Archiwum 14 listopada 2004


lis 14 2004 Closer he is...
Komentarze: 1

“The closer you get the better I feel The closer you are the more I see Why everyone says that I look happier when you’re around The closer you are the better I feel…”  [Dido – “Closer”]

... w takie popołudnia nie mam na nic ochoty. Leżałabym, patrzyła w sufit, rozmyślała, wspominała.

Włosy w nieładzie, uczucie gorąca. Jeszcze czuję jego zapach unoszący się w pokoju. Na swoich wargach czuję ciepło i smak jego ust, na ciele czuję dotyk jego dłoni. Pięknie mi gdzieś tam w środku. Pięknie mi, ale z drugiej strony chce mi się krzyczeć...

Od 9 do 12:30 byłam na kursie pilockim. W końcu dostałam „Kompedium pilota wycieczek”, czyli „biblię pilota” jak ja to nazywam. I wiem, że dzięki skończonej Szkole Organizacji Turystyki będzie mi łatwiej pisać na przykład prace kontrolne z geografii. Już to przerabiałam, pisałam już nie raz programy/konspekty wycieczek i teraz to już kwestia przypomnienia sobie co z czym i w jaki sposób. Na początek grudnia mam przygotować konspekt wycieczki po Mazowszu, każdy losował inne miejsce. Muszę wymyślić coś nietypowego, jakieś mało uczęszczane i mało popularne wśród turystów miejsca. Wiemy już, że w połowie lutego jedziemy na weekendową wycieczkę szkoleniową do Czech. I tu pojawił się problem bo organizatorzy zaplanowali wyjazd do jakichś przygranicznych wiosek, a my jako grupa wolelibyśmy jechać do Pragi co podobno nie jest możliwe ze względu na zbyt małą ilość uczestników kursu. Ale pogadaliśmy między sobą i uzgodniliśmy, ze jeśli kierownictwo biura się zgodzi to może pojedziemy do Pragi za niewielką dopłatą, albo ci co będą chcieli wezmą osoby towarzyszące, a ci co wolą jechać sami dopłacą. W końcu to nasz wycieczka, my ją mamy pilotować. I jeśli o mnie chodzi to takie osoby, które nic o pilotowaniu nie wiedzą będą najlepiej mogły powiedzieć jak wypadliśmy w nowych rolach. Ja bym oczywiście chciała zabrać Eśka ze sobą... Już mu powiedziałam, ze taka wycieczka dojdzie do skutku, a on się pyta kogo wzięłabym ze sobą, to ja mówię, ze Mamę. Zmartwił się trochę, a ja przecież żartowałam... Hm, pewnie, że jego bym wzięła ze sobą. Tylko jego!!!

Miał mnie odebrać z biura Logos Tour po kursie. Wcześniej w planach było ZOO, ale niestety plany się pokrzyżowały. Esio jedzie z rodzinką na urodziny do swojej młodszej kuzynki. Cóż... Niech bawi się dobrze. Ja wypiję herbatkę, obejrzę kretyński serial, pouczę się i w końcu pójdę spać. Jutro wstanę i od nowa zacznę boksować się z życiem. Eh... 

... zobaczyłam go jak tylko wyszłam na ulicę. Szedł tym dobrze znanym mi krokiem, z papierosem w ręku, uśmiechał się. Jakiś inny był, a przecież od czwartku, kiedy widzieliśmy się ostatni raz, minęły zaledwie dwa dni. Może to przez prochowiec, który pożyczył od swojego taty, może przez moje Chciejstwa (celowo, z premedytacją i perwersją lekką używam wielkiej litery). Pachniał też inaczej – nowym, ale nadal bezpiecznym zapachem.

Zaczęło się już w sklepie, gdzie wstąpiłam po żółty ser do grzanek. Jakieś napięcie w powietrzu wisiało. Musieliśmy mieć na siebie ochotę, bo ledwie znaleźliśmy się w domu to już ciężko było się nam od siebie odczepić. I ciągle coś wisiało w powietrzu. I oboje wiedzieliśmy, że chcemy żeby Coś się Zdarzyło, ale dziś nie czas na To. Zresztą dużo tego czasu nie mieliśmy. W międzyczasie, kiedy grzanki piekły się w piekarniku zajęliśmy się sobą. Wyjaśniłam różnicę między perfumami, a wodą toaletową (obcykany temat mam bo na takie pytanie trafiłam na końcowym egzaminie z kultury zawodu), chwilę porozmawialiśmy o tym Czymś wiszącym w powietrzu. Zresztą nie musieliśmy nawet mówić, to się czuło po prostu. Do koncertu dopisaliśmy kolejne akordy, mocne akordy. Było mi tak dobrze... leżeć i czuć się tak bezpiecznie. Takie ciepło od Eśka biło, takie Kochane ciepło i jego szept tuż przy moim uchu: „moje kochane złoto”, „moje kochanie...”; „misia moja słodka...”. Mogłabym tak leżeć i zapomnieć o grzankach, które czerniły się w kuchni, o stygnącej herbacie też. Zresztą co ja gadam, przecież zapomniałam. Ciężko było się oderwać od siebie. I ciągle jakieś napięcie nad nami wisiało. Nie mógł długo zostać, ale ważne że w ogóle przyszedł, że jechał z jednego końca miasta na drugi, żeby zjeść ze mną grzanki, przytulić się do mnie (i żebym ja mogła przytulić się do niego mogła) i...

