Archiwum 27 lipca 2004


lip 27 2004 ...dla mnie...
Komentarze: 5

...zadzwonił. niespodziewanie, przed chwilą, wyrywając mnie ze słodkich myśli. Jego zresztą dotyczących.

 

Zadzwonił, zaczął jak zwykle swoim „cześć Kochanie...”. A potem powiedział, że będzie tam jeszcze najwyżej 4 tygodnie, co równa się 30 dniom. I powiedział, że wraca dla mnie... że tęskni, że doczekać się nie może, że już niedługo, że jeszcze w tygodniu zadzwoni.

 

A mi mowę odebrało... dla mnie... – tłukło się po głowie i łza zaszkliła się w oku. Już niedługo, jeszcze 30 dni.

 

A potem będzie już dobrze. W końcu będzie dobrze. Będzie ciepło, będzie blisko, bezpiecznie i słodko. Nareszcie, za 30 dni.

 

Kocham Cię, dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. To przecież takie proste...

 

alexbluessy : :
lip 27 2004 Ja wam pokażę...
Komentarze: 2

Obudził mnie potworny ból w górnych okolicach nogi. Przestraszyłam się, ze to może być przepuklina. Każdy, nawet najmniejszy ruch powodował napięcie mięśni, ich skurcz i straszny ból. Po jakimś czasie pomyślałam, że to może skutek wczorajszego spaceru i że trzeba to rozchodzić. Rozchodzić – łatwo powiedzieć, chyba drobić kroczki jak gejsza albo kuleć. A ja dzisiaj miałam tyle do załatwienia. Odbiór wyników krwi, chirurg, agencja reklamowa i zaniesienie papierów do biura podróży. Na tramwajowe bilety nie bardzo uśmiechało mi się wydawać pieniądze. W końcu zdecydowałam się zaryzykować i wybrałam „rozchodzenie” bólu. Nawet nie było tak źle.

 

Najpierw zdecydowałam się iść do Rynku i dowiedzieć się co jest grane, czemu nie dzwonią. Dziewczyna, która tam pracuje, po usłyszeniu tego, co jej powiedziałam, a nie byłam wcale miła – tyle, że spokojna, wyglądała na lekko przestraszoną. Obiecała, że jutro ktoś się ze mną skontaktuje z szefostwa. Powiedziałam, że w każdej chwili mogę iść do „GW”. Jeśli jutro nie zadzwonią to idę naprawdę. Jakaś bardziej lekka stamtąd wyszłam. Energię wewnętrzną znowu poczułam, pomyślałam, że każdego dnia wstaje słońce, nie ma nic ten, kto nie próbuje/ryzykuje. Tanecznym krokiem dotarłam do domu. Po wyniki postanowiłam iść po południu, i tak w okolicach 15 mam być w biurze podróży, a to jest w tą samą stronę. Upiekę dwie pieczenie.

 

Jeśli nie liczyć bólu w nodze to wstałam w dobrym humorze. Zrobiłam kawę, zasiadłam przed komputerem. Przez chwilę kilkałam z wirtualnym Znajomym. Lubię człowieka, ale momentami działa mnie drażniąco-irytująco. Smutną ma chłopak naturę, w porządku, każdy jest inny. Ale czasem mam wrażenie, ze to pozór, jakaś maska, mur, rodzaj ucieczki. Indywidualizm??? Też. Ale raczej na pokaz. Tak mi się wydaje, takie jest moje zdanie. Sztuczne raje, egzaltacje, ucieczka w smutek. Ja bym chyba nie potrafiła tak cały czas się smucić. Ale są ludzie i ludzie, prawda???

 

Ten Znajomy wysyła mi od czasu do czasu piosenki na mp3. Bardzo fajne, nastrojowo-zmysłowe klimaty. Na kolacje ze świecami, winem i takimi różnymi bajerami, a przede wszystkim  z Esiem będzie jak znalazł. Tylko zastanawia mnie jedno. Dlaczego on to robi??? Już kiedyś, ktoś inny robił coś podobnego, nie najlepiej się skończyło. Teraz to już nie ma żadnego znaczenia, zostały tylko piosenki na dysku komputera. Czasem jakaś zbłąkana myśl zawita do głowy, odganiam ją szybko bo powoduje u mnie irytację. Jestem szczęśliwa, a będę jeszcze bardziej (za 31 dni). Nie chcę psuć sobie humoru powrotami do czegoś, co było very strange.  Nie, zdecydowanie nie lubię pozowania, smucenia się na pokaz, szczególnego rodzaju użalania się nad sobą. To jest wampiryzm energetyczny, zabija w słuchaczu życiodajne soki, a przynajmniej dobry nastrój i energię. Znam kilka takich osób, użalają się, że nie jest dobrze, że ciągle im coś nie wychodzi, nie mają szczęścia i tak dalej, ale jednocześnie nie robią nic żeby to zmienić. Poddają się po pierwszej próbie zmian, albo rzucają się, zachłystują jakimś pomysłem, żeby po chwili znowu pogrążyć się w swoim marazmie i degrengoladzie. Nie lubię takich ludzi, źle na mnie działają. Dobrze, że nie mam z nimi częstego kontaktu. Sztuczne egzaltacje też nie są dla mnie, mimo, że sama jestem trochę egzaltowana o czym bardzo dobrze wiem. A jeszcze na moment wracając do tych piosenek, wysyłanych przez Znajomego. Niektóre są bardzo... wymowne, chyba można tak powiedzieć. Tytuły, klimat mówią same za siebie. Gdym chłopaka nie znała pomyślałabym, że on jest zazdrosny o Esia. No, a ja Esia kocham... Coraz częściej i mocniej zdaję sobie z tego sprawę. Dzisiaj też, kiedy wracałam do domu uśmiechałam się do siebie, coś tam pod nosem nuciłam i myślałam, jak to będzie fajnie kiedy on już w końcu wróci. Jeszcze 31 dni... Malutko.

