Archiwum grudzień 2004, strona 2


gru 14 2004 Waniliowo.
Komentarze: 7

Od rana mam dobry humor. Od rana śpiewam american christmas songs, od rana chcę coś zrobić. Coś dobrego...

Wstałam rano niewyspana, wyrwana ze snu przez moją śliczną bordową komóreczkę (takich modeli już nie produkują, ale ja bym jej na żadnen inny, (naj)nowszy nawet model, nie zamieniła). Nie wiedząc co się dzieje automatycznie nastawiłam wodę na kawę (nawet sterta brudnych naczyń w zlewie pozostała niezauważona). Tak samo automatycznie ubrałam się, zjadłam dwie kanapki z tym drobiem co to mi Esiulek w sobotę przed nosem zamachał (tak na marginesie, on twierdzi że to nie drób) i poszłam do sklepu...

I wiecie co??? Wymyśliłam!!! Wymyśliłam co zrobię. U mnie w Rodzinie jest taka tradycja, że na Wigilię przygotowuje się sos waniliowy z gruszkami, orzechami, czasem z jabłkami. Mama przejęła ten zwyczaj z domu Taty i teraz rok rocznie nam taką pyszność serwuje. I właśnie dziś postanowiłam coś takiego zaserwować Esiowi. Co prawda czas nie pozwala mi na stanie nad kuchenką, ucieranie i gotowanie Maminego sosu, tak więc posłużyłam się waniliowym budyniem, którym zalałam jabłka, na wierzch położyłam pomarańcze i posypałam orzechami. Mniam, teraz to się studzi (żeby tylko chłopcy się nie zaopiekowali moim przysmakiem), a wieczorem zostanie skonsumowane przez Mojego Ukochanego Łakomczucha .

Od rana mam dobry humor, nowa fryzura cudowna, powoli zaczyna pachnieć świętami, łacina mi nie straszna choć niewiele się naumiałam. Niewiele naumiałam się przez Esia, a po części i przez siebie. Nie od dziś wiem, że ciężko jest mi utrzymać język za zębami kiedy chodzi o niespodzianki itp. O nowej fryzurce miałam Kochanemu nic nie mówić, sam miał dzisiaj zobaczyć. Ale...

Ale wczoraj siedząc nad odmianą w czasie Praesens czasownika nieregularnego „iść” – łacina oczywiście, doznałam nagłego przypływu uczuć. Musiałam, jak bym tego nie zrobiła to rozniosłabym swoją miłością pokój, wysłać Guciorkowi smsa. I wysłałam: „...grzane wino...marcepanki...i...”. A on włączył mi się na gg i pyta czy to dziś (w sensie, ze wczoraj czy jutro – w sensie, ze dziś). Odpisałam, że dziś nie bo jednak przykazania pana łacinnika co do materiału do naumienia się wygrywają z grzanym winem itd. A Esio chciał się tylko upewnić i wrócił do pracy, a ja w porywie tej miłości napisałam, że muszę mu powiedzieć, że nie mam na głowie połowy włosów. On już nic nie odpisał – poważna praca biurowa czekała: liczenie ton stali, wysokości słupów żelbetowych (a może nie żelbetowych...kiedyś zapamiętam, obiecuję.), nie mogłam w tej chwili z tym konkurować przecież.

