Archiwum listopad 2004, strona 1


lis 23 2004 Przepis na ciepło rodzinno-świąteczne.
Komentarze: 5

W zasadzie ta notka jest trochę spóźniona bo popełniłam ją na granicy wczoraj i dzisiaj...

Na zegarku dokładnie za pięć minut północ. Nie mogę zasnąć, być może to wypita zbyt późno zbyt mocna kawa. Włączyłam Phila Collinsa – mam nastrój na jego spokojne ballady. Jeszcze raz przeżywam wyjazd Eśka do Anglii. To, jak wtedy się czułam, jakie miałam myśli, co chciałam zrobić kierowana Tęsknotą. Nie wiem czemu akurat teraz o tym myślę... Przecież to już za mną. A przede mną??? Tylko przyszłość, jeszcze lepsza – jak Esio pisał jeszcze z Londynu. Znowu płakałam kiedy tamten czas sobie przypomniałam. „Bo wtedy było mi źle, a teraz jest mi dobrze”. Takiego sms-a wysłałam mu któregoś dnia, a on mi jakiś czas potem powiedział: „pamiętam tego sms-a, bardzo ładny sms”.

W takie chwile, jak ta, chciałabym żeby ukołysały mnie czyjeś ramiona. Esia albo mojej Mamy. Innych nie chcę.

Mama...

... wczoraj (w zasadzie już przed wczoraj), kiedy byłam u Eśka Moje Kochanie pokłócił się z siostrą. O głupotę, o pokoje w domku, do którego jedziemy witać Nowy Rok. Ona się obruszyła, on coś powiedział. Mama bliźniaków się włączyła, każde z jej dzieci mówiło swoją rację. Nie mieszałam się, siedziałam i obserwowałam. Uśmiechałam się. To było takie rodzinne, matczyna troska, pokrzykiwanie i przekrzykiwanie się K. i S. Moja Mama w zasadzie nie brała się za rozejmy, kiedy kłóciłam się z Moim Bratem Kochanym.

Tylko czemu esiowa mama zapytała się mnie czy zależy mi na pokoju 2-osobowym??? W sumie to mi nie zależy (???) – przecież Esio i tak często jest u mnie i sobie przy nim zasypiam. Chcę się dobrze bawić, odpocząć, zapomnieć o problemach i nauczyć się jeździć na nartach. Bo Esio z siostrą nie mogli się właśnie o tą „dwójkę” dogadać, kto tam będzie w niej spał. Potem okazało się, że „dwójki” są trzy. Nie mniej i tak z „dwójek” zrobią się „trójki” bo jedzie nas 13 osób, a nie 10 jak jeszcze w niedzielę było zdeklarowanych. Czyli nocleg wyniesie nas 30 złotych z groszami. Schodzimy w dół...

... teraz Nelly Furtado prosi, żeby zgasić światło. W zasadzie to mogłabym teraz pokołysać się w rytm muzyki... Hm, tylko pod kołderką jest mi tak cieplutko. Błogo...

Pomyślałam o tym, co kojarzy mi się z moją rodziną. Tata – zatopiony w świecie wzorów, oderwany od rzeczywistości, nieobecny przez swoje wyjazdy i myślami też krążący wokół fizycznych teorii naukowiec. Mama – dbająca o dom, łagodząca spory... Mój Brat – po prostu P. I w końcu ja – zawsze mająca swoje zdanie, lubiąca postawić na swoim i czupurna, ale głównie wobec „swoich”. Ciekawe jak jest u nich na co dzień??? Przecież jak ja przyjeżdżam to na pewno coś się zmienia...

 ... z domu, po mamie, wyniosłam zamiłowanie do porządku (3 lata mieszkania z obcymi ludźmi trochę je zniwelowało, ale jak tylko znowu będę sama...), kuchnia to dla mnie centrum rodzinnego ciepła.

... I będę piec te pierniki z miodem, orzechami i polewą. Będę śpiewać „Last Christmas” i przez chwilę będzie mi rodzinnie. A żeby Wam też było, jeśli sobie pozwolicie na ten luksus to z okazji nadchodzących Świąt podaję Wam przepis na pierniki. Te, którymi będzie mi pachniało w całym domu, a może nawet klatce...

