Archiwum lipiec 2004, strona 2


lip 23 2004 Nabita w butelkę (???).
Komentarze: 5

To się chyba nabiłam w butelkę. Sama i na własne życzenie. Bo nie pomyślałam, bo nie dopatrzyłam, nie wyciągnęłam wniosków. Chociaż może na wnioski to czas właśnie przyszedł. Bo chodzi o moje modelowania, a raczej pozowanie. Ciągle nie dzwonią. Być może w swojej zbytniej wierze w ludzi (i ich uczciwość) przejechałam się i pożegnałam z pewną sumką pieniędzy. Ale nie zostawię tak tej sprawy i wyjaśnię ją. W poniedziałek idę do wrocławskiego biura agencji, a pracownica będzie przy mnie musiała zadzwonić do siedziby głównej (w Poznaniu) i dowiedzieć się się dzieje. A jeśli tego nie zrobi to znam trochę ludzi, wśród dziennikarzy (koleżanka pracuje w „GW”) i wśród prawników. Ci drudzy to ze strony B., której dziećmi się opiekowałam. Dobrze by było gdyby ta sprawa się wyjaśniła, bo może być tak, że wszystko jest w porządku. Ale może być też tak, że... No, nie bardzo ciekawie.

 

Wiadomo, człowiek uczy się na błędach. Jak nie ma problemów to nie wie, że żyje. Ale żeby tak głupio się naciąć??? Kurcze. To już nie chodzi o to, że miałam zarobić tylko o te pieniądze, które wydałam na sesję. Może nie powinnam się martwić, mam faktury i potwierdzenia. W poniedziałek nie wyjdę stamtąd bez jakiejkolwiek wiadomości. W przeciwnym razie idę do gazety. Nie będą ludzi nabijać w butelkę. Jedyne co mnie martwi to to, że o ileś tam złotych będę miała mniej. A myślałam, że może pojedziemy gdzieś z Esiem. Hm, nie musi to być oczywiście zagranica, a on musi zdecydować czy woli jechać za granicę sam czy gdzieś w Polskę ze mną. a zresztą co ja gadam??? Przecież Esio i tak dopiero za miesiąc wraca, no za 35 dni. Ale to już coś. Nareszcie!!!

 

Wczoraj rozmawiałam z moim bratem. Powiedział, że ma dla mnie dwie pożyteczne rzeczy (podarki przywiezione z Anglii). Ja nie wiem co on rozumie pod pojęciem „pożyteczne”, bo jak 2 lata temu wracał z obozu we Francji to przywiózł mi kolczyki w kształcie listka marihuany (perwersyjnymi je nazwał). Oprócz tego powiedział, że całkowicie za darmo odda mi swojego discmana. Kocham mojego brata!!! Lepszej niespodzianki zrobić mi nie mógł. Zaoszczędzę na zakupie własnego, mój walkman się sypie, a na nowego szkoda kasy. Skoro P. pozbywa się sprzętu trzeba brać. Co prawda trochę się sypie to jego urządzenie i jakieś szumy słychać, ale najważniejsze, że gra. Oprócz tego powiedział, że zostawi mi puszkę ryżowego puddingu. Nie mam pojęcia co to za dziwo, ale na pewno jest mniam mniam. Bo oczywiście zakomunikował mi, że mam przyjechać. I pojadę do B-stoku tylko jeszcze nie wiem kiedy. W każdym razie muszę być we Wrocławiu na powrót Esia. Z mamą też wczoraj rozmawiałam. Nie wiem czy za bardzo się nie przejęła tym, co jej mówiłam o moim zębie, czy nie dotarło to do niej. Ale sama miała problemy podobne, więc chyba raczej wie, o czym mówiłam. No, posiedzę jeszcze trochę w domku, rozpoczęte sprawy dociągnę do końca i wyjadę. Chociaż na tydzień. A potem wrócę wprost w ramiona Esia...

 

Zaraz zresztą wyłączam wszystkie szumiące sprzęty, zasuwam żaluzje i idę spać. A sny i myśli zamierzam mieć kolorowe. Zresztą, biorę ze sobą zdjęcia, wspomnienia i będę się uśmiechać. Jutro pogadam z Moim Kochaniem on-line, a może dziś przez telefon. Tylko to nie ja tym razem będę dzwonić. Zobaczymy. W każdym razie jakiś promyk we mnie zajaśniał, i jaśnieje z każdym dniem coraz bardziej. Bo czas coraz szybciej leci. I bardzo dobrze.