...niczego się nie spodziewając, bolejąc nad koniecznością wkuwania kolejnej porcji łacińskich słówek (a przecież w środę jest kartkówka u dr. Z. z wyposażenia mieszkania...o raju! i jeszcze dla Taty translation jakiegoś regulaminu konkursu czy coś...) przykryłam się kocem po sam nos, włączyłam muzykę sprzyjającą koncentracji, którą moja Mama stosuje na swoich kursach i podobno jej kursantom pomaga, kiedy domofon wyrwał mnie ze stanu już sporej koncentracji. Nie podnosiłam się bo listonosz już u mnie był, teraz ktoś mógł się dobijać wyłącznie do chłopaków. Ale żaden z ich nie podrywał się do podniesienia słuchawki. Jeden dzwonek, drugi... trzeci nie zdążył zadźwięczeć bo zrezygnowana poszłam sprawdzić kto to i czego chce. Wielkie było moje zdumienie kiedy po drugiej stronie usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Już nie pamiętam czy się ucieszyłam, chyba bardziej się zaniepokoiłam. Przed oczami stanęła wizja końca... Od progu go zapytałam czy coś się stało. A co usłyszałam??? Że nic się nie stało, że przyjechał fryzurkę zobaczyć. Aha... Hmmm... Posiedział pół godziny, wypił kawę, nowy haircut go zachwycił, wziął paczkę kawy i poszedł. Do dzisiaj.. Bo dziś zajęcia kończę o 19:30, a potem... Będzie pysznie!!! 

I muszę Wam powiedzieć, że się nie spodziewałam, że tak sam z siebie przyjedzie. Przecież zawsze musiał być telefon, pytanie czy ma przyjechać. Jupi!!! W końcu się doczekałam.

A dziś zrobiłam to coś na wzór sosu waniliowego mojej Mamy, a wcześniej babci, wysłałam smsa: „dzień dobry panu. Wie pan, ze pana KOCHAM??? A na mojej lodówce czeka coś absolutnie pysznego??? CMOK CMOK CMOK!!!”. Długo na odpowiedź nie czekałam, „ja też mocno kocham i mocnoooo całuję”. How lovely...

No, ale miłość miłością, wanilia wanilią, a łacina niestety przypomina o sobie w postaci zapisku „kartkówka” pod dzisiejszą datą w moim biurkowym kalendarzu. I jeszcze na fonetykę muszę poczytać o wstecznym ubezdźwięcznieniu. To strasznie ciężko jest wymówić „w” po „k”, przecież w naszym języku tego nie ma... (że np. jest [Maskwa], a nie [Maskfa] jakbyśmy powiedzieli). Mój Tata świetnie zna rosyjski to poproszę go żeby przez mój u nich pobyt mówił do mnie w języku Bułhakowa i Puszkina. A i Brat nieźle sobie radzi... Tak więc intensywny kurs wymowy przejdę, i dobrze.

A teraz wybaczcie, język Seneki i Wergiliusza wzywa. Keep your fingers crossed za dzisiejszą kartkówkę. Pliz!!!

alexbluessy : :
gru 13 2004 "Trzy miłości".
Komentarze: 6

Pierwsza miłość z wiatrem gna, z niepokoju drży Druga miłość życie zna i z tej pierwszej drwi A ta trzecia jak tchórz w drzwiach przekręca klucz i walizkę ma spakowaną już. Pierwsza wojna – pal ją sześć, to już tyle lat Druga wojna jeszcze dziś – winnych szuka świat A tej trzeciej co chce przerwać nasze dni winien będziesz ty, winien będziesz ty Pierwsze kłamstwo, myślisz: heh zażartował ktoś Drugie kłamstwo – gorzki śmiech, śmiechu nigdy dość A to trzecie gdy już przejdzie przez twój próg głębiej rani cię niż na wojnie wróg...

Zafascynowana Bułatem Okudżawą...    

alexbluessy : :
gru 13 2004 Eksperyment.
Komentarze: 5

Znowu to zrobiłam. Znowu zafarbowałam włosy i znowu kolor wyszedł inny niż zapewniał producent. Ale jest bardziej niż OK. Poza tym odwiedziłam zaprzyjaźniony zakład fryzjerski. Bywam tam z prawie zegarkową regularnością co półtora, dwa miesiące i młode dziewczyny robią mi z głową dokładnie to, co chcę i jak chcę a płacę zaledwie 15 złotych. Miodzio!!!

