Archiwum grudzień 2004


gru 22 2004 Reisefieber.
Komentarze: 19

Wczoraj dostałam jakiejś cholernej reisefieber przejawiającej się strachem o utratę Esia.

Na zajęciach było spokojnie, miałam dość dobry nastrój mimo trochę uciążliwego bólu podbrzusza wywołanego kobiecą przypadłością. Fonetyka minęła szybko, pan dr. K. pożyczył wesołych świąt, zajęcia skończył kwadrans wcześniej. Teraz czekała nas ostatnia w tym roku kartkówka z łaciny. Jeszcze przed fonetyką padł pomysł, żeby może pana doktora S. przekonać co by od cotygodniowej reguły odstąpił i kupić mu czekoladowego Mikołaja. Pomysł wydał się dość ciekawy, aczkolwiek nie znalazł się odważny do wystąpienia na forum w imieniu grupy. A podobno do odważnych świat należy... Tak więc ostatecznie kartkówka była, nawet chyba nieźle mi poszła. Zaliczyłam też kolejną z tych do zaliczenia. Yeah, yeah, yeah.

Wracając do domu, o godzinę wcześniej niż zazwyczaj (bo łacina trwała tylko 30 minut), wysłałam Eśkowi smsa, ale nie odpisał. No cóż, myślałam, że ogląda „Fakty”, czy coś i nie przejmowałam się zbytnio. „To coś” dopadło mnie w drodze z przystanku do domu. Po prostu nagle zaczęłam się strasznie bać, że go stracę, że zostanę sama. Z miękkimi nogami i trzęsącymi rękoma weszłam do domu, nadal żadnej wiadomości. Musiałam z kimś pogadać – dobrze, że E. była akurat dostępna. Kilka wymienionych zdań, trochę się lepiej poczułam. Zresztą, tak na dobrą sprawę, przecież nie dawałby mi swojego telefonu, nie przywoził garnka bigosu gdyby mu nie zależało, right??? Co prawda, upiekłam mu piernika, dałam jednego dla siostry i rodziców, ale nie musiał się odwdzięczać, prawda??? Poza tym wcześniej uzgodniliśmy, że nie dajemy sobie prezentów gwiazdkowych bo wyjeżdżamy i tam zaszalejemy, a tu nagle w sobotę Mój Mężczyzna się pyta co bym chciała dostać na Gwiazdkę. Odpowiedziałam, że przecież uzgodniliśmy coś, jego odpowiedź była taka, że on mi zrobi prezent bo chce. To jak chce, niech coś wymyśli sam – ja mu nic nie (pod)powiem.

... i choć trochę się uspokoiłam. Nadal czułam jakiś niepokój. Nawet głęboki głos Piotra Machalicy śpiewającego pieśni Okudżawy mi nie bardzo pomógł. I jeszcze ten mój sen o pogrzebie sprzed jakiegoś czasu... Schizo po prostu. Wytłumaczyłam sobie, że to zbliżająca się podróż tak wpływa, że niepotrzebnie się niepokoję, że nie mam powodów do obaw, że jest dobrze. Wytłumaczyłam, a mimo to nadal niepewnie się czułam. Być może to dlatego, że miłość i strach są jak bliźnięta, że to ta sama chemia. Dlaczego ja się tak boję, dlaczego czasem czuję taki potworny lęk??? Dlaczego??? Bo mam okres, to może być powód??? Pewnie może...

W końcu wysłałam Ukochanemu smsa z pytaniem czy wszystko w porządku. Włączył się na gadulcu i uspokoił, w swojej paranoi nie bardzo uwierzyłam choć się starałam, zaczęłam sobie wmawiać, że może nie chce mnie martwić czy coś. „Olka, kretynko! Głupia babo! Shut up!!!”

Dziś się spotkamy. Esio przyjedzie po mnie na uczelnię, zrywam się z ostatniego wykładu. Wolę się z nim pożegnać, odpocząć przy nim przed podróżą niż siedzieć, ale być nieobecną myślami i duchem na wykładzie z językoznawstwa. Jeszcze tylko kartkówka u dr. Z. ze sprzętów domowych i plaża, jak mówi moja Mama.

 

Kochani!!! Spotkamy się za rok dopiero dlatego życzę Wam co następuje:

Vobis

in festum

Natalis Dominici

optima quaeque praecor exopto

sumilliterque in

Anno Novo

qui sit

fructuum bonorum et gaudiorum verorum plenus!

