Archiwum listopad 2004, strona 3


lis 08 2004 Zawiodłam.
Komentarze: 6

... jestem nie dobra. Jestem zła. Jestem straszna.

Nie jestem dla niego odpowiednia. Nie umiem, nie mogę mu pomóc. Nie jestem...  Z nieba i moich oczu płyną łzy. Nie wiem co się stało, nie chciał mi powiedzieć.

Bo zadzwonił. Czekałam na ten telefon, czekałam bardzo. Ale jak w końcu się zdarzył to chciałam krzyczeć na Eśka, chciałam tupać i płakać w słuchawkę. Rozdrażniał mnie sowimi domniemaniami nad zachowaniem pań urzędniczek, nad brakiem Witaminek itp. Miałam ochotę nawet rzucić słuchawką.

... jakoś tak od słowa do słowa beznamiętnej dość rozmowy doszliśmy do tego, że pogoda jest straszna, że wywołuje stany depresyjne i w ogóle przyprawia o nastroje z tych zamieszkujących same doliny. Ja nie jestem dobra dla niego, obiecałam kiedyś, że nie pozwolę mu zatracić się w tym jesienno – podłym nastroju, że nie pozwolę żeby go jesienna chandra oplotła. Zawiodłam...

... kiedyś, w chińskiej herbaciarni, powiedział, że może mi powiedzieć wszystko co chciałabym wiedzieć. Chyba jednak nie do końca. Kiedy dziś spytałam o przyczynę jego oklapniętego nastroju powiedział, że „jeszcze nie może o tym mówić, ale że kiedyś mi powie”. Poczułam się strasznie w tym momencie. O czym go lojalnie poinformowałam, że stawia mnie „w świetnej sytuacji”. On tylko powiedział, że mam się nie martwić, że to nie moja wina, że kiedyś mi powie, że...

Kurwa, ja nie wiem co mam myśleć... Pogubiłam się w tym trochę. Nawet może trochę więcej... I jeszcze powiedział, że „może jutro podjedzie. Ale musi zobaczyć jak się będzie czuł bo go choroba łapie”. On ma przyjechać, muszę mu powiedzieć wszystko zanim się rozmyślę.

Jestem niedobra... Zawiodłam... Nie umiałam go nauczyć na nowo Ufać, na nowo Kochać... Nie umiałam...

... na koniec rozmowy życzył miłego wieczoru. Odpowiedziałam, że dla kogo miły, dla tego miły i że ja idę ryczeć (rąbnelam sluchawką). A jak już powyłam w poduszkę wysłałam smsa, że nie lubię takich sytuacji, że nie wiem wtedy co i jak mam myśleć, ze jakoś mi w takich sytuacjach nijako jest. A potem dodałam, że mam nadzieję, że jutro się zobaczymy... Nie wiem czy dobrze zrobiłam, że coś takiego wysłałam. Nie wiem...

Co tam w jego Przeszłości musiało zaistnieć, że nie może „jeszcze” o tym mówić... I czemu nie pozwala sobie pomóc??? Pytanie tylko, gdyby nawet pozwolił, czy ja bym umiała mu taką pomoc dać. Trochę w to wątpię... A na drugi raz niech nie mówi, że czuje, że wszystko mi może powiedzieć, co tylko bym chciała. Widocznie nie może. A ja mino wszystko muszę się otworzyć. I to MUSI stać się jutro. Inaczej już nigdy...

Jak ja mam teraz skupić się na nauce, kiedy nie wiem co się dzieje??? co się takiego wydarzyło wczoraj... Jak on może mówić że to mnie nie dotyczy, że mam się nie martwić... Ja on może...

Jezu, jak ja go Kocham... Słyszysz S.?! KOCHAM CIĘ!!! Tylko, cholero jedna, powiedz czemu Ci źle!!! Kocham Cię...

 

alexbluessy : :
lis 08 2004 Help me.
Komentarze: 3
Na zegarku komputera prawie 17, za oknem ciemno, „All by myself” w głośnikach. A w głowie??? Tysiące myśli, których nie umiem poukładać, znowu piętrzące się komplikacje, w zasadzie już bez szans na wyprostowanie. I pustka...

... wyszłam od Pana Doktora przerażona. Jeśli tabletki nie zadziałają czeka mnie kriochirurgia. A pewnie nie zadziałają bo moje schorzenie jest tak zaawansowane jakbym urodziła piętnastkę dzieci – tak Pan Doktor powiedział. W tej sytuacji chyba jasne, że nie w głowie mi Witaminki. Znam trochę swoje ciało z organizmem i wiem, że pewnie skończy się na zabiegu. A ten kosztuje. Znowu trzeba będzie sięgnąć do kieszeni Rodziców. Znowu...

... Bo kredytu pewnie nie dostanę. Mam wszelkie szanse spóźnić się z dokumentami jako że US Wrocław Śródmieście robi straszne problemy z zaświadczeniem dla Mojego Brata. Mój Tata wkurzył się do tego stopnia, że zaangażował w tą sprawę radcę prawnego, który ma powiedzieć jak to jest i co ma być. Jakaś odrobinka nadziei jeszcze we mnie jest, ale coraz bardziej gaśnie. Pierdolona biurokracja!!! Urzędasy myślący, że wszystko wiedzą najlepiej, że szary człowiek zwykły musi się podstosować i wszystkie ich porypane przepisy i wymyślenia zrozumie. W dupie to mam, protestuję i już!!!

U Pana Doktora dowiedziałam się, że prawdopodobnie zabiegiem się skończy. Ale rewelacyjny jest i jeśli tylko on mi pomoże to się poddam. Hm, innego wyboru pewnie nie będę miała. Lek mi zmienił na tańszy (1/10 ceny poprzedniego), ale silniejszy. Na odchodne dał ulotkę z „Informacją dla Pacjentek”, powiedział, że różnie będą mówić. Że niby boli czy coś, ale to nie prawda. Boli w portfelu – lekką rączką wypływ trzech stówek. Kurwa co to jest, przecież to żaden pieniądz, nie??? Ale podoba mi się jego podejście. Naprawdę po człowieczemu kobietę i jej problemy traktuje. Poza tym do każdej mówi po imieniu w zdrobniałej formie (ja np. jestem Ola albo Oleńka), pyta jak studia/praca etc. Mnie wypytał o Esia. Pytał co i na którym roku studiuje. Jak powiedziałam, że na pierwszym magisterskim budownictwa to usłyszałam, że to bardzo dobry wybór i że ma nadzieję, że Esio też jest dla mnie dobry. Oj jest. Wspaniały jest po prostu!!!