 

 

alexbluessy : :
lip 22 2004 To nie tak miało być.
Komentarze: 1

Co ma być, to będzie. Niebo znajdę wszędzie. And I will see the sun again.

 

Znowu jestem sama w mieszkanku. M. wyjechała na weekend do domu, wróci w poniedziałek rano. Druga współlokatorka wakacyjna być może pojawi się w niedzielę wieczorem. To dobrze, mogę chwilę znowu pobyć sama ze sobą i swoimi (nie zawsze zdrowymi) myślami. Mogę biegać po pokojach w samym ręczniku i niczym się nie przejmować, mogę słuchać głośno muzyki bez obawy, że komuś będzie to przeszkadzać, czy że ktoś nie lubi słuchać – Dido w tym przypadku. Mogę też śpiewać na całe gardło, że I will see the sun again i tak dalej. Tylko dlaczego nos mnie swędzi po złej stronie??? Być może zadzwonią rodzice, a wiem, że jeśli tak się stanie to szykuje się poważna rozmowa. Czeka mnie rozmowa z rodzicami na temat zęba. Dobrze, że można zapłacić w ratach. I tak już wiem, że trzeba będzie robić tzw. most, czyli wydadzą na moje dwie koronki jakieś 700 złotych. A we wrześniu trzeba będzie zapłacić 2100 za studia jeśli odwołanie odrzucą. Więc może lepiej niech nie odrzucają...  (nos mnie ciągle swędzi).

 

Byłyśmy dzisiaj z E. odebrać nasze świadectwa i opinie od pani Cz. Okazało się, że po roku wytężonej nauki otrzymałyśmy tytuł referenta administracyjno-biurowego, specjalność język angielski. Co to za referent nie mam pojęcia, ale kolejny dyplom do kolekcji będzie. Hehehe. Pani Cz. wystawiła mi bardzo dobrą opinię i jestem jej wdzięczna za to bardzo, oby tylko coś to pomogło.  Nikogo więcej nie zastałyśmy, wiadomo na wyższych uczelniach teraz mają wakacje. Po wizycie w szkole naszej wspaniałej E. pojechała do domu, a ja na job interview. Biuro typu „work & travel in the USA” ogłosiło nabór na dwa stanowiska. Zgłosiłam się, na dzisiaj wyznaczyli mi termin rozmowy. Nie spędziłam tam nawet 10 minut bo kiedy szefostwo dowiedzieli się, że prawdopodobnie będę studiowała wieczorowo od razu powiedzieli, że szkoda czasu na rozmowę. Chyba, że zrezygnuję ze studiów. Ale ja bym chyba głupia była, gdybym zrezygnowała z wymarzonej uczelni i kierunku, nie??? Wobec tego uśmiechnęłam się tylko słodko do pana szefa pod krawatem i wyszłam. Nie to biuro to inne, prawda???

 

Aha, mam już zdjęcia z sesji. Kurcze, nawet fajne. Ale trochę sztuczne. Nie lubię być fotografowana z zasady. Uśmiechać się na zawołanie nie umiem i nie lubię. To strasznie ciężka sztuka. A co do współpracy mojej z tą firmą. Wyglądają w porządku, tyle, że nie dzwonią. Zapłaciłam za zdjęcia? Zapłaciłam. Umowę mam? Mam. Ofertę mi przedstawili? Przedstawili. I według pani, która siedzi w ich wrocławskim biurze mam się nie martwić bo wszystko będzie w porządku. Ale ja jestem niespokojna i  jeśli jutro się nie odezwą biorę sprawy w swoje ręce i sama dzwonię. Niech sobie w kulki nie lecą.