A po prostu: żeby święta obfitowały Wam w śmiech, radość, ciepło. Żeby było rodzinnie, śniegowo i prezentowo. Życzę Wam wystrzałowego Sylwestra z litrami szampana, kolorowymi fajerwerkami i żeby Nowy Rok był jeszcze bardziej pomyślny i pełen szczęścia niż ten odchodzący. No, a przynajmniej tak samo dobry.

Tutaj pozwolę sobie na małą refleksję – spoglądam właśnie na listę, którą zrobiłam 1 stycznia 2004 roku. Odhcaczam punkt po punkcie i wychodzi mi, że na wymarzone studia się dostałam, kurs pilotów robię, znalazłam Miłość i Szczęście (choć tego akurat na liście nie było), wierzyć (ogólnie to słowo pojmując) uczę się każdego dnia na nowo, czasu jak nie miałam wiele, tak i nie mam, w branży turystycznej działać nie zaczęłam (jeśli kursu nie liczyć rzecz jasna), książek na które wtedy czasu nie miałam wszystkich nie przeczytałam, nie byłam ani w krajach Beneluxu ani w Rumunii. W zamian za to zaczynam wierzyć, że świat nie jest zły i może trochę opornie, ale uczę się dystansować do niego.

Generalnie, jakimś cudem (a może nie jakimś), wyszło mi na PLUS.

I Wam też tego życzę. Takiego PLUSA właśnie. Trzymajcie się ciepło, nie połamcie nóg na nartach i sankach. I co, widzimy się za rok, da??? Pewnie, że da, a jak!!! 

 

P.S. ...I pliz, trzymajcie mocno kciuki za mój narciarski debiut.

 

alexbluessy : :
gru 21 2004 Śpiący Królewicz.
Komentarze: 8

Pewnie już nie raz to pisałam, ale napiszę kolejny (a pewnie i nie ostatni). Uwielbiam patrzeć na Mojego Śpiącego Królewicza. On nawet nie wie, że tak go sobie dzisiejszej nocy nazwałam. Nie mogłam inaczej, nic innego nie pasuje. Łzy pod powiekami czuję, kiedy patrzę na jego spokojną twarz, na małą bliznę na czole, kiedy wdycham równość jego oddechu. Jest coś roztkliwiającego mnie kiedy wyczuwszy, że na niego patrzę otwiera do połowy jedno oko, podnosi brew i wzrokiem pyta co się dzieje. Na przeczący ruch mojej głowy zamyka oko, opuszcza brew i śpi dalej. A ja patrzę... I boję się nawet najdelikatniej jak umiem dotknąć jego twarzy bo wiem, ze podczas snu on tego nie lubi. W ogóle boję się go dotknąć zeby go czasem nie obudzić, żeby nie zburzyć mu spokojnego snu.

A kiedy się obudzę i jeszcze w zaspaniu siadam na łóżku nie bardzo wiedząc co się dzieje, albo wiercić się zaczynam Mój Śpiący Królewicz obejmuje mnie ramieniem, i mruczy „śpij jeszcze misia, śpij”. Uwielbiam budzić się rano i leżeć w ciepłej pościeli otoczona takim jakimś fajnym zapachem. Niestety najczęściej nie mam wyboru i muszę wstać wraz z dzwonkiem budzika natrętnie przypominającym, że Królewicz musi wstać i iść do pracy. Zostaję wtedy sama, kładę się jeszcze na chwilę, żeby pooddychać, żeby ogrzać się w tym cieple. A potem??? Potem zaczyna się kolejny, zwykły dzień.

I znowu się boję. Jutro wyjeżdżam. Na całe 7 dni. No dobra, na 6 bo siódmy spędzę w pociągu, a wieczorem z dworca odbierze mnie Esio. Złą wiadomością jest to, że możliwe jest, że będzie musiał iść w Sylwestra do pracy i dopiero w piątek dojechać do grupy. Ja nie chcę,  on też nie, i co tu robić??? Jutro przyjedzie się pożegnać, na godzinkę, na dwie. Da mi buziaka przed odjazdem, przytuli. A jadę tak daleko... Nie wyślę smsa, ze mi źle – a nawet jak wyślę, to on nie przyjedzie. Wiem, że to szybko minie, zawsze mija. A potem będzie Nowy Rok.

