Archiwum lipiec 2004, strona 1


lip 27 2004 Ja wam pokażę...
Komentarze: 2

Obudził mnie potworny ból w górnych okolicach nogi. Przestraszyłam się, ze to może być przepuklina. Każdy, nawet najmniejszy ruch powodował napięcie mięśni, ich skurcz i straszny ból. Po jakimś czasie pomyślałam, że to może skutek wczorajszego spaceru i że trzeba to rozchodzić. Rozchodzić – łatwo powiedzieć, chyba drobić kroczki jak gejsza albo kuleć. A ja dzisiaj miałam tyle do załatwienia. Odbiór wyników krwi, chirurg, agencja reklamowa i zaniesienie papierów do biura podróży. Na tramwajowe bilety nie bardzo uśmiechało mi się wydawać pieniądze. W końcu zdecydowałam się zaryzykować i wybrałam „rozchodzenie” bólu. Nawet nie było tak źle.

 

Najpierw zdecydowałam się iść do Rynku i dowiedzieć się co jest grane, czemu nie dzwonią. Dziewczyna, która tam pracuje, po usłyszeniu tego, co jej powiedziałam, a nie byłam wcale miła – tyle, że spokojna, wyglądała na lekko przestraszoną. Obiecała, że jutro ktoś się ze mną skontaktuje z szefostwa. Powiedziałam, że w każdej chwili mogę iść do „GW”. Jeśli jutro nie zadzwonią to idę naprawdę. Jakaś bardziej lekka stamtąd wyszłam. Energię wewnętrzną znowu poczułam, pomyślałam, że każdego dnia wstaje słońce, nie ma nic ten, kto nie próbuje/ryzykuje. Tanecznym krokiem dotarłam do domu. Po wyniki postanowiłam iść po południu, i tak w okolicach 15 mam być w biurze podróży, a to jest w tą samą stronę. Upiekę dwie pieczenie.

 

Jeśli nie liczyć bólu w nodze to wstałam w dobrym humorze. Zrobiłam kawę, zasiadłam przed komputerem. Przez chwilę kilkałam z wirtualnym Znajomym. Lubię człowieka, ale momentami działa mnie drażniąco-irytująco. Smutną ma chłopak naturę, w porządku, każdy jest inny. Ale czasem mam wrażenie, ze to pozór, jakaś maska, mur, rodzaj ucieczki. Indywidualizm??? Też. Ale raczej na pokaz. Tak mi się wydaje, takie jest moje zdanie. Sztuczne raje, egzaltacje, ucieczka w smutek. Ja bym chyba nie potrafiła tak cały czas się smucić. Ale są ludzie i ludzie, prawda???

 

Ten Znajomy wysyła mi od czasu do czasu piosenki na mp3. Bardzo fajne, nastrojowo-zmysłowe klimaty. Na kolacje ze świecami, winem i takimi różnymi bajerami, a przede wszystkim  z Esiem będzie jak znalazł. Tylko zastanawia mnie jedno. Dlaczego on to robi??? Już kiedyś, ktoś inny robił coś podobnego, nie najlepiej się skończyło. Teraz to już nie ma żadnego znaczenia, zostały tylko piosenki na dysku komputera. Czasem jakaś zbłąkana myśl zawita do głowy, odganiam ją szybko bo powoduje u mnie irytację. Jestem szczęśliwa, a będę jeszcze bardziej (za 31 dni). Nie chcę psuć sobie humoru powrotami do czegoś, co było very strange.  Nie, zdecydowanie nie lubię pozowania, smucenia się na pokaz, szczególnego rodzaju użalania się nad sobą. To jest wampiryzm energetyczny, zabija w słuchaczu życiodajne soki, a przynajmniej dobry nastrój i energię. Znam kilka takich osób, użalają się, że nie jest dobrze, że ciągle im coś nie wychodzi, nie mają szczęścia i tak dalej, ale jednocześnie nie robią nic żeby to zmienić. Poddają się po pierwszej próbie zmian, albo rzucają się, zachłystują jakimś pomysłem, żeby po chwili znowu pogrążyć się w swoim marazmie i degrengoladzie. Nie lubię takich ludzi, źle na mnie działają. Dobrze, że nie mam z nimi częstego kontaktu. Sztuczne egzaltacje też nie są dla mnie, mimo, że sama jestem trochę egzaltowana o czym bardzo dobrze wiem. A jeszcze na moment wracając do tych piosenek, wysyłanych przez Znajomego. Niektóre są bardzo... wymowne, chyba można tak powiedzieć. Tytuły, klimat mówią same za siebie. Gdym chłopaka nie znała pomyślałabym, że on jest zazdrosny o Esia. No, a ja Esia kocham... Coraz częściej i mocniej zdaję sobie z tego sprawę. Dzisiaj też, kiedy wracałam do domu uśmiechałam się do siebie, coś tam pod nosem nuciłam i myślałam, jak to będzie fajnie kiedy on już w końcu wróci. Jeszcze 31 dni... Malutko.

