Archiwum 28 listopada 2004


lis 28 2004 ...kontynuacja poprzedniej notki.
Komentarze: 5

Piję za życie niedobre moje Za ten rozbity dom Za samotność naszą we dwoje I za pomyślność twą Piję za kłamstwa zdradliwych warg Za oczu martwy chłód Za to że życie to okrutny targ Za to że nas nie zbawił Bóg. – pisała Achmatowa...

... czekam na Tatę i marznę. Głodna jestem, ale nie chce mi się iść do kuchni po cokolwiek. Zresztą przytyłam ostatnio, muszę coś ze sobą zrobić. Od rana zjadłam tylko jogurt z musli, zbieram się do zjedzenia jabłka i wypicia czerwonej herbaty.

Jakoś pusto mi się zrobiło. Tęsknię. Tak, tęsknię. Tęsknię za jakimś ciepłem domowym, za odgłosami żyjącego domu. Bo siedzę w swoim pokoju i nie chce mi się nawet wyjrzeć za drzwi. Chłopaków nie ma, Esio w domu z rodziną je niedzielny obiad. Tata przyjedzie dopiero za jakieś 2 godziny, łzy mam w oczach. Zimno i pusto i samotnie mi się zrobiło. Będę pić горкий чай i rozmyślać. O tym, że powinnam zabrać się za naukę, a nie mogę się na niczym skupić, na nic nie mam ochoty. Że czuję się sama, że tylko towarzystwo komputera mnie jakoś ratuje, że chciałabym żeby moje mieszkanie odżyło. Za nieobecnym myślami Tatą, za tworzącym kolejne podkłady Bratem, za krzątającą się Mamą. Może im powiedzieć żeby wrócili??? Nie wróciliby, za bardzo chyba się tam zadomowili, poza tym musieliby tutaj zaczynać wszystko od nowa. Chyba im tam dobrze, a i ja mam gdzie pojechać. Dlatego na początku grudnia idę kupić bilet. Co prawda wyjazd planuję dopiero 23, ale może czas szybciej zleci. I dziś mi się oprzytomniło, że zaraz będzie styczeń, że przyjdzie rozliczenie wody, a potem zaraz będzie wiosna: kwiecień, maj i znowu czerwiec i kolejne rozliczenie... Nie mam siły o tym myśleć, nawet nie chcę. Nie chcę też myśleć co będzie jak nie przyznają mi kredytu. Hm, jak to jak będzie??? Jakoś na pewno. Zmęczona jestem tym myśleniem takim, ale ono jest natrętne i nie chce odpuścić, muszę jakąś strategię działania sobie przygotować. Eh...

...  co??? Minęło 10 minut, nadal tęsknię i nadal czuję pustkę. Dom ma żyć, pachnieć, ma być ostoją, ukojeniem. A mój??? Może gdybym nie mieszkała u siebie byłoby łatwiej w jakiś sposób, ale mieszkam tu 10 lat i siłą rzeczy czasem przeżywam coś w rodzaju deja vu. Widzę Mamę, Tatę, Brata. Teraz też. I zamiast się uczyć na kolejne kartkówki rysuję jakieś bohomazy bo ciężko to nazwać rysunkami. I tęsknię, myślę w zasadzie o niczym, a obrazy przesuwają się przed oczami. Wiecie o czym mówię???

Abstrahując od znaków zodiaku, ale podobno coś w tym jest, potrzebuję ciepła. Potrzebuję czuć, że ktoś jest obok, że nie jestem sama, że mam dla kogo działać. I Esio mówi kolegom pokazując moje zdjęcie, ze jak do dziewczyny przyjeżdża po zajęciach to czeka Ukochana i ciepły obiad. A oni mówią, że jest pod pantoflem. A czuje olbrzymią radość, ze mam dla kogo, ze nie tylko dla siebie, że jest ktoś, kto wiem ze to doceni. A teraz on rozmawia z rodzicami, z siostrą. Potem pójdzie do siebie poczytać „GW”, obejrzeć TV, uczyć się. A ja na drugim końcu miasta będę połykać łzy czekając na mojego Tatę, którego od września nie widziałam. Ciekawe ile zabawi we Wrocławiu tym razem??? Pewnie będzie biegał na uczelnię, do urzędów, będziemy się mijać. A może wyciągnę go dziś na jakieś zakupy do większego sklepu??? Może przy okazji jakiś obiad, choć miałam się odchudzać. Zobaczę, postaram się w każdym razie. Ostatecznie droga z Poznania jest ze trzy razy krótsza niż z B-stoku.

