Archiwum 28 lipca 2004


lip 28 2004 7 kominiarzy.
Komentarze: 3

Dopiero 10, a mi się wydaje jakby już południe było co najmniej. Wszystko przez to, że dość wcześnie umówiłam się z E. na zaniesienie odwołań. Z domu wyszłam o 8, przed chwilą wróciłam.

 

Wstałam jeszcze wcześniej. Połaskotana promieniami słońca otworzyłam oczy, ale pozostawałam jeszcze w stanie półsnu. Przez chwilę miałam wrażenie, że obok mnie leży Esio, że bije od niego ciepło i ten zapach... Szybko jednak dotarło do mnie gdzie się znajduję i co się dzieje dookoła. Również za sprawą niezidentyfikowanego sąsiada od rana ćwiczącego arie operowe. Zresztą kiedyś już o nim pisałam. Tak więc leniwie wstałam, nastawiłam w czajniku wodę, a potem wróciłam do pokoju. Włączyłam radio, zdjęłam koszulę, trochę tańczyłam i przez chwilę się czułam jak dziewczyna ze świerszczyka.. – chciałoby się zaśpiewać za Martyną Jakubowicz. W rzeczywistości trochę się spieszyłam, dlatego koszuli nie zdjęła i nie tańczyłam. Może jutro... Wczorajszy telefon od Esia wprowadził mnie w bardzo dobry nastrój. Kiedy skończyłam z nim rozmawiać uśmiechałam się i nawet całkiem przytomna obejrzałam wieczorem film. „Powiedz to, Gabi” w reżyserii Rolanda Jakiegośtam. Jak na polską produkcję był dość ciekawy i przedstawiony w interesujący sposób – jakby z dwóch perspektyw. Tylko trochę przydługi... A potem zasnęłam.

 

Obudziłam się nie całkiem rześka i z lekkim uczuciem zawodu, że budzę się sama, że nikogo przy mnie nie ma. Oj chciejstwa, moje chciejstwa, jeszcze 30 dni. Do Rynku, gdzie umówiłam się z E., oczywiście potuptałam. Po drodze spotkałam chyba z 4 kominiarzy, czy to znaczy, że to będzie mój szczęśliwy dzień??? Parę minut po 9 odwołania były oddane i udałyśmy się w drogę powrotną do domów. Też tuptałam i też natknęłam się na kilku kominiarzy. To nie może być przypadek... coś w tym musi być...

 

Dzisiaj czeka mnie jeszcze „egzamin” w biurze podróży i mam nadzieję, że uda mi się pojechać do Polikliniki do chirurga. Mam nadzieję, ze uda mi się też porozmawiać on-line z Esiem... Kiedy wczoraj rozmawialiśmy powiedział, żebym postarała się odłożyć coś na wrześniowy wyjazd. Nie wiem tylko z czego... a poza tym wiele zależy od przebiegu dzisiejszego interview. A w ogóle to mam wrażenie, ze oni nie bardzo mają pojęcie na czym polega oferta „last minute” i jak bardzo można się naciąć. No tak, potrzebny im ekspert, czyli ja hehehe. A w ogóle to nie bardzo mi się ten wyjazd widzi. To by trzeba było już załatwiać, a jego nie ma bo wróci za miesiąc. Czy on sobie myśli, że za niego się załatwi wszystko??? Chyba zdurnowaciał... Ja mówiłam już nie raz, i jeszcze nie raz im powtórzę, że nie ma co jechać na siłę. Wiem, co mówię. Podczas praktyk ludzie mi opowiadali takie rzeczy, że włos się na głowie jeży. No, ale zrobią, jak zechcą.

 

........................................................