 

Zaraz będę śmigać do szpitala na Ołbińską. Zanosi się na deszcz, ale co tam – wezmę parasol, nie zmoknę. Zaśpiewam „I’m singin and  dancin’ in the rain” I będę happy… Jak często ostatnimi czasy zresztą.

 

……………………………………….

 

Wróciłam i nie zmokłam (bo nie padało). Spacer I załatwienie wszystkiego, co do załatwienia miałam zajęło mi 2 godziny. Dokładnie i z zegarkiem w ręku. Moje lekko podwyższone stężenie glukozy wskazuje na to, że pozostaję w stanie stresu. Ponieważ w biurze podróży miałam być miedzy 15 – 17, trochę czasu mi zostało. Postanowiłam skorzystać z okazji i odwiedzić chirurga. Znalazłam odpowiedni oddział, nawet zakupiłam specjalne foliowe kapciuszki żeby być na niego wpuszczoną. Wydałam na nie całą okrągłą złotówkę, naczekałam się na przyjęcie ponad pół godziny. I co??? wszystko po to, żeby dowiedzieć się, ze trafiłam w złe miejsce. Nie będę zbadana na oddziale chirurgicznym szpitala MSWiA, ale w ich Poliklinice na Grabiszyńskiej. Super. Pocieszyłam się tym, że może jednak nie jest mi nic poważnego bo od soboty nie mam objawów podejrzewanej przez mamę choroby. Great. Trochę się jednak wkurzyłam tym, że się naczekałam, nawdychałam szpitalnych zapachów, a lekarka odesłała mnie z kwitkiem. Cóż. Mówi się trudno i żyje się dalej.

 

Nie straciłam jednak dobrego humoru i pełna werwy poszłam kawałek dalej zanieść dokumenty do biura. I tu spotkała mnie niespodzianka. Właścicielka miała akurat trochę czasu i od razu przejrzała moje papiery. Na zakończenie spytała „pani Olu, kiedy może pani zacząć?”. Ja jej na to, ze w każdej chwili. To ona dała mi katalog i na jutro kazała nauczyć się na pamięć oferty dotyczącej Bułgarii i Chorwacji. Mam się stawić i przedstawić ofertę jednej z pracownic, jeśli ta stwierdzi, ze się nadaję być może będę miała umowę. Wolę chuchać na zimne, nie cieszę się jeszcze zbytnio bo nawet jeśli zaprezentuję się dobrze, to nie mam pewności jak to będzie, kiedy właścicielka się dowie, ze mam studia wieczorowe. Nie chwalę więc dnia przed zachodem. Inna rzecz, że ta praca może być na przykład tylko na jakiś czas. Na zastępstwo, albo do końca sezonu kiedy jest największy ruch. Zastanawiam się, choć to nie ma większego znaczenia, czy to, ze mam jutro przyjść było spowodowane nazwiskiem dyrektorki mojej szkoły turystycznej, skąd przychodzą ludzie na praktyki do tego biura właśnie czy ocenami i innymi załącznikami do CV. Ale jak mówiłam, w tej chwili nie ma to większego znaczenia. Trzymajcie jutro kciuki.

 

Wobec tego, że tak z zaskoczenia mnie wzięła właścicielka musiałam poprzestawiać sobie jutrzejszy plan dnia. Odwołanie idę zanieść z samego rana, potem wracam na chwilę do domu i biegnę na „egzamin”. I tylko mam nadzieję, że jakby co, to nie każą mi zaczynać z biegu już jutro.

 

Wracając, idąc w tamtą stronę zresztą też, do domu myślałam o Esiu. Chciejstwa się odezwały. W mojej główce zaczęły pojawiać się wizje  pobytu na zielonej trawce u mojej babci. I było mi słodko, ciepło, bezpiecznie, zielono i jeszcze tak, i jeszcze owak. Niestety, odgłosy miasta skutecznie przywołały mnie do porządku. Ale ten zapach... Już niedługo będzie mój, tylko mój. Jeszcze tylko 31 dni.

 

 

alexbluessy : :
lip 26 2004 Opętana chciejstwami.
Komentarze: 2

Jestem opętana chciejstwami. Chodzą za mną, są ze mną zawsze i muszę przyznać, że nie raz utrudniają życie, narażając mnie niekiedy na niebezpieczeństwo. Chciejstwa. Od niedawna mieszkańcy mojej głowy. Chciejstwa dotyczą przede wszystkim (jeśli nie wyłącznie) osoby Esia i tego, co z nią związane. Chciejstwa powodują, że gdzie nie spojrzę widzę Eśka. Smaki, zapachy, kolory, wszystko związane z Esiem. Zwariowałam zupełnie.