 

Pierniki mojej Mamy:

1 szklanka 1 szklanka miodu, 1 łyżka masła, 1 szklanka mleka, 3 całe jajka, 3 szklanki mąki, 1 łyżeczka sody, dwie torebki przyprawy do piernika.

Miód, cukier i mleko zagotować i ostudzić. Po ostudzeniu dodać mąkę, sodę, jajka, masło i wsypać przyprawę. Zmiksować. Do masy można dodać orzechów (dużo, dużo). Piec 40 minut. Aha! Do ciasta dodać trochę mocnego naparu kawy wtedy piernik będzie jeszcze bardziej pachnący i jeszcze bardziej piernikowy kolor będzie miał. A napar robi się tak: czubatą łyżkę stołową kawy rozpuszczalnej rozpuścić w 2-3 łyżkach wody, można dodać trochę naturalnego kakao.

To co??? Przyjemnego pieczenia, smacznego życzę. Poczujcie zapach świąt...

alexbluessy : :
lis 22 2004 Piernikowo.
Komentarze: 4

Moje banki, były i obecny, zasypują mnie korespondencją – przynajmniej one o mnie pamiętają. Szczególnie jeden przysyła mi kolejny sekretny kod pin. Ciekawe do czego mi ich tyle??? Już nawet ulotek reklamowych nie dostaję, ale nie narzekam, nie czekam też na żadną specjalną przesyłkę. Poza tym brak wiadomości to dobra wiadomość, nie???

Od rana siedzę z nosem w łacinie. Zadzwoniła koło południa koleżanka z grupy i zdecydowałyśmy, że jutro idziemy pisać zeszłotygodniową kartkówkę na której nas nie było i oprócz tego oczywiście jutrzejszą, na której już będziemy. Gramatykę nawet łapię, najgorszy jest ten ogrom słówek. Koszmar.

Poza tym pogoda. Wcale nauce nie sprzyja, a wręcz przeciwnie. Śnieg pada, i jak pada sam indywidualnie w swojej białej postaci to jest dobrze, nawet przyjemnie patrzeć przez okno. Gorzej jak zaczyna się topić z kolegą deszczem. Doprowadzili do tego, że musiałam z szafy wyciągnąć moje zimowo-górskie buty. No. Najchętniej to ubrałabym już moją małą, domową choinkę, upiekła pierniki, włączyła christmas songs i nic nie robiła. Niestety, jeszcze miesiąc.

Prezent dla Eśka wymyśliłam. W internetowym sklepie z tunningowymi akcesoriami znalazłam czerwone nakładki na pasy bezpieczeństwa i takąż samą nakładkę na kierownicę. Będą w sam raz do czerwonego zewnętrza esiowej fiesty, nie??? Mam nadzieję, że się ucieszy... Do tego dostanie pysznego piernika – całego dla siebie bo to łasuch z Eśka jest, i coś bardziej osobistego. Pomyślę jeszcze coś.

Rozmawiałam z Mamą wczoraj na temat mojego sylwestrowego wyjazdu. Okazało się, że gdzieś tam jest u nich mój czerwony kombinezon, czyli ekwipunek mam. Tylko zaniepokoiła się jak usłyszała, że autkiem do tych Głuchołaz zamierzamy śmignąć. Ale ją uspokoiłam i nawet się zdziwiłam, że tak łatwo mi to poszło.

Miałam dziś iść po wyniki cytologii do Pana Doktora, ale była straszna kolejka i nikogo w rejestracji, że wyszłam bez niczego. Na wizytę i tak jestem umówiona dopiero na początku grudnia i prawdopodobnie od razu zabieg się odbędzie. Chciałam tylko mieć te badania jak będę szła na konsultację do innego Pana Doktora. Pojadę po wyniki jutro, zarejestruję się, mam nadzieję, że w ciągu tygodnia uda mi się wszystko załatwić. Na pewno się uda, choć dziś trochę nos swędział mnie nie po tej stronie, po której powinien. No, przyznam, że kilka minut musiałam poświęcić jego lewemu płatkowi. Dobry znak.