...wczoraj odpłynęłam. Między jednym filmem, a drugim. Nie było mnie. Tylko jego dotyk, oddech na mojej szyi, pocałunki. Jego zapach i nasz taniec.

Czuję się bezpieczna kiedy jest blisko, kiedy mam go namacalnie. Kiedy go nie ma, irracjonalnie tracę momentami to poczucie bezpieczeństwa, wyobraźnia podsuwa wyimaginowane i trochę chore scenariusze, głupio łączy niełączliwe fakty. Czy ja zwariowałam??? Chyba nie, bo ciągle tu jestem, ale czasem boję się, tak bardzo się boję. A wiem, że nie mam powodów, że on się nie boi. A może boi tylko nie daje tego poznać po sobie??? 

Jutro chciałabym się do niego przytulić, nałapać ciepła i zapachu, zabrać je ze sobą. Dlatego spakuję się wcześniej żeby potem nic mi nie zakłócało „procesu zapamiętywania”. Hm, tak sobie myślę, że chyba trochę prawdziwe jest w moim przypadku stwierdzenie, które znalazłam kiedyś w książce Marty Fox: „Mówią: zwariowałeś przez tego, kogo kochasz. Powiedziałem: życie ma smak jedynie dla szaleńców”. O, wiem!!! Kupię Mojemu Śpiącemu Królewiczowi czekoladki, jakieś Rafaello czy Ferrero Rocher. I mu dam z Tymi Dwoma Słowami na ustach. Bo ja tak niewiele mu mogę dać, bo tak niewiele mam. Ale mogę włożyć kawałek serca w zwykłe czynności, w pamiętania, w...

To się Miłość nazywa, prawda???

Czasem nie wierzę, że mi się nie śni. A w moim śnie, cudownym śnie tylko kocham, kocham, kocham i kochać chcę!!!

 

„...Promise me, you’ll wait for me cause I’ll be saving all my love for you And I will be home soon, Promise me…”

alexbluessy : :
gru 20 2004 Przypadek Ally M.
Komentarze: 7

Czuję się lepiej, ale nadal jest we mnie lęk. Bo wczoraj powiedziałam przez gg Eśkowi, że przypomniało mi się nasze powielkanocne spotkanie w PRL-u i co się potem stało. Jego odpowiedź była taka: „kochanie nie martw się, już nie wyjadę”. A potem mu powiedziałam, że na tym Blogu zostawiam każdą rozterkę z wątpliwością, każdą nadzieję i wszystkie łzy. I ze wtedy byłam sama i w zasadzie tylko E. wie, co się wtedy ze mną działo. A on powiedział, że wie, że to dla mnie dużo znaczy. A potem wysłałam mu piosenkę przewodnią z „Notting Hill”. On powiedział, że słuchać będzie całą noc, a dosłałam jeszcze „Chances are” z Ally M.

... wyszłam na ulicę, na chwilę bo musiałam kupić sznurowadła i czystą płytę CD. Śnieg zacinał mi prosto w twarz, było mroźno. Sznurek samochodów, robotnicy  działający coś przy rurach, moje miasto... Pomyślałam, że z łyżew chyba trzeba będzie zrezygnować bo trochę się podziębiłam, a nie chcę na wyjazd się rozchorować. Choć i tak zwykle, jak jadę do B-stoku dostaję albo żołądkowej grypy albo czegoś innego. A skoro czeka mnie później wyjazd w góry to nie ma sensu kusić losu.

...przez chwilę czułam się jak Ally M. Na tej zaśnieżonej ulicy, omotana szalikiem, tęskniąca za Ukochanym... Jakby poszukać dogłębnie to trochę analogii między mną, a moją ulubioną bohaterką by się znalazło.

