Archiwum luty 2004, strona 4


lut 10 2004 ...dzień uśmiechów...
Komentarze: 5

Dziś się wyspałam. Przespałam całą noc bez żadnych przerw. Spałam od 1:30 (bo jeszcze z Z. rozmawiałam on-line) do 7:30. NARESZCIE!!!! Jakie to cudowne uczucie się wyspać. Wstałam w bardzo dobrym humorze. Śmiałam się do sama do siebie – nawet nie wiem z czego. Pozytywny dzień. Rozdawałam uśmiechy!!! WOW!!!

Czasem wydaje mi się, że żyję jak we śnie. Jakbym się unosiła nad powierzchnią. Prawdą jest, że w pewnej części żyję we własnym świecie. Bo ja trochę inna jestem. Z. mówi, że jestem normalna – nie inna. Ale Z. nie zna prawdziwej, codziennej mnie. Nikt mnie tak naprawdę nie zna. Naprawdę jaka jestem nie wie nikt...

Prawdą jest, że WY, którzy tego bloga czytacie, znacie mnie lepiej nawet od mojej przyjaciółki P. Myślę, że może nawet lepiej ode mnie samej. Kilka dni temu Z. zapytał się ile jest osób w Rzeczywistym Świecie, które czytają mojego bloga. O znajomych pytał. NIE MA TAKICH OSÓB. Ten blog jest WIRTUALNĄ częścią mojego „JA”, jest WIRTUALNĄ częścią mojego ŻYCIA. W 100% jest prawdziwy, ale WIRTUALNY. Tak jak i ja jestem WIRTUALNA.

Parafrazując wczorajszą wypowiedź Z. – twierdzi on, że jestem pozytywna, że pokazałam, że na świat można patrzeć inaczej, lepiej. Trochę się zdziwiłam bo to ja jestem niedowiarkiem, którego trzeba przekonywać, że świat nie jest taki do końca zły. Bo powiem WAM, Kochani, że czytacie bloga INDYWIDUALISTKI,  trochę CZAROWNICY,  DZIEWCZYNY z „INNEGO ŚWIATA”. Być może i OUTSIDERKI poniekąd. Znacie WIRTUALNĄ mnie. ŚWIAT WIRTUALNY jest ogłupiający, oślepiający kolorami, kuszący. To, co Wirtualne NIGDY nie będzie Rzeczywiste. Z drugiej strony Rzeczywistość jest tak ABSURDALNA, że przez to Wirtualna.

Żadne z moich marzeń jeszcze się nie spełniło. Ale kiedyś nadejdzie taki dzień – ja  wciąż w to wierzę... Bo mimo moich depresyjnych nastrojów, które czasem mnie nachodzą zasłaniając radości, uśmiechy i słońce to myślę, że jest tak, jak w tej piosence: „ŚWIAT NIE JEST TAKI ZŁY, ŚWIAT NIE JEST WCALE MDŁY, NIECH NO TYLKO ZAKWITNĄ JABŁONIE...” Moje jeszcze nie zakwitły, ale pewnego słonecznego dnia...

Byłam dziś u B. Miałam zostać na noc, ale w ostatniej chwili coś jej się pozmieniało i ostatecznie po 14 byłam w domku. Patrząc na małego T. coś we mnie drgnęło. Może instynkty się budzą??? Rozczuliłam się. Obejrzeliśmy cudowną bajkę „Mustang z Dzikiej Doliny”. Potem mały kazał zbudować sobie z Lego stajnię. Następnie rysowaliśmy pociągi, duchy (!!!) i windy (!!!). Oglądaliśmy też po raz nie wiem już który „Shreka” i Grincha. T. uwielbia te bajki. Ja pozostaję wierna Gumisiom. I jeszcze takiej jednej bajce, produkcji norweskiej o skrzatach. Miały wysokie, spiczaste, czerwone czapki. Były tam też trolle. Duże, włochate i miały czerwone, kartoflowate nosy. Kto pamięta tą bajkę??? Czy tylko ja??? Skoro już wspominam. Ja osobiście tego nie pamiętam, ale moja mama za to bardzo dobrze. Mogłam być 3-4 letnim brzdącem kiedy rodzice zabrali mnie pewnej niedzieli na tzw. Poranek do kina OKO. „Przygody błękitnego rycerzyka” – mama nawet melodię wiodącą potrafi zanucić, ale cóż była chórzystka. Ja chyba byłam za mała żeby cokolwiek zapamiętać. Majaczy mi się tylko mgliście postać rycerzyka... Chyba czapeczkę jak kwiat konwalii miał, ale czy na pewno???