... dobrze to będzie jak jutro Esio odbierze mnie z uczelni i szybciutko znajdziemy się w ciepłym domku i z kubkami gorącego mocnego kakao będziemy oglądać „Między słowami”. I jak tylko pomyślę, że jutro go zobaczę, że się przytulę i ciepło jego z zapachem nowego Adidasa poczuję to jakieś „coś się po mnie rozchodzi. I mam chciejstwo na pomarańcze od razu. (???)

Kiedy jechałam wczesnym popołudniem przez Wrocław jakieś dziewczyny (wracające najwidoczniej ze szkoły) rozprawiały dość głośno o swoich i swoich koleżanek kłopotach serduchowych. Uśmiechnęłam się lekko, bo w ich wieku ja nie miałam takich problemów, ale ja byłam inna. Nadal jestem. I zaraz przed oczami stanęła mi moja polonistka z liceum wzbudzająca w uczniach coś w rodzaju niepokoju, strachu prawie. Widziałam przed oczami wyraźnie jak na początku lekcji przesuwa długopisem wzdłuż listy, raz w dół raz  w górę, szukając ofiary „na ochotnika”. Ten specyficzny ruch jej długopisu przyprawiał mnie prawie o palpitacje serca. Na szczęście to już za mną. Teraz o palpitacje przyprawia mnie łacina. Wrrr...

Niedługo potem wracałam do domu. Stałam na przystanku i myślałam bardzo intensywnie o zbliżających się świętach, zapachu pierników i grającej wszędzie radosnej muzyce. Kiczowate, ale mi się podoba – szczególnie american christmas songs. I pomyślałam, że na weekend upiekę pierniki właśnie. Tak, żeby były na przedświąteczne próbowanie. Bo potem upiekę jeszcze raz. Jeden dla Esia do prezentu, drugi dla jego rodziców – coś na kształt prezentu, i jeden na naszą małą przed wigilijną Wigilię. Aż łza w oku mi się zakręciła, to będą dobre Święta. Śnieżne, spokojne i pachnące. Tylko, że Esio będzie ode mnie 600 kilometrów, a raczej ja od niego. Ale Sylwester wynagrodzi mam nadzieję. Będą pyszne te pierniki. Z miodem, orzechami i polewą czekoladową. Mmm...

alexbluessy : :
lis 21 2004 Kruszec.
Komentarze: 2

A więc postanowione. Sylwestra spędzę gdzieś w okolicy Głuchołaz ucząc się jeździć  na nartach. Nie zostałam zmuszona do tego wyjazdu, choć pierwotnie tak się czułam, dostałam wolną rękę w podjęciu decyzji. Chce jechać, potrzebuję jechać, muszę odpocząć od miejskiego zgiełku i huku mojego wnętrza. Choć na te trzy dni zapomnieć, że są problemy.

Nie mam własnego sprzętu z wyjątkiem jako takiego kombinezonu. Narty i buty będę miała pożyczone od znajomych Eśka. I jego będę miała przy sobie. Cały czas... Jego ciepło, czułość w oczach i dotyku. Już się nie mogę doczekać tego wyjazdu. Tylko żeby ktoś wiedział do jakiej miejscowości mamy jechać byłoby super. Bo na razie nie wiemy nic poza tym, że jedzie 10 osób, że za noclegi zapłacimy po 120 złotych, że domki są typu góralskiego – ogrzewane, z kuchnią i łazienką, trzy pokoje są 2-oosbowe, a jeden 4-osobowy. O bal czy coś w jego rodzaju musimy się sami zatroszczyć. Będzie dobrze...

