Archiwum 05 listopada 2004


lis 05 2004 Kap.Kap.Kap.
Komentarze: 6

Pierdolę to wszystko, wyjeżdżam. Potrzebuję odpoczynku, wyciszenia, zapomnienia. Muszę zmienić otoczenie. Niestety, najwcześniej nastąpi to w okolicach Bożego Narodzenia kiedy do rodziców pojadę. Teraz mogę tylko płakać. Już nie mam siły zmagać się, walczyć i przegrywać bitwy z paranoicznie pojebana biurokracją tego kraju, z wszechwiedzącymi urzędasami i ogólną jego szarością.

Deszcz, który jesienią tak lubię, dziś mnie drażni. Mijanych ludzi najchętniej bym podusiła. Sama zamknęłabym się w swoich czterech ścianach, nakryła kocem, włączyła Grammatika i nie wychodziła aż do wiosny. No, może do przyjścia Esia. Bo on jeszcze jakimś jest dla mnie światełkiem, nie pozwala się załamać, dodaje otuchy. Jego rodzina też. Kiedy mama Esia dowiedziała się, że nie mam umowy w przedszkolu tak się podobno przejęła, że chciała do mnie dzwonić, ale Esio ją powstrzymał. To kazała tylko przekazać żebym się nie martwiła, i że na pewno wszystko będzie dobrze. Przesympatyczna kobieta, nie wiedziałam, że można tak się zachować w stosunku do bądź co bądź obcej osoby. Moja własna Mama zareagowała zupełnie inaczej, czyli po swojemu – zaczęła dopytywać czy na pewno nie zrobiłam żadnego błędu itp. A jak mi Esio wczoraj powiedział o swojej mamie to coś mnie za gardło ścisnęło.

... i wczoraj było tak dobrze. Zupełnie byłam zaskoczona po przeczytaniu smsa, że o 19:40 Esio będzie czekał na mnie pod Instytutem. Przecież nie umawialiśmy się... Bez mrugnięcia okiem pojechał ze mną na chwilę na drugi koniec miasta do E. Potem czekał na tramwaj, a w końcu jechał dłuższą trasą jako że lepszego powrotu nie było stamtąd. Kochany Mój... Po drodze do mojego domku kupiliśmy jeszcze chińskie zupki, czekoladę wiśniową (zjedzona zanim doszliśmy) i chlebek co by mąż miał na śniadanie. Obejrzeliśmy film, poszliśmy spać. Nawet wiele nie mówiliśmy, cieszyliśmy się swoją obecnością. Bliskością... Zasnęłam nie wiem jak, nie wiem kiedy. I jutro tak samo...

... Obudziłam się w cieple ramion. O szyby stukał deszcz, na dworze było szaro. Miałam ochotę tak zostać, ale budzik zbyt wyraźnie przypomniał, że pora wstawać. Robienie kanapek, zapach kawy, odgłosy mycia z łazienki. Jak błogo, jak domowo. Mogłabym tak zawsze... Ze świadomością, że on wieczorem przyjdzie po pracy, że zostanie, że następnego dnia tak samo będzie dodawałaby mi siły. Tymczasem trzeba czekać do jutra.

Jutro to w ogóle mamy szanse się spotkać gdzieś w okolicach placu Grunwaldzkiego. On tam będzie na wykładach, ja na kursie pilotów, który jutro się w końcu zaczyna. Jakieś światełko, jakaś nadzieja i kolejne zamierzenie. Jak tylko skończę ten kurs i zdam egzamin to zaczyna następny. Trwający już tylko miesiąc kurs wychowawców kolonii i zimowisk. Ambitne plany, całkiem możliwe do zrealizowania. Tylko żeby potem praca była.