Dzwoniła mama. Mój brat zaczyna piąć się po szczeblach kariery. Nie tylko gra koncert we Wrocławiu i ma szansę na trwały sponsoring. Okazało się, ze kiedy miał koncert w B-stoku to był to jakiś konkurs, o którym oni nie wiedzieli. Nie wygrali co prawda, ale... Ale jakaś hip-hopowa gazeta ogólnopolska się zainteresowała i napisze o nich spory artykuł. Nie mogę wyjść z podziwu. Chociaż tata zapowiedział, że P. wraca z wrocławskiego koncertu i zabiera się za naukę. Ale przecież on się wcale źle nie uczy. Przeciwnie. Jak na poziom szkoły i profil klasy to idzie mu świetnie. No, ale tata może ma ambicje żeby wykształcić następnego profesora. Z córką nie wyszło, to może chociaż syn obejmie schedę... W każdym razie dumna z mojego brata jestem. Bardzo dumna.

Moja flatmate A. pojechała ze swoim chłopakiem do Austrii na narty. Wyjechali wczoraj wieczorem, wracają koło 20 lutego. Zazdroszczę im. Marzy mi się wyjazd w dzikie Bieszczady. Nigdy nie byłam, a jest tam pięknie. Eh! Może latem się uda... Chociaż Sopot kusi, oj kusi. Chociaż nie... On mnie WOŁA! Najchętniej spakowałabym się i pojechała pierwszym pociągiem. Ale „ten brak kasy tak dolega”, rachunki trzeba zapłacić... W wakacje marzy mi się wyjazd w ustronne miejsce. Może być samotny, kilkudniowy pobyt w gospodarstwie agroturystycznym na Lubelszczyźnie (najchętniej w Wojciechowie) albo w Bieszczadach właśnie. W góry raczej sama nie pojadę toteż zostaje Lubelskie z jego cerkwiami, wspaniałą drewnianą, architekturą i regionalnymi świętami. Kiedyś dużo czytałam o tym regionie przy okazji jakiegoś referatu z Organizacji Turystyki. Zachwyciłam się i zapragnęłam pojechać, zwiedzić... W ubiegłym roku zupełny przypadek rzucił mnie do Sopotu. Zakochałam się w atmosferze, klimacie miasta. Ono we mnie siedzi.... Może to jest „moje” miejsce???

A tak na marginesie to ja w PRZYPADKI nie wierzę. Wszystko jest gdzieś zapisane, zaplanowane. Ktoś nad TYM panuje i w odpowiednim momencie wciska odpowiedni guzik. Bo to co nas spotyka ma spotkać właśnie nas. Ludzie, których spotykamy to właśnie Ci, których mamy spotkać. Od urodzenia mamy to wpisane w nasze CV.

„Ludzie najczęściej śpią nie zdając sobie z tego sprawy. Rodzą się pogrążeni we śnie. Żyją śniąc. Nie budząc się zawierają małżeństwa. Płodzą dzieci we śnie i umierają, nie budząc się ani razu. Pozbawiają się tym samym możliwości zrozumienia niezwykłości piękna ludzkiej egzystencji. (...) Śnią sen prawdziwie koszmarny.” [A. de Mello „Przebudzenie”]. Ale o PRZEBUDZENIU jeszcze napiszę na pewno nie jeden raz.

Pozdrawiam WAS serdecznie. Trzymajcie się cieplutko. Do jutra. Papa.

alexbluessy : :
lut 09 2004 się będzie działo...
Komentarze: 3

Obudziłam się niewyspana i chora. Że niewyspana to nie nowość – jak zwykle ostatnio bywa „coś” obudziło mnie tuż po 4. Trochę podrzemałam, ale nie było szans na głębszy sen. Dlaczego tak się dzieje??? Poza tym przeczuwam nadejście „guli”. Czymś się denerwuję – muszę znaleźć tego powód. Mam trochę czasu na myślenie. Może zmęczenie spowodowane niewyspaniem procesowi myślowemu raczej nie sprzyja, ale ja spróbuję wykrzesać w sobie trochę sił. A czemu chora??? Najzwyczajniej w świeci musiało mi coś zaszkodzić. Najprawdopodobniej wczorajsze lody – wydawały mi się podejrzane.... Teraz to już i tak „po ptokach” jak mówi moja mama. Się zatrułam i muszę swoje pocierpieć. To i tak nie wiele – spodziewałam się, że po wczorajszej „rozpuście” będzie znacznie gorzej. Widocznie nie dane mi poznać czym jest kac – oczywiście nie mówię, że chcę i muszę poznać koniecznie jego smak. Z. twierdzi, że boli głowa, dziś rano mnie bolała... Ale nie, to na pewno nie to. Od rana – czyli mniej więcej od 6 – zdążyłam obejrzeć 2 filmy. Jeden durny, drugi trochę mniej. Pierwszy to „E=mc2” polska komedia (o dziwo nawet śmieszna), a drugi to „Moje wielkie, greckie wesele” – komedia romantyczna. Nie bardzo pasuje mi ten gatunek, ale nawet wytrzymałam...