Za serce mnie chwycił wczoraj, kiedy wieczorkiem włączył mi się na gg i zapytał co mnie. Odpowiedziałam jednym słowem – „łzy”. On na to, że u niego też. Zapytałam co się stało, czy może coś z samochodem bo są problemy ze znalezieniem odpowiedniego w odpowiedniej cenie. Przeczytałam, że „auto to pierdoła”, a Esiowi „jakoś smutno jest”. Rozczuliłam się. Tak bardzo chciałam się do niego w tym momencie przytulić, pocałować w czółko, ukołysać. A dzieliła nas godzina jazdy dwoma autobusami (z okazji niedzieli czas by się wydłużył) albo, jeśli ktoś woli, około trzech dzielnic i ze dwie poddzielnice. Powiedziałam, że tęsknię za Rodzicami, za bratem. Napisałam o bańce mydlanej, Esio się rozpłakał. Zapytałam co się stało, czy to przeze mnie mu smutno. Zakazał mi tak myśleć, a ja mu na to, ze ostatnio jakiś tragiczny nastrój mam, że wiem, ze zachowuję się strasznie, ze wredna jestem ,a nie chcę taka być. Wirtualnie mnie przytulił, pocałował i powiedział, ze to nie jest absolutnie moja wina, ze tylko jakoś mu smutno. Żeśmy się dobrali w smutku wczoraj... Kochany Mój... Kiedy kładłam się spać oczy miałam wypłakane i piekące od zmęczenia płaczem, ale przynajmniej szybko zasnęłam. I bezboleśnie, mimo że sama.

A dziś??? Wstałam wcześnie, pojechałam do koleżanki, potem w US ręce znowu mi poniżej kolan opadły, u babci chwilę posiedziałam, a potem dowiedziałam się o prawdopodobnym zabiegu. Później stałam na przystanku przy Kruczej i chciało mi się płakać. Znowu miałam wrócić do pustego, obcego mieszkania. Niby moje, a jakby nie moje. A chciałam żeby ktoś tam na mnie czekał, żebym mogła wypłakać, wykrzyczeć, wyrzucić z siebie cały ból dnia dzisiejszego. Jedynie Klementyna, moja ukochana maskotka-  pingwinopodobna kaczka (posądzana też o bycie dziobakiem Klemensem) miała na mnie wiernie czekać.  Eh... Po drodze do apteki. Okazało się, ze za lek zapłacę rzeczywiście śmiesznie małe pieniądze. Chciałam zapłacić kartą więc dobijałam do 10 złotych jak mogłam. Dodatkowo kupiłam Rutovit C bo zaraz krwawienia z nosa mi się zaczną na okoliczność bardzo sprzyjającej temu pogody, Pabialginę w razie bolącej głowy, brzucha, zęba i saszetkę Fervex-u gdybym poczuła nadchodzące przeziębienie. Tak bardzo chciałabym żeby Esio na mnie czekał, żebym mogła poczuć się bezpiecznie, żeby powiedział, że będzie dobrze. A tu tylko zegar kuchenny znajomo tyka (tak samo niezmiennie od 10 lat), w głośnikach odgrzebana płyta – składanka: Michał Żebrowski, Urszula i Krzysztof Krawczyk. Jutro posłucham jej z Esiem... Przytulę się, zatopię nos w cieplutkiej jego bluzie i powiem.

W końcu...

... wróciłam do naszej wczorajszej rozmowy i znowu mi się źle zrobiło. Czeka mnie trochę roboty na jutro – głównie łacina. Tata dzwonił i powiedział, ze książek szuka, ale na razie bez skutku. To czemu oni wymagają czegoś, czego już się nie drukuje, czego nawet w antykwariatach nie ma??? Jutro mam do odebrania z instytutowego punktu ksero tematyczno – leksykalne repetytorium, może chociaż czytanie poćwiczę. W czwartek na 100% przyjeżdża Mama, bardzo się cieszę. Naprawdę.

Esiu... ja na Ciebie czekam, czemu nie ma Cię...???!!!

 

 

alexbluessy : :
lis 07 2004 Bańka mydlana.
Komentarze: 6

... dziś niedziela. Nie mam na nic ochoty, zniechęcenie i tęsknota ogarnęły mnie. Normalnie staram się nie skarżyć, nie użalać, nie myśleć o tym. Wystarczy, że przyjdzie taki dzień, jak dziś i zaczynam się podle czuć. Niedziela to taki dzień, kiedy jest inaczej. Cieplej i rodzinniej. Można posiedzieć razem, pogapić się w telewizor, porozmawiać, zjeść razem obiad, pobyć razem bo w tygodniu każdy biega za swoimi sprawami. Dziś czuję się taka sama, tak bardzo sama. Obcy ludzie w mojej kuchni, z każdego pokoju inna muzyka, wszyscy pozamykani w swoich czterech ścianach. A ja tęsknię za zapachem omowego obiadu, za rozmową, za zamyślonym nad kolejnym wykładem Tatą, za Bratem grającym na komputerze i Mamą krzątającą się po kuchni. Dzieli mnie od tego kilkaset kilometrów...

Pomyślałam, ze może zrobię sobie jakiś inny od jogurtów i kanapek, obiad. Kupiłam jajka, pieczarki, ser żółty – wydawało mi się, że omlet z pieczarkami i serem poprawi mi humor. Nie udało się. Na zajęciach ze stylów architektonicznych nie mogłam się skupić mimo, że wykładowca bardzo ciekawie mówił. Ryczeć mi się chciało zanim jeszcze weszłam do sali, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Chciałam być tylko ze swoimi myślami. Chciałam mieć taką jak wczoraj świadomość, że wrócę do domu, minie kilka godzin i przyjdzie Esio z zajęć. Zjemy kolację, porozmawiamy, obejrzymy film, może wyjdziemy do miasta. Ale dziś popołudnie i wieczór spędzę sama ze sobą bo Mój Mężczyzna do domu pojechał.