 

W mojej głowie chciejstwa tworzą kolejne scenariusze wieczorów, spotkań... No, poprzestańmy na tym. Wystarczy, że nastawię bardziej nastrojową płytę a chciejstwa dają o sobie znać. O, moje kochane musicie jeszcze poczekać. Razem z tymi kilkoma godzinami, które zostały do północy musicie (a ja razem z wami) wytrzymać jeszcze 32 dni. To już maksimum, great. Nieraz aż się boję tych moich chciejstw. Nie powiem, że nie wywołują przyjemnego dreszczu i skurczu żołądka, ale z drugiej strony wywołane przez nie zagapienie/zamyślenie się może spowodować wpadnięcie pod samochód, albo jakiś inny wypadek. Nie mogę pozwolić aby chciejstwa do końca mnie opanowały. Wystarczy, że już zagnieździły się na dobre i co chwilę nowe rzeczy podszeptują. Oj chciejstwa, chciejstwa...

 

Wczoraj wieczorem wróciła z weekendu w domu moja wakacyjna współlokatorka M. i wyciągnęła mnie na spacer wzdłuż Odry. Dobrze nam to zrobiło, wracając wpadłyśmy na genialny pomysł zrobienia we wrześniu grilla. Coś w rodzaju powitalnej imprezy dla Esia i chłopaka M., który też wyjechał za granicę. Przy okazji będzie pretekst żeby „zeswatać” Ł. z koleżanką M.  Po kolacji obejrzałyśmy jeszcze „Piano bar” . Film długi, utrzymany trochę w konwencji snu, z muzyką Patricii Kaas, której teraz słucham na okrągło. I tak mnie nastraja... rewelacyjnie po prostu.

Wczorajszy spacer mnie rozochocił i dzisiaj zrobiłam jakieś 10 kilometrów, już sama bo M. pojechała do pracy. Rano potuptałam na pobranie krwi (oddać krew w słusznej sprawie co 2 miesiące mogę, nie ma problemu, ale tak bez sensu to nie lubię), może w końcu dowiem się co mi jest. Ze śladem w żyle (rzuca się niestety w oczy) wróciłam do domu. Zjadłam jakieś tam śniadanie, wypiłam kubek kawy i próbowałam dodzwonić się do Polikliniki co by do jakiegoś chirurga na wizytę się umówić. Niestety, nie mogłam się połączyć. Trochę po 12 zdecydowałam się na wyjście na zakupy. W półtorej godziny doszłam do supermarketu, który od mojego osiedla znajduje się w odległości jakichś 7 kilometrów. Nie zwracałam uwagi na długość odcinka, jaki miałam przejść, po prostu szłam przed siebie. Z walkmanem w plecaku i Noviką w słuchawkach. Jakaś energia mnie rozpierała, znowu miałam ochotę wycałować każdego, kogo spotkałam. Nuciłam sobie pod nosem, obierałam coraz to nowe skróty (albo niekoniecznie), skręcałam w mniej uczęszczane uliczki. Dopiero chodząc po sklepowej hali (jakbym nie miała bliżej żadnych supermarketów) poczułam, że mam za sobą długi spacer. Ale było warto, jeszcze pewnie nie raz się tą trasą przejdę. Do domu jednak wróciłam już tramwajem, jadąc czułam się naprawdę zmęczona. Ale tyle pyszności mam w lodówce, było warto. Poza tym czekał na mnie e-mail od Esia, Moje Kochanie... W końcu włączyłam soundtrack z „Piano baru” i położyłam się z nogami do góry żeby żylaków nie prowokować. Obejrzałam „Ally McBeal”, chciejstwa znowu dały o sobie znać. Przyszła kuzynka oddać książkę, na chwilę tylko, a one podpowiadały „no mów o nim, mów, pochwal się. przecież jesteś szczęśliwa, zakochana, mów o nim, mów...”.

 

Oj Esiu, Esiu Mój Kochany...

 

I feel you in every stone In every leaf of every tree If ever grown I feel you in everything In every river that might flow In every seed you might have sown I feel you… In every vain In very beating of my heart Each breath I take I feel you anyway In every tear The time I shed In every word I’ve never said I feel you…

 

I feel him, I need him, I’m crazy about him.. Uśmiecham się do jego zdjęcia... Zwariowałam, teraz to wiem na pewno. Zwariowałam nagle, niespodziewanie, ale z sensem. Bo skoro życie jest snem to miłość jest jego śnieniem...  