... słucham rosyjskich popowych piosenek (w ramach osłuchiwania się z językiem), ale nawet one nie bardzo działają. Biegną sowim rytmem. Może gdybym w końcu TAM poszła... Ale zawsze jakoś nie po drodze, ciągle coś wypada. Już w tym pędzie chyba z NIM przestałam rozmawiać, zapomniałam też o Moim Aniele Stróżu. Za szybko, za dużo, za mocno. Być może trzeba zwolnić, zatrzymać się na chwilę, odetchnąć. Być może...

Tęsknię. Za tym jak ciepło mi się robi, kiedy on jest blisko. Za tym, jak nie mogę wysiedzieć w pociągu kiedy do rodziców jadę – tak mniej więcej od Warszawy zaczyna mnie nosić po wagonie. Tęsknię za mroźnym powietrzem, które wita mnie na Dworcu w B-stoku, za tym dziwnym uczuciem, że przyjechałam/wróciłam do domu. Tęsknię za zaciśniętym gardłem i łzami, kiedy trzeba wyjeżdżać i za radością, kiedy pociąg wjeżdża do Wrocławia. Tęsknię za choinką i lodowiskiem w Rynku, jednocześnie tęskniąc za ulicą Lipową, Sienkiewicza i Rynkiem Kościuszki w mieście oddalonym o jakieś 600 kilometrów. Tym razem, mam nadzieję, będzie łatwiej – mam Esia. On mnie odbierze z Dworca, zawiezie do domu, a następnego dnia wyjedziemy w góry na Sylwestra (wczoraj się okazało, ze tam jest dyskoteka organizowana – super).

To jest miłość. Ta tęsknota, fale ciepła, łzy i zaciśnięte gardło. I chcę to przeżywać i jeszcze i jeszcze. Jechać pociągiem, na odległość czuć zapach świąt – pierników i mandarynek. Bo one wtedy jakoś inaczej pachną. Będzie słychać „Last Christmas” i będzie mi lekko i radośnie.

A zanim wyjadę to upiekę pierniki – jeden dla Esia, drugi dla jego rodziców i trzeci tylko dla nas. Postawię małą, sztuczną choinkę ubraną w czerwone plastikowe jabłuszka i drewniane aniołki, dam Esiowi prezent. Od serca, z tym zmarzluchem na torbie. I ciepło z czułością się po mnie rozleje kiedy zobaczę jego uśmiech. I założę sweterek od niego ze skarpetkami (choć wczoraj spojrzał na moja korkową tablice i zobaczył opis książki, którą chciałabym przeczytać, zapytał czy ją mam...) i będzie mi jeszcze cieplej. Złożę życzenia, a następnego dnia pojadę do rodziców. I tak zacznie się opowieść wigilijna w moim wydaniu. Eh...

... przyszła na kilka minut N. Przyniosła pożyczone ode mnie filmy i zapiekankę z brokułów od jej mamy. Do tego galaretkę, ale nie przepadam za czymś takim więc Tata na pewno z przyjemnością zje. Nadal nie najlepiej się czuję, może to zdenerwowanie albo zmęczenie, albo jedno i drugie na raz.

 

Coraz szarzej za oknem, coraz ciszej w mieszkaniu, coraz bardziej pusto we mnie. Tęsknię... Brakuje mi... To się miłością nazywa.

.

alexbluessy : :
lis 28 2004 Jak to się nazywa???
Komentarze: 4

Na tapczanie siedzi leń...

Bardzo to do mnie ostatnio pasuje. Nic mi się nie chce, na nic nie mam ochoty. Najchętniej leżałabym i patrzyła w sufit, albo jakiś bliżej nie określony punkt. A tu Tata przyjeżdża i jeszcze trzeba mieszkanko doprowadzić do porządku (czyt. przetrzeć podłogi).