Jeść nie mogę, piję tylko miętowe herbatki. I tak ma być cały dzień??? Albo i dłużej (tfu tfu)??? Dzwoniła B. czy na dwa dni mogłabym do niej pójść posiedzieć z T. Nie wiem. Na razie powiedziałam, że się fatalnie czuję i nie wiem jak będzie jutro. Mam zadzwonić dziś wieczorem. Siedzę sobie w cieplutkich skarpetkach, w cieplutkiej bluzie przykryta jeszcze kocem i jest mi zimno. Muzyki nie mam ochoty słuchać, czytanie też nie idzie, a palce gubią się na klawiaturze i nie trafiają w te klawisze, w które powinny. Śnieg za oknem sypie. Pies sąsiadów szczeka, „(...)a ja leżę i leżę i leżę i nikomu nie ufam i nikomu nie wierzę. A ja czekam i czekam i czekam(...)

..............................................

Mój dzień powoli dobiega końca. Nie wiem jak mogłabym go podsumować. Większość czasu spędziłam w łóżku z kubkiem gorzkiej herbaty. Nawet nie czytałam. Dopiero po południu siadłam przed komputerem. Lepiej – się poczułam. Jutro idę do pracy na cały dzień i prawdopodobnie noc. A potem jeszcze pół dnia. Niezły maraton się szykuje. Ale wytrzymam...

Od jutra zaczynam szukać ogłoszeń o kursach tańców etnicznych. Od jakiegoś czasu o nich myślę i postanowiłam się na taki kurs zapisać. Tańce irlandzkie, celtyckie, szkockie... Nigdy nie wiadomo kogo się spotka, prawda??? Postanowiłam wyjść do ludzi, rozkwitnąć trochę... Cokolwiek to znaczy. J

A poza tym to będę z niecierpliwością i ciekawością czekać środowego wieczoru. Jestem ciekawa bardzo co Z. wymyślił. Miła niespodzianka, hm... To może oznaczać wszystko... Intrygujące.... Bardzo intrygujące... Swoją drogą to też pewnego rodzaju fenomen. Rozmawiasz z kimś on-line prawie pół roku, od jakiegoś czasu znasz jego (jej) głos – ale nigdy go (jej) nie widziałeś(aś). I teraz ta osoba robi ci niespodziankę, w dodatku bardzo miłą – jak twierdzi – dreszczyk emocji i oczekiwania się pojawia. A jednocześnie przepełniają cię jakieś pozytywne, ale dziwnie pozytywne myśli... Trochę jak w „Samotności...”. Tylko jedno mnie zastanawia. Dlaczego TO ma się stać akurat teraz??? Z. TO postanowił jakiś miesiąc temu... Cały czas trzymał język za zębami aż tu nagle dzisiaj BOOM. Jestem w szoku. POZYTYWNYM!!!

A tak jeszcze w temacie Wurtualności i NieWirtualności pozostając. To powiem z ręką na sercu, że kusi mnie – bardzo kusi – żeby wyjść z ram Wirtualności. I tej Internetowej i tej Telefonicznej. „Bardziej Sprzyjające Okoliczności Przyrody” nigdy nie nadejdą... Ale nie można. Coś by pękło, coś by bezpowrotnie odeszło. Szkoda by było. Musi zostać tak, jak jest. Trochę jest przykro, trochę bezsilnie. Trzeba pogodzić się z tym, że to jest część Wirtualnego Świata. Ze wszystkimi jego pokusami i radościami, które daje. Wirtualność nie stanie się Rzeczywistością. Nigdy. Przynajmniej dla mnie – jak sądzę. Co wcale nie znaczy, że nie można użyć WYOBRAŹNI, prawda???

