Archiwum 19 listopada 2004


lis 19 2004 Dziewczynka z mysimi ogonkami.
Komentarze: 3

Jestem wstrętnym leserem. Nie poszłam na wykład z historii Rosji i ze wstępu do literaturoznawstwa. Gdybym w ogóle nie pojawiła się w okolicach Instytutu byłoby okej – let’s say. Ale ja tam poszłam, co więcej weszłam do środka. Musiałam odbić notatki z wtorkowej łaciny, na którą też nie poszłam. Leseruję sobie... We wtorek nie poszłam na fonetykę, a ponieważ na nią nie poszłam to nie poszłam też na łacinę. Tylko Esia mogłam w zasadzie powiadomić to nie czekałby pod uczelnią tylko jakoś wcześniej byśmy się umówili.

... kiedy postanowiłyśmy z koleżanką, ze nie idziemy to poszłyśmy do niej. Trochę pogadałyśmy i wyszłyśmy co by Eśka na przystanku spotkać, ale on był szybszy. Przyjechał wcześniejszym i już poszedł pod uczelnię na ławeczkę, a my stałyśmy „przez kilka autobusów” na ulicy Wiśniowej. Nawet jak szłyśmy na ten przystanek coś do Esia podobnego mi mignęło po drugiej stronie ulicy, ale miało czapkę (a stroni od nich – tak mi się wydawało), a poza tym na oko trochę za wysokie to było. Więc nie krzyczałam. W końcu się znaleźliśmy i poszliśmy kupować, a najpierw oglądać i wybierać, Esiowi zimową kurtkę.

... ale zdaje się, że znowu od tematu odbiegłam. Tak więc postanowiłam podarować sobie wykłady na których i tak bym zasypiała, szczególnie na tym z literatury. Z większym pożytkiem przeczytam tematy w domku. Pojechałam tylko po tą łacinę nieszczęsną. Po drodze kupiłam Fervex i dwie pomarańcze. Pierwsze na wszelki wypadek, a drugie bo straszną ochotę na pomarańcze mam. Teraz poczytam o dziejach Rosji, potem poćwiczę fonetykę, pomyślę nad trasą wycieczki po Mazowszu bo jeszcze ona nade mną wisi, a potem wypiję tą resztkę wina, którą mam w lodówce, a której z Esiem nie wypiliśmy.

Wieczór pod znakiem różowej Sofii, rytmów wspomnień ogrzewanych świeczką, i zapewne muzyki Kenny’ego G. Może wyciągnę slajdy i przeniosę się na chwilę w bezproblemowe dzieciństwo??? To wcale nie taki głupi pomysł...

Z Eśkiem nie wiem czy się dziś zobaczę. Pewnie wpadnie dopiero jutro po zajęciach. Może to i lepiej??? Bo jeszcze się we mnie gotuje, najchętniej bym się posprzeczała i jakoś oczyściła atmosferę. Choć dla niego problemu nie ma, zadzwonił dziś rano i powiedział, ze jeden nocleg nam wypadnie więc zapłacimy tylko po 120 złotych. Do tego jedzenie i inne szmery bajery. Imprezę możemy sobie zorganizować w domku sami. Czyli, ze mam siedzieć i pić??? Zapytałam go o to, a on ta no, że nikt siedzieć i pić nie będzie. No ciekawe... Z jednej strony pojechałabym chętnie bo wiem, że zajefajnie może być. Z drugiej strony sama nie wiem... Bo tamtym to o narty chodzi, mi nie bo nie jeżdżę. To ma być pierwszy (i oby nie ostatni) mój Sylwester jako dziewczyny Eśka, będąc z nim weszłam w coś w rodzaju zamkniętej enklawy mającej swoje przyzwyczajenia, utarte „tradycje”. Znają się od kilku(nastu) lat, ja jestem nowa i do tego z „zewnątrz”. Albo się dostosuję, albo nie będę akceptowana. Wiem, ze teraz to pierdolę i przesadzam, ale tak się czuję. Mogę się postawić (i na to mam ochotę i wprawę w tym też mam), a mogę też się dostosować. Obawiam się, ze gdybym wybrała pierwszą opcję to reszta grupy (przyjaciele Mojego Chłopaka) patrzyliby na mnie spode łba, byliby wkurzeni i uważali, ze im Eśka zabieram. Nie wiem co mam robić, co powinnam. Jak mówię, mam ochotę na ten wyjazd (można zrobić kulig, ognisko, sztuczne ognie palić itp. Może być fajna zabawa), ale nie podoba mi się „odgórne” ustalenie. Że ja niby nie mam prawa do własnego zdania??? A jak zaczynam mówić to zostaję zbywana jakimiś błahostkami, pokłócić się ze mną też nie da bo „mam w oczach czystą dobroć”. Wrrr...