... zadzwonił w piątek, kiedy byłam na zajęciach. Nie mogłam odebrać bo akurat przemawiała dziekanka i rozdawała indeksy. Jak tylko wyszłam z Instytutu przełożyłam telefon do kieszeni kurtki żeby słyszeć dzwonek w razie czego. Niestety, tramwaj jechał tak głośno, że zanim dotarły do mnie dźwięki „Deszczowej piosenki” połączenie się skończyło. Tym razem się wkurzyłam i trzymałam telefon w ręku. W końcu poczułam delikatne wibrowanie odetchnęłam.

Zapytał czy przyjechać. Byłam zaskoczona bo umawialiśmy się dopiero na sobotę, odpowiedziałam, ze nie mam żadnych planów i jak ma ochotę to niech przyjeżdża. Jakieś trzy godziny później powiedział, że jak nie będę chciała żeby przyjeżdżał to mam mu to powiedzieć bo co z tego, że on chce jak ja nie będę miała ochoty go widzieć na przykład. Dojechałam do domu przed nim, nawet przez chwilę miałam wrażenie, że widziałam znajomy samochód i spotkamy się pod bramą. Ale się przywidziałam. Robiłam pranie kiedy zadzwonił domofon. Wkroczył Esio z plecakiem (???!!!), przepraszał, że tak długo, ale autobusy nie chciały się skomunikować i w końcu kawałek na nogach szedł. Zapytałam co go tak nagle naszło żeby przyjechać, a on że w domu się nudził i pomyślał, że wpadnie. To ja spod oka na niego patrzę i z przekąsem pytam, że jak to, że jak miał się nudzić to pomyślał, że lepiej przyjechać dla rozrywki. A Esio mówi: „kochanie, nudziłem się w domu to pomyślałem, że do mojego skarba pojadę. I cieszę się, że mogę zobaczyć moje złoto kochane.”. A potem było mi dobrze. Tak domowo i bezpiecznie. Jak zawsze, kiedy on jest blisko, kiedy wiem, że nic złego się nie może stać. Poszliśmy do Żabki bo Esiowi zachciało się brzoskwiniowego jogurtu albo maślanki, a ja miałam tylko z owocami leśnymi. Przy okazji kupił czekoladę i chipsy (dla mnie). Esio płacił, a ja czekałam na dworze. Wyszedł ze sklepu i dał mi snickersa. To ja się pytam czy to „free sample” bo nie widziałam żeby je wrzucał do koszyka. On tylko się na mnie popatrzył i z tym swoim wyrazem twarzy, który mnie okropnie bawi mówi „tak, ja ci dam free. Złoty trzydzieści jeden...”.

Przegrałam w statki (czyli, że chyba jednak faceci są lepszymi strategami) i poszliśmy spać. Wczoraj rano nie poszedł na jedne zajęcia bo wolał dłużej poleżeć. Skończyło się tak, że pojechaliśmy razem – on na zajęcia, ja na kurs. Wieczorem to on miał zrobić kolację, a potem mieliśmy obejrzeć jakiś lekki film. I nie ukrywam, że w końcu miałam zamiar się przełamać i sprowokować rozmowę. I powiedzieć. Ale nic takiego nie mogło zaistnieć bo, owszem, mąż zrobił pyszne grzanki na kolację. Jego zakupy na tą okoliczność sprowadziły się do sera żółtego, parówek i trzech piw. A jak grzanki były w piekarniku to dowiedziałam się, że nie spędzimy w domu tego wieczoru tylko wychodzimy do miasta bo brat znajomej robi imprezę w jednym z klubów. Zjedliśmy, kto miał piwo wypić, ten wypił i poszliśmy.

... Esio był wczoraj w bardzo dobrym humorze. Miał ochotę tańczyć, śmiał się, dawno go takiego nie widziałam. Najgorsze, że ze mną było przeciwnie. Jakby jego zachowanie mnie w jakiś sposób drażniło, jakbym nie mogła być sobą. Esio starał się jak mógł, ale nie udało mu się poprawić mi nastroju. Nie wiem co mi się stało, czasem sama siebie nie poznaję. Jakbym specjalnie chciała sprowokować sprzeczkę, ale bezskutecznie. Esio się nie daje, już kiedyś powiedział, że on się ze mną kłócić nie będzie. A może to ten kryzys potrzymiesięczny??? W klubie mi trochę przeszło. Oczywiście nadal jeszcze się byczyłam, udawałam foszka, ale jak w pewnym momencie przytuliłam się do Esia to mogłabym już się niego nie odczepiać, tak mi dobrze było. I nie przeszkadzało mi nawet to, że dostałam uczulenia od piwa. Oj bo ja czasem wysypki jak piwo wypiję, szczególnie jeśli bez soku jest. I tak mi dobrze było, nie byłam pijana... Chyba nie...

Wielkie zaskoczenie mnie spotkało wczoraj w knajpie. Wchodzimy z Esiem i nagle słyszę „cześć Ola”, przy stoliku widzę twarz jakby znajomą, ale nie umiem sobie przypomnieć skąd ja tą dziewczynę znam. Patrzyłam na nią przez chwilę kiedy ona zapytała czemu do przedszkola już nie przychodzę. Dopiero teraz rozpoznałam w niej K. z sąsiedniej grupy. A kiedy jeszcze inna dziewczyna, koleżanka bliźniaków, powiedziała, ze K. chodziła z nami do liceum tylko była rok niżej szczęka mi opadła. Jaki ten świat mały. K. powiedziała, że jej koleżanka jest ze mną na roku tylko w innej grupie. Co dziwne w piątek dowiedziałam się, że dziewczyna z którą najbardziej na studiach się skumplowałam jest siostrą chłopaka, który tez kończył moje liceum, ale ten z kolei był rok wyżej, a jego wychowawcą był nasz bardzo ekscentryczny (tylko nie wiem czy pozytywnie) informatyk. We trzy powspominałyśmy to i owo, Esio i O. patrzyli zdziwieni. Odkąd spotykam się z Eśkiem mam wrażenie, że spotykam tylko ludzi z „czwórki”. Ale Chłopaka mam rewelacyjnego i kochanego jak nie wiem, więc się nie przejmuję.