Wróciłam z job interview. Jutro zaczynam tygodniowy okres próbny, jeśli dobrze mi pójdzie będę przyjęta na dłuższy czas. Dużo przez ten tydzień nie zarobię, ale nawet jeśli nic by nie wyszło (odpukać) to będę miała na bilet do rodziców. Jednak chciałabym pojechać. Stęskniłam się, teraz zaczynam to odczuwać. Przecież ostatnio widziałam ich na początku czerwca. Przed wyjściem z domu trochę pogadałam on-line z Esiem. Powiedział, że mam się nie smucić bo da mi klapsa. Kazał mi się uśmiechać, cieszyć, mam być szczęśliwa. A on niedługo przyjedzie, tak powiedział. A ja znowu, zupełnie niezależnie od stanu swojego umysłu i myśli, poczułam (coś mi powiedziało), że znalazłam faceta, na którego czekałam.

Kocham... Coraz bardziej, coraz mocniej. Mam olbrzymią ochotę przytulić się do niego, i żeby tak zostało. Już niedługo, jeszcze miesiąc tylko. A może nawet nie... To Moje Kochanie Najdroższe strasznie się zapracowuje tam. Pojutrze będzie w pracy od 16 do 7 rano. Koszmar, biedactwo. I on po powrocie do kraju jeszcze chce gdzieś jechać za granicę... Ja też, przyznam, coraz bardziej zaczynam odczuwać zmęczenie. Nie tyle fizyczne, co psychiczne bardziej. Będąc zupełnie szczerą to jedyne na co mam ochotę to wyjazd do moich dziadków. Tam, w otoczeniu jezior i lasów (Puszcza Kampinoska) położyłabym się na zielonej trawce i zapatrzyła w niebo... Tylko żeby Esio był blisko... A może spróbuję go namówić na taki właśnie wyjazd??? Tylko może jak wróci bo nasze rozmowy on-line są dla mnie bardzo wyczerpujące. Podczas nich i zaraz po mam ochotę uciec gdzieś i płakać. Tylko tyle i nic więcej. Jakiś smutek mnie nachodzi, czuję się wyczerpana, bez energii. Może to przez tą odległość i świadomość, że... Ale już niedługo, jeszcze trochę. Eh, rozmarzyłam się nad tym wyjazdem ewentualnym... Niebieskie niebo, białe na nim obłoczki, róże w ogródku pachną, cicho i błogo...

Białym latawcem dzień wypłyną Nad wzgórzami biała sukienka Sen się skończył, ale nie minął Stoi w oknie, stoi panienka Popłyniemy białym latawcem – on przyrzeka, ona mu wierzy Wiatr na wzgórzach zbiera dmuchawce Ktoś na alarm w chmurę uderzył Płyną, płyną, płyną nad ciszą Pewnie siebie już nie usłyszą On ją woła, ona nie słyszy Sen bezsenny, sen ją kołysze On latawcem białym na niebie Ona płynie dookoła siebie Płyną chmury w pijanej bieli Rozpłynęli się, rozpłynęli Białym latawcem dzień wypłynął Białe wino, jeziora w szklance Przyjechało ruchome kino, świat się kręci w szalonym tańcu Popłyniemy białym latawcem – on przyrzeka, ona mu wierzy Będę twoim nadwornym krawcem Centymetrem miłość wymierzę...

 

....to dość "wiekowa" piosenka, ale ja ją lubię. Zresztą jeśli chodzi o muzykę to chadzam własnymi ścieżkami i nie będę się z tym kryła. A „Biały latawiec” sprawia na  mnie wrażenie sielankowe. Wieś, białe chmurki, łąki, lasy, pastwiska, on i ona... Eh... Tak bardzo chciałabym się przytulić, a na takie chciejstwa nie ma ratunku. Pomoc nadejdzie za 30 dni. Ja świetnie zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, że jestem niesamowicie monotematyczna i nudna pewnie przez to, ale co ja poradzę, że to we mnie siedzi. Wyjdzie, wyjdzie jak tylko Ten Autobus się zatrzyma, drzwi się otworzą, ludzie zaczną wysiadać, a konkretnie to o Jednego Ludzia mi chodzi. Ehhh....