Czuję się zmęczona, bardzo zmęczona i niewyspana. A przecież nie powinno tak być, spałam długo i mocno. Nawet wiercącego i chodzącego do łazienki Esia nie słyszałam. Co prawda wczoraj spalam tylko 2,5 h, ale dziś to nadrobiłam z nawiązką. Nie spałam od 7 rano w piątek do 8:30 w sobotę. Potem były te trochę więcej niż dwie godzinki snu i znowu na nogach do 2 w nocy. Ale już się nie położę, nie mogę – muszę się uczyć. Już i tak sobie leseruję równo – w piątek znowu nie poszłam na wykłady, wczoraj i dzisiaj nie było mnie na kursie pilockim. Wczoraj bym się nie wyrobiła, a dziś za późno wstałam – zresztą prawda jest taka, że wolałam poleżeć dłużej. Efekt jest taki, że mam lekkie wyrzuty sumienia, przede mną trochę pracy, a nic mi się nie chce i ciężko zabrać do czegokolwiek.

A już na pewno nic nie zrobię jak Tata przyjedzie. Ma przywieźć mi kombinezon i jeszcze jakieś jedne ocieplane spodnie z rękawiczkami. Mam nadzieję, że książkę też mi przywiezie bo na niej zależy mi najbardziej.

... na ENEMEF-ie było bardzo fajnie. Dobrze, że wybrałyśmy filmy Kusturicy bo jego absurdalne tragikomedie z genialną muzyką nie pozwoliły nam przynajmniej zasnąć. To znaczy na „Underground” chyba na chwile nam się zdarzyło, ale to była chwila. I super było wyjść z kina o 7 rano, po 8 godzinach tam spędzonych, i stwierdzić, że na zewnątrz jest całkiem widno, rześko i miasto budzi się ze snu. Szłyśmy z koleżanką i nawet nasze zaspane oczy nam nie przeszkadzały, spać tez się odechciało. Nie mniej  jak tylko znalazłam się w domu od razu poszłam spać. Obudziłam się i było prawie południe. Fajnie...

A potem były zabawy z fonetyką, pisanie programu wycieki po Mazowszu, czekanie na Eśka. Napisałam mu, żeby przyniósł coś na kolację, odpisał że nie ma sprawy i zjawił się z trzema puszkami piwa i dwiema mrożonymi pizzami. „Wydał komendę” – „masz, usmaż” i poszedł się rozbierać. A stałam z tymi pizzami rozmrażającymi się powoli i łzami w oczach. Bo byłam po lekturze notek z okresu jak Esio w Londynie był i rzewnie mi się zrobiło. Po 21 wyszliśmy do miasta, obeszliśmy knajpy i w końcu wylądowaliśmy w Gospodzie Wrocławskiej w Sukiennicach. Był Esio, jego siostra K., ja i O. Oni pili piwo, ja grzane wino, które dostałam podane w bardzo ciekawy sposób. Uwielbiam grzane wino, ale pierwszy raz zdarzyło mi się widzieć coś podobnego. Kelner przyniósł mi coś na kształt kamionkowego kielicha podgrzewane od dołu świeczką, i moje wino się paliło na niebiesko. Jakaś parafina czy licho wie co. Zgasił i było pyszne winko. Rozgrzewające, aromatyczne. Mniam. Wróciliśmy i poszliśmy spać, szybko noc minęła.

O 7 obudził mnie Tata, który przekonany, że idę na kurs zadzwonił powiedzieć, że będzie około 16. Potem Esio wypił kawę i pojechał na uczelnię. I powiedział coś, co mnie totalnie zaskoczyło bo wcześniej nigdy o niczym podobnym nie wspominał. I wiem, że tu może włączać się moja kobieca wyobraźnia z fantazją, ale... Bo szliśmy w kierunku przystanku tramwajowego, a Moje Kochanie mówi tak: „Misia, w przyszły weekend jadę do babci. Pojechałabyś?”. A ja zaskoczona mówię, że chętnie tylko kurs mam. Niedziela, to niedziela – pal sześć, ale w sobotę muszę być na wycieczce szkoleniowej. Zresztą w sobotę do 15 Esio i tak pracuje, wyjazd odbył by się dopiero po południu. Sama nie wiem, zaskoczył mnie. Wcześniej mówił, że dziwnie by wyglądało, że rodzina zaraz zaczęła by się pytać kiedy ślub i tym podobne. Hmmm... I już nie wiem, bo jeśli to by się odbyło w niedzielę po moich zajęciach to nie byłoby problemu. Gorzej jeśli tata Esia będzie chciał jechać na dwa dni. Eh... Za dwa tygodnie znowu mąż wybiera się na narty, ja zostanę w mieście bo zacznę jeździć dopiero w okolicach Sylwestra. Smutno. Ale namówiłam Esia na wyjście na lodowisko, mój sukces. Według niego to będzie wyglądało tak, że ja będę śmigać a on kuśtykać od bandy do bandy. I jeszcze mi powiedział, że nie wykluczone, że zgodzi się pojeździć na lodowisku, które właśnie w Rynku nam składają. I po raz kolejny wiem, że chciałabym mieć go cały czas obok siebie, zasypiać z nosem przy jego szyi, budzić się w cieple i nie musieć wstawać...