Kończę Moi Drodzy! Kolorowe sny niech do WAS na różowych chmurkach przypłyną. Do mnie chmurki jeszcze nie wróciły – wciąż czekam... Może wkrótce... Do jutra. Trzymajcie kciuki żebym wytrzymała. Papa.

alexbluessy : :
lut 08 2004 ...co to był za dzień...
Komentarze: 3

Wczoraj trochę się rozpuściłam i wieczorem obejrzałam jeszcze jeden film. Taki, który – podejrzewam – nigdy mi się nie znudzi. „U Pana Boga za piecem” w reżyserii Jacka Bromskiego. Cudowne Podlasie. Cudowne, swojskie podlaskie krajobrazy.... Film pokazuje małomiasteczkowe zachowania, priorytety, wsią rządzi ksiądz pleban i ma pod obcasem dokładnie wszystkich – łącznie z burmistrzem i komendantem policji. Ale ksiądz jest jednocześnie moją ulubioną postacią. Typowe dla Podlasia śledzikowanie brzmi cudownie. Zresztą sama, jak jestem u rodziców, to łapię się na tym, że nieco zaciągam. Ale jest to urocze. I te kartofelki z zsiadłym mlekiem.... Aż się głodna robię na samą myśl o takich pysznościach. Chociaż na dziś to jest dobre – myślenie o jedzonku – wczoraj uległam pokusie (wrrrrrrr.........) i pożarłam dwa ciacha. Oba z kremem. Jedno jakieś potwornie słodkie, aż mdlące od słodyczy, orzechowe, a drugie pyszne Tiramisu. To dzisiaj powinna być głodówka.... Ale czego, jak czego, ale jedzonka nie lubię sobie odmawiać.

A zanim obejrzałam „U Pana Boga...”, więcej zanim do kina poszłam to zafarbowałam włosy. Zadowolona jestem z koloru. Jakoś tak mnie ożywia – jak mówi moja mama. Zastanawia mnie pewien „fenomen”. Otóż jak to jest możliwe, że z płynu o kolorze lodów pomarańczowych – najlepiej ten kolor odda Manhattan Ice Cream od Schller’a – może wyjść głęboka czerwień (lub dojrzała czereśnia) o działającej na zmysły nazwie „egzotyczna czerwień”. Ale najważniejsze, że może i wychodzi....

Znowu nie mogłam zasnąć. Komputer przykładnie wyłączyłam chwilkę po 20. skończyłam czytać – czytałam Prousta (nareszcie) a w niego trzeba trochę wysiłku włożyć – o 23. Leżałam i oczy nie chciały się zamknąć, nawet o niczym specjalnym nie myślałam. W końcu zrezygnowana włączyłam radio i jakoś usnęłam. Do 4 nad ranem. O tej godzinie znowu się obudziłam. Przy zgaszonym świetle obserwowałam dom naprzeciwko, a dokładniej dwa okna. Mam dziwne wrażenie, a raczej się nie mylę, że w tych oknach światło pali się przez całą noc. Bo o której godzinie bym się nie obudziła i w nie nie spojrzała to tam zawsze jest jasno. Czasem to fajnie jest nie spać. Można sobie spokojnie pomyśleć, przemyśleć sprawy na które w ciągu dnia nie było czasu, można posłuchać nocnych audycji w radio – szkoda tylko, że muzykę puszczają taką, że raczej do tańca niż do spania. Osobiście chciałabym prowadzić taką audycję. Nocną-radiową. Miałaby swój (mój???) własny klimat. Kiedy ja nie mogę spać to mam takie dziwne momenty otrzeźwienia kiedy coś do mnie dociera i poraża jak piorun. Mogę na przykład obudzić się w środku nocy przerażona, ze stwierdzeniem: ,”Jejku, to zdanie nie ma sensu!”. I dawaj je poprawiać. Oczywiście mam na myśli bloga. A tak na marginesie to PRZECINEK postawiony nie w tym miejscu może sprawić, że zdanie ma wydźwięk zgoła inny od zamierzonego. I mimo, że wiem, że czytają to LUDZIE inteligentni, którzy powinni zrozumieć „co autor miał na myśli” to wrodzony pedantyzm (???) każe mi zmieniać położenie PRZECINKA nawet kilka razy po zapisaniu notki. HORROR!!!! Staję się niewolnikiem swojej pedantyczności.... Brrrr........ W środku nocy też potrafię wstać i poprawiać „feralne” zdanie. Na szczęście nie zdarza się to często. Ufff...... Pukacie się teraz w czoła. Ale Kochani, każdy ma swoje wariactwa-dziwactwa. Jedni większe, inni mniejsze. Ja mam kilka rozmiaru średniego. A poza tym, to czy wiecie, że dziadek znanego malarza Marca Chagalla zwykł wieczorami wchodzić na dach swojej chałupy, aby pogryzając marchewki obserwować zachód słońca???

