Archiwum 03 maja 2004


maj 03 2004 ostatniego dnia o Nadziei...
Komentarze: 1

No i już poniedziałek, a jutro wtorek. TEN wtorek... Dzisiaj jeszcze kilka godzin będę miała go dla siebie. Hm, wczoraj też miałam. Od razu jak wszedł to się przytuliliśmy. Tylko tyle. Chociaż nie – aż tyle. I tak staliśmy przytuleni – i to było bardzo sympatyczne. A potem otworzyliśmy wino i obejrzeliśmy „Nigdy w życiu”, a potem znowu się przytuliliśmy. I jeszcze zrobiliśmy sobie spaghetti i było tak fajnie razem gotować. Dostałam zdjęcie od S., z dedykacją. Od razu włożyłam je do portfela, żeby był zawsze ze mną. I wieczorem tak leżałam i patrzyłam na to zdjęcie i ogarniała mnie coraz większa czułość... Hm, ciekawe jak to będzie kiedy zobaczymy się za te 4 miesiące. A. mnie pociesza. Mówi, że skoro na pierwszym spotkaniu nie było drętwo, to teraz też nie będzie. Jestem rozdarta Aniele. Z jednej strony wiem, że ten czas przeleci, ani się obejrzę – tak szybko, ale z drugiej jestem przerażona. I nawet nie będę tego ukrywać. Ale jednocześnie jest we mnie jakieś irracjonalne przeświadczenie, że potem wszystko będzie dobrze, a może nawet lepiej...

Byłam dziś TAM Eljot. Bo jest 3 maja – moje ulubione święto kościelne – Matki Boskiej Królowej Polski. Zawsze, kiedy tego dnia TAM idę to wychodzę z płaczem. 3 maja TAM panuje jakaś inna atmosfera – Nadziei, Wiary... I dzisiaj też wstałam wcześnie... Hm, zresztą jak mam być szczera to ostatnio wcześnie kładę się spać, a wcześnie wstaję. Nie mówię już o tym, że komputera nawet nie chce mi się włączać. Za to przeprosiłam się z telewizorem. No, ale o mojej ukochanej zabaweczce nie będę mogła tak do końca zapomnieć bo zbliżają się egzaminy, a ja wczoraj znalazłam świetną stronę, gdzie mogę poprawić swoje listening skills. Hm.. będę miała co robić... chociaż i tak, bez świadomości, że S. jest po drugiej stronie komputer będzie tylko bezduszną maszyną. Na 2 miesiące ożył, teraz znowu zejdzie do roli robota ułatwiającego pracę. No, oczywiście gdyby nie on to nie mogłabym e-maili od S. odbierać, ale...

.................................................

No i nabałaganiłam sobie w komputerze. Wszystko dlatego, że poszłam za radą S. i poprzenosiłam pliki niesystemowe z Program Files do innego folderu. I teraz jak S. przyjdzie to się chwyci za głowę, ale mam nadzieję, że znajdzie radę na ten bałagan. A co do S. jeszcze to Ci powiem Eljot, że nie dociera do mnie, że on naprawdę jedzie. Pewnie dotrze to do mnie dopiero, kiedy zamknę za nim drzwi. A może zostanie do rana... Żeby skraść jeszcze choć kilka wspólnych chwil. Mało to prawdopodobne, ale... Hm, teraz siedzę i zastanawiam się co mam napisać na odwrocie swojego zdjęcia, które S. powiezie jutro w świat. Może napisać, że „cokolwiek prawdziwie się zaczyna, nigdy się nie kończy...”

.....................................................

Hm, nie napisałam tego ostatecznie. Wymyśliłam coś takiego: „wszystko, co nas spotyka przychodzi spoza nas”. Dlatego poproszę tylko skromnie – nie zapomnij o mnie... Dla S. – żeby w dalekiej podróży czasem chociaż pomyślał, a może i uśmiechnął się czasem do tego zdjęcia – Ola”. I jak Ci się podoba Eljot, co???

Czekam na sygnał od S. – ma dać znak, kiedy będzie do mnie jechał. Na razie robi pranie. A ja cóż, przygotowałam test dla K. na jutro, przygotowałam się na zajęcia i przeczytałam połowę archiwalnych moich z S. rozmów na gg. Hm, kurcze – ale my na początku znajomości doła mieliśmy. Teraz to aż się uśmiechnęłam, jak to czytałam, ale wtedy... przecież na zmianę, raz on, raz ja się dołowaliśmy podczas rozmów. A potem... potem to się skończyło bo wyszło słoneczko...

Rozmawiałam dziś z K. O skomplikowanej kobiecej naturze. No bo my się same wpędzamy w paranoję. Martwimy się, myślimy, układamy jakieś swoje mniej lub bardziej wyszukane filozofie na różne tematy. I potem się – bywa – rozczarowujemy. I znowu wpadamy, tym razem w stany depresyjne.  Hm i w ten sposób zamiast cieszyć się życiem, żyć według zasady antycznych filozofów „carpe diem” to my zagłębiamy się w cierpieniu i toniemy wciąż w szarości dnia. Czy to nie bez sensu trochę??? Ale coś chyba w tym jest, że my, kobiety, nie umiemy się nie martwić. Chyba mamy to wpisane w nasze cv. Potrzeba nam o wiele więcej Nadziei, Wiary i Miłości chyba też. Wymieniłyśmy się z K. naszymi ulubionymi wierszami. Ona mi przesłała „Tą Nadzieję” Agnieszki Osieckiej, a ja jej „Do trzech cnót”, który wykonuje Michał Bajor.

Co mnie zabija, to nadzieja,

jej wątły krzyk i śpiew, i szept,

ściga mnie po wsiach, knajpach, kniejach,

wzywa na szlaki szczęść i bied.

Gdybym umiała - choć w niedzielę –

jak starzec, co nie pragnie już,

na ławce zasiąść po kościele,

i nie śnić snów, nie wróżyć wróżb...

Gdybym umiała się zatoczyć

jak pijak, co pod auto wlazł,

zabłądzić, zemdleć, zamknąć oczy,

zapomnieć tamten brzeg i las...

Gdybym umiała, choćby w kinie,

gdy serce nagły przetnie ból,

pomyśleć sobie: "Nic to, minie...

Przed nami jeszcze tyle ról"...

Gdybym umiała, choć dla sportu,

wśród naszych dawnych, ślicznych plaż

nie drętwieć jak na sali tortur, dlatego że ten brzeg - nie nasz? ...

Gdybym umiała... Lecz nie umiem...

A w końcu to zwyczajna rzecz...

Choć widzę jeden - dwa w rozumie.

Nadziejo, Chmuro, nie idź precz.,

alexbluessy : :