mnie w podstawy języka. Po pół roku dostał propozycję pracy w innym mieście i wyjechał. Zrobił jakieś tłumaczenie, potem skończył jeszcze ekonomię i wyjechał do Warszawy. Więcej go nie widziałam. Na „zastępstwo” przysłał swojego przyjaciela – M. M. Zupełnie inny człowiek. Zupełnie inne lekcje. To właśnie M. M. sprawił, że zaczęłam się zagłębiać w tajniki angielskiego coraz bardziej. Motywował. Podawał książki z wyższych poziomów. Nie pobłażał. Rzadko kiedy ustępował. Ponieważ gramatykę robiłam sama, w czasie „lekcji” prawie tylko rozmawialiśmy. Miał taki sposób bycia, że moja mama „oszalała na jego punkcie”. Podobnie zresztą jak mama N. Bo N. też miała z M. M. zajęcia. Bardzo mile to wspominam, nie wiem nawet jak to nazwać – bo to nie były korepetycje. Hmmmm.......... W ogóle M. M. był bardzo pogodnym i nieco „odjechanym” człowiekiem. W przeciwieństwie do poukładanego i bardzo porządnego – przez co nudnego J. S. To dzięki M. M. kupowałam książki na poziomie wyższym od przerabianego w szkole. Trochę to jednak mi sprawiało trudności bo skupiając się na „wyższej szkole jazdy” zaniedbywałam trochę podstawy. Ale nie narzekam. M. M. co roku wyjeżdżał na wakacje do USA – pracował jako przewodnik wycieczek w Arizonie. I za każdym razem stwierdzał, że nie wróci. Ale zawsze w połowie października był telefon: „Cześć tu M. chcesz mieć angielski?”. Jasne, że chciałam. A właściwie chciałyśmy. Tak było przez prawie cztery lata, bo tyle trwała moja (nasza, bo przecież N. też) przygoda z M. M. Po mojej maturze było wiadome, że już nie będziemy się widywać więc wpadłyśmy z N. na pomysł żeby coś Mu kupić na pamiątkę. Teraz lepiej usiądź Aniele. Możesz być w nie małym szoku kiedy usłyszysz o naszych pomysłach. Mówisz, że nie wiele rzeczy Cię zdziwi. Wierz mi – nie wiesz co mówisz. Jesteś gotowy? Tak to słuchaj dalej... Naszym pierwszym pomysłem było wynalezienie jakiegoś małego, dziecinnego rowerka i oklejenie go amerykańskimi flagami – w myśl tego, że nazywałyśmy M. M. – „American Boy”. Ale ponieważ rowerka ni mogłyśmy wykombinować wpadłyśmy, zupełnie przypadkiem, na to, że może damy mu kotka. Piwniczanego kotka, którego zobaczyłyśmy w piwnicy mojej babci. Nie mogłyśmy go jednak złapać, więc się nie udało. Pomysłem „ostatniej” szansy było nagranie kasety z piosenkami, które mają „America” w tytule. Tudzież słowa z nią związane. Udało nam się zebrać tego ponad 60 minut. Ale efekt wyszedł ciekawy i M. M. był zachwycony. Jego amerykańscy znajomi też. Przynajmniej tak mówił. Ponieważ samą kasetę dać trochę głupio było więc zapakowałyśmy ją w olbrzymią torbę z Kubusiem Puchatkiem. Dorzuciłyśmy jeszcze zabawkę o wdzięcznej nazwie „Beach Ball” i całość wręczyłyśmy naszemu teacher. Ale się chłopak ucieszył! Po wyjściu szedł wymachując radośnie kolorową torbą. To była ostatnia lekcja z M. M. potem widziałam Go jeszcze ze dwa razy, ale bardzo krótko. Teraz podobno pracuje w Holandii.... A zarzekał się, ze nic się nie liczy but United States. Z J. S. od dawna nie miałam kontaktu. Kiedyś udało nam się odbyć krótką rozmowę przez telefon, ale na tym się definitywnie skończyło.