Przed chwilą dzwonił Esio. Też jest podziębiony i nie ma ochoty na łyżwy, po Nowym Roku nadrobimy. Przyjedzie po pracy... Z tego co zrozumiałam, ale mogłam się przesłyszeć to powiedział coś w rodzaju „chciałem żebyśmy sobie sami posiedzieli” – to chyba w nawiązaniu, że mieliśmy na Spiską iść z jego siostrą i jej chłopakiem. Ale ponieważ ja często słyszę tylko to, co chcę usłyszeć to istnieje możliwość, że się w zrozumieniu tej kwestii rozminęliśmy. Esio się odłączył, a moja śliczna bordowa komóreczka znowu straciła przytomność. Nie pomaga podłączanie do respiratora, nie pomaga sztuczne oddychanie. To chyba jej ostatnie chwile... A była taka wierna, jak mało co. Ja się nie przywiązuję do przedmiotów, ale ona znaczyła dla mnie wyjątkowo dużo. A teraz ma odejść sobie, tak po prostu bo materiał się zużył wyczerpał... Może za bardzo ją eksploatowałam??? Buuu...

Ślęczę od rana nad łaciną, a dokładniej odmianą rzeczowników i przymiotników III deklinacji. Straszny obłęd, byle jutro napisać tą kartkówkę i przez 2 tygodnie będzie spokój.

A w ogóle to chyba wygrałam, jakiś czek na noclegi w hotelach czy cuś. Na razie nic nie robię, choć w swojej naiwności bym wysłała zamówienie bez konsultacji z kimkolwiek. Pogadam z Esiem, chociaż na moje napomknięcie powiedział żebym sobie darowała. A ja pierwszy raz coś wygrałam...

alexbluessy : :
gru 19 2004 9 miesięcy.
Komentarze: 5

Czy to musi być taki popieprzony stan ten PMS??? Że wszystko się wywraca do góry nogami, że cały czas by się płakało, leżało pod kocem, spało??? Kiedy potrzeba kogoś, do kogo można się przytulić, kiedy nie chce się chcieć, kiedy...

...którąś z kolei godzinę siedzę gapiąc się bez sensu w monitor, nic się nie dzieje. w tle Natalie Cole, w kieliszku czerwone wino wytrawne. Ryż już dawno wystygł i mimo że nic dziś nie jadłam prawie to nie mam na nic ochoty, chyba że na ot wino. Dzisiaj nic nie ma dla mnie sensu, wszystko mnie drażni, lepiej nie pokazywać mi się na oczy. O dziwo, Moje Kochanie Najdroższe świetnie wie, co robić żebym zapomniała o moim zespole napięć. Ale jego tu dziś nie będzie, a jutro będzie po wszystkim.

Wczoraj idąc przez miasto na spotkanie ze znajomymi, wspominaliśmy nasze drugie spotkanie (drugie bo akurat przechodziliśmy obok Altany, małej knajpki. Esio pamiętał, ze miałam na sobie niebieski polarowy sweterek, on był w jeansowej kurtce i puchowym bezrękawniku - pamiętam jak dziś. Bardzo przystojnie wyglądał. Co nie znaczy, że teraz wygląda gorzej oczywiście). A dziś mija 9 miesięcy od tego pierwszego. Pamiętam, marcowy wieczór, plac Solny, i ten uśmiechnięty chłopak idący w moim kierunku. Kto wtedy mógł przypuszczać, ze to się tak potoczy...??? Nikt, my sami byliśmy, i chyba nadal trochę jesteśmy, zaskoczeni takim obrotem sprawy. Każdego dnia mam ochotę krzyczeć „kocham, kocham, kocham cię”. Od niego też takie słowa dostaję, i cieszę się do telefonu jak głupia. A potem dostaję jakiejś potężnej energii. Mogę wszystko... Strasznie szybko ten czas przeleciał, 4 miesiące bez niego też... O dziwo. Już nie pozwolę mu mnie zostawić, albo bierze mnie ze sobą albo nie jedzie. Tfu tfu tfu!!! Co ja gadam, przecież sam powiedział, że jak już to chciałby żebym ja też jechała z nim. Ale ja głupoty gadam, przecież Mój Mężczyzna nigdzie się nie wybiera. To ja wyjeżdżam, na całe 5 dni. No.

Pamiętam jak wyjechałam na Wielkanoc. Tęskniłam jak głupia, mimo że znaliśmy się niecały miesiąc. Chciałam żeby był blisko. Wróciłam, spotkaliśmy się, wstąpiliśmy do jakiejś knajpki, usiedliśmy – wziął mnie za rękę, pocałował ją, spojrzał w oczy. Powiedział, ze cieszy się, że już wróciłam i że mam już więcej nie wyjeżdżać. Nie mogliśmy się oderwać od siebie, najwyraźniej się stęskniliśmy jedno za drugim. A za niecały miesiąc sam się spakował i wyjechał do Londynu. Zostałam sama... I myślę sobie (może to tylko wino tak działa – nie wiem), że może moje stany lękowe wynikają z tego, że jak rano wychodzi ode mnie to ja się boję, że już nie wróci. A przecież to nie prawda i ja to wiem. To dlaczego...???

