Archiwum czerwiec 2004, strona 4


cze 01 2004 Coś...
Komentarze: 0

... bo właśnie minął miesiąc odkąd autobus ruszył z Dworca PKS. A w tym autobusie odjechał Ktoś...  I to już miesiąc minął... Nawet tego nie zauważyła. Nie, nie zupełnie. Zauważyła, boleśnie nie raz odczuła jego brak, tego, że go nie ma akurat wtedy, kiedy go potrzebuje. I nagle tak Smutno i Samotnie jej się zrobiło. I patrząc w okno przypomniała sobie wiersze Marii Pawlikowskiej – Jasnorzewskiej z tomiku „Pocałunki”. 

Nie widziałam cię już od miesiąca, I nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, Lecz widać można żyć bez powietrza! [„Miłość”]

Tyle, że jej jest ciężko oddychać. Momentami aż się dusi. Dusi ją tęsknota i coś jeszcze... ale tego nie potrafi nazwać. Może „to” się nie nazywa???

Gdy się miało szczęście, które się nie trafia: Czyjeś ciało i ziemię całą, A zostanie tylko fotografia, To – to jest bardzo mało... [„Fotografia”].

Ona ma kilka fotografii, kolejne oddała dziś do wywołania. Zresztą ona i tak widzi go bez patrzenia na zdjęcia. Widzi go wśród tłumu na ulicy i uśmiecha się...

alexbluessy : :
cze 01 2004 Kac...
Komentarze: 0
Suchość w gardle czuję. Wszystko przez to, że wczoraj urządziliśmy sobie pożegnalnego grilla. Bardzo fajnie było i przyszli też prawie wszyscy z wyjątkiem kolegi J, który mieszka pod Wrocławiem i nie bardzo miał jak dojechać. Wie, że będzie żałował. Zanim jeszcze wszyscy przyszli okazało się, że na osiedlowym grillu nie ma kratki, na której można by coś upiec. W takim razie moja koleżanka S. zamieniła się w McGywera i zrobiła całkiem znośną kratkę. Wystarczyła kratka z mojego kuchennego piekarnika, zawiasy i antena znalezione w skarbczyku mojego taty i grill jak się patrzy. Super. Fajnie się siedziało, gadało, jadło kiełbaski popijając piwem i wódeczką z sokiem. Jak kończymy szkołę to kończymy, trzeba to uczcić, right??? Impreza skończyła się trochę po 22 bo i zaczęło robić się chłodno, a  poza tym nie mogliśmy zapomnieć, że dziś też mamy jeszcze zajęcia. Z zaproszonych lektorów nikt nie przyszedł, a szkoda bo bardzo liczyliśmy na panią B. od słuchania. Kiedy towarzystwo poszło już do domu wykąpałam się, położyłam i nie mogłam zasnąć. Nie wiem czy to duszne powietrze, wpływ alkoholu czy to, ze jeszcze byłam pobudzona imprezą w jakiś sposób. A może jeszcze coś innego??? w każdym razie nie mogłam zasnąć, wierciłam się, po głowie kręciły się dziwne myśli, a nad razem miałam dziwne sny. Bardzo dziwne. Obudziłam się z lekkim szumem w głowie i suchością w ustach. Wstałam, zrobiłam sobie kawy i wróciłam do łóżeczka poczytać gazetę. Takie poranki to ja lubię. No, gdyby pominąć suchość i głowę to byłoby super. W końcu wstałam, ubrałam się i stwierdziłam, że życie jest fajne, i że na pewno BĘDĘ SZCZĘŚLIWA!!! I ze brakuje mi S. To też stwierdziłam, ale stwierdzam to każdego dnia więc już nie powinno mnie to dziwić, prawda??? Hm, tak więc rano (obudziłam się około 6) miałam lekkiego kaca po wczorajszej imprezie bo pierwszy raz zdarzyło mi się wymieszać piwo z wódką (mimo, ze w bardzo małych ilościach) i w głowie trochę zaszumiało. Ale w tych sprawach jestem rozsądna, granice znam. I jest już dobrze. Tylko... tylko, że jedna rzecz mnie może nie martwi, ale trochę smuci. Bo ja wiem, że S. jest daleko, że ja mogę spotykać się ze znajomymi, że muszę żyć normalnie, a nie siedzieć i myśleć nad tym, co tam u niego słychać, czy myśli o mnie i takie tam. A on myśli. Wczoraj, kiedy impreza była w toku, wysłał dwa smsy. Pierwszy, że będzie przez chwilę na gg i że możemy porozmawiać, a drugi, że szkoda, że mnie nie ma. A prawda jest taka, że ja nawet nie wiedziałam, że on te wiadomości wysłał bo  schodząc na dół nie wzięłam telefonu. I mój telefonik został na górze, S. wysyłał smsy, a ja nic o nich nie wiedziałam. Kiedy weszłam na chwilę do domu to zobaczyłam, że wysłał też sygnał. Pewnie zastanawiał się dlaczego nie odpisuję. A ja nic nie wiedziałam. Jak tylko to zobaczyłam to odpisałam, że byłam na dole i tak dalej, ale przykro mi było bo na pewno trochę się martwił. Ale mam nadzieję, że zrozumiał. Co ja gadam??? Oczywiście, że zrozumiał. Ale zrobiło mi się przykro wczoraj, mimo tego, że się śmiałam, dyskutowałam, i było fajnie. Bo bardzo chciałam, żeby on był przy mnie. Bo w tym moim ogólnie pozytywnym nastroju, który we mnie nastał ostatnimi czasy to przychodzą takie momenty, że bardzo potrzebuję S. i wtedy dobry humor diabli biorą, staję się osowiała, apatyczna prawie. Wiem, że już czerwiec, że teraz to już poleci jak z bicza trzasnął. Ale potrzebuję go, mimo, że czasem wydaje mi się, że jest wręcz odwrotnie. I tęsknię. I boję się, ale jednocześnie Wierzę i Wiem.