Chcesz usłyszeć jeszcze??? Aniele Mój!!!! Czy to Ty??? Może mi Cię podmienili??? Dobrze. Będę mówić dalej, ale proszę nie rób takiej miny. Nie wiem czy się ze mnie śmiejesz w głębi swojej anielskiej duszy, czy może zachęcasz abym mówiła dalej. Zachęcasz??? Chcesz jeszcze posłuchać??? Skoro tak.... Tylko wiesz, teraz już trochę smutno..... Nie, to nie jest dobre słowo. O, teraz trochę inaczej będzie. Pytasz co takiego od wczoraj wymyśliłam? Nic nie wymyśliłam. Raczej skojarzyłam. No wiesz! Nie obrażaj mnie Aniele! Wypiłam jedno piwo, ale nie byłam pijana. Moje przemyślenia nie są więc wynikiem pijackiego bełkotu, czy jak to sobie nazwiesz. Jak możesz tak mówić? To żart??? Wypraszam sobie takie żarty. Chyba, że mam napisać na Ciebie skargę. Chcesz tego??? Nie? To siedź cicho i słuchaj. Nie dobry Anioł. Pijana... Też coś. Chcę Ci coś jeszcze powiedzieć o moich Wirtualnych Znajomych. Wydawało Ci się, że wszystko zostało już powiedziane? I tu się mylisz. Nie wszystko. I do tego właśnie wniosku doszłam wczoraj około północy leżąc w ciepłym łóżeczku i patrząc w zapalone naprzeciwko okna. Ty, Eljot, nie czytałeś „Martyny”, prawda? Nie. A powinieneś. Interesująca książka. Bohaterka tejże książki, Martyna, miała znajomego (a może kogoś więcej niż znajomego...) – Andrzeja. Poznali się w sklepie komputerowym, gdzie on pracował, a ona kupowała Imac’a. (Tak na marginesie to też bym chciała takiego Imac’a mieć). Od tego czasu Andrzej był jej „serwisantem”. Przychodził, poprawiał, uaktualniał oprogramowanie i tak dalej. Potem także przez Sieć „opiekował się” komputerem Martyny. Pytasz mnie „co ma piernik do wiatraka”? Ano widzisz Eljot – ma. Ma i to nawet sporo.  Bo Andrzej przypomina mi trochę Z. Pytasz czemu i gdzie tu podobieństwo? Bo tak, jak Andrzej dbał o oprogramowanie Martyny, tak Z. dba o mój folder „mp3/polskie/...”. Tak, jak Martyna znajdowała informację o nowych programach itd.., tak ja znajduję informacje o nowych piosenkach na koncie e-mail. I jeszcze coś. Też o Wirtualnych Znajomych. Wczoraj pisałam, że ta wirtualność, że trochę to smutne i różne takie. No bo jest smutne. I dziwne. Jestem przekonana, że z Z. dzieli mnie może parę ulic, może nawet parę domów. I światłowód. Niewiele, prawda? A jednak to jest odległość nie do przejścia. Co do H. Tutaj jest gorzej. Bo oprócz światłowodu, paru ulic i paru domów to dzieli nas kilka setek kilometrów. Na szczęście jest coś takiego jak Internet. „(...) ważne było to, że mogli być świadkiem czegoś absolutnie niezwykłego, czegoś, co można nazwać  gwałtownym „skurczeniem się” świata. Nagle odległość geograficzna przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.(...)”. Znowu cytat z „Samotności...”. Ale trafiony, prawda??? Oczywiście. Zawsze jakiś żal pozostaje... Jakaś niewyjaśniona tęsknota i smutek.... A dziś jeszcze refleksja. Bo był taki dzień – 26 listopada 2003. To tak w nawiązaniu do tego, że kiedyś Ci mówiłam, że byłam nie fair w stosunku do Z. I tego dnia, 26 listopada 2003 roku, Z. rozmawiał z P. – moją bliską koleżanką. Tylko, że wtedy Z. myślał, że w ogóle z kimś innym jeszcze rozmawia. Ale nic więcej Ci nie powiem. Zamknięty rozdział, right? I ja dziś przypadkiem trafiłam na zapis tej rozmowy. I zrobiło mi się bardzo przykro... Refleksyjnie i jakoś tak dziwnie. Widziałeś to zresztą Eljot. Musiałeś widzieć. Bo ona, P. mówiła tak, jakbym ja mówiła......... Może nie do końca, ale jednak trochę na pewno. Ojej, ale nie będę już więcej na ten temat mówić.