Moje włosy (za dużo, za puszyste, w ogóle nie podatne na układanie i stosowanie najwymyślniejszych preparatów prostujących) zwykle sięgały ramion – dziś zaszalałam i kazałam ciąć do połowy szyi, pocieniować na max’a i wysuszyć. Rewelacja, mówię Wam. W domu potraktowałam je farbą, która miała nadać im kolor tycjanowskiej czerwieni, ale wyszła raczej – jak ja to nazywam – dojrzała czereśnia. Czyli dziewczyna o czereśniowych włosach, jak kiedyś nazwał mnie Wirtualny Znajomy H. Aha i coś jeszcze, nie chcę zapeszyć, ale chyba znalazłam coś do jako takiego wygładzenia moich naturalnie kręconych (grrr...) włosów – fioletowy Sunsilk – obym się nie myliła!!! Bo wkurza mnie, że najpierw męczę się żeby nadać im jako taki wygląd, wyjdę na wilgotne powietrze a one zaczynają się skręcać – normalnie można się zdenerwować. Ale nie tym razem, nie dam się. I może kolejne eksperymenty nie wychodzą im na dobre, ale ciągle mam nadzieję, że znajdę złoty środek na ujarzmienie niesfornych kręciołków. No.

Co poza tym??? A no cudownie, jutro mam nadzieję Esia zobaczyć dlatego nie mówię mu jeszcze nic o tym, że się połowy włosów z głowy pozbyłam. Mam nadzieję, że mu się spodoba nowy image Oli... A co do Mojego Mężczyzny jeszcze to rozbroił mnie dziś strasznie. Nie odpisałam mu wczoraj wieczorem na smsa, zrobiłam to dziś rano. Treść była krótka: „Buzi...buzi...buzi... :o)”. Kiedy siedziałam na fryzjerskim fotelu, a młoda fryzjerka Ania pozbawiała mnie kolejnych partii włosów dziwiąc się, że tyle ich spadło na podłogę a co najmniej trzy razy tyle mam jeszcze na głowie, usłyszałam znajomy dźwięk powiadamiający o nadejściu nowej wiadomości tekstowej. Wiadomości przyszły trzy. Esio pisał: „ja też chcę Buzi... buzi... buzi..buzi..” – i tak na trzy smsy. Szłam ulicą i uśmiechałam się do siebie, humor trochę zepsuł mi się w sklepie kiedy zobaczyłam, że nie ma moich ulubionych pierogów z serem i szpinakiem.

Wynagrodziłam to sobie jednak w inny sposób. Bo dziś wstałam o 7 (co za nieludzka pora!!!) i ledwo przytomna pojechałam do babci zawieźć pościel i ręczniki do prania. Przy okazji zjadłam u babci śniadanie, wypiłam kawę i dostałam „świąteczną paczkę”. Bo moja babcia, matka mojego Ojca, dwa razy w roku dostaje paczkę od swoich niemieckich znajomych. Mimo usilnych próśb babci państwo T. nadal przysyłają świąteczne prezenty (słodycze, ubrania, kosmetyki) bo czują się zobowiązani – w czasie wojny podobno mój dziadek, ojciec mojego ojca, uratował życie panu T. Babcia przysłane „dobra” dzieli między mnie, a swoją córkę (siostrę Taty). I tak dostała mi się kawa (przekażę ją rodzicom Esia), czekolada pomarańczowa (połowy już nie ma), pierniczki całe w czekoladzie (mam nadzieję, że dotrwają do wyjazdu do Rodziców), dwa rodzaje marcepanów (jutro skonsumuję w esiowych ramionach). Do tego cieplusie skarpetki (w sam raz na sylwestrowy wyjazd), eleganckie skórzane buty dla Mamy i chyba tyle. A ta czekolada pomarańczowa... no mówię Wam... PYCHA!!!

Od babci pojechałam na Uczelnię na spotkanie z dr Z., u której miałam zamiar podwyższać sobie ocenę (3.5) ze sprawdzianu z gramatyki. Ostatecznie tylko oddałam jej wypracowanie (na które w ostatnią środę dała nam 2 tygodnie) i umówiłam się na przyszły tydzień. Jutro łacina – kartkówka jutrzejsza i poprawa sentencji. Trzymajcie kciuki, ostatnio mi pomogło.