Mam PMS-a, czerwone wino w kieliszku i Natalie Cole w głośnikach. Jestem spokojniejsza... a może tylko mi się wydaje, może to tylko alkohol...

alexbluessy : :
gru 19 2004 Stany lękowe.
Komentarze: 1

Wczorajszy wieczór był zaskakujący, ale bardzo sympatyczny. Ponieważ nasz znajomy Ł. będący na stypendium w Madrycie przyjechał na święta do domu poszliśmy z Esiem i kilkorgiem innych ludzi go przywitać do kilku knajp. Mini clubbing nam wyszedł. Było bardzo sympatycznie, co nie znaczy, że od samego początku mi się taka opcja spędzenia wieczoru podobała. Myślałam, że Esio przyjdzie po zajęciach, że razem zjemy, że dokończymy wino, że obejrzymy film. A on zadzwonił i powiedział, że idziemy do miasta. I że dzwoni z domu bo pojechał tylko na kolokwium, a potem musiał jechać do pracy. Od razu poszłam do kuchni, zajęłam się ryżem i sosem, zrobiłam polewę na esiowego piernika. W końcu przyszedł, kiedy akurat byłam w trakcie konsumpcji obiadu – doszłam do wniosku, że przyjedzie najedzony. Ale Esio kiedy tylko zobaczył żółciutki od kurkumy i apetyczny ryż z pysznym sosem na moim talerzu zaraz sobie nałożył porcję, a potem zajął się piernikiem. Powiedział też, że jego siostra chciała przyjechać, ale wybił jej to z głowy bo przynajmniej sobie posiedzimy sami, w knajpie skończy się tete-a-tete. Bluzkę powiedział żebym zostawiła bo ładnie mi w niej i sexy bardzo jest.

I poszliśmy. Zwiedziliśmy w sumie trzy knajpy. Przy czym w ostatniej byłam już tylko ja z Esiem, A. którą poznałam przez rodzeństwo i jej znajomy ze studiów. Co się okazało ciekawego. D. (znajomy A.) jest pilotem wycieczek i w dodatku kończył moje liceum, pośmialiśmy się, wymieniliśmy coś w rodzaju uwag na temat pilotażu – trochę mi było przykro bo mimo, ze cały czas ściskałam Esia za rękę i dawałam mu do zrozumienia, że jestem tu z nim i on jest najważniejszy to nie chciałam żeby było mu przykro. A trochę mogło.

... w pewnym momencie A. powiedziała, że chciałaby mieszkać ze swoim facetem. Niestety, musi jeszcze trochę poczekać bo on studiuje w innym mieście (na szczęście nie bardzo odległym) i rok mu jeszcze został. Esio spojrzał na mnie i zapytał kiedy my razem zamieszkamy. Ja to chciałabym od razu... Moje Kochanie, w żartach, powiedział żebym najpierw wymieniła łóżko na szersze i zaczął A. demonstrować rzekomą szerokość mojego wyrka. A ona, zupełnie prawidłowo i po babsku, stwierdziła, że to świetna sprawa spać z facetem na wąskim łóżku bo można się przytulić i jest cieplutko. Od razu przyznałam jej rację, ale mężczyźni chyba nie bardzo to rozumieją. Kiedy A. zaczęła rozmawiać z D., a może któreś z nich wyszło – już nie pamiętam dokładnie, przytuliłam się do Esia i powiedziałam, ze bardzo chciałabym żeby pojechał ze mną do Berlina. A on powiedział, że jeśli nie będzie miał zjazdu, albo zajęcia bez sprawdzania obecności to pojedzie bo oczywiście wolałby jechać ze mną. A potem popatrzył i zapytał „a kochasz mnie?”; „yhym”; „tak?”; „yhym”; „ja ciebie też...”. I mogłabym już taka przytulona zostać.