 

Rozmawiałam dziś z jednym z moich Wirtualnych Znajomych. Pomogła mi ta rozmowa, potrzebowałam jej. Od razu mi ulżyło jak zobaczyłam, że D. jest dostępny. Czy ja jestem samolubna??? Egoistyczna??? Ale ten człowiek ma zdrowe podejście do życia i to jest bardzo dobre. No i dużo mi pomógł, dzięki Ci!!! Oczywiście podczas rozmowy popłakałam sobie, denerwowałam się bo D. uświadomił mi kilka spraw, ale jak to sobie potem poukładałam to pomyślałam „kobieto, co ma być to będzie. Niebo znajdziesz wszędzie.”. I git. A potem zjadłam pyszny kisiel, z tych co to ostatnio reklamują, z płatkami, ziarnami i owocami. Pycha!!! No tak, ale musiałam coś zjeść bo od rana to byłą tylko słodka bułka i pół litra kefiru. No i ten kisiel. Znowu nie mogę jeść, bo w gardle supeł mam. Smaku herbaty z melisy już nie mogę znieść, ale z drugiej strony nie zasnę bez niej. A może sobie tylko wmówiłam, że nie zasnę??? A kilka minut temu dostałam smsa z Londynu. Ale się ucieszyłam, ja chyba naprawdę zwariowałam, albo nie jestem do końca normalna bo wycałowałam telefon. Postukaj się Olusiu w czółko... W sobotę pogadam sobie z Esiem. Rany, jeszcze tylko 36 dni!!! I czekam i się boję. Ale jednocześnie czuję, że wszystko będzie dobrze. Jak on tylko wyjdzie z tego autobusu... Zresztą mnie już na samą myśl o tym coś od środka rozrywa, jakieś łaskotki czuję. I one bardzo przyjemne są. 36 dni, przy tych 10 tygodniach, które minęły to pestka. Minie jak z bicza strzelił. Wreszcie.

 

Włóczę się po mieszkaniu, słucham Dido i myślę. Nos swędzi, a z doświadczenia wiem, że to nienajlepszy znak. Jeszcze znajomy poprosił mnie żebym mu „opinię” o nim wystawiła. Na pytanie do czego mu to potrzebne odpowiedział, że chce to sobie utrwalić i wyeliminować błędy. Kurcze ja już nie raz mu mówiłam co i jak, ale on chce jeszcze. No dobra – ostatni raz. Obejrzałam dzisiaj „szkołę uczuć”. Sympatyczny dość film, szczególnie, że zakończenie bez happy endu. Ale to dobrze, nie wszystko (w sensie, że nie każdy film) musi się kończyć szczęśliwie, right??? Zresztą prawdziwe jest stwierdzenie, że life is brutal, life is cruel. Ja się z tym zgadzam. No bo to wszystko nie tak miało być. Miałam zdać na dzienne i miało nie być problemu. A tu punktów zabrakło. Okej, mogą być też wieczorowe – znowu z kieszeni rodziców, ale powiedzieli, ze mam się nie martwić. Jeszcze wcześniej poznałam naprawdę świetnego faceta, po 2 miesiącach sobie pojechał. I co z tego, że regularnie pisze, dzwoni, niepokoi się o mnie itepe, itede. Dobra, moi rodzice też coś takiego przeszli, nie zaszkodziło im, może mi (nam) też nic nie będzie. W końcu rozstania są po to, żeby się na nowo odnaleźć, zatęsknić za sobą ble ble ble. Czas szybko przeleciał i zostało już 35 dni, super. Potem były egzaminy, ale o tym pisałam już wcześniej. To teraz znowu sprawa zęba wyskoczyła. Ciągle jakaś nowa przeszkoda. Najgorsze jest to, że czuję się zostawiona trochę sama sobie bo z rodziną tylko przez telefon, Eśka nie ma, a koleżankom ile mogę truć. Każdy ma swoje bolączki, wiadomo. Dobrze, że chociaż przez chwilę będę mieszkać z kimś takim, jak M. – to pozytywna osoba i mam nadzieję, że trochę tego jej optymizmu na mnie spłynie. I możecie się ze mnie śmiać, ale ja bardzo bym chciała żeby już był październik. Wtedy znowu zacznie się nauka, praca i normalne życie do którego przywykłam. Bo teraz siedzę w domu sama, okej, za tydzień przyjedzie brat z kolegą to weselej się zrobi.

 

Eh... To wszystko nie tak miało być.

 

 

alexbluessy : :
lip 21 2004 Boli dusza.
Komentarze: 1

(godz. 10:00)

Powinnam zaśpiewać, że po złej nocy przyjdzie nowy dzień, że przede mną kolejnych kilkanaście godzin podczas których wszystko może się zdarzyć i tylko ode mnie zależy czy będzie to czas stracony, czy nie.