W piątek zamierzam piec pierniki. Jeden koniecznie zawiozę B. Strasznie mi głupio, że nawet do nich nie zadzwoniłam. Ale czasu nie mam, czasem nie pamiętam jak się nazywam, ostatnio jestem strasznie zmęczona – ciągnę resztkami sił. A przecież ona tyle dla mnie zrobiła, i chłopaki pewnie się o mnie pytają. Szczególnie mały T. Tak, w przyszły poniedziałek popołudniową porą biorę piernika i idę w odwiedziny. A jakbym zapomniała to mi przypomnijcie, dobra???

Dobra, czekolady nie ma, włosy ułożone (mięciutkie jak kaczuszka są... ciekawe ile wytrzymają... wrrr...), można iść do nauki. Na razie, trzymajcie się ciepluśko!!!

alexbluessy : :
gru 12 2004 Exhausted.
Komentarze: 6

Rany, jak nic mi się nie chce!!! Koszmar, a trochę roboty i dziś i jutro mnie czeka. Grrr...

... włączyłam płytę zatytułowaną „moje do kołysania”, zapaliłam żurawinową świeczkę, zakopałam się pod kocem i czekałam. Nawet chwilami zdarzało mi się przysypiać, a mimo to czujnie nasłuchiwałam domofonu. W końcu się doczekałam, ale postanowiłam udawać, że zapadłam w sen. Dlatego nie poderwałam się odebrać, tylko pozwoliłam to zrobić swojemu współlokatorowi. Ledwo Esio próg mojego mieszkania przekroczył chciał wiedzieć gdzie się schowałam, Cz. powiedział, że śpię. To Moje Kochanie pyta się czy już długo tak śpię i bez ceregieli wszedł do pokoju, powiedział „hej kochanie”, ale na brak reakcji z mojej strony wyszedł co by się rozebrać. A ja już prawie się pod tym kocem ze śmiechu dusiłam, ale dalej „spałam” snem twardym. W końcu Gucior wszedł, nachylił się, powtórzył „co udajesz, że śpisz? Wstawaj kochanie...”. Ale nie dawałam za wygraną. To on mi jakąś smakowicie pachnącą torbą zaczął przed nosem machać, w końcu położył ją tak, żeby to pachnące coś, co w środku było, mnie swoim zachęcającym zapachem obudziło. Ale Olusia dalej dzielnie walczyła ze śmiechem, który pohamować było coraz trudniej. Spod koca usłyszałam jak Mój Mężczyzna mości się na krześle (jak on mógł tak robić, przecież spałam!!!), szeleści kolejną reklamówką i jakimiś papierkami. W końcu musiałam się poddać...

Usiadłam i nieprzytomnym (sprytna imitacja) wzrokiem popatrzyłam na Eśka. On na mnie, ja na niego. Zapytałam wzrokiem co on tu robi, i co przed moim nosem robi pachnąca smakowicie torebka. Co się okazało. Esio przyszedł do mnie, i czym mnie zadziwił, z zamiarem wyjścia do miasta, zostania na noc i odjechania dopiero rano. Jupi. Bo prawdę mówiąc byłam przygotowana, że zabawi godzinę, dwie i pojedzie. Jak ja lubię takie niespodzianki!!! A teraz co było w reklamówkach: pod nos podsunął mi pyszne mięsko drobiowe ze śliwką – mniam. A dlaczego je podsunął??? Bo najwidoczniej nie przyjął do wiadomości, że moje krwawienia z nosa pojawiły się (jak zwykle o tej porze roku) z powodu przeziębienia, ale wg Esia podstawą była anemia i złe odżywianie. Dlatego postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. W  drugiej, tradycyjnie, były puszki z Piastem. Dalej siedziałam i patrzyłam na niego, a on coś za plecami chował, a potem kazał zgadywać w której ręce coś jest. Machnęłam w nie za bardzo sprecyzowanym kierunku, a on wyjął dwie czekolady. Popatrzył, uśmiechnął się i powiedział, ze mam szczęście bo z nadzieniem jogurtowym i tak by mi nie dał. A ja wybrałam swoją ulubioną – Milkę z rodzynkami i orzechami. Kochany jest, prawda??? Tylko co z moją dietą???!!! O raju...