... W końcu mój foszek przeszedł w przekomarzanie się. A Esio??? Jak tylko zobaczył, ze całe ręce mam w pokrzywce zabrał piwo i zabronił pić więcej. Ale mu się nie udało, i tak mu podpijałam po łyczku. Tańczyć oboje mieliśmy ochotę, ale jak na złość muzyka skutecznie to uniemożliwiła – cóż Kolor, to Kolor. W domku byliśmy wcześnie jak na nas bo przed północą. No, ale zanim położyliśmy się spać i zasnęliśmy to trochę czasu minęło. Do koncertu dopisaliśmy trochę mocniejszych akordów, ale nadal pozostał bez ostatnich nut. I dobrze, niech ma przemyślany i pewny finał. Będzie można rozsmakować się w muzyce... w nastroju... w sobie...

A rano??? Obudziłam się jak zwykle w takich sytuacjach w cieple ramion, krzyczeć chciałam „chwilo trwaj!” albo „kocham cię”. Ale jak zwykle tylko leżałam i patrzyłam jak Mój Mężczyzna Ukochany śpi. I pomyślałam, że może to całe moje prowokowanie do sprzeczki wynika z tego, że nie umiem się otworzyć, że nie umiem powiedzieć co mi w sercu tak naprawdę gra. I postanowiłam, że we wtorek bez względu na wszystko posadzę Eśka na krześle, łóżku, czy fioletowym dmuchanym fotelu, który dostałam od Brata, a który Mąż tak lubi, usiądę obok niego i mu wszystko powiem. Nie będę wysyłać listu, nie będę wysyłać tym bardziej e-maila ani smsa. Po prostu mu to powiem. Wszystko. Bo on śpi pięknie tak, a ja uświadamiam sobie, że jestem zazdrosna. Rozczula mnie Esio... Kiedy pociągnę nosem pyta czy płaczę, cos się stało, czemu tak jest. A ja pociągam nosem, ale nie pozwalam płynąć łzom. Bo znowu coś się kończy, znowu Esio wraca do domu, zostaję sama. Znowu ktoś mnie zostawia. Dzisiaj, kiedy gdzieś między stylami baroku a klasycyzmu, moje myśli uleciały gdzieś daleko od wykładowej sali, poczułam coś jakby olśnienie. Może przed powiedzeniem TEGO WSZYSTKIEGO Esiowi powstrzymuje mnie irracjonalny strach, że on znowu wyjedzie, ze znowu go tak długo nie będzie. I że ja tego z całych sił nie chcę. Może to dlatego prowokuje sprzeczki, może dlatego nie umiem się otworzyć, bo się boję... Tylko że on potrafił, zrobił TO mimo, że zarzekał się, że „już nigdy więcej...”.

Muszę przestać się bać... Muszę wziąć się w garść...

... I tylko jedna rzecz mnie zastanawia. Może rację ma D., który brać to jako żarty i nie przejmować się za bardzo. Ale kiedy w piątek szliśmy do Żabki to Esio zapytał kiedy może się do mnie wprowadzić, odpowiedziałam, że w zasadzie to i tak przecież już prawie mieszka u mnie. To on patrzy i mówi, że chyba mnie w zakłopotanie wprawił i mam się nie martwić bo on się nie wprowadzi. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Ja to o niczym innym nie myślę, chciałabym go mieć blisko. Bardzo. Pomyślałam, ze może on się przestraszył tego że za bardzo się zaangażował, że zaczął mieć wątpliwości, że... Nie chcę myśleć...

... Siedziałam na kursie i niby słuchałam wykładu, ale myślami byłam przy Mamie i jej liście do mnie, który przywiózł mi Mój Brat. Płakać mi się chciało, jeśli Mama nie przyjedzie w przyszłym tygodniu to dopiero na święta się zobaczmy. Jak ja chciałabym się do niej przytulić i poczuć się jak mała dziewczynka. Przez chwilę chociaż zapomnieć, że mam 22 lata, że mieszkam sama i teoretycznie sama muszę sobie radzić. Tylko chwilę... Zadzwonili w piątek, powiedzieli, że mam się nie martwić i jakoś to będzie, że nie jestem sama. Rodzice... 600 kilometrów nas dzieli, to jak przepaść. Ja list mojej Mamy chcę tutaj przytoczyć, oczywiście we fragmentach.

„Kochana córeczko! Tak bardzo Cię kocham. Dziś kiedy w pracy otrzymałam od Ciebie sms-a, w którym prosiłaś o list bo bardzo za nami tęsknisz zachciało mi się płakać. Pomyślałam, że jest Ci bardzo źle. Wcale się temu nie dziwię, od kilku lat zmagasz się z wieloma problemami sama. (...) Nie chcę żeby ten list był smutny, i żebyś Ty była smutna, chociaż to dobrze spaść na dno tego smutku i wypłakać go. Potem już tylko powraca energia i wiara, ze wszystko co dobre przede mną. Olusiu moja! Tak mi szybko urosłaś, a ja ciągle mam wyrzuty, że nie powiedziałam Ci wszystkiego co bym chciała, że nie wyprzytulałam Cię tyle, ile Ty byś chciała. Ale bardzo się starałam. Jakoś tak głupio jest na tym świecie, że czegoś bardzo chcesz a wychodzi zupełnie inaczej. (...) nazbierałaś już w swoim życiu wiele przykrych doświadczeń, wiele jeszcze przed Tobą, ale najważniejsze jest to żeby zawsze trochę sobie odpuścić. Tylko, że to też nie jest takie łatwe. Ty jesteś Rak, a Rakom potrzebne jest rodzinne ciepełko, są uczuciowe i łatwo je zranić i są mało odporne na trudy życia. (...) Ale pamiętaj, jak już nie dajesz rady to nie spinaj się, nie mów, że wszystko jest okej, muszę sobie dać radę. Nic nie musisz. Lepiej sobie powiedzieć: „w tej chwili nie daję rady. Nic nie muszę”. I odpocząć niż ciągle sobie powtarzać „jestem silna” – jak nie jesteś. Po prostu poddać się temu. Zastanawiam się po co ta cała pisanina? Chyba po to, żeby Cię jakoś ochronić przed tymi trudami. Tylko to chyba nie jest możliwe. (...) I pamiętaj, że Gula przychodzi kiedy nie uzewnętrzniamy emocji, gdy nie możemy powiedzieć tego, co byśmy chcieli, gdy jesteśmy rozżaleni, smutni. Ale my obie wiemy już jak radzić sobie z Gulami, prawda??? (...) I jeszcze jedno. Zanim zaśniesz wyobraź sobie: zamknij oczy, uspokój oddech. Wyobraź sobie, że stoisz w otwartym oknie, przez które wlatuje piękna mydlana bańka. Spróbuj dojrzeć jak ląduje na podłodze, robi się coraz większa i piękniejsza – aż stanie się potężniejsza niż Ty. Teraz wejdź do bańki. Czujesz się całkowicie bezpieczna. Skorzystaj z tej metody, gdy dokucza Ci chandra. Ola! W bańce jest super!!!”