 

„czas jest cudem każdego dnia, czymś zadziwiającym. Budzimy się rano i oto mamy przed sobą dwadzieścia cztery godziny do dyspozycji. Należą one do Ciebie. Jest to Twój najcenniejszy skarb. Nikt nie może go Tobie odebrać. I nikt nie otrzymał go ani mniej, ani więcej niż Ty.” (Og Mandino „Największa Tajemnica Świata”)

 

Wszystko fajnie tylko, że w nocy nie mogłam spać. Znowu. Przewracałam się z boku na bok, myślałam. Kolejny raz dotarło do mnie, że podświadomie karzę Eśka, że się na niego wściekam, że mam ochotę zadzwonić i powiedzieć. Coś. Znowu.  Leżałam, patrzyłam jak niebo przerywane jest przez coraz to nowe błyskawice, słyszałam uspokajający szum deszczu. Gdzieś daleko odezwały się grzmoty. „Fajnie, że pada. Przynajmniej powietrze się oczyści.”. Poirytowana swoimi myślami niepokojącymi wkurzałam się na Eśka i postanowiłam, że jak wróci to wygarnę mu wszystko za wszystkich. Zadecydowałam tak wiedząc jednocześnie, że tego nie zrobię. Bo po co??? Co mi to da??? Raczej nic, a przynajmniej niewiele. A ryzykować mogę sporo. A tego nie chcę. Ale z drugiej strony tłumić w sobie nagromadzone emocje, żal, rozterki, tęsknotę i wszystko co z nią związane??? Też bez sensu bo supeł w gardle będzie się zacieśniał. Ostatecznie mam jeszcze jakieś 37 dni. Jeszcze tylko 37 dni... Już mi się coś skręca w środku, a na twarzy pojawia szeroki uśmiech na samą myśl. No i czekam, cieszę się, tęsknię. A jednak Eśka karzę. Czy ja jestem normalna??? Chyba nie do końca. Hh...

 

W nocy budziłam się kilkakrotnie. W końcu zrezygnowana wstałam, o ludzkiej porze, o 8. Zrobiłam mocnej kawy, zjadłam coś tam i wyszłam na balkon posiedzieć. Takie śniadanko na balkonie zalanym słońcem fajna sprawa. W tle grało radio, biedronki latały nad głową. Słońce świeciło. Moja współlokatorka wyszła wcześnie na uczelnię bo ma jakiś egzamin do zdania, znowu byłam sama. Włączyłam Dido. Znowu. Poczułam, że potrzebuję uspokajającej, nastrajającej pozytywnie muzyki. A Dido tak na mnie działa, przynajmniej kilka piosenek. Przypomniałam sobie jak wczoraj wymyśliłyśmy z M. że „zeswatać” jej koleżankę z Ł. Dogadaliby się. M. mówi, że ta dziewczyna ma serce na dłoni (widziałam ją ze 2 razy i rzeczywiście bardzo sympatyczna osoba), a Ł. nie ma dziewczyny. Tamta nie ma szczęścia do facetów, a Ł. szuka kogoś bliskiego na randkach internetowych. Dlaczego nie mieliby się poznać. Szczególnie, że mieliby wspólne tematy – tak twierdzi M. Poczekamy, mój współlokator wraca z Hiszpanii za miesiąc więc po jego powrocie zaczniemy działać. Ciekawe, jak wyjdzie...

Nos mnie swędzi po „złej” stronie. Zaczynam się niepokoić. Może niektórym to wydawać się głupie, ale coś w tym jest. Już kilka razy zdarzyło się, że wyswędziało mi się coś. Może to przypadek... Nie, one nie istnieją. A ja dziś mam trochę stresujących rzeczy do załatwienia i takie „znaki” działają na mnie niepokojąco.