A potem się zaczęło. Pachniał tak... no tak... oczywiście skończyło się na tym, że mój nos w zagłębieniu esiowej szyi się znalazł. Bo ten Adidas tak na jego skórze pachnie, że kosmatki pojawiają się natychmiast, zanim jeszcze zdążę pomyśleć o... czymkolwiek. Esio leżał, jedną ręką mnie przytulał, a drugą robił mi, bardzo zadowolony z siebie i efektów swojej „pracy”, z ust otwór gębowy ryby. Śmiał się przy tym bardzo. I już zaczynało nas nie być. Ciągle mój nos znajdował się w swoim ulubionym miejscu, do tego tak genialnie pachnącym, Żże aż sobie zamruczałam. A co powiedział Esio??? Powiedział, że jestem „zajebista bo on mnie całuje i chciejstwa ma, a ja mu mruczę i nos w szyi trzymam”. W odpowiedzi uśmiechnęłam się tylko słodko. A potem już nas nie było. Nie było chłopaków w sąsiednich pokojach, no nic nie było. My tylko. Jak bardzo nie chciało mi się odprzytulić od niego, nawet sobie nie wyobrażacie. Ale musiałam bo zbliżała się 19 i Moje Kochanie chciał „Fakty” obejrzeć, a poza tym musiałam zacząć się do wyjścia szykować. W międzyczasie zadzwoniła moja Mama, potem włosy się zbuntowały i ni cholery nie chciały się uczesać (jutro za karę powędrują do fryzjera), a Esio jeszcze Piasta nie skończył. Tak więc wyszliśmy z domu w zasadzie w godzinie, o której powinniśmy być już w „Za szybą”.

Tam już czekał na nas O., jakieś koleżanki chłopaków wykręciły się dołem i nie dotarły. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy i w zasadzie o północy byliśmy z powrotem w domu. Ale ja miałam ochotę... On chyba też. Ale to zdrowy objaw, więc specjalnie mnie to nic a nic nie martwi. Dowiedziałam się też, że Esio dnia 31 grudnia będzie starał się nauczyć mnie jazdy na nartach. Hmmm... To ja mu powodzenia życzę, choć uczennica jestem dość pojętną. I chciałabym go namówić na wyjazd na ITB do Berlina w marcu. Tak bym chciała żeby się zgodził... Powiedzcie mu żeby się zgodził, co???

Co najzabawniejsze w drodze „ Za szybę” zaczęliśmy sprzeczać się o pieniądze – zupełnie jak małżeństwo. Gula mi w gardle stawała, on się stawał jakiś lekko poirytowany, ale w końcu wyszliśmy z tematu cało. Szybko nam przeszło bo, jak już nie raz pisałam, nie jesteśmy się w stanie pokłócić tak porządnie. Póki co nie jesteśmy w stanie, a może nie będziemy... W knajpie żartowaliśmy z tego i tamtego, ale były to sprawy śmieszne dla naszej trójki toteż nie będę się zagłębiać w ich opisywanie, choć dotyczyły moich z Eśkiem relacji. O. tylko siedział, patrzył i się uśmiechał kiedy z Ukochanym zaczęliśmy „pojeżdżać” po sobie jednocześnie dając sobie wyraźnie do zrozumienia czego nam się chce. Przy szatni obwieściłam Esiowi, że jestem rozbrajająca, czemu on przyklasnął, ale już nie pamiętam o co chodziło. W każdym razie zapewne w/w stwierdzenie dotyczyło jakiegoś mojego zachowania.