............................................

Kochani! Co się dzisiaj u mnie działo!!!!  Przyszedł tata z T. Wrócili z konferencji w Lądku i przyszli się pożegnać. Trochę się na nich wkurzyłam bo przyszli, zamówili kawę i nie rozmawiali ze mną tylko od razu połączyli się z Internetem. Wkurzyłam się na nich, ale okazało się, że bezpodstawnie bo wzięli mnie na spacer. Spacer – to trochę za dużo powiedziane. Najpierw poszliśmy do mojego ulubionego klubu o wdzięcznej nazwie PRL. Oni wypili po 4 piwa, ja 3. do tego chleb ze smalcem obowiązkowo. Trochę się pośmialiśmy, poopowiadali mi jak było na konferencji i co wyrabiał nasz wspólny znajomy M.D. A wyrabiał wiele... No, ale nie ważne. Posiedzieliśmy w PRL-u, pooglądaliśmy Polską Kronikę Filmową i stwierdziliśmy, że podobny klub powinien być w B-stoku. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Na razie T. zaprosił mnie na imprezowanie w okolicach Wielkanocy. A klub chłopaki chcą zakładać... Po kilku godzinach spędzonych w Polskiej Republice Ludowej postanowiliśmy przenieść się do Spiża na prawdziwe piwo bez konserwantów, na miejscu ważone. Wypiliśmy po 2. znaczy oni po 2, ja drugie nie do końca. Oczywiście tutaj też obowiązkowy był chleb ze smalcem. I ten w Spiżu polecam o wiele bardziej niż w PRL. PYCHA!!!!!!!!!!!!!!! A zanim zaszliśmy do Spiża to musieliśmy przejść obok sławnego na całą Polskę lodowiska. Władze miasta Wrocławia postawiły na środku Rynku lodowisko – lekką rączką wydając na nie jakieś 800 tysięcy PLN. Podobno cały kraj się z tej Inwestycji śmieje. W sumie mają rację... To lodowisko ni jak pasuje do wrocławskiego Rynku... W każdym razie kiedy zmierzaliśmy do Spiża T. stwierdził, że miałby ochotę pojeździć na łyżwach. Mój tata od razu zastrzegł, że na niego nie ma co liczyć. A ja – owszem, czemu nie. Nie często ma się okazję pojeździć na lodowisku w samym sercu miasta. Wypożyczyliśmy z T. łyżwy, kupiliśmy bilety, a tata poszedł szukać papierosów. Ludzie!!! Super sprawa takie lodowisko. Muzyka gra, latarnie się świecą... Genialne. Jedyny problem to łyżwy. Ja mam swoje skórzane figurówki i do nich jestem przyzwyczajona. Do ich miękkości i dostosowywania się do mojej nogi. A tam, na tym rynkowym lodowisku, niestety swoich łyżew nie miałam więc musiałam wypożyczyć publiczne – plastykowe. Co za KOSZMAR!!!!! Uwierały, nie pasowały – nigdy więcej w nie swoich łyżwach nie będę jeździć. Chociaż za sukces można uznać to, że ani razu się nie wywróciłam. A T. leżał kilka razy... Po tych 25 minutach wartych 7 złotych od osoby (2 zł 25 minut jazdy i 5 zł wypożyczeni łyżew) doszliśmy w końcu do Spiża. Na pyszne piwko... Z jeszcze pyszniejszym chlebkiem ze smalcem. MNIAM MNIAM. No, a potem T. stwierdził, ze jest głodny. Odradziłam im fast foody i zdecydowaliśmy się na SFINX’a. Ale chłopaki (mój tata i T.) zobaczyli ceny i orzekli, że o kilka złotych jest drożej niż w B-stoku i oni tu jeść nie będą. Zaproponowałam im więc PIRAMIDĘ na ulicy Igielnej. Tam już zostaliśmy. Jeszcze spotkałam koleżankę z podstawówki, która tam akurat pracuje. Chłopaki zamówili po jakimś mięsnym zestawie, ja pozostałam przy pucharze lodów i soku porzeczkowo-bananowym. SUPER!!!!!!! Tak, na szwędaniu się po różnych knajpach (i lodowiskach) spędziliśmy kilka dobrych godzin. Wybawiłam się.... Oni chyba też nie najgorzej. Mój tata przyznał, że nie spodziewał się,  że mogę mieć ochotę na imprezowanie z nim i T. a czemu mam nie mieć??? BYŁO SUPER!!!!!!!!!  Odwieźli mnie do domu taksówką, T. ponowił zaproszenie na imprezowanie w B-stoku i pojechali do babci. Na kilka godzin snu bo jutro o 5 wyjeżdżają z powrotem. Na egzaminowanie studentów. Mówią, że oni takie głupoty gadają, że po 30 osobie są w stanie uwierzyć w to, co ona mówi. Ale tak zawsze jest. Najpierw pół roku odwalą, a potem narzekają, że muszą na poprawki chodzić....