 

Poza tym moja mama ma dziś imieniny, będę musiała jej jakąś e-kartkę wysłać. Postanowiłam, że nie powiem im kiedy przyjadę, zazgrzytam kluczem w zamku i zrobię niespodziankę. Ale będzie fajnie, zaskoczą się totalnie.

 

Patricia Kaas cudnie wprowadza w kołyszący nastrój, zaraz dam się porwać dźwiękom muzyki. Chciejstwa wywołują drżenie kolan i niespokojność myśli. Opętały mnie. Jestem zakładniczką moich chciejstw, których póki co nie mogę wypełnić. 

 

 

alexbluessy : :
lip 25 2004 Blues i krem czekoladowy.
Komentarze: 2

Od kiedy zaczęłam pisać bloga, czyli od grudnia 2003 roku wiele się zmieniło. Przede wszystkim ja się zmieniłam tak zewnętrznie, jak i wewnątrz. Nastąpiła rotacja wśród otaczających mnie osób - jedni zostali, inni odeszli; zmieniło się moje spojrzenie na świat, pogląd na życie, część planów też uległa zmianie. Jedno tylko pozostało niezmienne, kiedy jest mi źle, kiedy nękają mnie dziwne myśli i nastroje muszę się „wypisać”. Blogowanie nadal jest moją psychoterapią. Niezastąpioną jak dotąd.

 

I dzisiaj też. Siedziałam na balkonie, patrzyłam na niebieskie niebo i białe na nim puchowe chmury. W głośnikach Gary Moore wyśpiewywał i wygrywał swoje smutne bluesy. U sąsiadów szczekał pies, na dole ktoś jeździł na rowerze. Słońce przeszło już na drugą stronę i nie świeciło w oczy. Siedziałam, słuchałam bluesów i zajadałam krem czekoladowy (z tych co to ostatnio reklamują – jestem dzieckiem konsumpcjonizmu, jak kiedyś określiła mnie N.). Po głowie chodziły przyjemne myślątka, pojawiały się wizje „pewnych” wieczorów, które przyjdą niedługo mam nadzieję. I nagle jakoś tak dziwnie mi się zrobiło. Poczułam nieodpartą potrzebę wysłania Eśkowi smsa o treści powiadamiającej, że myślę, że tęsknię, ze czekam i że kocham. Nie wysłałam wiadomości przyznając rację mojemu znajomemu D., który zalecił nie pokazywać, ze bardzo mi zależy i tym podobne. Nie jest on pierwszą osobą, która „zaleca” rzecz podobną, ale słowo honoru, że kiedyś nie wytrzymam. Ile można się wstrzymywać z okazaniem tego, co w człowieku siedzi. Odsunęłam swoją śliczną bordową komóreczkę jak najdalej co bym czasem pokusie nie uległa i wróciłam do konsumowania kremu. Bluesy cudownie kołysały, nic tylko zapalić świece, wino otworzyć i się zatracić w tym kołysaniu. Już przed oczami miałam wizję kolacji z winem, ze świecami, bluesami i tym podobnymi bajerami, kiedy coś do mnie dotarło. Być może do końca zwariowałam, oszalałam (na czyimś punkcie chyba...), albo potwierdzają się moje przypuszczenia, że normalna nie jestem i od normy odbiegam. Kiedy tak sobie siedziałam z miseczką kremu czekoladowego (chemią napakowanego), wsłuchana w Gary’ego Moore’a stanęło mi przed oczami zdjęcie, które rano znalazłam w swojej skrzynce. Rzeczywiście, jak wcześniej pisałam, najpierw się przeraziłam, potem poczułam coś, czego nie umiałam sprecyzować. Teraz już wiem chyba co to było za uczucie. Widok wychudzonego Eśka roztkliwił mnie, sprawił, że miałam ochotę go przytulić i się do niego też. Na jedno wychodzi. Coś ścisnęło mnie za gardło, jakieś pożądanie się pojawiło. Zresztą zauważyłam, że im dłużej Eśka nie ma, tym bardziej jestem zakochana. Tak, zdecydowanie. A teraz jest mi niebiesko od bluesa, słodko od czekolady i ciężko/zamyślenie od czegoś. Tylko co to jest??? Myśli??? Pragnienia??? Chciejstwa??? A może wszystko razem...

 

Wracam na balkon. Zasłucham się w bluesach, zaczynam w „Dwóch tygodniach w innym mieście”, zamyślę się we wspomnieniach. I będzie mi...