Kocham Cię Mamo... !!! Wiem jak radzić sobie z Gulę, już wiem. I powiem, wszystko powiem żeby się jej pozbyć.

 

 

 

 

alexbluessy : :
lis 05 2004 Kap.Kap.Kap.
Komentarze: 6

Pierdolę to wszystko, wyjeżdżam. Potrzebuję odpoczynku, wyciszenia, zapomnienia. Muszę zmienić otoczenie. Niestety, najwcześniej nastąpi to w okolicach Bożego Narodzenia kiedy do rodziców pojadę. Teraz mogę tylko płakać. Już nie mam siły zmagać się, walczyć i przegrywać bitwy z paranoicznie pojebana biurokracją tego kraju, z wszechwiedzącymi urzędasami i ogólną jego szarością.

Deszcz, który jesienią tak lubię, dziś mnie drażni. Mijanych ludzi najchętniej bym podusiła. Sama zamknęłabym się w swoich czterech ścianach, nakryła kocem, włączyła Grammatika i nie wychodziła aż do wiosny. No, może do przyjścia Esia. Bo on jeszcze jakimś jest dla mnie światełkiem, nie pozwala się załamać, dodaje otuchy. Jego rodzina też. Kiedy mama Esia dowiedziała się, że nie mam umowy w przedszkolu tak się podobno przejęła, że chciała do mnie dzwonić, ale Esio ją powstrzymał. To kazała tylko przekazać żebym się nie martwiła, i że na pewno wszystko będzie dobrze. Przesympatyczna kobieta, nie wiedziałam, że można tak się zachować w stosunku do bądź co bądź obcej osoby. Moja własna Mama zareagowała zupełnie inaczej, czyli po swojemu – zaczęła dopytywać czy na pewno nie zrobiłam żadnego błędu itp. A jak mi Esio wczoraj powiedział o swojej mamie to coś mnie za gardło ścisnęło.

... i wczoraj było tak dobrze. Zupełnie byłam zaskoczona po przeczytaniu smsa, że o 19:40 Esio będzie czekał na mnie pod Instytutem. Przecież nie umawialiśmy się... Bez mrugnięcia okiem pojechał ze mną na chwilę na drugi koniec miasta do E. Potem czekał na tramwaj, a w końcu jechał dłuższą trasą jako że lepszego powrotu nie było stamtąd. Kochany Mój... Po drodze do mojego domku kupiliśmy jeszcze chińskie zupki, czekoladę wiśniową (zjedzona zanim doszliśmy) i chlebek co by mąż miał na śniadanie. Obejrzeliśmy film, poszliśmy spać. Nawet wiele nie mówiliśmy, cieszyliśmy się swoją obecnością. Bliskością... Zasnęłam nie wiem jak, nie wiem kiedy. I jutro tak samo...

... Obudziłam się w cieple ramion. O szyby stukał deszcz, na dworze było szaro. Miałam ochotę tak zostać, ale budzik zbyt wyraźnie przypomniał, że pora wstawać. Robienie kanapek, zapach kawy, odgłosy mycia z łazienki. Jak błogo, jak domowo. Mogłabym tak zawsze... Ze świadomością, że on wieczorem przyjdzie po pracy, że zostanie, że następnego dnia tak samo będzie dodawałaby mi siły. Tymczasem trzeba czekać do jutra.

Jutro to w ogóle mamy szanse się spotkać gdzieś w okolicach placu Grunwaldzkiego. On tam będzie na wykładach, ja na kursie pilotów, który jutro się w końcu zaczyna. Jakieś światełko, jakaś nadzieja i kolejne zamierzenie. Jak tylko skończę ten kurs i zdam egzamin to zaczyna następny. Trwający już tylko miesiąc kurs wychowawców kolonii i zimowisk. Ambitne plany, całkiem możliwe do zrealizowania. Tylko żeby potem praca była.

Już 13. deszcz ciągle pada. W innych okolicznościach cieszyłabym się, miałabym jakiś taki odświętny nastrój. Słucham Grammatika, staram się uspokoić. Znowu na mojej drodze pojawiły się zakręty. Ponad godzinę spędziłam w Urzędzie Skarbowym próbując załatwić jakieś cholerne zaświadczenie potrzebne do kredytu. Z moim i rodziców problemu nie będzie, ale sprawa się komplikuje z moim bratem. On też musi wykazać, ze dochodu nie wykazał. A ponieważ mieszka w B-stoku to US stamtąd musi mu to wystawić, we Wrocławiu nic się nie da zrobić. Ręce mi opadły. Pojechałam do tego urzędu niby tylko po to żeby sprecyzować faks, który Tata im wczoraj wysłał. Jak weszłam to już zostałam. Musiałam napisać to, wypełnić tamto i ręce mi coraz niżej opadały z każdym kolejnym słowem pani urzędniczki. Jak w końcu znalazłam się w autobusie nawet nie powstrzymywałam płaczu. Zadzwoniłam do Taty, powiedziałam jak jest. On w B-stoku trochę może, więc a nóż widelec... Nie wiem jakoś to znowu wszystko jak po grudzie idzie. A przecież mówiłam, prosiłam, że takie i takie dokumenty są wymagane. Ale rodzice swoje wiedzą, myśleli, że mają rację. A tu okazało się, że co oddział i co miasto to inne wymagania mają. Na moje wyszło, ale to znowu mnie zalewają fale gorąca. To znowu ja kombinuję jak wszystko szybko i dobrze załatwić bo nikt nie pomyślał, nie dopytał. Wymiotować mi się chce już z tego wszystkiego.