Cóż KOCHANI życzę WAM kolorowych snów. Bawiłam się wyśmienicie... Jestem trochę.....hmmmmm...... wstawiona....... Ale nie szkodzi, od czasu do czasu można byle z umiarem, prawda??? Poza tym czuję się rozgrzeszona – piłam z moim tatą. Fajnego mam tatę, nie??? No, to ja zmykam do spania. Papa. Do jutra.

 

alexbluessy : :
lut 07 2004 Wystarczy tylko zmrużyć oczy.......
Komentarze: 3

...............może to ma jakiś sens.......... Wirtualna (blogowa) Znajoma z (Ch)Ameryki mówi, że jest glonc..... A skoro Ona tak mówi, to chyba tak jest................Kilka dni temu bliżej nieznany mi Anioł napisał, że za dużo myślę i muszę być naprawdę Samotna i że on nie umie mi pomóc... Ciekawe kim ten Anioł jest...

Kiedy H. wysyłał mi „Samotność w Sieci” zatytułował e-maila: „twoja biblia...”. Tak, to jest moja biblia. I kto jeszcze nie przeczytał powinien to jak najszybciej zrobić. Bo to jest zbiór pewnych prawd. Nawet pokuszę się o nazwanie ich uniwersalnymi... Ta książka dała mi jakąś siłę, ukształtowała część mojego myślenia, pozwoliła pewne rzeczy lepiej zrozumieć, na inne spojrzeć z dystansem, jeszcze inne zupełnie porzucić. Pewne sytuacje z moim udziałem wyglądają jak prawie żywcem wyjęte z kart tej ponadczasowej powieści. I trochę mnie to przeraża – bo wiem, na pamięć znam, jak „Samotność...” się kończy. Dużo w „Samotności...” jest metafizyki. Czy Anioły też są metafizyczne??? Są wirtualne, ale czy metafizyczne??? Dużo jest nawiązań, odwołań do Boga. Różnie jest on przedstawiony. Generalnie jednak On jest...

........ tylko ja nie potrafię się zdobyć na to aby w Jego istnienie uwierzyć. Zupełnie jakby zamknęła się we mnie jakaś klapka. I potrzeba było olbrzymiej siły żeby ją otworzyć........ Jest taki piękny cytat na samym końcu „Samotności...”: „(...)A Christiane mówi, że pan był jak anioł i że każdy ma takiego anioła, i że to żadna wielka rzecz. Bo każdemu należy się taki anioł. I że mi też się należy.(...)”. Tylko gdzie ten mój anioł jest???

.........Wątpię. Ale czy przez to jestem???...................

Codziennie coś mnie budzi przed 6 rano. Zawsze po jakimś niezrozumiałym, dziwnym śnie. Czuję wtedy dziwny lęk... Nad łóżkiem wisi krzyżyk. Mały, drewniany krzyżyk. Czasem myślę, że to maska. Bo przecież wątpię. Ale czuję się spokojniejsza kiedy wiem, że on tam wisi. Nad głową mam małego, niebieskiego aniołka przywiezionego z Gdańska. Ale to maska....... Tylko maska......... Rodzaj przebrania. Ogólnie rzecz ujmując nie mam na nic ochoty. Nic mi się nie chce, zaczynam na powrót nie widzieć sensu... Bo to, że ja tu napiszę co mnie boli niczego nie zmieni. NICZEGO. Ostatnio też zastanawiam się nad jedną rzeczą. Czy za mną (do mnie???) ktoś tęskni. „(...)Nie ma nic bardziej niesprawiedliwego niż nieodwzajemniona tęsknota. To nawet gorsze niż nieodwzajemniona miłość. Znacznie gorsze.”. I jest jeszcze coś...