... Esio kupił samochód. Używanego forda fiestę z kilkunastoletnim stażem, ale doskonale się prezentuje. Szczególnie z nowymi kołpakami, rura wydechową i odświeżaczem powietrza w środku. Czyli, że teraz powinnam mu chyba sprezentować na Gwiazdkę jakiś samochodowy gadżet, tylko nie wiem jaki za bardzo. Myślałam o odkurzaczu samochodowym, albo takim fajnym piesku, który kiwa głową w takt muzyki. Muszę pomyśleć, a może Wy macie jakieś sugestie, hm??? Bo on się tak cieszy tym autkiem, że aż miło popatrzeć, aż mu się oczy świecą. I nazywa je swoim porsche. To może kupić mu jakieś naklejki, żeby rzeczywiście było porsche, choć wątpię by z nich skorzystał. Trzeba będzie zmienić kierunek poszukiwań. Bo najlepiej żeby to było w rozsądnej cenie, żeby mu przypominało od kogo to dostał (czyli mnie) i nie może to być nic w rodzaju maskotki do powieszenia przy lusterku – nie przejdzie, już podpytywałam. Pomóżcie, pliz!!!

... i teraz Esio będzie po mnie na uczelnie podjeżdżał swoim ślicznym, czerwonym autkiem, a ja będę się cieszyć bo nie będę się tłuc zapchanymi tramwajami, a w domku cieplutkim będziemy dwa razy szybciej. Kupił je w czwartek, a wczoraj przewiózł mnie nim aż na stację Shella. Gdybym poszła tam pieszo to w obie strony obróciłabym szybciej niż samochodem, ale Esio chciał się pochwalić, tak bardzo cię cieszy, że nie mogłam mu odmówić. On żyje tym samochodem, tylko żeby nie przestał żyć mną... Hm, choć to raczej nie grozi. zwłaszcza, jak mnie wczoraj przywitał. Czekałam na niego z ciepłym obiadem bo wiedziałam, że przyjdzie głodny i zmęczony po całym dniu na uczelni, a przyjemniej będzie nam zjeść razem. A potem...

Potem nazwał mnie swoim złotem. I zapytał czy już mi mówił, że cieszy się, że mnie widzi. I powiedział, że tak mu dobrze bo ciepły obiad i ukochana czeka w domku... Domek to będzie jak się wprowadzi, a na razie o tym milczy. A ja też nie zaczynam tematu, choć w końcu chyba go poruszę. Ale wracając do meritum, platynką jeszcze nie jestem. Na razie złotem, tamta jest od złota droższa i chyba będę musiała poczekać żeby na awans zasłużyć. Jak myślicie, co mogę zrobić żeby zostać „platynką”???

Tak mi z nim dobrze. Miałam go wczoraj wieczorem, miałam w miarę spokojny sen bo Esio się trochę wiercił. Dziś też go miałam, pojechałam do niego na obiad. I jak najedzeni leżeliśmy przy sobie blisko to Moje Kochanie zasnął. Taka czułość mnie ogarnęła, kiedy mogłam leżeć przy nim, gładzić go po włosach i twarzy, patrzeć jak śpi...

Ja po prostu UWIELBIAM patrzeć jak on śpi. Jakiś spokój mnie wtedy ogarnia.

Zanim odwiózł mnie do domu wyszliśmy z jego siostrą do osiedlowej knajpki, wypiliśmy po soczku i już mieliśmy jechać, kiedy zadzwonił Esia telefon. To był jego kolega, bliski przyjaciel, z którym razem do Anglii jechali – G. I tenże kolega razem z Esiem pojechał mnie odwieźć, trochę się wkurzyłam, nie wiem jak Esio, ale ton jego komentarza był znaczący. Nie miałam nic przeciwko towarzystwu G., gdyby został w aucie kiedy już podjechaliśmy na moje osiedle. Ale on pod bramę poszedł razem ze mną i z Eśkiem... Wrrr... A ja Esiowi chciałam powiedzieć, że kocham go. A tak mogłam tylko napisać sms-a „Wiesz, cieszę się, że mnie tamtego dnia znalazłeś. Do wtorku. Będę na ciebie czekała. Buziaki mocne.”. Chyba zrozumie, prawda??? A powiem mu we wtorek.