... Bo kiedy wychodził to z przekąsem (niby w żartach, ale trochę przykro mi było) powiedziałam, że „pobawił się, pobawił i idzie”. A on się w drzwiach odwrócił, nachylił do mojego ucha i zapytał „wiesz, że cię kocham?”. A ja na to (znowu z przekąsem), że nie. A Esio mi mówi „kocham cię kochanie moje. A ty mnie?”. A ja na to (ciągle z tym samym „zakochanym” przekąsem i tajemniczym uśmiechem), że „może”. Wyraźnie się ucieszył. Mi też trochę ulżyło, ale jeszcze nie do końca. I ciągle jego zapach na swoim swetrze czuję...

A teraz jest już późne popołudnie. Wyłączyłam ten kretyński polski serial bo nie mogłam na nim wysiedzieć. Jakaś paranoja się tam odbywa, kiedyś był przesłodzony, a teraz naszpikowany intrygą, że aż niedobrze się robi. Wypiłam pyszną kawę z dodatkiem sproszkowanej czekolady i zjadłam kilka kruchych ciasteczek. Od Esia dostałam tym razem – jak powiedział – Snickersa Cruncher’a, ale za mało miałam słodkiego widocznie. Zresztą taki dzień chyba.

... A jeszcze Mama, która wstawała do porannego pociągu mnie obudziła tuż po 3 nad ranem. Szybko ta jej wizyta minęła. Przyjechała w czwartek późnym wieczorem, potem piątek z sobotą szybko minęły i już jej nie ma. Zobaczymy się dopiero na Boże Narodzenie, a w międzyczasie jeszcze Tata powinien się pojawić. Ten mój Tata to też biedny, miał stan przedzawałowy. Przeraziłam się, a wszystko przez nawalający centralny system jednego z wiodących polskich banków. Tata poszedł do ich białostockiego oddziału co by przelać gotówkę, a dyspozytor mu mówi, że nie ma na koncie żadnych środków bo dwa dni wcześniej Tata miał rzekomo wypłacić większą kasę w mieście Ł., a dnia poprzedniego jeszcze więcej w mieście W. Najzabawniejsze jest to, że suma wypłaconych kwot przekroczyła to, co Tata miał na koncie. Poza tym nigdzie się z B-stoku nie ruszał, a jego limit dziennych wypłat z bankomatu jest dwa razy mniejszy niż to, co miał wypłacić w mieście W. Szok. Wcale się dziwię, bo ja też bym pewnie zawału dostała. Przyjechała w każdym razie policja, spisała protokół i skradzione z konta środki wróciły do właściciela. Dobrze, że się z tego banku wyniosłam. Nie chcę mieć już z nimi nigdy nic wspólnego i już.

Byłam z Mamą w IKEI, zakupy się nawet udały ale powrót z Bielan to był jakiś koszmar. Ponad godzinę czekałyśmy na jakikolwiek autobus, któryby nas do Centrum zawiózł. Deszcz siąpił, wiatr wiał, a nic nie jechało. W dodatku utworzył się jakiś potworny zator i w zasadzie wszystko jechało żółwim tempem. W końcu zdecydowałyśmy pójść kawałek do innego Centrum Handlowego na tych samych Bielanach, ale tu też czekał tłum ludzi na przystanku. A autobusy nadjeżdżały strasznie opóźnione. Jakimś cudem po półtorej godzinie znalazłyśmy się w Rynku. Chciałyśmy zjeść obiad w Chińskiej Herbaciarni, gdzie byłam kiedyś z Esiem, ale miejsc nie było. Widać Wrocławianie świętowali Dzień Niepodległości. Zmęczone i zrezygnowane poszłyśmy posilić się do Sfinx’a. A potem jeszcze wizyta w Galerii Dominikańskiej (mam śliczny różowy golf. Taki, jak chciałam – cieplusi) i w końcu do domu. Wypiłyśmy po lampce wina, obejrzałyśmy „Zmruż oczy” i wyczerpane poszłyśmy spać.

