Zaniedbując wielkich filozofów czwartek spędziłam na grillowaniu (z Kantem, choć bardziej z Esiem i znajomymi), a dzisiaj też nie za wiele zrobiłam. Egzamin w poniedziałek w samo południe.
Pojechaliśmy do esiowej babci. Było cudownie, słoneczko, zieleń, świeże powietrze. Strasznie sympatyczna atmosfera. Była babcia, my byliśmy i Ukochanego rodzice. Nawet ś.p. dziadkowi zostałam „przedstawiona”, cokolwiek to miało znaczyć.
Zasnęłam spokojna w ukochanych ramionach, obudziłam się wcześniej i patrzyłam jak mój panicz kochany jeszcze łapie trochę snu. BŁOGO!!! Potem wspólne śniadanie i na zieloną trawkę przed dom.
A w drodze powrotnej:
E: Nie gniewasz się, ze tak się zajmowałem samochodem?
Ja: Nie, przecież jak ma się dziecko to trzeba się nim zajmować, prawda?
E: Ha, ha prawda...
(Jakiś czas później)
Ja: Dziękuję za ten wyjazd...
E: Ja tobie też, cieszę się, że byłaś tam ze mną. Do jutra Skarbie.
Ja: Cmok, cmok...
Tylko biegającego na tej cudnie zielonej trawie Szkrabka mi brakowało. Rodzinna ze mnie kobieta i w roli pani domu czułabym się doskonale. Ale chyba sobie jeszcze poczekam...
Na razie tylko Rumunia się zbliża. Jutro wpłacamy pierwszą ratę, a jedziemy 16 lipca. Już się nie mogę doczekać.
SZCZĘŚLIWA JESTEM CHOLERNIE, chyba nie muszę po raz kolejny tego powtarzać, prawda??? Tylko, że mnie to przepełnia, wypływa ze mnie... Nie wierzę, nie wierzę, już zapomniałam, że Esio to chłopak z Internetu.
Esio to Esio, pojawił się i został. Boże, jak CUDNIE!!!