A dziś rano zadzwonił i powtórzył to, co już wczoraj wiedziałam. a ja mu powiedziałam, że ciągle liczę na imprezę w Rzeczce, gdzie mam spanie i bal i jedzenie w cenie. Wolałabym za to zapłacić 250 złotych, przynajmniej bym się pobawiła. Ale od niego ze znajomych nikt by nie pojechał i bylibyśmy tam sami, tym samym wyraźnie dał do zrozumienia, że on chce do tych Głuchołazów jechać z przyjaciółmi. Z jego przyjaciółmi bo moimi (jeszcze) nie. O ile kiedykolwiek...

Chyba stanę okoniem. Coraz bardziej mam na to ochotę. Bo najbardziej wkurzył mnie fakt ustalania za moimi plecami.

Nie żałuję, że się urwałam. Też mi się coś z życia należy. Śnieg rozdeptany z deszczem za oknem, porywająca muzyka w głośnikach i kołaczące się myśli w głowie. Przed chwilą był kolejny pomyłkowy telefon do firmy zajmującej się biurowym oprogramowaniem. Wkurzające jest coś takiego to z moim współlokatorem M. wpadliśmy na pomysł, że będziemy podawać się za egzekutora długów bo rzekomo firma miała zbankrutować, a  zobowiązania przejęła inna jednostka. I  podać numer do zakładu pogrzebowego albo szpitala psychiatrycznego, które by miały być rzeczoną jednostką. Tylko wszyscy musielibyśmy nauczyć się mówić beznamiętnie matowym głosem. To byłoby coś... Jakaś rozrywka. Eh...

Teraz czeka mnie przerobienie dwóch, w porywach do trzech, tematów z historii, poćwiczenie akcentów, a potem wyciągnę z pawlacza pudła ze slajdami, z lodówki wyjmę resztę wina, zapalę sieczkę, na brzuchu położę termoforek – czerwone serduszko (kupiony za 4,95 zł. W sklepie Allerloi na Świdnickiej) i będę sobie przeżywać raz jeszcze święta u dziadków, spacery z Rodzicami i tym podobne. I jakaś tęsknota mnie za tymi beztroskimi latami chwyci, i znowu zapragnę znaleźć się w bezpiecznym, ciepłym domu dziadków na skraju Puszczy Kampinoskiej, za jego przyjaznymi, zachęcającymi i widzianymi tylko z drogi światłami. Zapragnę znowu stać się choć na chwilę tą małą Olusią z mysimi ogonkami, która latem bawi się w ogródku albo kąpie w jeziorze, a jesienią (już we Wrocławiu) karmi z rodzicami wiewiórki w parku. Która płacze bo nie chce chodzić do przedszkola, choć piętro wyżej w starszej grupie pracuje jej mama i w placówce oświatowej spędza od 3 do 4 godzin dziennie tylko. Gdzie się podziała tamta dziewczynka??? Co się stało z jej marzeniami???

 

Musiała dorosnąć.

alexbluessy : :