 

alexbluessy : :
lip 25 2004 Uśpiona.
Komentarze: 1

Wczoraj wieczorem zadzwoniła N. Co prawda mieszka 2 piętra niżej i mogła przyjść po prostu, ale wolała zadzwonić z pytaniem czy nie mam ochoty obejrzeć filmu. Miałam. Kilka dni wcześniej pożyczyła ode mnie „Przekleństwa niewinności” Coppolii i ”Dom dusz”. Oba zakupiłam razem z jakimiś babskimi gazetami, których pewnie nawet nie przeczytałam, ale dla takich filmów czasem warto wydać pieniądze. Obejrzałyśmy „Dom dusz” – epicką opowieść z „nazwiskami” w rolach głównych. Nie będę ukrywać, że dla mnie najważniejsze było nazwisko Irons. Jeremy Irons. Facet nie jest najprzystojniejszy, ale słowo daję, że coś w sobie ma. Poza tym ten głęboki magnetyzujący głos i wyspiarski akcent. Typowy Anglik, „dla niego” mogę „Piano bar” oglądać nieskończoną liczbę razy. W „Domu dusz” co prawda mało przypominał siebie, ale... Pamiętam, że kiedyś na konwersacjach wymyślaliśmy obsadę do jakiegoś filmu, kiedy powiedziałam właśnie o Ironsie, B. bardzo się zdziwił. Ale mile się zdziwił, hehehe. Jeśli ktoś lubi epickie opowieści z klimatem to polecam „Dom dusz”. Maryl Streep i Glenn Close wyglądają jak nie z tego świata. Pierwsza jak topielica (z długimi rozpuszczonymi włosami i białej sukience, która wygląda jak halka, ale może ja się nie znam), druga jak zjawa (zawsze ubrana na czarno, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy była przerażająca). Nie będę ukrywać, ze w niektórych momentach nie wytrzymywałyśmy z N. i zaczynałyśmy się śmiać. Jej mama była oburzona, mówiła, ze to poważny film nie ma co się śmiać. Poważny, nie poważny, ale czasem bardzo przewidywalny. Więcej pisać nie będę na ten temat, jak ktoś ma ochotę to obejrzy.

 

Wróciłam od N. i zasiadłam przed komputerem. W zasadzie nie miałam nic do roboty, więc wróciłam na chwilę do początków mojego bloga. Wymiękłam w połowie grudnia. Za dużo tego, poza tym niektóre sprawy to zamknięte rozdziały i nie warto do nich wracać. Zresztą to już nie jest nawet kwestia tego czy warto czy nie, ale tego, że czasem powrót do pewnych spraw powoduje u mnie nagły przypływ irytacji. Nie lubię tego uczucia, więc nie będę go prowokować. Czasem coś samo wraca, ale skutecznie to odganiam od siebie. To przeszłość, to minęło, już nigdy nie wróci. I dobrze. Jak powiedział Esio, teraz jest już tylko przyszłość – jeszcze lepsza. I hope so. Kilka refleksji wyciągnęłam z tego powrotu do przeszłości. Wtedy wydawało mi się, ze piszę o cholernie ważnych sprawach. Teraz jak na to patrzę z perspektywy czasu tamte sprawy wydają mi się błahe i dziecinne, wtedy były cholernie ważne. Teraz znowu jestem pewnie strasznie monotematyczna, myślę, że za miesiąc to się powinno zmienić. Hehehe, jeśli nie będzie gorzej. Rany, już tylko miesiąc. Bardzo, bardzo się cieszę. Ale się boję...

 

Bo Esio zrobił mi surprise i jakimś cudem wysłał mi i swojej siostrze dwa swoje zdjęcia. Nie powiem, że się nie zaskoczyłam. Czy ten człowiek na fotce to Mój Esio??? Chudzina. Nie chciało mi się wierzyć, ze tak schudł, jednak miał rację. Wygląda jak ździebełko trawki. Hm, ciekawe czy gdybym zobaczyła go w „takim stanie” na ulicy to bym go poznała??? Może bym i poznała, ale pewnie bym się przeraziła. Zresztą przeraziłam się patrząc na to, co mi się na ekranie wyświetliło. Trzeba będzie Esia odkarmić i przywrócić do formy hehehe.