Wczoraj kupując bilet zobaczyłam, że jedno z pism kobiecych, które do mnie nie przemawia (jak wszyscy dobrze wiedzą uznaję wyłącznie „Zwierciadło” i będę powtarzać to przy każdej możliwej okazji bo to gazeta naprawdę warta zauważenia) bo nie ma tam nic godnego uwagi z okazji Dnia Dziecka dodało mój ukochany film z dzieciństwa – „Niekończącą się opowieść”. Pierwszy raz widziałam ten film w kinie jako pięcioletnia może dziewczynka. Pamiętam, że strasznie bałam się jak najbardziej pozytywnego charakteru białego smoka Falkora. A tata ulepił mi z plasteliny Skałojada, którego niczego nie świadoma ja chciałam zjeść. Płakałam razem z mamą, kiedy tonął koń Artax... Nie, co ja gadam??? Do tej pory przy tej scenie łzy mam w oczach. To były czasy!!! Dobrze, że chociaż ktoś pomyślał, że jest taki cudowny film jak „Niekończąca się opowieść” właśnie. Tylko, że jest on w formacie DVD – wiadomo, ten format robi się coraz bardziej powszechny, ale przecież nie każdy ma w domu odtwarzacz do tego typu płyt. To z kolei powoduje, że wiele dzieci nie zobaczy filmu. Szkoda. Ja mam to szczęście i swój komputer w czytnik DVD wyposażyłam. A teraz przetwarzam film na format AVI – zamierzam dać go chłopakom B. z okazji Dnia Dziecka, myślę, że powinni się ucieszyć.

..............................................

I kolejny dzień prawie się skończył. Byłam na zajęciach, na których dowiedziałam się, że testy u pani B. zaliczyłam wszystkie na prawie 90%. Fajnie, tylko nie bardzo wiem jak to zrobiłam. Angielski u K. minął szybko, ale ciężko szło bo miał trudności z koncentracją – jak często zresztą. Ale jakoś udało nam się zrobić to, co chciałam. Z filmu się ucieszył, tyle, że nie może go na razie obejrzeć bo stacja dysków im się popsuła i B. musi kupić nową. Ale generalnie było ok. Przed chwilą wróciłam do domu, zmęczona i hm... nie bardzo wiem jak to nazwać, jak się czuję. Może po prostu powiem, że jestem zmęczona intensywnością z jaką mija mój Czas. I znowu brakuje mi S... bardzo. Słucham Dido i zaczynam popadać w jeden ze swoich dziwnych stanów. Hm... Być może jutro pójdę kupić farbę bo zamierzam pomalować pokój, a E. zaoferowała pomoc. Ładny będzie kolor pastelowo groszkowy. Taki świeży i pozytywny. A poza tym zielony to kolor Nadziei. No i jak się w nim odpoczywa!!!

No, a teraz pora na relaks – jutro ostatni dzień zajęć. Wieczór spędzę z książką, herbatką i zdjęciem S. pod ręką. A potem obejrzę jakiś miły film (pewnie się popłaczę z tej okazji), a potem posłucham jeszcze Dido na dobry sen i pójdę spać. A sny będą kolorowe. Muszą takie być. Bo jutro będzie kolejny dzień, a każdy dzień skreślony w kalendarzu przybliża mnie do pewnego dnia w miesiącu na „s”. I ja czekam na ten dzień. Z niepokojem, z drżeniem serca, ale czekam. Bo wiem, że warto i że chcę.

 

 

alexbluessy : :