Za niedługo musieliśmy się zbierać żeby zdążyć na autobus i po raz kolejny uświadomiłam sobie jak bardzo mi na Eśku zależy i jak boję się go stracić. Znowu pojawiły się stany lękowe. Pierwszy raz mam tyle do stracenia... I któryś raz z kolei powiedział, że gdzieś tam wśród zaparkowanych samochodów stoi jego „posag”. A przed wyjściem z domu na moje lakoniczne odpowiedzi na jego pytania powiedział, że mogłabym bardziej się wysilić, a nie jednym słowem urywać rozmowę bo za 15 czy 20 lat nie będziemy mieli o czym rozmawiać. Rany, znowu rzuciło mi się na mózg. Wariuję... Ale z drugiej strony co miałam odpowiedzieć na jego „pyszne ciasto upiekłaś kochanie”. Skoro wiem, że w kuchni jestem całkiem niezła to czemu mam fałszywie zaprzeczać tak, jak on podał przykładowo, że powinnam powiedzieć „ależ kochanie, co ty mówisz wcale nie dobre”. Albo na jego „kochanie ślicznie wyglądasz” miałabym zaprzeczyć. Choć komplementów nie umiem przyjmować, to fakt. Chyba mam kompleksy...

Wróciliśmy do domu przed pierwszą. Przykryłam się kołdrą i esiowym ramieniem i zapomniałam, że ktoś oprócz nas jest w mieszkaniu. A na koniec się rozpłakałam... A dziś natrafiłam na trochę mówiąco – sugerujące spojrzenie Ł. A co mi tam, jakby on miał dziewczynę to też by chciał żeby u niego nocowała. Chyba.

A wiecie jak on ślicznie śpi??? Ma wtedy spokojną twarz małego chłopca. Uwielbiam na niego patrzeć, szczególnie niewielką bliznę na czole (ślad po tym jak Mój Mężczyzna kiedy był jeszcze małym chłopcem wpadł na plastikowy model samolotu, krew się podobno strasznie lała)  – wczoraj nie wytrzymałam i się rozpłakałam (ze wzruszenia chyba), a niczego nie świadomy Esio spał dalej. I mnie przytulał. I było mi tak dobrze, tak dobrze... Dawno mi tak nie było. I to jego nadporanne "śpij jeszcze misia śpj", potem przytula mnie kiedy zaczynam się wiercić i wpatrywać w niego.... I jest mi tak dobrze...

Rano zrobił mi śniadanie, zapakowałam mu piernika dla rodziców i siostry, wziął też połowę swojego, którego nie zjadł i odwiózł mnie na kurs. Sam pojechał na uczelnię. Jakoś tak Normalnie mi było, jakby zdarzało się to codziennie, że razem wstajemy, jemy i jedziemy każde w swoją stronę. Tak, tylko po powrocie powinniśmy zjeść obiad, poleniuchować, pouczyć się każde sowich rzeczy. Być ze sobą, cieszyć się sobą.

...znowu wróciłam do pustych czterech ścian i dziwnych wzroków współlokatorów.

I co z tego, że być może jutro pojedziemy na łyżwy, że kupimy też w Galerii Dominikańskiej Esiowi śliczną czapkę z okazji Gwiazdki, że on coś dla zaproponuje a ja wybiorę co mi się najbardziej spodoba – tak ustaliliśmy wczoraj między pierwszą knajpą, a drugą. Chciałabym mu napisać słowo „kocham” we wszystkich językach – mam gdzieś nawet ściągę, przynajmniej 20 różnych. Chciałabym żeby był, tak po prostu. A on mi powiedział, że głupio mu wynosić ode mnie półtora ciasta, ależ Kochanie Moje smacznego!!! Przecież to dla Ciebie!!!

Poza tym moja śliczna bordowa komóreczka umiera. Służyła mi wiernie przez 4 lata, chyba nadchodzi jej czas. Jutro, najdalej pojutrze dostanę od Mojego Mężczyzny jego już nie używaną, będę się musiała przyzwyczaić. To już nie będzie to samo... Tak zupełnie na marginesie to mam PMS-a, ryczę jak głupia, boli mnie brzuch, chcę mieć Esia blisko, chcę się przytulić. Boję się też.

A jeszcze wracając do rozmnażania Mikołajów. Nadal obstaję przy tym, że jest tylko jeden Mikołaj. Poza tym nie ma nigdzie wiarygodnych źródeł potwierdzających istnienie Pani Mokołajowej.

A teraz idę popłakać.

alexbluessy : :