 

(godz. 15:20)

Wiedziałam, że coś się dzisiaj musi stać. Czułam to. Nos też mi powiedział. Tylko nie spodziewałam się zupełnie, że pierwszy cios zada mi Esio. Ta, dokładnie, Esio. Rozmawialiśmy na gg, ja byłam trochę poirytowana i podenerwowana czekającą mnie wizytą u dentysty i w ogóle kilka ważnych spraw miałam do załatwienia. Zapytałam Esia jak mu tam leci w tej Anglii, odpowiedział, jak zwykle zresztą, że źle. A na końcu rozmowy powiedział, że wczoraj siedział na czacie. Zamurowało mnie, czułam się jakbym dostała obuchem w głowę. On się śmiał, dla mnie nie było w tym nic śmiesznego. Przecież skoro my jesteśmy  „internetową parą” jaką ja mam gwarancję, że on nie szuka sobie nowej dziewczyny właśnie w ten sam sposób. Poczułam się oszukana, zawiedziona. Zdradzona (???). Ja wiem, że to nic nie znaczy, mnie nie było wczoraj on-line, a Esio miał zarezerwowany komputer.. Co ja robię??? Tłumacze go??? Dlaczego??? Boję się, boję się bo pierwszy raz mam tak dużo do stracenia. A im dłużej Eśka nie ma, tym bardziej mi na nim zależy. Bardziej tęsknię, mocniej chcę żeby wrócił. Co ja mam teraz robić??? Co ja mam teraz myśleć??? Nic??? Łatwo powiedzieć. Czuję się oszukana. Jest mi źle, dusza mnie boli. Przyznam, że ja też przez chwilę chciałam wejść na czata, ale ostatecznie tego nie zrobiłam. Nie tylko dlatego, że Esio, można przecież czatować będąc w związku i wcale nie oznacza to, ze zdrada i tak dalej, po prostu nie chciało mi się tracić czasu na bicie piany o niczym.

 

„Wirtualna rzeczywistość jest tak samo pełna pokus jak realna. Można popełnić grzech cudzołóstwa w Internecie, nie ruszając się z domu.”

 

A nas dzieli tyle kilometrów, tyle czasu już minęło i jeszcze miesiąc przed nami. Jaką ja mam mieć teraz pewność, że rozmawiając ze mną jednocześnie nie siedzi na czacie??? Z drugiej strony przyznał się... Ale o czym to świadczy??? Według mnie o niczym. Pogubiłam się już. Już nie wiem co myśleć. Czuję się oszukana. Jaką ja mam mieć teraz pewność, że on sobie nie chodzi na czaty w ciągu dnia???? Dlaczego on to zrobił??? Mam mu napisać, co mnie boli, mam mu napisać co poczułam kiedy przeczytałam to jedno jego zdanie??? Jak myślicie, hm???

 

Poza tym dentysta. Nie dość, że czekałam ponad 20 minut bo lekarce uciekł tramwaj to jeszcze dowiedziałam się, że naprawa zęba będzie kosztowała w przedziale 400-700 złotych. Super, żyć nie umierać.

 

Idę ryczeć. Boli dusza.

 

alexbluessy : :
lip 20 2004 Eh życie...
Komentarze: 1

Eh życie...

 

Jesteś straszne. Doświadczasz, karzesz, nie rozpieszczasz. A jednak cię kocham. Bo mimo, że od zawsze musiałam z tobą walczyć, zmagać się, nic nie dostawałam od ciebie łatwo i za darmo to jesteś moje. I nie zamieniałabym cię na żadne inne. Dzięki, że jesteś. Dzięki temu, że stawiasz mi ciągle nowe przeszkody na drodze wiem, że żyję. Nie sztuką jest przeżyć cię nie kiwnąwszy palcem, nie siłując się z tobą...

 

Rozważana filozoficzne na temat życia prowadzone we wtorkowe popołudnie... Ale mnie wzięło...

 

Cóż, już myślałam, że będzie dobrze, że jakoś wszystko zaczyna się układać. Nie dzienne??? Napiszę odwołanie. Odrzucą??? Pójdę na wieczorowe. Co prawda mam wyrzuty sumienia bo to znowu z kieszeni rodziców... Ale tata powiedział, że mam się nie przejmować, że jestem ich córką. No tak, ale oprócz mnie mają jeszcze P. Hm, w sumie to za 2 lata on też pójdzie na studia to sytuacja się odwróci. Tata dziś dzwonił i powiedział, że jutro w swojej skrzynce znajdę pismo odwołania, mam wydrukować, podpisać i zanieść. Do tego oczywiście dołączyć jak najwięcej opinii wykładowców. I mam sobie nie zaprzątać głowy myślami o studiowaniu filologii słowiańskiej, bo skoro moim marzeniem jest niderlandystyka to będę to studiować, a on jako ojciec mi to umożliwi. Mówi, że to obowiązek rodzica. Może i tak (kocham cię tato. Ciebie, mamo, też!!!), ale ja mam wyrzuty sumienia. Chciałabym, skoro już dwa lata „jestem na swoim”, ostatecznie usamodzielnić się. Nie być zależną od zasobów finansowych rodziców. Chyba jeszcze trochę poczekam. Jak już zrobię kurs pilota i przewodnika to zabiorę ich w jakieś fajne miejsce. Jako podziękowanie za lata zmagań ze mną. i za coś jeszcze...

