Komentarze: 4
Słucham Bajora.. Jest taki smutny... Mi też jest dzisiaj smutno... Wróci Ukochany to może pójdziemy na siłownię i wyboksuję z siebie złość/strach/smutek... J.L. Wiśniewski też jest jakiś smutniejszy niż zwykle - a zwłaszcza jego książki czytane w autobusie zza którego szyb widać zapłakane miasto.
Wczoraj byłam z moim osobistym narzeczonym na "Lejdis". Świetny film, tylko dotarło do mnie, że taka przyjaźń nigdy nie stanie się moim udziałem. Że mój świat to Ukochany i B., która wyjechała na pół roku do Wilna. I jest mi teraz tak smutno... I ten Bajor taki smutny - taki akurat do czerwonego wina, świec i bezpiecznych ramion Ukochanego.
I jest mi ciężko. Bo wiem, że jakoś ukrywam prawdę, która wypowiedziana może byłaby ciężka dla Rodziców, ale jakoś by przełknęli. A ja tworzę jakieś historie, że niby taka świeta jestem (może kiedyś się odważę i piwiem o tym tutaj). Choć w zasadzie czego się dziwić? Tego, że nie dotrzymałam terminu i teraz bank mnie ściga z racji niespłaconej raty kredytu studenckiego? No, ok pierwszą ratę to może i naliczyli słusznie - rzeczywiście się spóźniłam, ale druga to już wina banku bo zgubili moje zaświadczenie o ukończeniu studiów. I to już nie jest moja wina. Nie mniej płacić trzeba.. No i jeszcze ten mandat za to, że jechałam bez ważnego biletu autobusem... Wypiję za swoje błędy...
I jeszcze sąsiadka mówi, że ją zalewamy a nam się tylko poluzowała uszczelka przy wodomierzu. A przy wodomierzu nie możemy przecież nic sami grzebać. Babka z administracji mówiła, że da numer brata hydraulikowi, ale od poniedziałku cisza... Mam dzwine wrażenie, że jestem sama, mała a dookoła brudny, okrutny świat. I znowu obudzę się w nocy i zobaczę Ukochanego śpiącego obok, wtulę się w niego i będzie mi bezpiecznie. Bo tylko przy nim mi tak naprawdę bezpiecznie.
Już sama nie wiem, może to z powodu tego zbliżającego się ślubu nagle zaczynam wariować i nie stąpam całkiem trzeźwo po ziemi. Zresztą co się będzie działo przed samym TYM dniem, skoro na osiem miesięcy wcześniej już się tak zachowuję?
Najgorsze jets to, że przez kilka lat nauczyłam się, że muszę sobie dawać radę sama. Nie bardzo umiem, a i nie lubię za bardzo, prosić innych o pomoc. Choć oni przecież po to są, prawda? Chciałabym z siebie tak wszytsko wyrzucić, wykrzyczeć, wypłakać... Nie mogę, nie mam siły. Przecież muszę być silna i nie mazgaić się...