Boli mnie tylko trochę to, że Oni nie chcą mówić. Nie mógłbyś trochę na Nich wpłynąć? Coś do ucha szepnąć? Żeby nie było: „potem”, „za jakiś czas”, „może kiedyś...”, „to nie istotne...”. A może dla mnie jest istotne??? Może dla mnie to ma znaczenie??? Może dlatego pytam....

 „(...)Przypominał trochę konfesjonał, a rozmowy – rodzaj grupowej spowiedzi. Czasami było się spowiednikiem, czasami spowiadanym. To czyniła ta odległość i ta pewność, że zawsze można wyciągnąć wtyczkę z gniazdka. (...) W Sieci obraz kreuje się słowami. Własnymi słowami. Nigdy nie wie się jak długo wtyczka będzie w gniazdku, więc nie traci się czasu i przechodzi od razu do rzeczy, i zadaje naprawdę istotne pytania. Zadając je, tak do końca chyba nie oczekuje się zupełnej szczerości(...)” [„Samotność...” raz jeszcze].

Powiedz mi jak Ci się podoba ta piosenka, Anielski Eljocie??? Wspaniała, prawda? Mogłabym jej słuchać godzinami i myślę, że nie znudziłaby mi się. Przypadkiem na nią trafiłam... „Zapach kobiety” Budki Suflera. To najbardziej namiętna i zmysłowa piosenka jaką słyszałam. Absolutnie nie do podrobienia. Odlecieć można........ Zatracić się też......... Widzę, że Cię już nie ma... Zasłuchałeś się. Widzisz Eljot, nie tylko niebiańska muzyka jest miła dla Twoich delikatnych uszu. Przy takich piosenkach to mogłabym tańczyć..... Ehhhhhhh!!!!!!!!!

Powiem Ci, Mój Aniele, że myślałam, że dziś do mnie nie przyjdziesz. Taka zawieja była. Śniegiem zacinało, wpychał się wszędzie. Do tego wiało potwornie. Bałam się, że może Cię gdzieś zniosło. Taki delikatny jesteś... Czemu siedzisz i nic nie mówisz??? Znowu coś przeskrobałam??? Nie patrz tak, wiesz, że tego nie lubię. Smutno patrzysz... Znowu czegoś nie powiedziałam??? Zapomniałam??? Nie baw się ze mną w kotka i myszkę tylko powiedz o co chodzi. Nie lubię podchodów. O Tobie zapomniałam??? A możesz jaśniej bo nie rozumiem. Przecież masz wikt i opierunek przez cały czas, kiedy u mnie jesteś. I chyba Ci tu dobrze, bo stale wydłużasz swoje wizyty. I Ty mówisz, że ja zapomniałam o Tobie??? Aha! Więc o to chodzi. Trzeba było od razu mówić. Oczywiście, że jesteś ważnym dla mnie mężczyzną. Szczególnym nawet powiedziałabym. Dobrze, że nie przydzielili mi jakiegoś podstarzałego mądrali. Musiałabym słuchać „kazań” i upominań. A Ty gadasz całkiem do rzeczy. W porządku jesteś Anioł. Już dobrze??? Rozchmurz się już. Nie lubię jak się smucisz... Zgoda??? No to fajnie. Zostaniesz ze mną dopóki P. nie wróci z koncertu? Zostań, proszę Cię.... Dzięki. 

 

 

 

alexbluessy : :