Tymczasem jestem już trochę zmęczona. Co ja gadam, jakie trochę??? Potwornie jestem zmęczona. Śmierdzę papierosami i jest mi nie dobrze. Coś chyba zjeść musieliśmy bo Esio też mówił, że nie wyraźnie się czuję. W środę mam sprawdzian u doktor Z., we wtorek pierwsze zajęcia z fonetyki w nowej grupie i z nowym facetem i kartkówkę z łaciny, na którą tradycyjnie nic nie umiem, a do napisania jeszcze dwie zaległe – tą do poprawienia i tą, na którą nie poszłam. Eh... A jutro jeszcze muszę iść na konsultację do innego Pana Doktora, i w końcu odebrać wyniki od mojego prowadzącego. I receptę wziąć na Witaminki, tak na wszelki wypadek. A poza tym to chyba wszystko w porządku, tak myślę. Choć czasem boję się tak myśleć.

A na koniec to Wam powiem, że Esio mnie dziś bardzo zaskoczył. Aż się zdziwiłam i nie jest to objaw mojej próżności, mam nadzieję że nie jest. Okazało się, że wczoraj o mnie Esio mówił na jakimś seminarium przed setką osób. Bo każdy miał wyjść na środek, przedstawić się i coś o sobie powiedzieć. I Mój Mężczyzna poszedł jako pierwszy, powiedział o swoich planach zawodowych, o tym co chce po studiach robić, jak się realizować. A prowadzący zapytał się go o marzenia. Esio mówi, że powiedział, ze rodzina to dopiero za 2 – 3 lata, że póki co skupia się na pracy. To tamten pyta się o dziewczynę, a Esiek odpowiada mu tak: „już mam. Młodą, śliczną i mądrą”. To tamten mu życzył powodzenia. I jak tu Esia nie kochać, co???

 

„Bo ja się tak boję, że coś się stanie i ja się obudzę, i dowiem się, że ten sen miał ktoś zupełnie inny. Myślisz, że wszyscy w takim stanie się ciągle boją? Tego, że wieczność może skończyć się pojutrze, po Teleexpresie albo nawet jutro rano?”

 

Głupia babo, przestań się bać!!!

alexbluessy : :
lis 19 2004 Dziewczynka z mysimi ogonkami.
Komentarze: 3

Jestem wstrętnym leserem. Nie poszłam na wykład z historii Rosji i ze wstępu do literaturoznawstwa. Gdybym w ogóle nie pojawiła się w okolicach Instytutu byłoby okej – let’s say. Ale ja tam poszłam, co więcej weszłam do środka. Musiałam odbić notatki z wtorkowej łaciny, na którą też nie poszłam. Leseruję sobie... We wtorek nie poszłam na fonetykę, a ponieważ na nią nie poszłam to nie poszłam też na łacinę. Tylko Esia mogłam w zasadzie powiadomić to nie czekałby pod uczelnią tylko jakoś wcześniej byśmy się umówili.

... kiedy postanowiłyśmy z koleżanką, ze nie idziemy to poszłyśmy do niej. Trochę pogadałyśmy i wyszłyśmy co by Eśka na przystanku spotkać, ale on był szybszy. Przyjechał wcześniejszym i już poszedł pod uczelnię na ławeczkę, a my stałyśmy „przez kilka autobusów” na ulicy Wiśniowej. Nawet jak szłyśmy na ten przystanek coś do Esia podobnego mi mignęło po drugiej stronie ulicy, ale miało czapkę (a stroni od nich – tak mi się wydawało), a poza tym na oko trochę za wysokie to było. Więc nie krzyczałam. W końcu się znaleźliśmy i poszliśmy kupować, a najpierw oglądać i wybierać, Esiowi zimową kurtkę.

... ale zdaje się, że znowu od tematu odbiegłam. Tak więc postanowiłam podarować sobie wykłady na których i tak bym zasypiała, szczególnie na tym z literatury. Z większym pożytkiem przeczytam tematy w domku. Pojechałam tylko po tą łacinę nieszczęsną. Po drodze kupiłam Fervex i dwie pomarańcze. Pierwsze na wszelki wypadek, a drugie bo straszną ochotę na pomarańcze mam. Teraz poczytam o dziejach Rosji, potem poćwiczę fonetykę, pomyślę nad trasą wycieczki po Mazowszu bo jeszcze ona nade mną wisi, a potem wypiję tą resztkę wina, którą mam w lodówce, a której z Esiem nie wypiliśmy.