Czy ja życiu muszę tak wszystko wydzierać??? Walczyć z nim każdego dnia??? Czy ja nie mogę choć raz tak po ludzku odpocząć??? Widocznie nie. Ale ja się i tak do kurwy nędzy nie poddam,

JAK MNIE ŻYCIE KOPNIE W TYŁEK, TO MU ODDAM – ZROBIĘ TEN WYSIŁEK!!!

Hm, tak naprawdę to ono mnie kopie dość często. Sens nadaje mu Esio, w zasadzie tylko on... No i E., i jeszcze paru Wirtualnych Przyjaciół. Poza tym nie ma mnie dla nikogo, jestem tylko sobie. I nikt mi już nie powie, że ze strony po której swędzi noc nie można przewidzieć czy spotka nas coś dobrego, złego czy odwiedzą nas goście. Można, cholera jasna można. Wczoraj swędziała mnie ta dobra (lewa) – i miła mnie wieczorem niespodzianka w postaci Eśka spotkała. Dziś odezwała się ta gorsza (prawa) – no i proszę... No comment.

Znowu nie mam ochoty jeść. Kawa, jakaś kanapka na śniadanie. Potem jakieś jabłuszka 2 rajskie. Obiad łączy się z kolacją, a składa się głównie ze słodkich bułek, albo czegoś podobnego z gatunku zapychaczy. Nie wspominam już nawet o tym, że o piciu nie myślę wcale. Butelka z wodą wraca z uczelni pełna i dopiero późnym wieczorem z przerażeniem sobie uświadamiam, że od rana wypiłam jedynie dwie kawy. Znowu zajadam stres... Hm, ale chyba lepsze to niż gdyby to on miał zjeść mnie...

Plany na resztę dnia??? Wizyta u babci, potem wykład i w końcu wręczenie indeksów. Nie mam ochoty słuchać wywodów dziekanki, najchętniej zaraz po wykładzie z historii Rosji wróciłabym do domu. Mogłam nie oddawać tego indeksu, skoro miałam już go w rękach mogłam go sobie zatrzymać i nie musiałabym dziś tracić czasu w dusznej sali. Zamiast tego mogłabym poćwiczyć pisanie i odmianę czasowników. Hm, wczoraj pani (która osobiście uwielbiam za zdrowe poglądy i takież samo podejście do studenta) od pisania powiedziała, że rzeczywiście nas – studentów wieczorowych – dni/godziny rektorskie/dziekańskie./dyrektorskie nie dotyczą. Bo płacimy i wymagamy. Tak więc przerwy świątecznej też nie mamy. Między świętami, a Nowym Rokiem tuptamy (nie)radośnie na ulicę Pocztową wytrwale wiedzę zdobywać, ze zacytuję ślubowanie, które dziś podpisywać będziemy. Oni chyba nie myślą, że ja z B-stoku będę jechać specjalnie na zajęcia... No, pewnie i będę ze względu na Sylwestra. Swoją drogą wizja tej imprezy mnie na dzień dzisiejszy przeraża. Eh...

Może teraz ja powinnam wyjechać??? Esio już był na „wycieczce”, teraz może moja kolej. Wyjechałabym na Cypr na pół roku, odetchnęłabym, zarobiła trochę kasy i wróciła. Tylko czy to ma sens??? Czy to dla mnie??? Czy dałabym radę??? Przecież dopiero co zaczęłam wymarzone studia, dopiero co przywitałam Mojego Ukochanego Chłopaka po czteromiesięcznej rozłące. Chyba jednak pisana mi rola biednej studentki filologii rosyjskiej, która żywi się samymi jogurtami, twarożkami i rajskimi jabłkami. I kawą, bo nie przyjdzie jej do głowy, ze istnieje też coś takiego jak herbata, woda czy sok.

Odebrałam wczoraj wysokościowce od szewca. 9 centymetrów obcasa i człowiek zupełnie inaczej się czuje. Jakoś tak bardziej kobieco... Jeśli do tego dodać ładne perfumy to sama buzia się człowiekowi śmieje. Oby mnie też się ta sztuka dziś udała... A może bym wyciągnęła z szafy moje futerko albo płaszcz??? Do tego długi, cieplusi szalik i bordowy berecik... Hm... Kuszący pomysł.

Aha i mam newsa!!! Moja kuzynka jest w ciąży!!! w sierpniu 2003 miała wyjść za mąż. Ale na miesiąc przed ślubem zostawiła narzeczonego po 10 latach związku. Decyzja godna podziwu. Długo nie mogła dojść do siebie, szukała poparcia w rodzinie, przyjaciołach, ze dobrze zrobiła. A teraz spodziewa się dziecka z nowym chłopakiem, promienieje, jest taka szczęśliwa, że aż miło popatrzeć. Jak Mama mi o tym powiedziała to uśmiechnęłam się, a potem jakoś tak mi się zrobiło. Ja bym chyba też chciała... Ale jeszcze nie czas. Choć potencjalny tatuś (czytaj Esio) mówi, że nie miałby nic przeciwko takiemu małemu człowieczkowi. Ale przecież życie to oboje mamy póki co nieustabilizowane i targane różnymi wiatrami (głównie ja). Póki co to muszę się zarejestrować do Pana Doktora, już powinnam dawno to zrobić, ale PMS się skończył, nastąpiło, co nastąpiło i musiałam czekać. Oby na poniedziałek było miejsce.  I nawet już o Witaminki nie chodzi, ale o inną zupełnie rzecz. Miałam iść zaraz po skończeniu drugiego opakowania lekarstwa, ale wypadło mi przedszkole. Przecież prosto z niego gnałam na zajęcia, nie wyrobiłabym się.  Tyle dobrego z tego, że sprawy swoje pozałatwiam na spokojnie.

... dziś na obiad rozgotowany i niesłony ryż z truskawkową jogobellą light. I tyle. I w końcu wiadomo jak na blogi w konkursie głosować, Esio się ucieszy bo już dopytywał kiedy ma coś wysłać. Z jednej strony propozycja nagrody głównej kusząca, ale z drugiej...

