Komentarze: 10
Rozłożyła mnie żołądkowa grypa, wczorajszy wieczór to jakiś koszmar był – a może ja już zapomniałam jak to jest być chorym, bo ostatnio nawet krwotoków z nosa nie mam. Nawet Kociątko chyba wyczuło, że jest coś nie tak, bo nie wariowało, przespało całą noc i nawet miałam wyrzuty sumienia, że się wiercę i kręcę.
Efekt wiercenia??? Czuję się połamana i jakaś rozbita. Ale przynajmniej lepiej się czuję.
Wczorajszy dzień to w ogóle był jakiś taki bez sensu. Myślałam, ze pojadę do Hali Targowej i kupię prezent dla Brata, ale pech chciał, że już akurat wymyślonych przeze mnie kulek Newtona nie było. Zeszłam pół miasta – bezskutecznie. W końcu zrezygnowana kupiłam jakiś tandetny zegar w kształcie opony z wahadłem w kształcie kół zębatych. Zawinęłam w papier, zapomniałam wyjąć baterię i się wkurzałam, że mi tyka.
...A potem dostałam sms od AVONu, że paczki będą jutro, ze jest jakieś opóźnienie. No nic, może jakoś z pomocą Eśka zdążę zawieźć jednej pani zamówienie jeszcze przed świętami. Mama Ukochanego napisała, że mam się nie przejmować, ze nic się nie stało. Ale strasznie nie lubię takich niewygodnych sytuacji.
Muszę jeszcze wyskoczyć do sklepu, bo w czwartek mam jechać do rodziców Ukochanego, pożegnać się przed świętami i chcę im zawieźć piernika. Do tego postanowiłam naszpikować goździkami pomarańczę i owinąć ją w celofan – tylko ciekawe, czy można w kwiaciarni kupić jego arkusz...
Dzisiejszy dzień spędzę na jogurtach i ryżu a jabłkami. Hm, a ja mam taką ochotę na wino – w towarzystwie Ukochanego, przy waniliowym kadzidełku, jakiejś smętnej muzyce...
Cudnie jest się obudzić w nocy, i znaleźć sms o tym, że „kocham i że jest na zawsze mój...” Hm, pomyślałam, że w styczniu wybiorę się na Targi Ślubne – z Ukochanym czy bez, pójdę.
Tymczasem czekam już na sylwestrowy wyjazd i szusowanie... Może w tym roku będę bardziej wytrwała...