Wieczór pod znakiem różowej Sofii, rytmów wspomnień ogrzewanych świeczką, i zapewne muzyki Kenny’ego G. Może wyciągnę slajdy i przeniosę się na chwilę w bezproblemowe dzieciństwo??? To wcale nie taki głupi pomysł...

Z Eśkiem nie wiem czy się dziś zobaczę. Pewnie wpadnie dopiero jutro po zajęciach. Może to i lepiej??? Bo jeszcze się we mnie gotuje, najchętniej bym się posprzeczała i jakoś oczyściła atmosferę. Choć dla niego problemu nie ma, zadzwonił dziś rano i powiedział, ze jeden nocleg nam wypadnie więc zapłacimy tylko po 120 złotych. Do tego jedzenie i inne szmery bajery. Imprezę możemy sobie zorganizować w domku sami. Czyli, ze mam siedzieć i pić??? Zapytałam go o to, a on ta no, że nikt siedzieć i pić nie będzie. No ciekawe... Z jednej strony pojechałabym chętnie bo wiem, że zajefajnie może być. Z drugiej strony sama nie wiem... Bo tamtym to o narty chodzi, mi nie bo nie jeżdżę. To ma być pierwszy (i oby nie ostatni) mój Sylwester jako dziewczyny Eśka, będąc z nim weszłam w coś w rodzaju zamkniętej enklawy mającej swoje przyzwyczajenia, utarte „tradycje”. Znają się od kilku(nastu) lat, ja jestem nowa i do tego z „zewnątrz”. Albo się dostosuję, albo nie będę akceptowana. Wiem, ze teraz to pierdolę i przesadzam, ale tak się czuję. Mogę się postawić (i na to mam ochotę i wprawę w tym też mam), a mogę też się dostosować. Obawiam się, ze gdybym wybrała pierwszą opcję to reszta grupy (przyjaciele Mojego Chłopaka) patrzyliby na mnie spode łba, byliby wkurzeni i uważali, ze im Eśka zabieram. Nie wiem co mam robić, co powinnam. Jak mówię, mam ochotę na ten wyjazd (można zrobić kulig, ognisko, sztuczne ognie palić itp. Może być fajna zabawa), ale nie podoba mi się „odgórne” ustalenie. Że ja niby nie mam prawa do własnego zdania??? A jak zaczynam mówić to zostaję zbywana jakimiś błahostkami, pokłócić się ze mną też nie da bo „mam w oczach czystą dobroć”. Wrrr...

A dziś rano zadzwonił i powtórzył to, co już wczoraj wiedziałam. a ja mu powiedziałam, że ciągle liczę na imprezę w Rzeczce, gdzie mam spanie i bal i jedzenie w cenie. Wolałabym za to zapłacić 250 złotych, przynajmniej bym się pobawiła. Ale od niego ze znajomych nikt by nie pojechał i bylibyśmy tam sami, tym samym wyraźnie dał do zrozumienia, że on chce do tych Głuchołazów jechać z przyjaciółmi. Z jego przyjaciółmi bo moimi (jeszcze) nie. O ile kiedykolwiek...

Chyba stanę okoniem. Coraz bardziej mam na to ochotę. Bo najbardziej wkurzył mnie fakt ustalania za moimi plecami.

Nie żałuję, że się urwałam. Też mi się coś z życia należy. Śnieg rozdeptany z deszczem za oknem, porywająca muzyka w głośnikach i kołaczące się myśli w głowie. Przed chwilą był kolejny pomyłkowy telefon do firmy zajmującej się biurowym oprogramowaniem. Wkurzające jest coś takiego to z moim współlokatorem M. wpadliśmy na pomysł, że będziemy podawać się za egzekutora długów bo rzekomo firma miała zbankrutować, a  zobowiązania przejęła inna jednostka. I  podać numer do zakładu pogrzebowego albo szpitala psychiatrycznego, które by miały być rzeczoną jednostką. Tylko wszyscy musielibyśmy nauczyć się mówić beznamiętnie matowym głosem. To byłoby coś... Jakaś rozrywka. Eh...