 

Obudziłam się nawet wyspana, około 8. O, przepraszam, kłamię. Obudziło mnie w okolicach 5 grające radio – od kiedy jestem sama w domku zasypiam z włączonym radiem, ja zasypiam, ono gra dalej aż mnie nie obudzi o jakiejś nieludzkiej porze. Wstaję, wyłączam je i śpię dalej. Zepsuty pilot nie pozwala mi na zdalne sterowanie moją wieżyczką CD. Szkoda, będę musiała coś z tym zrobić, ale pomyślę o tym jutro... albo kiedyś. Już w zupełnej ciszy, przerywanej oddalonym o kilkaset metrów szumem ulicy, zasnęłam. A kiedy się obudziłam to znowu ogarnęło mnie to uczucie żalu, że jestem sama. Bo tak fajnie byłoby przytulić się do ciepłego ciała mężczyzny... Ekhm, resztę zachowam to dla siebie. W końcu wstałam, wypiłam kawkę jak zwykle i uruchomiłam zabaweczkę. W skrzynce czekała na mnie niepodziewanka w postaci fotek od Esia, taki widok od samego rana???!!! Brrr.... hehehe. Mam mu powiedzieć, że się przestraszyłam, prawie nie poznałam czy coś, jak myślicie??? Ponieważ ciągle, i przez parę najbliższych godzin chyba tak będzie, pozostaję sama ze sobą w moich 3 pokojach nie przebierałam się zostając w za dużej niebieskiej podkoszulce, w której w okresie letnim śpię. Koszulka jest nietypowa, z napisem „Ciszej. Wrocławskie Dni Walki z Hałasem”. Mama ją kiedyś przyniosła z jakiejś akcji typu „dobry słuch”. Włączyłam „Pozytywne” Ha-Dwa-O i już tak siedzę przed monitorem drugą godzinę. Nie wiem, gdzie ten czas zniknął. Płytę zamieniłam na Grammatika, zjadłam ostatni jogurt. Chyba powinnam wybrać się na jakieś większe zakupy. Ale może załatwię to we wtorek. A może dzisiaj pójdę wałami do Leclerca??? Taki niedzielny spacer dobrze mi zrobi. Ale to jeszcze nie teraz, na razie sporządzę listę zakupów, ale z góry wiem, że zawartość torby wspólnego z nią niewiele będzie miała.

 

Zadzwoniła przed chwilą moja babcia, matka mojego ojca, zapraszając mnie na wieś do cioci (swojej córki, siostry taty). Nie mogę niestety na razie jechać, a może trochę stety... (???). Jak na babcię rozmawiałyśmy dosyć długo, powiedziała, że mam się moim schorzeniem (kilka dni temu odkrytym) nie przejmować. Rozmawiając z babcią zerkałam w lustro, telefon stoi akurat w jego okolicach to korzystałam z okazji. To, co zobaczyłam przeraziło mnie. Ta po drugiej stronie chudzina to ja??? Koszmar, anoreksja postępująca. Spodnie lubię z podniesioną talią nosić, ale w tym monecie mogłyby z powodzeniem udawać biodrówki, a i tak byłyby za luźne. To samo z koszulkami, topami i tym podobnymi. Niedługo wszystko będzie ze mnie spadać, coś trzeba z tym zrobić bo tak dalej być nie może. A przynajmniej nie powinno. Najlepsze jest to, że dotąd wcale nie zauważyłam abym jakoś specjalnie straciła na wadze. Może dlatego, że ja się nie ważę po prostu. A teraz – 6 kilo niedowagi. Fajnie. Kiedy te kilogramy znikły, nie mam pojęcia. Możecie się śmiać, ale ja jestem przerażona swoim wyglądem.

 

Niedowierzając własnym oczom poskakałam trochę przed tym lustrem do hiphopowych rytmów. WWO, Grammatik, PWRD, Fu i KSCH oczywiście. Dzisiejsza pogoda nastraja do słuchania tego typu muzyki, a ze dawno nie wracałam do tych płyt robię to z przyjemnością. Hm, po takim poranku przez resztę dnia będę podśpiewywać i poruszać się w rytmach hip hopu. Już tak mam, jak rano coś usłyszę to potem do wieczora mnie się to trzyma. Great. Oprócz tego przez te gpdziny, które pozostały do poniedziałku, a przynajmniej do mojego pójścia spać, będę chodzić jak uśpiona. Mówiłam, że po przebudzeniu miałam myśli na... ekhm.. temat męskiego ciała... No, to teraz przez cały dzień takie myślątka będą mi towarzyszyły. Ale myśleć o Esiu (i jego ciele) to   sama przyjemność. Nawet nabyta chudość (się ją zlikwiduje z czasem) nic mu nie odjęła z przystojności. Mmmm... już się rozmarzyłam... (Pozostanę uśpiona na 33 dni jeszcze hehehe)