 

Jakoś energia mnie opuściła. Wróciłam do domu dobrą chwilę temu, do chirurga nie jadę bo nie mam ochoty już wychodzić, jakoś nijako mi się zrobiło. Smutno??? Raczej to nie to. To w takim razie co??? Nie wiem... Ciekawe czy tych 7 spotkanych rano kominiarzy wpłynęło jakoś na mój dzisiejszy dzień. Dostałam próbny tydzień w biurze, to już coś. Pogadałam z Esiem, super. Z agencji nie zadzwonili, jutro ja zadzwonię, ale do „GW”. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, sąsiad od arii zamilkł (i całe szczęście), cisza i spokój. Great. A jednak coś nie do końca...

 

Hehehe, przypomniałam sobie temat jednych konwersacji z B. Mieliśmy dobrać się w pary, wymyślić jakiś zawód (mniej lub bardziej typowy) i kwalifikacje jakie powinien posiadać kandydat na dane stanowisko. Było kilka dwójek, więc było tez kilka propozycji. B. zebrał wszystkie razem i porozdzielał tak, że nikt nie mógł mieć swojej własnej. Mi przypadło być w parze z kolegą J. Wymyśliliśmy akustyka na wyjazdy dla jakiegoś zespołu, ale nam trafiła się oferta dla kominiarza. Uśmialiśmy się. kiedy już każdy miał ofertę, w tych samych parach mieliśmy uzgodnić kto jest pracodawcą, a kto kandydatem. W naszej parze ja byłam tym pierwszym – miałam przygotować kilka pytań, na które J. musiał potem odpowiedzieć. Postaram się teraz odtworzyć z pamięci przebieg tego nietypowego job interview. Po polsku rzecz jasna.

 

Ja. – jak się nazywasz?

J.- Chim  Sweep  (od ang. chimney sweep – kominiarz)

Ja. – dlaczego chcesz pracować jako kominiarz?

J. – bo mój pra(itd.)dziadek był kominiarzem, mój dziadek i ojciec. Mieli własną firmę kominiarską.

Ja. – to dlaczego nie pracujesz w tej firmie?

J. – nie lubię protekcji, chcę sam sobie znaleźć pracę. A poza tym oni nie żyją.

Ja. - ???

J. – zginęli podczas czyszczenia kominów.

Ja. – aha... przykro mi... Wiesz, że ciebie też to może spotkać?

J. – jestem na ot gotowy.

Ja. – dobrze, a powiedz mi... chorujesz na jakieś choroby?

J. – na astmę.

Ja. – i chcesz pracować w kominach?

J. – to moje powołanie, droga życiowa...

Ja. – jesteś gotowy śpiewać chodząc po dachach? 

J. –  oczywiście, należę do amatorskiego chóru.

Ja. – to świetnie, a powiedz mi czy jesteś gotowy przynosić ludziom szczęście?

J. – będę szczęśliwy, jeśli będę mógł je przynosić.

Ja. – a co sądzisz o czarnych kotach?

J. – najsłodsze zwierzęta jakie znam...

Ja. – super, od jutra zaczynasz.

J. – dziękuję, nie będzie pani żałowała.

 

Tak mniej więcej wyglądała ta rozmowa. To jest oczywiście jej fragment, zajęcia odbyły się jakieś pół roku temu, a w notatkach nie znalazłam nic z tamtych zajęć. Dodam tylko, że to śpiewanie i przynoszenie szczęścia ludziom zaczerpnęłam z niezwykle ciepłego i sympatycznego, cudownego po prostu serialu pt. „Siedlisko” z Anną Dymną i Leonem Pietraszakiem w rolach głównych. Jakiś czas temu powtórki leciały na TV Polonia. Jeśli będziecie mieli okazję kiedyś ten serial obejrzeć polecam serdecznie.

 

I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami do następnej notki. Trzymajcie się ciepło.

alexbluessy : :