Już 13. deszcz ciągle pada. W innych okolicznościach cieszyłabym się, miałabym jakiś taki odświętny nastrój. Słucham Grammatika, staram się uspokoić. Znowu na mojej drodze pojawiły się zakręty. Ponad godzinę spędziłam w Urzędzie Skarbowym próbując załatwić jakieś cholerne zaświadczenie potrzebne do kredytu. Z moim i rodziców problemu nie będzie, ale sprawa się komplikuje z moim bratem. On też musi wykazać, ze dochodu nie wykazał. A ponieważ mieszka w B-stoku to US stamtąd musi mu to wystawić, we Wrocławiu nic się nie da zrobić. Ręce mi opadły. Pojechałam do tego urzędu niby tylko po to żeby sprecyzować faks, który Tata im wczoraj wysłał. Jak weszłam to już zostałam. Musiałam napisać to, wypełnić tamto i ręce mi coraz niżej opadały z każdym kolejnym słowem pani urzędniczki. Jak w końcu znalazłam się w autobusie nawet nie powstrzymywałam płaczu. Zadzwoniłam do Taty, powiedziałam jak jest. On w B-stoku trochę może, więc a nóż widelec... Nie wiem jakoś to znowu wszystko jak po grudzie idzie. A przecież mówiłam, prosiłam, że takie i takie dokumenty są wymagane. Ale rodzice swoje wiedzą, myśleli, że mają rację. A tu okazało się, że co oddział i co miasto to inne wymagania mają. Na moje wyszło, ale to znowu mnie zalewają fale gorąca. To znowu ja kombinuję jak wszystko szybko i dobrze załatwić bo nikt nie pomyślał, nie dopytał. Wymiotować mi się chce już z tego wszystkiego.

Czy ja życiu muszę tak wszystko wydzierać??? Walczyć z nim każdego dnia??? Czy ja nie mogę choć raz tak po ludzku odpocząć??? Widocznie nie. Ale ja się i tak do kurwy nędzy nie poddam,

JAK MNIE ŻYCIE KOPNIE W TYŁEK, TO MU ODDAM – ZROBIĘ TEN WYSIŁEK!!!

Hm, tak naprawdę to ono mnie kopie dość często. Sens nadaje mu Esio, w zasadzie tylko on... No i E., i jeszcze paru Wirtualnych Przyjaciół. Poza tym nie ma mnie dla nikogo, jestem tylko sobie. I nikt mi już nie powie, że ze strony po której swędzi noc nie można przewidzieć czy spotka nas coś dobrego, złego czy odwiedzą nas goście. Można, cholera jasna można. Wczoraj swędziała mnie ta dobra (lewa) – i miła mnie wieczorem niespodzianka w postaci Eśka spotkała. Dziś odezwała się ta gorsza (prawa) – no i proszę... No comment.

Znowu nie mam ochoty jeść. Kawa, jakaś kanapka na śniadanie. Potem jakieś jabłuszka 2 rajskie. Obiad łączy się z kolacją, a składa się głównie ze słodkich bułek, albo czegoś podobnego z gatunku zapychaczy. Nie wspominam już nawet o tym, że o piciu nie myślę wcale. Butelka z wodą wraca z uczelni pełna i dopiero późnym wieczorem z przerażeniem sobie uświadamiam, że od rana wypiłam jedynie dwie kawy. Znowu zajadam stres... Hm, ale chyba lepsze to niż gdyby to on miał zjeść mnie...

Plany na resztę dnia??? Wizyta u babci, potem wykład i w końcu wręczenie indeksów. Nie mam ochoty słuchać wywodów dziekanki, najchętniej zaraz po wykładzie z historii Rosji wróciłabym do domu. Mogłam nie oddawać tego indeksu, skoro miałam już go w rękach mogłam go sobie zatrzymać i nie musiałabym dziś tracić czasu w dusznej sali. Zamiast tego mogłabym poćwiczyć pisanie i odmianę czasowników. Hm, wczoraj pani (która osobiście uwielbiam za zdrowe poglądy i takież samo podejście do studenta) od pisania powiedziała, że rzeczywiście nas – studentów wieczorowych – dni/godziny rektorskie/dziekańskie./dyrektorskie nie dotyczą. Bo płacimy i wymagamy. Tak więc przerwy świątecznej też nie mamy. Między świętami, a Nowym Rokiem tuptamy (nie)radośnie na ulicę Pocztową wytrwale wiedzę zdobywać, ze zacytuję ślubowanie, które dziś podpisywać będziemy. Oni chyba nie myślą, że ja z B-stoku będę jechać specjalnie na zajęcia... No, pewnie i będę ze względu na Sylwestra. Swoją drogą wizja tej imprezy mnie na dzień dzisiejszy przeraża. Eh...