 

alexbluessy : :
lip 24 2004 One chodzą parami.
Komentarze: 0

Rekcja łańcuchowa. Jeden problem albo pociąga za sobą następny, albo prawdą jest, że kłopoty chodzą parami. Nigdy specjalnie nie wierzyłam w takie „prawdy życiowe”, ale chyba zmienię swoje myślenie. Kilka dni temu pisałam, że to wszystko nie tak miało być. Już pogodziłam się z myślą, że Esio daleko, że studia, że ząb. Ale wczoraj okazało się, że to jeszcze nie koniec zmartwień. Moja mama stwierdziła (w żartach), ze mają ze mną urwanie głowy. Ja natomiast twierdzę, ze jestem elementem wybrakowanym. Moi rodzice, kiedy dowiedzieli się wczoraj co mi jest, czy raczej co zauważyłam kazali mi natychmiast iść do lekarza. Nie będę się zagłębiać w opis schorzenia, bo po pierwsze nie ma to za bardzo sensu, a poza tym to blog nie jest miejscem do mówienia o takich sprawach. Przynajmniej takie jest moje zdanie, choroba, jej objawy, przebieg i tak dalej powinny zostać za drzwiami lekarskiego gabinetu. Nie mniej mama poradziła żebym pojechała na jakiś ostry dyżur czy izbę przyjęć. Ostatecznie pojechałam do Polikliniki. No i wyszłam stamtąd ze skierowaniem na badania krwi i do chirurga. Super, wspaniale wręcz. I w poniedziałek musze poprzestawiać rozkład zajęć żeby iść do laboratorium. Chirurga odwiedzę w innym terminie już z wynikami krwi. Żeby to się tylko w szpitalu nie skończyło.

 

Dzisiaj po południu idę odwiedzić B. Wczoraj dzwoniłam, ale jej nie zastałam, rozmawiałam z jej mamą. W trakcie naszej rozmowy mały T. dorwał się do słuchawki i zapytał kiedy przyjdę. Powiedziałam mu, że nie wiem bo mam chory ząbek i muszę coś z nim zrobić. A on mi na to, że zawsze w soboty rano przychodziłam i żebym przyszła jutro. Zgodziłam się, powiedziałam że następnego dnia przyjdę do niego. Ostatecznie chłopcy i tak dużo przeszli, ojciec ich zostawił, zapomina czasem przyjść do nich mimo, że wcześniej obiecał, a ja nie chcę być kolejną osobą, która była z nimi prawie codziennie, która stała się prawie członkiem rodziny i nagle jej nie ma. Przy okazji porozmawiam z B. W sumie głupi tak by było nawet się nie pojawić, ostatecznie sporo jej zawdzięczam. Na chwilę tylko wpadnę bo ona też ma urwanie głowy w związku z rozpoczęciem działalności przez jej firmę.

 

Myślałam, że porozmawiam dzisiaj z Eśkiem, niestety okazało się, że nie zarezerwował komputera. Może na chwilę wpadnie wieczorem pocztę sprawdzić. Nie wkurzam się na niego, że tak się stało, staram się nie dorabiać jakiejś chorej filozofii do tej sytuacji bo zadzwonił. Zadzwonił i powiedział, że miał być on-line, ale niestety. Gdyby coś tam knuł, czy ukrywał to by nie dzwonił, right??? A w ogóle jest mi ktoś w stanie powiedzieć dlaczego faceci tak bardzo martwią się wyglądem swoich dziewczyn??? Ja wiem, bo są wzrokowcami. Ale czy tylko dlatego??? Bo chodzi o mój ząb. Moje Kochanie zapytało co się z nim dzieje, odpowiedziałam, ze jest źle albo jeszcze gorzej, a on się mnie pyta czy to widać. To ja mu mówię, ze nie bo to jest lewa dolna piątka i nawet jak mówię to przecież nie szczerzę się tak żeby mi ten ząb (a raczej to, co z niego zastało) wystawało. On się po drugiej stronie słuchawki uśmiechnął i powiedział, ze to dobrze. Przecież chyba bardziej liczy się wnętrze niż zewnętrze.

 

W ogóle z Eśkiem to bardzo fajnie wyszło. Kiedy zadzwonił leżałam sobie akurat, słuchałam, nie będę ukrywać, że zmysłowych dość, piosenek, które wysłał mi jeden z Wirtualnych znajomych i myślałam. Od czasu do czasu zerkałam na zdjęcie, nawet sen mnie zaczął morzyć. I w pewnej chwili, jak przez mgłę, usłyszałam coś, jakby telefon. Byłam pewna, że się przesłyszałam, albo że to u sąsiadów, a kiedy dotarło do mnie, że to jednak u nas byłam przekonana, że to mama. Zamiast maminego głosu usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Zdziwiłam się i w pierwszej chwili nie dotarło do mnie kto dzwoni. Dopiero po chwili... niezła jestem, trzeba przyznać. Własnego faceta nie poznać. Ale tak to jest jak człowiek jest wyrwany ze snu.