 

Zaraz będę śmigać do szpitala na Ołbińską. Zanosi się na deszcz, ale co tam – wezmę parasol, nie zmoknę. Zaśpiewam „I’m singin and  dancin’ in the rain” I będę happy… Jak często ostatnimi czasy zresztą.

 

……………………………………….

 

Wróciłam i nie zmokłam (bo nie padało). Spacer I załatwienie wszystkiego, co do załatwienia miałam zajęło mi 2 godziny. Dokładnie i z zegarkiem w ręku. Moje lekko podwyższone stężenie glukozy wskazuje na to, że pozostaję w stanie stresu. Ponieważ w biurze podróży miałam być miedzy 15 – 17, trochę czasu mi zostało. Postanowiłam skorzystać z okazji i odwiedzić chirurga. Znalazłam odpowiedni oddział, nawet zakupiłam specjalne foliowe kapciuszki żeby być na niego wpuszczoną. Wydałam na nie całą okrągłą złotówkę, naczekałam się na przyjęcie ponad pół godziny. I co??? wszystko po to, żeby dowiedzieć się, ze trafiłam w złe miejsce. Nie będę zbadana na oddziale chirurgicznym szpitala MSWiA, ale w ich Poliklinice na Grabiszyńskiej. Super. Pocieszyłam się tym, że może jednak nie jest mi nic poważnego bo od soboty nie mam objawów podejrzewanej przez mamę choroby. Great. Trochę się jednak wkurzyłam tym, że się naczekałam, nawdychałam szpitalnych zapachów, a lekarka odesłała mnie z kwitkiem. Cóż. Mówi się trudno i żyje się dalej.

 

Nie straciłam jednak dobrego humoru i pełna werwy poszłam kawałek dalej zanieść dokumenty do biura. I tu spotkała mnie niespodzianka. Właścicielka miała akurat trochę czasu i od razu przejrzała moje papiery. Na zakończenie spytała „pani Olu, kiedy może pani zacząć?”. Ja jej na to, ze w każdej chwili. To ona dała mi katalog i na jutro kazała nauczyć się na pamięć oferty dotyczącej Bułgarii i Chorwacji. Mam się stawić i przedstawić ofertę jednej z pracownic, jeśli ta stwierdzi, ze się nadaję być może będę miała umowę. Wolę chuchać na zimne, nie cieszę się jeszcze zbytnio bo nawet jeśli zaprezentuję się dobrze, to nie mam pewności jak to będzie, kiedy właścicielka się dowie, ze mam studia wieczorowe. Nie chwalę więc dnia przed zachodem. Inna rzecz, że ta praca może być na przykład tylko na jakiś czas. Na zastępstwo, albo do końca sezonu kiedy jest największy ruch. Zastanawiam się, choć to nie ma większego znaczenia, czy to, ze mam jutro przyjść było spowodowane nazwiskiem dyrektorki mojej szkoły turystycznej, skąd przychodzą ludzie na praktyki do tego biura właśnie czy ocenami i innymi załącznikami do CV. Ale jak mówiłam, w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Trzymajcie jutro kciuki.

 

Wobec tego, że tak z zaskoczenia mnie wzięła właścicielka musiałam poprzestawiać sobie jutrzejszy plan dnia. Odwołanie idę zanieść z samego rana, potem wracam na chwilę do domu i biegnę na „egzamin”. I tylko mam nadzieję, że jakby co, to nie każą mi zaczynać z biegu już jutro.

 

Wracając, idąc w tamtą stronę zresztą też, do domu myślałam o Esiu. Chciejstwa się odezwały. W mojej główce zaczęły pojawiać się wizje  pobytu na zielonej trawce u mojej babci. I było mi słodko, ciepło, bezpiecznie, zielono i jeszcze tak, i jeszcze owak. Niestety, odgłosy miasta skutecznie przywołały mnie do porządku. Ale ten zapach... Już niedługo będzie mój, tylko mój. Jeszcze tylko 31 dni.

 

 

alexbluessy : :