Archiwum wrzesień 2005, strona 3


wrz 12 2005 Efekty.
Komentarze: 1

Efekt wyszedł całkiem, całkiem. Ściany mają kolor limetkowej mięty. Wyciągnęłam Eśka do IKEI i  szarpnęłam się na jasnoniebieski stolik, turkusową lampkę i waniliowe świece. Teraz brakuje już tylko kanapy. Niegrzeczne myśli pytają kiedy będzie można ją wypróbować, być może zagrać też w pewną grę...

 

Od rana wertuję „wyborczą”, szykuje się kolejne wysyłanie cevałek. Zadzwonili z Commercial Union, w środę mam rozmowę. Trochę to na końcu świata, ale praca może być fajna.

Bo pracować bym chciała. Wstawałabym wcześnie rano, jadła śniadanie – zielona herbata, bułeczka z bułgarskim miodem albo owsianka – karmiłabym Fiodora, szybki makijaż i do pracy. Potem na uczelnię, a wieczorem oglądałabym z Ukochanym jakiś film przy grzanym piwie albo gorącej czekoladzie, koniecznie z kocięciem na kolanach. Tak mi się marzy, i w końcu się uda. Musi.

 

Mama Ukochanego zrobiła kocięciu niespodziankę piłeczką i jakimś kocim smakołykiem. Za to kociątko jakieś markotne jest, pomiaukuje od czasu do czasu. Niby szaleje jak zwykle, ale jednak jakoś inaczej.

Gadam do niego, czasem sama się z siebie śmieję. Wczoraj M.  zauważył, że brakuje mi jednego – dziecka. Ameryki nie odkrył, sama o tym wiem. Tylko, że jeszcze powiedział, że Maleństwo miałoby, brzydko mówiąc, przesrane bo cały czas bym do niego gadała. Nie wiem czy to takie złe... A poza tym między Dziecięciem a kocięciem jest różnica, i to znaczna.

 

... a może by tak Ukochanego do teatru wyciągnąć??? Fajne przedstawienia grają we Współczesnym, a przynajmniej zapowiadają się ciekawie. Ostatnio doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby pójść do kina bo dawno nie byliśmy. No tak, ale wczoraj patrząc na nasze dzieło – bardziej dzieło Ukochanego niż moje – w postaci limetkowo-miętowych ścian stwierdziliśmy, że teraz to tylko zostawać w domu i oglądać... Szczególnie jak niedługo kanapę przywiozą...

A po spektaklu kawka w jakiejś przytulnej kawiarence, a w domu lampka wina na dobry sen, a potem jeszcze...

 

Kociątko zasnęło mi na kolanach, śniadanie się zjadło, trzeba zabrać się za cevałki...

 

alexbluessy : :
wrz 10 2005 Pod miną.
Komentarze: 4

Nie zdążyłam za bardzo osłodzić Ukochanemu życia bo niespodziewanie zadzwonił Tata. Ta rozmowa spowodowała, że odechciało mi się wszystkiego, że się rozpłakałam, że Ukochany nade mną stał i gładził przez chwilę po głowie, że łkałam w słuchawkę, że za bardzo nie wiedziałam o co Tacie chodzi, że poczułam się wyrodną córką...

Bo dowiedziałam się, że: jestem niesamodzielna, że mój Brat jest o wiele bardziej samodzielny ode mnie, że jak za rok przyjedzie tu na studia to mnie ustawi cokolwiek to miało oznaczać, że nie proszę Rodziców o pomoc i tym ich martwię, że niczego od nich nie chcę i tym też ich martwię, że boję się powiedzieć jak mi źle, ze przecież od tego są, żeby mi pomagać itd.

A przecież skoro o pomoc ich nie proszę to znaczy, że nie jest mi ona potrzebna, ze jakoś sobie radzę. Przecież jak jest już skrajnie źle to dzwonię i mówię, nie staram się im pokazać jaka to jestem dzielna. Przecież to, że od trzech lat w zasadzie jestem skazana na siebie, że radzę sobie sama, że staram się od nich nie brać niczego, jeśli nie muszę to właśnie świadczy o samodzielności i tym, że sobie radzę. Poza tym to był mój świadomy wybór.

 

Zadziwiające, że ojcowie czują przypływ rodzicielskich uczuć do swoich córek kiedy sobie wypiją trochę. Tak z Tatą też wczoraj było, dlatego łzy wyschły dość szybko. Jakiś żal został. Przykrość też. Ukochany poparł mnie w teorii o przypływach uczuć, nie wiele mówił, siedział przy mnie po prostu. Coś doradził, coś powiedział od siebie, ale słuchał.