Teraz czeka mnie przerobienie dwóch, w porywach do trzech, tematów z historii, poćwiczenie akcentów, a potem wyciągnę z pawlacza pudła ze slajdami, z lodówki wyjmę resztę wina, zapalę sieczkę, na brzuchu położę termoforek – czerwone serduszko (kupiony za 4,95 zł. W sklepie Allerloi na Świdnickiej) i będę sobie przeżywać raz jeszcze święta u dziadków, spacery z Rodzicami i tym podobne. I jakaś tęsknota mnie za tymi beztroskimi latami chwyci, i znowu zapragnę znaleźć się w bezpiecznym, ciepłym domu dziadków na skraju Puszczy Kampinoskiej, za jego przyjaznymi, zachęcającymi i widzianymi tylko z drogi światłami. Zapragnę znowu stać się choć na chwilę tą małą Olusią z mysimi ogonkami, która latem bawi się w ogródku albo kąpie w jeziorze, a jesienią (już we Wrocławiu) karmi z rodzicami wiewiórki w parku. Która płacze bo nie chce chodzić do przedszkola, choć piętro wyżej w starszej grupie pracuje jej mama i w placówce oświatowej spędza od 3 do 4 godzin dziennie tylko. Gdzie się podziała tamta dziewczynka??? Co się stało z jej marzeniami???

 

Musiała dorosnąć.

alexbluessy : :
lis 18 2004 Jaskółka.
Komentarze: 5

Tak, jak jedna jaskółka nie czyni wiosny, tak nie umiem teraz powiedzieć czy z tej notki wyniknie dalsze moje pisanie. Mam nastrój na wygadanie się, muszę, dużo we mnie siedzi.

Wróciłam z zajęć i jakoś mi się dziwnie zrobiło. No, żeby być szczerym to dziwnie mi jest od rana tyle, że wcześniej to jakoś mniej do mnie docierało. Bo jak Esio wychodzi ode mnie o 7:30 rano to dopada mnie coś w rodzaju nostalgicznej tęsknoty i chciejstwa, żeby wrócił. Nie koniecznie w tej samej chwili, ale wieczorem, po południu, tylko niech wróci. Przyznajmy otwarcie: jestem uzależnioną kobietą. Najcieplej i najbezpieczniej mi jest kiedy wiem, że on jest blisko. Bo kiedy go nie ma to momentami czuję się tak, jak wtedy, kiedy był w Londynie. A przecież mam go prawie na wyciągnięcie ręki, po drugiej stronie miasta zaledwie. To czemu chce mi się płakać??? Bo tak bardzo chcę się przytulić... Poczuć ciepło, wypłakać z siebie cały zgiełk dnia. A tylko mój komputer chce mnie słuchać. E. pracuje i nie mamy jak się spotkać, a przyznam, że chyba z nią chciałabym najbardziej pogadać. P. znowu puszcza sygnały, poza tym nie dając żadnego znaku. Muszę wygospodarować czas i jakoś z E. się umówić nawet na krótki spacer.

Esio...

Mam trochę wina w lodówce, mogłabym je wypić w blasku świec, przy muzyce, w rytmach wspomnień. Ale poczekam z tym na Mojego Mężczyznę. Na samą myśl przez ciało przebiegają mi kosmatki. Szczególnie na wspomnienie ostatnich dni (ich końcówek głównie)...