... aha i P. w końcu odpisała na mojego smsa. Napisała, ze jak mam czas w przyszłym tygodniu to może bym wpadła. Ale ja musze pomyśleć czy w ogóle mam na to ochotę. Nie widziałyśmy się od marca, ciekawe co teraz by mi o mnie powiedziała, co miała do zarzucenia itd. W każdym razie pomyślę nad jej propozycją.

A przesłanie na dziś dla Esia jest takie, jak następuje: „Przytul mnie, pozwól mi przetrwać noc, oddal ode mnie strach”. Bo prawda jest taka, ze jemu ta sztuka udaje się najlepiej.

I na dzisiaj to bc (czyt. wsjo).

alexbluessy : :
lis 03 2004 Dynamit.
Komentarze: 8

... duża kawa i cztery rajskie jabłuszka to moje śniadanie. Nie mam ochoty jeść, nic mi się nie chce. W zasadzie nie miałam powodu żeby wstawać z łóżka – Esio kanapki sam mógł sobie przecież zrobić. Pocałowałam go na do widzenia, zamknęłam drzwi i zaczęłam się zastanawiać co zrobić z właśnie rozpoczętym dniem. W innych okolicznościach zażartowałabym, że niepracująca żona wyprawiła męża do pracy, a sama za dom się zabrała. Ale nie dziś, dziś jakoś szaro się czuję.

Dzisiaj nic nie muszę, nie idę do przedszkola... Wczoraj dowiedziałam się, że mam za mało dynamitu w sobie i umowy nie będzie. Nie wiem co facet miał na myśli, nie wnikałam. Ale mógł mi to powiedzieć w czwartek, i wczoraj nie musiałabym już tam iść. A tak człowiek trochę się nastawił, a tu klops. Nie powiem, że mi nie jest żal. Tylko co ja miałam robić??? Tarzać się z dzieciakami po dywanie??? W Indian się z nimi bawić??? Tańczyć przy myciu ząbków i rączek??? Nadskakiwać każdemu z osobna i wszystkim razem??? Nie wiem...

Prawdę mówiąc jak tylko z domu wczoraj rano wyszłam to coś czułam, że ten dzień się dobrze nie zacznie. Nadzieję miałam, że chociaż jego koniec będzie przyjemny i tu się nie pomyliłam, ale o tym później. Wyszłam specjalnie przed 9 żeby pójść na plac Kromera kupić bilet. Jak byłam na miejscu okazało się, że w budce przy tramwajowej pętli sprzedaż biletów do dowołania wstrzymano. Wkurzyłam się, ale byłam jeszcze w miarę spokojna. Oddałam w ręce szewca wysokościowce i dzisiaj mam je odebrać. Potem w przedszkolu było nawet okej, tylko dzieciaki trochę były rozszalałe po długim weekendzie. Zdziwiona trochę byłam bo dyrektor mówił, że sam mnie znajdzie i pogadamy, a tu zbliżała się 14 a jego jakby nie było. Jak wychodziłam to zobaczyłam, że w jego pokoju drzwi są uchylone – poszłam, zapukałam, on zdziwiony co ja tutaj robię, ale powiedział, że jak już przyszłam to niech wejdę. I powiedział o tym dynamicie, i powodzenia życzył. No comment. Wieczorem Esio powiedział, że mogłam na odchodnym zapytać czemu mi tego w czwartek nie powiedział. Ale mądry człowiek po szkodzie...

Prosto z przedszkola pojechałam do miasta. Miałam do załatwienia sprawy w PKO, kupienie biletu i ciastek z dużą ilością czekolady. W końcu dotarłam pod swój Instytut, a tak brama z furtką pozamykane, w oknach ciemno – dzień rektorski. Tylko na cholerę nam trąbili, że mamy przychodzić skoro nikogo nie ma. Odpowiedź jest prosta, bo mamy nadgorliwą opiekunkę roku, która pojawia się tylko w piątki przed naszym wykładem. I ta pani doszła do wniosku, że skoro płacimy to wymagamy i mamy przyjść. Tylko nasz rok i tylko naszej filologii. Bez sensu. Z trzech grup zebrała się jedna i babka od praktycznej nauki języka zrobiła jedne uniwersalne zajęcia a potem poszliśmy do domów. I dobrze.

... dla mnie tym bardziej, że Esiulek mógł wcześniej przyjechać. Nastawiłam się, że wpadnie na godzinkę, dwie, góra trzy. Ale coś podejrzewać zaczynałam kiedy od momentu wysłania przez niego smsa („hej Misia, już do ciebie jadę. Całuję mocno”) minęło trochę więcej czasu niż normalnie zajmowało mu dojechanie autem spod jego bloku pod mój. A potem jak zobaczyłam go przekraczającego próg mojego mieszkania z plecakiem, wiedziałam, że będę miała Spokojny i Bezpieczny sen. Esio wszedł do kuchni, akurat robiła sobie herbatę. Zaproponował wyjście na pizzę do pobliskiej pizzerii. A ja się rozpłakałam, zawiesiłam mu się na szyi i słowa powiedzieć nie mogłam. Najpierw zażartował, że jak nie mam ochoty na pizzę to mogę mu powiedzieć, a nie od razu płakać, ale po chwili już tylko przytulał mnie mocno i pytał: „Skarbie moje kochane co się stało?”; „misia kochana nie płacz, powiedz co ci jest?”, „no kochanie...”. A na koniec zaprowadził mnie do pokoju posadził obok siebie, przytulił i kazał mówić. W końcu powiedziałam, że tą umową jestem rozczarowana i nie rozumiem zachowania/postępowania dyrektora. Esio tylko powiedział, że mam się nie przejmować, że więcej czasu będę miała na naukę i że mam już nie płakać bo nic się nie stało przecież wielkiego. Jak ja go w tym momencie kochałam!!! A najbardziej to w kuchni, kiedy nic nie mówił tylko przytulał mnie i pozawalał płakać w swoją bluzę. Nie chciałam z niej nosa wystawiać, tam mi najlepiej, najbezpieczniej.