W sobotę rano ja poszłam na kurs, a Mama po zakupy. Wróciłam wcześniej niż zwykle i Mama była jeszcze u sąsiadki. Kiedy wróciła zaczęła robić mi pyszny obiad i „uświadamiać”. To znaczy wyraziła wątpliwości, czy aby Pan Doktor jest rzeczywiście dobrym specjalistą, i czy wybrałam sobie odpowiedni kurs pilocki. Dotąd nie wspominałam, że Esio jest dość częstym gościem u mnie (i w nocy jest mi bezpiecznie i ciepło zasypiać), a Mama nie pytała. To ja też milczałam, jakby chciała wiedzieć i zapytała to bym powiedziała jak jest. Powinna się zresztą cieszyć, ze mam kogoś takiego cieplusiego i kochanego jak Esio. A może to dlatego, że jeszcze go nie poznała...

... bo Esio jest rzeczywiście Bardzo Kochany. Kiedy w środę siedziałam na zajęciach dostałam zupełnie nieoczekiwanego smsa, że będzie na mnie czekał pod Instytutem. W rezultacie to ja chwilę czekałam bo wykład się wcześniej skończył, ale to już sprawa drugorzędna. Była ciepła kolacja, a potem sen. Bez żadnego preludium, po prostu przytuliliśmy się i zasnęliśmy. Rano wstaliśmy, zjedliśmy śniadanko i Esio pojechał robić obiad, ja miałam dojechać później. Musiałam przecież na przyjazd Mamy sprzątnąć. Pojechałam do męża ze szczoteczką do zębów i piżamką. I choć wcześniej planowałam, że zostanę u Esia na noc i rano do domu pojadę, zmieniłam plany i odebrałam Mamę z dworca. Jakoś źle mi się i przykro zrobiło, że miałabym ją zobaczyć dopiero następnego dnia – Esia mam przecież na co dzień. I dobrze, bo jak jechałam autobusem na dworzec to miałam ochotę płakać. I już sama nie wiem czy dlatego, ze Esia zostawiłam czy dlatego, ze miałam zaraz zobaczyć Mamę po trzech miesiącach niewidzenia. Raczej to drugie mnie tak rozczulało. Jakoś tak domowo się zrobiło, kiedy jej perfumy zapachniały w przedpokoju. Hm... I dziś znowu jestem sama, tak szybko minęło...

... aha, znowu odbiegłam od tematu. Już kiedyś mąż mi zwrócił uwagę, że odbiegam od myśli przewodniej wypowiedzi swoich i schodzę na boczne tory trochę za bardzo. Na co ja udałam oburzoną i stwierdziłam, że najwyraźniej go nudzę czemu żarliwie zaprzeczył jednocześnie prosząc abym się jednak tematu trzymała. Hm.. W każdym razie Mama wróciła ze spotkania z paniami sąsiadkami (E. i G.) i poczułam się jakby to ich zdanie czy opinia najbardziej się  liczyły. Co ich obchodzi czy Esio u mnie nocuje, czy nie. I czy się zabezpieczam czy nie. To nasza sprawa, dorośli ostatecznie jesteśmy. I gdyby to moja Mama indywidualnie wyraziła zatroskanie to bym zrozumiała, ale sąsiadki??? Czy ja im do sypialni zaglądam??? Nie zaglądam bo mnie to nie obchodzi. A może one czują się w obowiązku Mamę moją poinformować o tym, jak i z kim „się prowadzam” skoro jej nie ma na miejscu... Wrrr... I czy fakt, że obie panie sąsiadki i córka jednej z nich chodzą do jakiegoś tam Pana Doktora to znaczy, że ja tez mam do niego chodzić???

Słucham Dido, przypomina mi się czas, kiedy Eśko w Londynie był. Nawet zapach pałeczki stymulującej AVON-u o zapachu grapefruitowo – imbirowym przypomina mi tamten czas. Jak ja te moje wszystkie huśtawki wytrzymałam, tego nie wiem do tej pory. Za oknem ciemno, Esia zobaczę we wtorek, dziś wieczorem ma się jeszcze odezwać. Nie wiem tylko czy na gadulcu, czy smskiem. Mam olbrzymią ochotę wysłać mu wiadomość, że mam na niego ochotę. Bo mam, tylko jakoś wiadomość nie chce się napisać. Ciekawe czemu...

 

 

alexbluessy : :