 

Dzisiaj z E. byłyśmy w AVONie i w końcu mam perfumy. Bosko pachną. Tak letnio... Poczułam się jakbym leżała na łące u dziadków i wpatrywała się w niebieskie, bezchmurne, niebo. Eh, a może tak zamiast jechać do upalnej Chorwacji namówić ludzi, żebyśmy pojechali do moich dziadków na podwarszawską wieś??? Niby dziura, niby nic, ale można pójść na grzyby, można łowić ryby, można chodzić na długie spacery, można pływać w jeziorze. Palić ognisko, siedzieć do późna. Dom duży, spanie za darmo, tylko żywić oczywiście trzeba się na własny rachunek. Można też jechać do Warszawy... Muszę z nimi pogadać, ale i tak nie wcześniej niż po przyjeździe Eśka. Ognisko, gwiazdy na niebie, ciepły sweter Esia... Eh życie...

W banku w końcu odebrałam duplikat karty. Ta, którą wydali mi jakieś 3 tygodnie temu była bez pierwszej litery imienia. A skoro już polubiłam moje imię to życzyłabym sobie, aby pisano je poprawnie. Potem jeszcze wstąpiłyśmy na filologię, ale nie wiele się dowiedziałyśmy. Na początku następnego tygodnia idziemy do dziekanatu składać odwołanie.

 

Wróciłam do domu wykończona chodzeniem (wszędzie dzisiaj tuptałam, ale to zdrowo) i upałem. Niedługo potem przyszli bracia podpisać umowę. Bardzo fajnych będę miała współlokatorów, myślę, że dobrze będzie nam się mieszkało. Ich trzech i ja. No jeszcze Esio oczywiście, wobec tego ich czterech i ja. Fajnie. Niespodziewanie zagadałam się z moją wakacyjną współlokatorką. Stałyśmy na balkonie ponad godzinę i gadałyśmy. Głownie o facetach. :D :D :D. Dotarło do mnie, że mam szczęście, że spotkałam Esia. Zdałam sobie z tego sprawę na dobre już. Uświadomiłam sobie, że facet naprawdę mnie słucha, że pamięta co do niego mówiłam, o czym mu opowiadałam. To ważne jest bardzo. Poza tym wiem, że mam w nim oparcie, że jest jasnym promykiem... nadzieją... wiarą... miłością. Eh życie, dziękuję. Okazało się, że M. ma podobną sytuację do mojej. Jest z chłopakiem 3 miesiące, a on teraz wyjechał na jakiś czas. Zupełnie jak u mnie. No, tylko ja znałam Esia 2 miesiące, a on wyjechał na 4. I ciągle mi powtarza „nie martw się Misia, jak wrócę będziemy już razem od pół roku. Bardzo się cieszę.”. Ja też...

 

Wczesnym popołudniem dostałam zaskakujący telefon. Zadzwoniła pani z biura podróży do którego wysłałam swoje c.v. w sprawie pracy. Zaprosiła mnie w czwartek na spotkanie, to oczywiście nic jeszcze nie znaczy, ale pozwala mieć nadzieję. I kiedy tak radośnie mi było i się uśmiechałam, jadłam pysznego loda ułamał mi się ząb. Nic z niego prawie nie zostało. Już jakiś czas temu dentystka powiedziała, że on jest bardzo słaby i ona osobiście nie podejmuje się grzebania w nim. Wstawiła tylko plombę amalgamatową, w myśl zasady, że prowizorki trzymają się najdłużej. I rzeczywiście, było dobrze do dzisiaj. Jutro o 14:30 mam wizytę u zębologa. Koszmar, zwykle nie boję się dentystów, ale tym razem...