 

Już wiem, że nie pojedziemy razem na listopadowy wolny weekend do B-stoku. Dużo wolnego, akurat świetna okazja, żebyśmy pojechali. Ale Ukochany na moją propozycję zareagował tak: że jak ja to sobie wyobrażam, co z jego rodzinnymi grobami tutaj, że jest tak nauczony, że na Wszystkich Świętych zawsze całą rodziną itd. Czyli, że co??? Że świąt też nie będziemy razem kiedyś tam w przyszłości spędzać bo on jest tak nauczony, że...

Nie tyle rokuje to nienajlepiej na przyszłość, nie tyle pojawia się wizja spięć i napięć co brakuje temu elastyczności. Bo w takich sprawach elastyczna wspólność (lub wspólna elastyczność) być musi. Bez dwóch zdań.

I jeszcze powiedział, że przecież bardzo chętnie by pojechał, ale...

Znowu to „ale”.

 

Malować zaczynamy po południu bo Ukochany pojechał wymienić w samochodzie olej, wstąpić powspółnadzorować budowę, wstąpić do domu po wałki, kuwety i coś tam jeszcze.

Zostaliśmy z kocięciem, nakarmiliśmy się pastą makrelową, teraz on buszuje w swojej ulubionej doniczce, a ja zamierzam zająć się „wyborczą”.

Może minowy nastrój mi przejdzie. Choć wątpię bo jest mi bardzo przykro, że dwaj najbliźsi mężczyźni tak się zachowali.  

 

alexbluessy : :
wrz 09 2005 Nie za wiele.
Komentarze: 4

W całym mieszkaniu pachnie kokosowo. Bo kokos wszystko osłodzi, taki jest mój dzisiejszy wniosek. Ukochanemu ma osłodzić egzaminacyjny stres, mi stres związany z brakiem funduszy, braku pracy i czekanie na egzamin.

Do ciasta, wymyśliłam, że wypijemy albo gorzką czekoladę, albo herbatę o smaku brandy. Siądziemy na balkonie, świeczkę zapalimy – jak ostatnio.

 

Pokój już przygotowany do jutrzejszych działań, zostały tylko dwie szafy i biuro z komputerem, ale ono jutro też zniknie.

Kociątko wyleguje się na balkonie – to ostatnio jego ulubione miejsce, na zmianę z doniczką z draceną.

 

Jeszcze tylko bank, wizyta w sklepie z farbami w sprawie wałków i malarskiej folii. Potem szybkie wycieranie ścian z kurzu, a  na koniec trzeba polać ciasto polewą. Już się nie mogę doczekać, Ukochany nie wie jeszcze jaka niespodzianka na niego czeka. Że będzie życie miał osładzane od progu. Nie wiem tylko, czy nie przesadzam z tą ilością słodyczy bo i kokos i czekoladowa polewa... Ale miłość jest słodka, a miłości nigdy za wiele...

 

Już się uśmiecham...

 

alexbluessy : :
wrz 08 2005 Fajniuchno.
Komentarze: 2

Wróciłam od B. Uśmiałyśmy się, popiłyśmy ajerkoniaku autorstwa jej mamy i po kilku godzinach wróciłyśmy z D. do Wrocławia. Rozmawiałyśmy na różne tematy, też te związane z ogrzewaniem mieszkania. Ubaw miałyśmy po pachy, na koniec dziewczyny stwierdziły, że wyznaczają mi termin ślubu (???!!!) na za dwa lata, że mam pamiętać, że chcą się wcześniej zabawić na hen party. :]

W ogóle było bardzo zabawnie, dużo by mówić. Chyba w końcu znalazłam jakieś bratnie dusze. Jedna dusza (D.) jest duszą ekologiczną, druga dusza (B.) ma bzika na punkcie krów. Dlatego wymyśliłyśmy z duszą ekologiczną, że kupimy naszej drugiej duszy zestaw śniadaniowy z wizerunkiem krówki – w IKEI, w grudniu mają mieć na takie promocję, więc się świetnie składa.

 

Dostałam tulącego eska od Ukochanego, a potem jeszcze zadzwonił i powiedział, że jutro pisze egzamin z fundamentowania (kurcze zła ze mnie Ukochana, on mi tyle razy tłumaczył na czym jego praca polega i co z czym się mniej więcej je, ale mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie powtórzyć) i mam trzymać kciuki bo tylko to go może uratować. Że wie ile zrobił przez ten tydzień, że tylko notatki poczytał. Ale on tak czyta, ze i tak zalicza. Kciuki będę trzymać oczywiście, a że ten głos Ukochany był jakiś niewyraźno-nijaki postanowiłam upiec mu ciasto z kokosem. Będzie pysznie i słodko, powinno pomóc...

