Archiwum 08 lutego 2004


lut 08 2004 ...co to był za dzień...
Komentarze: 3

Wczoraj trochę się rozpuściłam i wieczorem obejrzałam jeszcze jeden film. Taki, który – podejrzewam – nigdy mi się nie znudzi. „U Pana Boga za piecem” w reżyserii Jacka Bromskiego. Cudowne Podlasie. Cudowne, swojskie podlaskie krajobrazy.... Film pokazuje małomiasteczkowe zachowania, priorytety, wsią rządzi ksiądz pleban i ma pod obcasem dokładnie wszystkich – łącznie z burmistrzem i komendantem policji. Ale ksiądz jest jednocześnie moją ulubioną postacią. Typowe dla Podlasia śledzikowanie brzmi cudownie. Zresztą sama, jak jestem u rodziców, to łapię się na tym, że nieco zaciągam. Ale jest to urocze. I te kartofelki z zsiadłym mlekiem.... Aż się głodna robię na samą myśl o takich pysznościach. Chociaż na dziś to jest dobre – myślenie o jedzonku – wczoraj uległam pokusie (wrrrrrrr.........) i pożarłam dwa ciacha. Oba z kremem. Jedno jakieś potwornie słodkie, aż mdlące od słodyczy, orzechowe, a drugie pyszne Tiramisu. To dzisiaj powinna być głodówka.... Ale czego, jak czego, ale jedzonka nie lubię sobie odmawiać.

A zanim obejrzałam „U Pana Boga...”, więcej zanim do kina poszłam to zafarbowałam włosy. Zadowolona jestem z koloru. Jakoś tak mnie ożywia – jak mówi moja mama. Zastanawia mnie pewien „fenomen”. Otóż jak to jest możliwe, że z płynu o kolorze lodów pomarańczowych – najlepiej ten kolor odda Manhattan Ice Cream od Schller’a – może wyjść głęboka czerwień (lub dojrzała czereśnia) o działającej na zmysły nazwie „egzotyczna czerwień”. Ale najważniejsze, że może i wychodzi....

Znowu nie mogłam zasnąć. Komputer przykładnie wyłączyłam chwilkę po 20. skończyłam czytać – czytałam Prousta (nareszcie) a w niego trzeba trochę wysiłku włożyć – o 23. Leżałam i oczy nie chciały się zamknąć, nawet o niczym specjalnym nie myślałam. W końcu zrezygnowana włączyłam radio i jakoś usnęłam. Do 4 nad ranem. O tej godzinie znowu się obudziłam. Przy zgaszonym świetle obserwowałam dom naprzeciwko, a dokładniej dwa okna. Mam dziwne wrażenie, a raczej się nie mylę, że w tych oknach światło pali się przez całą noc. Bo o której godzinie bym się nie obudziła i w nie nie spojrzała to tam zawsze jest jasno. Czasem to fajnie jest nie spać. Można sobie spokojnie pomyśleć, przemyśleć sprawy na które w ciągu dnia nie było czasu, można posłuchać nocnych audycji w radio – szkoda tylko, że muzykę puszczają taką, że raczej do tańca niż do spania. Osobiście chciałabym prowadzić taką audycję. Nocną-radiową. Miałaby swój (mój???) własny klimat. Kiedy ja nie mogę spać to mam takie dziwne momenty otrzeźwienia kiedy coś do mnie dociera i poraża jak piorun. Mogę na przykład obudzić się w środku nocy przerażona, ze stwierdzeniem: ,”Jejku, to zdanie nie ma sensu!”. I dawaj je poprawiać. Oczywiście mam na myśli bloga. A tak na marginesie to PRZECINEK postawiony nie w tym miejscu może sprawić, że zdanie ma wydźwięk zgoła inny od zamierzonego. I mimo, że wiem, że czytają to LUDZIE inteligentni, którzy powinni zrozumieć „co autor miał na myśli” to wrodzony pedantyzm (???) każe mi zmieniać położenie PRZECINKA nawet kilka razy po zapisaniu notki. HORROR!!!! Staję się niewolnikiem swojej pedantyczności.... Brrrr........ W środku nocy też potrafię wstać i poprawiać „feralne” zdanie. Na szczęście nie zdarza się to często. Ufff...... Pukacie się teraz w czoła. Ale Kochani, każdy ma swoje wariactwa-dziwactwa. Jedni większe, inni mniejsze. Ja mam kilka rozmiaru średniego. A poza tym, to czy wiecie, że dziadek znanego malarza Marca Chagalla zwykł wieczorami wchodzić na dach swojej chałupy, aby pogryzając marchewki obserwować zachód słońca???

............................................