A poza tym to kocham kiedy coś jest ustalane beze mnie, a mnie dotyczy bezpośrednio. Bo oto od 7:30 rano Esiek nie dawał znaku życia, a tu nagle chwilę temu dostaję krótką wiadomość tekstową, że Sylwestra spędzimy w Głuchołazach bo „mamy” 10-osobowy domek. Do niedzieli trzeba zapłacić zaliczkę, ale to mi jeszcze powie ile dokładnie i wyraził wspaniałomyślnie nadzieję, że mi „odgórne” ustalenia odpowiadają. Zaraz odpisałam, że kocham wręcz jak ktoś za mnie ustala sprawy, szczególnie takie, gdzie w grę wchodzą pieniądze. I się dowiedziałam, że 160 złotych zapłacę za same noclegi. Na cholerę mi taki wyjazd, do tego żarcie, jakaś impreza bo głupi ten, który myśli, że Nowy Rok będę witać siedząc w 10-osobowym domku i pijąc. Niech sobie jadą na te swoje narty jeśli chcą, ja nie jeżdżę to na stokach mi specjalnie nie zależy. Bo mieliśmy imprezę w fajnym ośrodku razem z noclegami, bez żarcia ale przynajmniej bal był cenie (trzeba było zrezygnować bo stoki za daleko, wrrr...), a tu nic. Samo spanie. A ja się pytam czy ja jadę żeby się bawić czy żeby spać??? Bo wydaje mi się, że jeśli za nocleg mam wybulić 40 złotych to grzech będzie z łóżka wychodzić. Normalnie mnie coś trzepie... Ja zostanę w takim razie we Wrocławiu. Otworzę butelkę wina, popiję butelką szampana i zapiję butelką wódki. Też będę miała picie w pokoju, a o ile tańsze, prawda???

I jak odpisałam, że chciałabym wiedzieć za co płacę itd. to Esio zadzwonił do mnie, ale pech chciał, że wyłączył mi się telefon (ostatnio tak się dziwnie i wkurzająco dla mnie dzieje i nie wiem czy to wina sieci czy czego...), nagrał mi się na pocztę i stwierdził, że specjalnie nie odbieram. Akurat specjalnie... A w tle jakaś muzyka leciała to pożyczyłam fajnej imprezy, szkoda  ze nikt mi nie powiedział, ze coś się odbywa. Nie, wróć. Inaczej. Nie chodzi mi o to, ze sobie wyszedł gdzieś, po prostu jak dzwoni to mógłby dzwonić z jakiegoś cichszego miejsca, niechby nawet do toalety wyszedł. Ale nie, bo po co, nie??? Noc to ja dziś mam z głowy, mówię Wam.

... będę z nim musiała poważnie pogadać. O sylwestrowym wyjeździe, i o tym jak się czuję kiedy on rano ode mnie wychodzi. Może za często u mnie nocuje??? Czasem mam wrażenie jakby do hotelu przychodził – najeść się, przespać, „pobawić z panienką” i iść rano sobie. Mówię hotel, żeby nie powiedzieć gorzej. Czyli widzicie, że ten nieskalany Esio ma też rysy. Faceci... a my kobiety się dla nich poświęcamy. Gotujemy, prasujemy, sprzątamy, chcemy im się podobać, a oni tego nie widzą. No, nie do końca – Esio jeszcze zauważa, przynajmniej ten ostatni punkt.

... rany, ale jestem wkurzona. Aż się wszystko gotuje w moim środku i paruje. Nos znowu miał rację... Cholera jasna!!! Nie dość, że chłopaki robią mi syf w mieszkaniu bo nie poczuwają się do obowiązku sprzątania. Pewnie, bo po co skoro to nie ich, prawda??? Ale do kurwy nędzy moje i ja żądam żeby czysto było. Jutro sobie z nimi porozmawiam, dziś lepiej nie bo mam taki wojowniczy nastrój, ze jeszcze bym ich pobiła. I, o dziwo, nie mam PMS-a.

... a mąż już dzwonić nie próbuje. No jasne, ma rację, przecież wszystko ustalone i postanowione, że jedziemy tylko kasę trzeba mieć. On sobie siedzi za biurkiem i w miesiąc zarabia tyle, ile moja Mama po 20-tu latach pracy, wrrr... Ma pieniądze, to niech ma. Ja nie mam i jakoś żyję jak widać. Mam siłę by walczyć i tańczyć. Pieniądze szczęścia nie dają, nie muszę ich mieć dużo żeby się cieszyć życiem. Poza tym ich nigdy nie ma, kiedy są potrzebne, a jednocześnie zawsze kasa daje się jakoś skombinować. Nad tym Sylwestrem to muszę pomyśleć...

Bo rozdarta jestem, jak ta sosna u Żeromskiego.

I tylko zastanawiam się dlaczego jedyną rzeczą na jaką mam teraz ochotę to przytulić się do ciepłych pleców Eśka i zasnąć...

alexbluessy : :