... kiedy w końcu wyruszyliśmy w kierunku pizzerii, Esio zapytał jak doszłam do tego, że on na noc zostanie. I zaznaczył, że w sumie to miał przyjechać tylko na chwilę, bez zostawania więc jeśli mi coś nie pasuje to mam mu powiedzieć. A ja tylko spojrzałam i zapytałam, że jak mi ma nie odpowiadać czy przeszkadzać. A potem chciał wiedzieć jak się domyśliłam, że on bez samochodu jest. Ciekawniś Mój Kochany... Opowiedziałam cały proces analizy, którą przeprowadziłam. Od smsa zaczęłam, skończyłam na plecaku. Bo przecież jakby jechał samochodem to nie przyjeżdżał by z plecakiem i discmanem na uszach, tylko wrzuciłby dary jesieni (rajskie jabłuszka, gruszki i orzechy włoskie) do jakiejś reklamówki i tak by przyniósł. On tylko popatrzył i stwierdził – „ale ty ostro analizowałaś”.

... jakoś tak wczoraj było inaczej. Znowu inaczej, czulej, cieplej... Kiedy najedzeni pysznym jedzonkiem wracaliśmy do domku, Esio pokazał mi jakiś samochód. Taki, jaki chciałby kupić gdyby się zapożyczył. Ale tego nie zrobi i na razie będzie jakiś mniejszy (ford o ile dobrze mi się wydaje). I jeszcze dodał, że jego marzeniem jest terenowy samochód, i jak się kiedyś pobierzemy (???!!!???!!!???!!!???) to on mnie takim będzie woził. No, oczywiście na początku to będzie gazik z czasów wojny, ale z czasem... No, no, no... No ładnie, jakby powiedział Powolniak z „Co ludzie powiedzą”.

... a jak mi mąż zaczął o tym samochodzie mówić terenowym, że jego marzenie itd., to ja sobie pomyślałam, ze na Gwiazdkę kupię mu model do postawienia. Tylko problem w tym, że ja nie znam się zupełnie na tym, Esia wypytywać nie zacznę bo się domyśli czegoś – przecież w temacie aut to ja zupełny laik jestem. I mam dylemat czy terenowe auto wygląda wyłącznie jak jeep, czy też może jak wóz sportowo-rajdowy jakiś. Bo z gatunku tych ostatnich było to, które pokazywał mi na ulicy. Dla mnie terenówki to jeepy, wszystkie inne to po prostu samochody. Chłopaki czytający to, pomocy – pliz!!! Pomysł wydaje mi się dobry. Esio będzie wiedział, że go słucham, pomagam w realizacji marzeń (???) i, mam nadzieję, doceni inwencję. Czasu trochę jeszcze mam na znalezienie odpowiedniego cacuszka w odpowiedniej cenie.

Obejrzeliśmy „Kasię i Tomka”, zjedliśmy przyniesioną przez Esia pyszną mleczną czekoladę (bo przecież czekolada rozładowuje napięcie i ból, a jak mnie boli to to jest dobre lekarstwo) i moje ciastka węgierskie. Początkowo zarzekał się, że nic nie będzie jadł, że pizza mu wystarczy i czekolada. Ale jak zobaczył ciacho na talerzyku, jak mu kawałek włożyłam do buzi to oczka mu się zaświeciły: „to takie masz ciastka??? – „takie” – „pycha...”. jeszcze wcześniej mu brzuszek musiałam wymasować. Specjalnie z myślą o nim zostawiłam próbkę balsamu z jakiejś gazety. I był jak znalazł wczoraj. I tak sobie leżeliśmy... To znaczy on leżał, ja siedziałam i mu masowałam plecy (bo przecież mąż ciężko za biurkiem i przed komputerem pracuje i plecy go bolą), oglądaliśmy Kasię z Tomkiem, a potem poszliśmy spać. Wtuliłam się w te ciepłe, bezpieczne, przynoszące spokój ramiona i zasnęłam. Nad ranem chyba coś mi się śniło, albo mówić coś zaczęłam bo Moje Kochanie tylko mnie przytulił i powiedział „śpij misia, śpij”. I zasnęłam. Rano wstałam, zrobiłam mu kanapki, zaparzyłam kawę. On pił, jadł, ja siedziałam mu na kolanach. Zachwycał się pyszną kawą (Prima Niebieska – wystarczy wsypać do kubka/szklanki/filiżanki wodą zalać, mleka dodać i już) bo twierdził, ze jakoś ją pysznie zrobiłam (???), a potem zapytał kiedy się znowu spotkamy. Nie jak dotąd „odezwę się dziś, jutro i ustalimy co i jak”. Zapytał kiedy znowu się spotkamy. Zabrzmiało to trochę tak, jakbyśmy byli dwojgiem ludzie, którzy znają się krótko, a których do siebie coś ciągnie i którzy chcą się widywać czy jakoś tak. A nam przecież 7 miesięcy stuknęło. I jest genialnie. Coraz lepiej, czulej, cieplej.  I on chyba też to czuje... Mam nadzieję taką przynajmniej. Może mi się źle wydaje, ale taki jakiś większy przełom w sobotę nastąpił. Hm...

Nie wiem czy spotkamy się jutro, czy w piątek. Przyjechał jego kolega, z którym do Londynu w maju razem wyjeżdżali. Pewnie będą chcieli się spotkać, porozmawiać. Ja z Esiem też chcę porozmawiać, ale poczekam na swój czas. Dzisiaj nad ranem, kiedy patrzyłam jak śpi czułam jak moje usta bezgłośnie wypowiadają te słowa dwa. To już chyba coś... Mam nadzieję, że następnym razem dane mu będzie to usłyszeć.

I jedna rzecz mnie zastanawia od jakiegoś czasu. Pisałam nie raz o mojej koleżance P., która kiedyś tam powiedziała mi kilka niemiłych słów, wyjechała z chłopakiem do Niemiec i kontakt się w zasadzie urwał. Teraz kilka razy w tygodniu wysyła mi na komórkę sygnały, a jak piszę smsa „co tam?” to milczy. Nie wiem jak mam to interpretować.

... Pomyślałam, że pojadę dziś na cmentarz do Dziadka J. Zapalę świeczkę, pomyślę... W końcu jestem córką jego syna, a ten mieszka daleko. Potem zajęcia do 21:20, sen. Jutro kolejny dzień.

Jakoś to będzie, jakoś musi. Eh...

 

 

alexbluessy : :