Kochani! Co się dzisiaj u mnie działo!!!!  Przyszedł tata z T. Wrócili z konferencji w Lądku i przyszli się pożegnać. Trochę się na nich wkurzyłam bo przyszli, zamówili kawę i nie rozmawiali ze mną tylko od razu połączyli się z Internetem. Wkurzyłam się na nich, ale okazało się, że bezpodstawnie bo wzięli mnie na spacer. Spacer – to trochę za dużo powiedziane. Najpierw poszliśmy do mojego ulubionego klubu o wdzięcznej nazwie PRL. Oni wypili po 4 piwa, ja 3. do tego chleb ze smalcem obowiązkowo. Trochę się pośmialiśmy, poopowiadali mi jak było na konferencji i co wyrabiał nasz wspólny znajomy M.D. A wyrabiał wiele... No, ale nie ważne. Posiedzieliśmy w PRL-u, pooglądaliśmy Polską Kronikę Filmową i stwierdziliśmy, że podobny klub powinien być w B-stoku. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie T. zaprosił mnie na imprezowanie w okolicach Wielkanocy. A klub chłopaki chcą zakładać... Po kilku godzinach spędzonych w Polskiej Republice Ludowej postanowiliśmy przenieść się do Spiża na prawdziwe piwo bez konserwantów, na miejscu ważone. Wypiliśmy po 2. znaczy oni po 2, ja drugie nie do końca. Oczywiście tutaj też obowiązkowy był chleb ze smalcem. I ten w Spiżu polecam o wiele bardziej niż w PRL. PYCHA!!!!!!!!!!!!!!! A zanim zaszliśmy do Spiża to musieliśmy przejść obok sławnego na całą Polskę lodowiska. Władze miasta Wrocławia postawiły na środku Rynku lodowisko – lekką rączką wydając na nie jakieś 800 tysięcy PLN. Podobno cały kraj się z tej Inwestycji śmieje. W sumie mają rację... To lodowisko ni jak pasuje do wrocławskiego Rynku... W każdym razie kiedy zmierzaliśmy do Spiża T. stwierdził, że miałby ochotę pojeździć na łyżwach. Mój tata od razu zastrzegł, że na niego nie ma co liczyć. A ja – owszem, czemu nie. Nie często ma się okazję pojeździć na lodowisku w samym sercu miasta. Wypożyczyliśmy z T. łyżwy, kupiliśmy bilety, a tata poszedł szukać papierosów. Ludzie!!! Super sprawa takie lodowisko. Muzyka gra, latarnie się świecą... Genialne. Jedyny problem to łyżwy. Ja mam swoje skórzane figurówki i do nich jestem przyzwyczajona. Do ich miękkości i dostosowywania się do mojej nogi. A tam, na tym rynkowym lodowisku, niestety swoich łyżew nie miałam więc musiałam wypożyczyć publiczne – plastykowe. Co za KOSZMAR!!!!! Uwierały, nie pasowały – nigdy więcej w nie swoich łyżwach nie będę jeździć. Chociaż za sukces można uznać to, że ani razu się nie wywróciłam. A T. leżał kilka razy... Po tych 25 minutach wartych 7 złotych od osoby (2 zł 25 minut jazdy i 5 zł wypożyczeni łyżew) doszliśmy w końcu do Spiża. Na pyszne piwko... Z jeszcze pyszniejszym chlebkiem ze smalcem. MNIAM MNIAM. No, a potem T. stwierdził, ze jest głodny. Odradziłam im fast foody i zdecydowaliśmy się na SFINX’a. Ale chłopaki (mój tata i T.) zobaczyli ceny i orzekli, że o kilka złotych jest drożej niż w B-stoku i oni tu jeść nie będą. Zaproponowałam im więc PIRAMIDĘ na ulicy Igielnej. Tam już zostaliśmy. Jeszcze spotkałam koleżankę z podstawówki, która tam akurat pracuje. Chłopaki zamówili po jakimś mięsnym zestawie, ja pozostałam przy pucharze lodów i soku porzeczkowo-bananowym. SUPER!!!!!!! Tak, na szwędaniu się po różnych knajpach (i lodowiskach) spędziliśmy kilka dobrych godzin. Wybawiłam się.... Oni chyba też nie najgorzej. Mój tata przyznał, że nie spodziewał się,  że mogę mieć ochotę na imprezowanie z nim i T. a czemu mam nie mieć??? BYŁO SUPER!!!!!!!!!  Odwieźli mnie do domu taksówką, T. ponowił zaproszenie na imprezowanie w B-stoku i pojechali do babci. Na kilka godzin snu bo jutro o 5 wyjeżdżają z powrotem. Na egzaminowanie studentów. Mówią, że oni takie głupoty gadają, że po 30 osobie są w stanie uwierzyć w to, co ona mówi. Ale tak zawsze jest. Najpierw pół roku odwalą, a potem narzekają, że muszą na poprawki chodzić....

Cóż KOCHANI życzę WAM kolorowych snów. Bawiłam się wyśmienicie... Jestem trochę.....hmmmmm...... wstawiona....... Ale nie szkodzi, od czasu do czasu można byle z umiarem, prawda??? Poza tym czuję się rozgrzeszona – piłam z moim tatą. Fajnego mam tatę, nie??? No, to ja zmykam do spania. Papa. Do jutra.

 

alexbluessy : :