To się chyba miłość nazywa, nie???

... E. też cała w skowronkach. Nie chcę burzyć tego jej szczęścia, nie chcę ściągać jej spod nieba, ale uważałabym na jej miejscu. Obcy facet, już proponuje jej wyjazd na Sylwestra do Kudowy, na gwiazdkę chce jej kupić seksowną bieliznę, po miesiącu rozmów na gg i przez telefon mówi, że kocha, że na nią czekał. Pięknie, ale niech uważa bo różnie może być. Wczoraj opowiedziałam to Esiowi, zrobił dziwną minę. Przypomniałam mu, że ja swego czasu też poszłam z nim na ciemny Ostrów Tumski, a on jeszcze z puszką piwa był. To Moje Kochanie nachylił się do mnie, pocałował w nos, uśmiechnął się i szepnął „ale poleciałaś na to”. Nie mogłam się nie roześmiać pełną buzią, mimo że byliśmy w zapchanym autobusie nocną porą. Poleciałam na coś innego...

To się nazywa miłość. Tak... chyba tak.

... od kilku dni słucham rosyjskiego popu. Zupełny zwrot gustów muzycznych, Esio wczoraj zaczął się śmiać jak usłyszał „Barbie girl” po rosyjsku. Ta piosenka zresztą bije rekordy popularności. Hehehe... Ale muszę przyznać, ze taka muzyczka wprawia mnie w dobry nastrój.

... Prawie południe, a ja jeszcze w piżamie. Łóżko nie posłane, podłogi nie przetarte. Muszę się zebrać w sobie i coś ze sobą i z tym bałaganem zrobić. I jeszcze dokładnie przemyśleć kwestię prezentu dla męża. Bo ja od Mikołaja podobno jakiś sweterek dostanę. I skarpetki. I muszę się z tym uwinąć do około 22 grudnia, bo wtedy Esio dostanie to, co mu kupię. Pewnie skończy się na nakładkach na kierownicę i pasy, i pierniku. A wszystko będzie zapakowane w wielką torbę z opatulonym po sam nos szalikiem i czapką misiem, który serduszko trzyma. Czyli, że świąteczne zakupy zacznę od torebki. E. doradziła mi żebym coś mu jeszcze zrobiła z masy solnej. Nie mam zdolności żadnych w tym kierunku, ale E. zaoferowała swoją pomoc i jeszcze utwierdziła w przekonaniu, że te nakładki to świetny pomysł tylko powinnam uprzedzić K. co zamierzam co by miała na brata swojego bliźniaka baczenie żeby sobie czegoś takiego samego nie kupił. Choć sam zainteresowany coś ąka o aluminiowych alufelgach do swojego porsche. Wczoraj nawet miałam szkolenie pod tytułem jaka jest różnica miedzy zwykłą felgą, kołpakiem, a alufelgą. Czyli przeszkolenie już mam hehehe.

To się miłość chyba nazywa...

Zdjęłam hasło z Bloga, nie ukryłam tez Archiwum. Liczę na uszanowanie mojej prywatności przez Niepowołane oczy (czyt. Esia). Zresztą on mówi, że nie rozumiem blogowej społeczności, że nie chce wiedzieć dlaczegi i co ludzie piszą, że tego nie rozumie, jest poza tym. I może to i lepiej...

Dobra, zabieram się za siebie. Kończę pisanie, idę do łazienki, potem kuchnia, sklep bo trzeba chleb kupić, czekanie na Tatę z książką w ręku.

Bo to miłość chyba nazywa...

alexbluessy : :