 

Na Allegro odniosłam mały sukces – znalazłam potrzebną mi książkę, skrypt do folkloru rosyjskiego. Byłam jedyną chętną i poprosiłam sprzedającego żeby mi ją odsprzedał od razu. Za malutka „pseudo-łapówkę”, czyli wyjaśnienie, że naprawdę   jest mi ona potrzebna na studia zgodził się zamknąć aukcję. I zamknął, jutro robię przelew. A co jest najlepsze – facet kupił ją na wyprzedaży książek niepotrzebnych w Bibliotece Uniwersyteckiej mojej własnej uczelni. Szok. Dla nas obojga.

 

Kociątko padło mi na kolanach – dość wrażeń jak dla niego w ciągu jednego dnia. Tak więc idziemy przykryć się kocykiem i śpiulkać.

 

 

alexbluessy : :
wrz 07 2005 Hm, hm, hm.
Komentarze: 2

Najadłam się strachu, ale zachowanie kocięcia okazało się reakcją na zastrzyk. Dostał jakiś przeciwbółowo-przeciwzakaźny, rwał się jak oszalały, ale najwidoczniej mu się polepszyło. Już w domu wyszedł z klatki i pomaszerował do kuwety, a potem się wypiął i zaczął jeść. Jaką ja ulgę poczułam!!! Mój kotek do mnie wrócił.

 

I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie telefon Ukochanego. Miałam, nikłą bo nikłą, ale miałam, nadzieję, że może wpadnie chociaż na moment. Ale nie. Dopiero w piątek, albo w sobotę nawet. A mi jest tak smutno. Szyja mnie boli, nie mogę głową za bardzo kręcić – nawet sprzątanie jest nieprzyjemne. Poza tym tego strachu się dziś najadłam i teraz to ze mnie schodzi, a ja nie mam komu się wypłakać.

Rozmowy telefoniczne z Eśkiem są dla mnie strasznie wyczerpujące. On nie lubi rozmawiać przez telefon, ja lubię. Poza tym to przecież on jest po drugiej stronie... Mam wrażenie, że rozmawiamy krótko, zwięźle, bez tematu. Że dzwoni po coś, a tak naprawdę to po nic.

Argument jest taki: „wkurza mnie, że nie ma cię przy mnie bo wolałbym z tobą porozmawiać żebyś obok była...” W sumie racja, ale...

 

Zawsze jest jakieś „ale”.

 

Gotuje się we mnie. Jestem zła, jestem wściekła. Postanowiłam, że się obrażam. Że nic nie piszę, że nic nie mówię. To, cholera, dlaczego coś we mnie krzyczy: „kocham Cię, kocham Cię tak bardzo...”

 

Poza tym pożyczył wszystkie moje płyty RW i teraz nie mam na czym dziewczynom zawieźć zdjęć. A nie będę specjalnie kupować. O nie!!! Może mam tylko PMSa, nie wiem co mi jest, ale muszę się wypłakać, a najchętniej wykrzyczeć na kogoś. Jedno jest lekarstwo, niedostępne w tej chwili niestety.

 

Tak sobie myślę, że ja mu chyba powiem wszystko. Że ja dłużej tak nie mogę, żebyśmy poszli już tą jedną drogą. Może ja mu się „oświadczę” i zobaczę co się stanie, co??? Tylko, że nie mogę tak powiedzieć i to kolejny problem. Z drugiej strony widać co się ze mną dzieje...

 

Na razie siadłam do literatury, a to już dobry znak, ze w końcu się za nią wezmę na dobre. No tak, tylko jutro odpada bo jadę. W piątek tak gdzieś do 15 bo potem muszę pokój szykować do sobotniego malowania. W niedzielę przyjeżdża Tata, pewnie w środku tygodnia pojedzie.

 

Moje Maleństwo buszuje teraz na balkonie i sprawdza czy jest w stanie zmieścić się do doniczki z draceną. Ze zdumieniem musze przyznać, że prawie mu się udało. Rozśmieszyć mnie też.

 

Facet, od którego kupiłam pikanteryjną grę napisał maila, że mu się tusz w drukarce skończył i nie może mi jej wysłać w takiej wersji, jak chciałam. Ale przesłał ja zzipowaną i muszę ją sobie sama wydrukować. Kasę też zwrócił. Przynajmniej zachował się w porządku. Czyli, że już tylko na autko czekam.

 

Oczy mi wyschły, ale nie dlatego, że Ukochany myśli, że słowo „kocham” wszystko załatwi. Co z tego, że wiem, że on mnie. Ja jego też, a jednak...

 

I bądź tu człowieku zdrowy na zmysłach.

 

alexbluessy : :