„(...)Chcę nagle wiedzieć, od którego punktu mój smutek ma sens, a radość ma swój powód. Chcę także wiedzieć, do którego punktu wolno mi dojść w moich nadziejach(...)”.

.................................................................................................

Myślę, i wcale nie za dużo. Wydaje mi się, że to ten złudny Wirtualny Świat doprowadził mnie do stanu w jakim się teraz znajduję. Doprowadziła do tego jego tęczowa kolorowość, złudność, jakaś rujnująca siła... Obłapia łapami ze wszystkich stron. Nie chcę tak. Już wiele razy to powtarzałam, i będę do upadłego. Nie chcę, nie chcę, nie chcę. Co on mi daje??? Tych kilka urywanych rozmów??? Tych kilka imion zapisanych na liście kontaktów, na liście adresów, w komórce... Z jednej strony tak wiele, z drugiej tak mało... Od czasu do czasu jakiś ślad po tych imionach w przeróżnych archiwach. Ja chyba nie pasuję do Tego Świata. Nie umiem się w niego wpasować, nie umiem znaleźć granicy. Dlatego coraz bardziej się zatapiam... Bo myślę, że mój problem polega właśnie na tym. Że nie umiem znaleźć granicy między Marzeniami a Rzeczywistością, między Wirtualnością a Rzeczywistością, między Marzeniami a Wirtualnością. A muszę taką granicę znaleźć – w przeciwnym wypadku spalę, wypalę, pogrążę się.

Wiem, że nie jestem słaba. Mam charakter, wiem czego chcę. Tylko brakuje mi siły, wiary że mogę, że potrafię.... Kiedy patrzę w lustro widzę młodą, ładną twarz. Bez żadnej skazy. Wobec tego dlaczego kiedy patrzę w lustro mam ochotę je zbić, czymś w nie rzucić, zamazać... Dlaczego??? Ostatnio mam właśnie takie chwile, że nie mogę na siebie patrzeć... Zupełnie jakbym się brzydziła. Tylko czego???

.......................................

Postanowiłam kontynuować pisanie. Trudno byłoby mi tak nagle z niego zrezygnować. Bo przecież jest to jakiś rodzaj Oczyszczenia. Mój Osobisty Anioł Od Oczyszczenia Duszy odszedł na jakiś czas, ale może niedługo wróci... Poza tym są LUDZIE... Nie, anonimowi – może raczej pseudonimowi, ale na pewno nie anonimowi.

Ludzie poruszają się po wyznaczonych przez los lub przeznaczenie – obojętnie jak to nazwać – trasach. Na mgnienie oka krzyżują się one z naszymi i idą dalej. Bardziej niż rzadko i tylko nieliczni zostają na dłużej i chcą iść naszymi trasami. Zdarzają się jednak i tacy, którzy zaistnieją wystarczająco długo, aby chciało się ich zatrzymać. Ale oni idą dalej.(...)”.

.................................................

Postanowiłam pójść do kina. Bez planowania, zupełnie spontanicznie. Żaden Multiplex, kino Lalka przy ulicy Prusa. Jestem zachwycona i pozytywna. Chyba to było mi potrzebne. „Zmruż oczy” – film rzeczywiście rewelacyjny. Refleksyjny, a jednocześnie nieco zabawny. Najciekawsze jest to, że głównej roli wcale nie odgrywają dialogi. One są tłem, jest ich stosunkowo niewiele. Najważniejsze są gesty, zachowania postaci. Ciepły, sympatyczny film. Pokazujący trochę absurdów i paradoksów. Siedząc pośrodku rzędu czułam się trochę jak Amelia ze sławnego filmu. To był ten fragment kiedy narrator mówi, co Amelia lubi – na samym początku. Amelia lubiła chodzić do kina i wypatrywać na filmach szczegóły. Wtedy akurat zauważyła, że po marynarce aktora chodzi mucha – no, ale nie o tym chciałam powiedzieć. Czułam się jak Amelia bo tak, jak ona poszłam do kina sama... Ale nie tylko przez to – może to dziwne, ale kiedy tam siedziałam to mimo woli skojarzyłam „nas dwie”. Śmieszne, nie??? Acha! Jest jeszcze coś. Ja chyba też przywiązuję dużą wagę do szczegółów. Czasem bywa to bardzo uciążliwe. Jest w tym coś z Prousta - ważne są kształty, smaki, kolory, zapachy... No, ale znowu odbiegłam od tematu. Sami widzicie – szczegóły, szczegóły, szczegóły. Pogubić się można J