 

Eh życie...

 

Skryłam się w kącie przed upałem i z zamiarem obejrzenia „Ally McBeal”. Skończyło się na tym, że znowu z M. zaczęłyśmy gadać. O facetach, seksie, receptach na udany związek, taka babska rozmowa. Pierwszy raz trafiłam ta taką gadatliwą współlokatorkę, ale to dobrze. Bardziej się otworzę, nauczę się czegoś nowego. Bo od każdego, kogo spotykamy na swojej drodze (a nie spotykamy go Przypadkiem, bo one nie istnieją) można się czegoś nauczyć, coś w sobie odnaleźć, można spojrzeć na różne sprawy z innej perspektywy. I to jest fajne i ciekawe. Tylko znowu pojawiło się we mnie ziarenko niepokoju – jak to będzie po Esia powrocie. On mówi, że będzie lepiej niż było. Oby Moje Kochanie miało rację...

 

Eh życie... „rozstania są po to, żeby odnaleźć się na nowo, żeby tęsknić, żeby znowu kochać”. Rozstania cementują, może dlatego moi rodzice mimo, że czasem mają bardzo ciche dni są udanym małżeństwem już ponad 20 lat. Tata bardzo często wyjeżdżał, mama studiowała w Warszawie, on we Wrocławiu, przyjeżdżał do stolicy raz na miesiąc. Inna rzecz, że to taki czas był. A po ślubie też wyjeżdżał. Na zagraniczne stypendia, ale też robił we Wrocławiu doktorat. A mama nadal była w Warszawie. A teraz są w końcu razem i chyba całkiem im nieźle się żyje. Rozstania są potrzebne, wtedy można naprawdę docenić to, czego chwilowo brak. Można spojrzeć w głąb siebie i zapytać „czego ja chcę?”. Ja spojrzałam, odpowiedziałam. I już wiem. Wiem, ale boję się. Boję bo pierwszy raz mam tak dużo do stracenia.

 

Eh życie...

 

Słucham teraz piosenek Wojtka Młynarskiego z Przeglądu Piosenki Aktorskiej, które dostałam od Esia. Słucham, wspominam, uśmiecham się patrząc na zdjęcie, które dostałam na samym początku naszej znajomości. Wtedy jeszcze znaliśmy się z rozmów na gg, no i z wymienionych zdjęć. A potem... a teraz... Słucham, wspominam i czekam na kuzynkę, która wieczorem ma przyjść i przynieść mi indeks swojej koleżanki, która u mnie mieszka. Pewnie chwilę pogadamy, ale nie za długo bo lepiej nam się rozmawia na gg niż w rzeczywistości. Dziwny układ. Jeszcze jedno potwierdzenie na to, że życie bywa zaskakujące.

 

Eh życie...

 

alexbluessy : :
lip 19 2004 dwuKROPEK i gwiazdka.
Komentarze: 1

Mam pytanie na początek. Czy ktoś może wie, a co za tym idzie może mnie poinformować skąd wziął się Światowy Dzień Całowania??? Nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje i jest obchodzone. Wczoraj wieczorem włączyłam moją ulubioną stację radiową i usłyszałam, że oto 18 lipca obchodzony jest właśnie Światowy Dzień Całowania. Najpierw się zaskoczyłam, a po chwili pomyślałam „szkoda, że Eśka nie ma...”. :D :D :D.

 

Dzisiaj oficjalnie rozpoczęłam swoje własne odliczanie dni do powrotu Mojego Esia Kochanego. Zostało jeszcze, lekko licząc, 40 dni. Wow!!! W porównaniu z tymi trzema miesiącami, które minęły to nic. Ale Tęskno coraz bardziej, coraz bardziej Niecierpliwiej, coraz bardziej chce się żeby Ten Dzień już nadszedł. Już nie wydaje mi się, że nie wytrzymam. Ja WIEM, ze nie tylko wytrzymam, ale że potem będę SZCZĘŚLIWA...

 

...BARDZO SZCZĘŚLIWA...