 

Swoją drogą te piosenki od Wirtualnego znajomego wprowadziły mnie w genialny nastrój. Są bardzo w moich i Eśka klimatach. Zresztą ja już chyba kiedyś pisałam, że z Esiem pod względem muzyki (i jedzenia też poniekąd) dobraliśmy się genialnie. A kolega mój H. wysłał coś takiego, że tylko zapalić świece, otworzyć wino i nic więcej nie trzeba. Naprawdę. Kurcze, już tak bardzo czekam na taki wieczór. Aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl.

 

.........................................................

 

Chwilę temu wróciłam od B. Postanowiłam zrobić sobie spacer więc poszłam i wróciłam pieszo.  Fajnie się szło, padał lekki deszczyk. Przechodząc obok Ostrowa Tumskiego, przez Most Pokoju przypomniałam sobie jak chodziliśmy tam z Eśkiem na spacery. Już niedługo... Zresztą Wyspa Tumska to miejsce przyciągające turystów, zakochanych, ale też tych, którzy potrzebują się wyciszyć. Wśród dostojnych kościołów udaje się to rewelacyjnie, i ten duch czasu... Nie na darmo przecież Ostrów nazywany jest Złotym Środkiem miasta, splatają się tam wszystkie style architektoniczne. I tyle ciekawych opowiastek wiąże się z tym miejscem, sama mam kilka bardzo... hm... ciekawych wspomnień. Ale je zachowam dla siebie, albo opowiem przy innej okazji. Minęłam Plac Społeczny i weszłam w uliczki, którymi tyle razy chodziłam z chłopakami na spacery. Niestety, u B. nie zastałam moich podopiecznych bo chwilę przed moim przyjściem wyjechali ze swoim ojcem nad morze. Zazdroszczę im tej wycieczki bo pobytu z ich ojcem i jego nową „panienką” – jak to B. mówi to raczej zazdrościć trudno. Pojechali do Krynicy Morskiej, żeby tylko mieli pogodę. Sama chętnie bym sobie gdzieś pojechała. Pogadałam z B. i mi ulżyło. Potrzebowałam chyba tej rozmowy, z kimś, kto ma w miarę obiektywne podejście. B. uświadomiła mi, że przecież świat się nie zawali jeśli nawet wieczorowe nie wypalą (ale to jest naprawdę wielkie puk). Przecież mogę iść na filologię słowiańską, a za rok wybrać niderlandystykę jako drugi fakultet. Też jest to rozwiązanie. Poza tym kiedy dowiedziała się o mojej, dziś odkrytej, chorobie powiedziała żebym się nie martwiła bo to może być na tle nerwowym. Ona też tak miała, i odzywa jej się do tej pory w stresujących okresach. Tym bardziej, że jem nieregularnie i mało racjonalnie. Wiadomo, że każdy przypadek jest inny, ale zawsze jakieś pocieszenie, prawda???

 

Wracając jakoś tak smutno mi się trochę zrobiło. I nadal jest mi jakoś smutno. Supeł w gardle, łzy cisną się do oczu. Nie wiem dlaczego. Chyba znowu zaczynam myśleć. Za dużo myślę, ale co ja poradzę, ze jestem córką mojego ojca i to po nim mam analityczny umysł. Może w naukach ścisłych się nie sprawdzę, ale w analizowaniu różnych spraw z różnych stron to chyba się sprawdzam całkiem nieźle. Tylko raczej na dobre mi to nie wychodzi bo wpędzam się w smętne nastroje. Muszę nad tym popracować. Biorę się za siebie. Hm, tylko, że mówię to nie pierwszy raz bo, jak się okazuje, ciężko wyzwaniu sprostać. A może ja się podświadomie boję??? Tylko czego??? Że nie sprostam oczekiwaniom, nadziejom we mnie pokładanym??? Że ktoś się odwróci ode mnie??? Że odstaję od normy??? No odstaję i co z tego??? Nie żałuję niczego, żadnej decyzji, którą zdarzyło mi się podjąć. No, może nad tą agencją dla modelek powinnam dłużej pomyśleć. Trudno stało się, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Wobec tego o co mi chodzi??? Przed czym uciekam, od czego się odgradza, czego się obawiam??? Chyba jeszcze długo nie znajdę odpowiedzi na te pytania – za bardzo trzeba się zagłębiać w moją obecną sytuację, zresztą nie tylko w nią. A może te pytania na zawsze pozostaną bez odpowiedzi???

Kiedy szłam do B. w walkmanie śpiewała Novika. Śpiewała o „Spacerze po miłość”, jakoś radośniej mi się zrobiło. Na chwilę. Idę do swoich myśli...

 

alexbluessy : :