Swoją drogą to już się nie mogę Sylwestra doczekać. A to jeszcze tyle czasu... Przecież dopiero za dwa tygodnie pojadę do Rodziców... Przez pięć dni zamierzam nic nie robić poza spaniem. Bo jestem zmęczona, czuje to. Najchętniej spać zaczęłabym już teraz, ale jeszcze te 2 tygodnie jakoś się pomęczę. Mam nadzieję, że wytrwam. Eh...

To co, przyjemnego popołudnia, nie??? Na razie.

alexbluessy : :
gru 11 2004 W kinie, w Lublinie.
Komentarze: 7

Gdyby nie natrętne i dosadne budzenie nastawione w mojej ślicznej bordowej komóreczce pewnie zaspałabym i na kurs nie dotarła. A dziś miały być jedne z najważniejszych zajęć – obsługa grup wyjazdowych. Bardzo ciekawe i dużo wnoszące do poglądu na moją przyszłą pracę. Nawet szybko te 4 godziny minęły i już po 13 wyszłam na zalany słońcem plac Grunwaldzki.

... było ciepło, słońce delikatnie świeciło w twarz. O tym, że jest zimna przypominało jedynie mroźne, ale ciepłe jednocześnie, powietrze. Z przyjemnością do domu wróciłam na nogach. Po drodze, zupełnie nie wiem dlaczego, przyczepiła się do mnie piosenka Brathanków „W kinie, w Lublinie”. Szłam nucąc ją pod nosem i zastanawiałam się czy może jednak nie zawrócić i nie przejść się na Giełdę Minerałów i Spotkania Zdrowia i Niezwykłości. Nie zawróciłam, nie chciałam sama. I nie ma to nic wspólnego z tym, ze ja bez niego nigdzie się ruszam – po prostu nie miałam ochoty na samotny spacer, chciałam z nim.  A on w tym czasie w pracy, ciekawe kiedy się odezwie... Bo wczoraj o 23:07 odebrałam smsa, że ma nadzieję, że nie odleciałam z LOT-em, że życzy spokojnej nocy, kolorowych snów, że kocha. Miałam nie odpisywać, ale w końcu napisałam, że jeszcze nie poleciałam, że I’m still here, ale że jak mnie życie za mocno zaboli to może... W języku Puszkina dodałam „я тоже люблю тебя”. Czemu nie po polsku nie wiem.

K. odpisała, że przelew zrobiła już dawno, ze powinien już dojść. Ale nic nie doszło, w poniedziałek będę musiała przejść się do banku. To ja się do cholery jasnej ciasnej wynosiłam z jednego banku do drugiego żeby mi też jakieś przekręty robili??? Dostałam też zaskakującego smsa od Mojego Brata Kochanego z jego nowego telefonu. Jupi, będę mogła z nim esemesować!!!

Tak mi ta piosenka Brathanków wsiadła na głowę, że męczę ją już od kilkunastu minut. Ale mam ochotę ją śpiewać, bo też chciałabym żeby Esio mnie tak kochał...

... bo ja czasem, głupio, myślę, że nie jestem dla niego odpowiednia. Bo na nartach nie jeżdżę i cholernie boję się, że wstyd mu przyniosę (i że skończy się tak, jak w drugiej części Bridget Jones – kto widział, ten wie). Dziś na kursie uświadomiłam sobie, że nic nie widziałam, nic nie znam, a on zjeździł kawał Europy. A ja co??? Na ITB do Berlina pojechałam i trochę miasto zwiedziłam??? Przecież to nic, moja wiedza i znajomość w kwestii europejskich zabytków jest niemal żadna, raczej teoretyczna. Eh... I choć wiem, że na podstawie takich małostek ludzie się w pary nie łączą, te natręctwa są czasem dość uciążliwe. Szczególnie, że Sylwester z nartami się zbliża... Eh... Poza tym przytyło mi się trochę. Słowo daję, koniec z piwem i ze słodyczami.

„W kinie, w Lublinie – kochaj mnie... W metrze i w swetrze – kochaj mnie...!!!”

I to by było na tyle. Pa.

 

A ktoś może ma pojęcie jak tu dodać muzyczkę???

alexbluessy : :