 

Dziwny, ale bardzo przyjemny, dreszcz dzisiaj poczułam kiedy niespodziewanie Esio włączył mi się na gg. Zaskoczenie, radość... Ciepło mnie od środka zalało. Nie mogliśmy długo rozmawiać bo Moje Kochanie musiało do pracy jechać. Ale te kilka minut wystarczyło żeby wprawić mnie w CUDOWNY, tańczący nastrój. W pewnym momencie zaczęłam się śmiać, szczerze i z potrzeby serca, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Dam sobie rękę uciąć, ze Esio też tak zareagował. Gdzieś tak w połowie rozmowy postawił trzykropek. I nic więcej. Zapytałam o co chodzi, co się kryje pod tymi kropkami. A Esio mi na to odpowiada, że pod kropkami kryje się miłość. A zaraz potem dodał, że przypomniał sobie jak na początku znajomości „kropkami rozmawialiśmy”. Ma rację, to dokładnie tak było. Kiedy zaczęło do nas docierać, że coś się zaczyna w nas dziać, że coś się zaczyna tlić i tak dalej chyba zaczęliśmy się trochę obawiać. Stąd te kropki. Żeby nie powiedzieć wszystkiego, żeby (się) nie zdradzić, żeby...

 

...jeszcze tylko 40 dni...ehhhh...

 

Jak Esio zaczął o tych kropkach, i przypomniał jak to było na początku to w przekorze swojej zapytałam czy to taki powrót do przeszłości. Moje Kochanie od razu zaprzeczyło, powiedziało, że „nasza” przeszłość, owszem, w głowach będzie, ale teraz to już tylko przyszłość. Jeszcze lepsza. Rozczuliłam się, łza mi się stoczyła (ale tylko jedna i ze wzruszenia, czyli chyba się nie liczy, nie???) i poczułam, że KOCHAM. Że moje serducho wyrywa się w stronę Londynu coraz bardziej. że będę szczęśliwa. Powtarzając za Judytą, bohaterką „Nigdy w życiu”, CHOLERNIE SZCZĘŚLIWA.

 

...dwuKROPEK i gwiazdka... Dla Esia. Z okazji wczorajszego Światowego Dnia Całowania i nie tylko.  A potem... dwa razy pod obojczyk, dwa razy w kierunku rozmówcy. To takie proste, prawda??? Kocham cię...

 

Dzisiaj miałam załatwić papiery potrzebne do odwołania, ale niestety nikogo nie zastałam. Wieczorem spróbuję zadzwonić do pani Cz. do domu, a do reszty będę próbować jutro. Jutro też idziemy z E. jeszcze raz dokładnie zerknąć na listę, żeby zorientować się na mniej więcej którym miejscu jesteśmy. Potem sklepik AVONu, biblioteka i do domu bo jutro przychodzą nowi współlokatorzy umowę podpisywać. Tylko szkoda, że umówiłyśmy się akurat na 11, o tej porze Moje Kochanie będzie on-line. Esio powiedział, że mam nie przekładać spotkania, że mam załatwić wszystko, co mam do załatwienia. No może i tak, ale...

 

...jakie on ma cudne oczy... się rozpłynę normalnie zaraz... eh, jeszcze tylko 40 dni...

 

Zaraz obejrzę, jak zwykle, „Ally McBeal”. I tym razem nie zamierzam się dołować. Czasem wydaje mi się, że jestem jak ona, kiedy indziej myślę, że przypominam Kasię z „Kasi i Tomka”. (Na przykłąd wtedy, kiedy o mały włos nie wypuściłam połowy osiedla w powietrze za sprawą „podgrzania” pasty do butów. Tylko, że zupełnie umknęło mojej uwadze to, jak kilka dni wcześniej mój tata roztapiał ją na płytce. Ja o płytce zapomniałam, pojemniczek z pastą postawiłam na palniku, on się przechylił i był duży ogień. Na szczęście mój brat był w domu (wtedy jeszcze rodzice i P. mieszkali we Wrocławiu) i sytuację opanował. Niezła anegdotka...) Ale dobrze jest... hehehe. No, ale obejrzę Ally, potem może coś jeszcze, potem jakaś książeczka i nadejdzie noc. Dzisiaj przyjechała jedna z wakacyjnych współlokatorek to nie będę przynajmniej sama. Chociaż to i tak nie to samo, przyzwyczaiłam się, że zasypiam przy muzyce której za ścianą słucha Ł. Ale to za miesiąc. Wróci Ł., wróci Esio. I wszystko wróci do normy. Nareszcie.

 

 

alexbluessy : :