Może teraz ja powinnam wyjechać??? Esio już był na „wycieczce”, teraz może moja kolej. Wyjechałabym na Cypr na pół roku, odetchnęłabym, zarobiła trochę kasy i wróciła. Tylko czy to ma sens??? Czy to dla mnie??? Czy dałabym radę??? Przecież dopiero co zaczęłam wymarzone studia, dopiero co przywitałam Mojego Ukochanego Chłopaka po czteromiesięcznej rozłące. Chyba jednak pisana mi rola biednej studentki filologii rosyjskiej, która żywi się samymi jogurtami, twarożkami i rajskimi jabłkami. I kawą, bo nie przyjdzie jej do głowy, ze istnieje też coś takiego jak herbata, woda czy sok.

Odebrałam wczoraj wysokościowce od szewca. 9 centymetrów obcasa i człowiek zupełnie inaczej się czuje. Jakoś tak bardziej kobieco... Jeśli do tego dodać ładne perfumy to sama buzia się człowiekowi śmieje. Oby mnie też się ta sztuka dziś udała... A może bym wyciągnęła z szafy moje futerko albo płaszcz??? Do tego długi, cieplusi szalik i bordowy berecik... Hm... Kuszący pomysł.

Aha i mam newsa!!! Moja kuzynka jest w ciąży!!! w sierpniu 2003 miała wyjść za mąż. Ale na miesiąc przed ślubem zostawiła narzeczonego po 10 latach związku. Decyzja godna podziwu. Długo nie mogła dojść do siebie, szukała poparcia w rodzinie, przyjaciołach, ze dobrze zrobiła. A teraz spodziewa się dziecka z nowym chłopakiem, promienieje, jest taka szczęśliwa, że aż miło popatrzeć. Jak Mama mi o tym powiedziała to uśmiechnęłam się, a potem jakoś tak mi się zrobiło. Ja bym chyba też chciała... Ale jeszcze nie czas. Choć potencjalny tatuś (czytaj Esio) mówi, że nie miałby nic przeciwko takiemu małemu człowieczkowi. Ale przecież życie to oboje mamy póki co nieustabilizowane i targane różnymi wiatrami (głównie ja). Póki co to muszę się zarejestrować do Pana Doktora, już powinnam dawno to zrobić, ale PMS się skończył, nastąpiło, co nastąpiło i musiałam czekać. Oby na poniedziałek było miejsce.  I nawet już o Witaminki nie chodzi, ale o inną zupełnie rzecz. Miałam iść zaraz po skończeniu drugiego opakowania lekarstwa, ale wypadło mi przedszkole. Przecież prosto z niego gnałam na zajęcia, nie wyrobiłabym się.  Tyle dobrego z tego, że sprawy swoje pozałatwiam na spokojnie.

... dziś na obiad rozgotowany i niesłony ryż z truskawkową jogobellą light. I tyle. I w końcu wiadomo jak na blogi w konkursie głosować, Esio się ucieszy bo już dopytywał kiedy ma coś wysłać. Z jednej strony propozycja nagrody głównej kusząca, ale z drugiej...

... aha i P. w końcu odpisała na mojego smsa. Napisała, ze jak mam czas w przyszłym tygodniu to może bym wpadła. Ale ja musze pomyśleć czy w ogóle mam na to ochotę. Nie widziałyśmy się od marca, ciekawe co teraz by mi o mnie powiedziała, co miała do zarzucenia itd. W każdym razie pomyślę nad jej propozycją.

A przesłanie na dziś dla Esia jest takie, jak następuje: „Przytul mnie, pozwól mi przetrwać noc, oddal ode mnie strach”. Bo prawda jest taka, ze jemu ta sztuka udaje się najlepiej.

I na dzisiaj to bc (czyt. wsjo).

alexbluessy : :