Jestem bardzo na TAK jeśli chodzi o świat. To chyba zasługa filmu... Poniekąd. Takie oderwanie od rzeczywistości, przeniesienie się w inny świat, przez chwilę pożycie życiem innych jest bardzo potrzebne. Zachwyciły mnie krajobrazy... Cudowne, sielskie (anielskie???). Sentyment mam do wsi..... Kiedyś na jakąś wrócę. (tylko żeby blisko jakiegoś większego miasta była). I będzie mi cudownie...... Ale to kiedyś. Zdjęcia w filmie też wspaniałe. Chociażby to, kiedy błyskawica rozdziera niebo – majstersztyk. Polecam, naprawdę polecam wszystkim. I jeszcze coś. Pamiętajcie, że rzeczy nie mijają (pozostają niezmienne) to my się od nich oddalamy. Wystarczy tylko zmrużyć oczy aby wrócić w tamto miejsce, w tamten czas...

To takie proste – wystarczy tylko zmrużyć oczy....

I tym optymistycznym akcentem życzę WAM wszystkim spokojnej nocy. Do jutra. Pa.

 

alexbluessy : :
lut 06 2004 Zwątpienie w Optymizm???
Komentarze: 2

Optymizm to obłęd dowodzenia, że wszystko jest w porządku, kiedy nam się dzieje źle – powiedział przed wiekami Voltaire. Zapewne coś w tym jest, ale nie dla mnie. Nie jestem optymistką, nie umiem udawać, że jest dobrze, kiedy jest wręcz przeciwnie. Nie umiem ukrywać, zresztą w jakim celu??? Czy to by coś zmieniło??? Mimo poczucia Samotności i jakiegoś niewyjaśnionego lęku czuję się OSACZONA. Nie wiem przez co, nie wiem dlaczego. I widzę szarość. Nie kolory, nawet nie biało-czarne – szarość.... I nie będę udawała, że jest inaczej bo nie jest. Jest mi źle. Coraz bardziej ŹLE. I mimo najszczerszych chęci wykrzesania w sobie odrobiny pozytywnego myślenia nie udaje mi się to.

Dzisiaj częściowo straciłam zaufanie do mojego współlokatora. Może to błahostka, ale wdarł się w moją prywatność, na mój teren bez mojej zgody. Więcej – bez mojej wiedzy. Mógł przeczytać wszystko, wszystko.... Wkrótce założę na komputer hasło, ale coś się stało i już się odstanie. W jakimś procencie będę nieufna. Bo za bardzo ufna jestem, za bardzo...

Nie wiem też co dalej zrobić z tym blogiem. Wiem, że są OSOBY, które tu zaglądają. Dla których to coś, nawet malutkie cokolwiek, znaczy. Dla których te słowa, które tu czytają są ważne w jakiś sposób... A ja nie wiem czy mam siłę dalej pisać. Jeśli kontynuowałabym pisanie to musiałabym poważnie zastanowić się nad konwencją notek. Były listy, teraz są rozmowy z Aniołem. Fakt, przyznaję mam ostatnio „fazę” na Anioły, ale to tutaj zajeżdża trochę schizofrenią.  Wyznania schizofreniczki??? Nie nie, jestem całkowicie zdrowa. Boję się tylko, że jeśli pozostanę przy obecnym formacie to naprawdę uwierzę....

Myślę nad wyjazdem. Tylko gdzie mogłabym pojechać??? W góry sama na pewno nie. Do B-stoku??? A po co??? Do rodziców – mógłby ktoś odpowiedzieć. Nie, ja nie chcę do nich jechać. Najchętniej pojechałabym do Sopotu. Ale to wie każdy, kto tu zagląda. Wiem, że tylko tam, tak naprawdę mogłabym odpocząć.... A odpoczynek – szczególnie psychiczny – jest mi bardzo potrzebny.

A może mój dzisiejszy stan jest wywołany zbyt dużą ilością uśmierzaczy bólu??? Oby do poniedziałku...

Jutro wstanie nowy, myślę, że bardziej pozytywny, dzień... I zobaczę świat chociaż w czarno-białych barwach...

A jeśli tu zostanę to dla WAS, którzy tu zaglądacie i dajecie mi jakieś przejawy swojej obecności – nawet jeśli jest to zaledwie kilka słów. Wtedy wiem, że warto, że to ma swój, jakiś tam sens...

Tymczasem życzę WAM wszystkim kolorowej nocy...

alexbluessy : :