Komentarze: 7
Od rana mam dobry humor. Od rana śpiewam american christmas songs, od rana chcę coś zrobić. Coś dobrego...
Wstałam rano niewyspana, wyrwana ze snu przez moją śliczną bordową komóreczkę (takich modeli już nie produkują, ale ja bym jej na żadnen inny, (naj)nowszy nawet model, nie zamieniła). Nie wiedząc co się dzieje automatycznie nastawiłam wodę na kawę (nawet sterta brudnych naczyń w zlewie pozostała niezauważona). Tak samo automatycznie ubrałam się, zjadłam dwie kanapki z tym drobiem co to mi Esiulek w sobotę przed nosem zamachał (tak na marginesie, on twierdzi że to nie drób) i poszłam do sklepu...
I wiecie co??? Wymyśliłam!!! Wymyśliłam co zrobię. U mnie w Rodzinie jest taka tradycja, że na Wigilię przygotowuje się sos waniliowy z gruszkami, orzechami, czasem z jabłkami. Mama przejęła ten zwyczaj z domu Taty i teraz rok rocznie nam taką pyszność serwuje. I właśnie dziś postanowiłam coś takiego zaserwować Esiowi. Co prawda czas nie pozwala mi na stanie nad kuchenką, ucieranie i gotowanie Maminego sosu, tak więc posłużyłam się waniliowym budyniem, którym zalałam jabłka, na wierzch położyłam pomarańcze i posypałam orzechami. Mniam, teraz to się studzi (żeby tylko chłopcy się nie zaopiekowali moim przysmakiem), a wieczorem zostanie skonsumowane przez Mojego Ukochanego Łakomczucha .
Od rana mam dobry humor, nowa fryzura cudowna, powoli zaczyna pachnieć świętami, łacina mi nie straszna choć niewiele się naumiałam. Niewiele naumiałam się przez Esia, a po części i przez siebie. Nie od dziś wiem, że ciężko jest mi utrzymać język za zębami kiedy chodzi o niespodzianki itp. O nowej fryzurce miałam Kochanemu nic nie mówić, sam miał dzisiaj zobaczyć. Ale...
Ale wczoraj siedząc nad odmianą w czasie Praesens czasownika nieregularnego „iść” – łacina oczywiście, doznałam nagłego przypływu uczuć. Musiałam, jak bym tego nie zrobiła to rozniosłabym swoją miłością pokój, wysłać Guciorkowi smsa. I wysłałam: „...grzane wino...marcepanki...i...”. A on włączył mi się na gg i pyta czy to dziś (w sensie, ze wczoraj czy jutro – w sensie, ze dziś). Odpisałam, że dziś nie bo jednak przykazania pana łacinnika co do materiału do naumienia się wygrywają z grzanym winem itd. A Esio chciał się tylko upewnić i wrócił do pracy, a ja w porywie tej miłości napisałam, że muszę mu powiedzieć, że nie mam na głowie połowy włosów. On już nic nie odpisał – poważna praca biurowa czekała: liczenie ton stali, wysokości słupów żelbetowych (a może nie żelbetowych...kiedyś zapamiętam, obiecuję.), nie mogłam w tej chwili z tym konkurować przecież.
...niczego się nie spodziewając, bolejąc nad koniecznością wkuwania kolejnej porcji łacińskich słówek (a przecież w środę jest kartkówka u dr. Z. z wyposażenia mieszkania...o raju! i jeszcze dla Taty translation jakiegoś regulaminu konkursu czy coś...) przykryłam się kocem po sam nos, włączyłam muzykę sprzyjającą koncentracji, którą moja Mama stosuje na swoich kursach i podobno jej kursantom pomaga, kiedy domofon wyrwał mnie ze stanu już sporej koncentracji. Nie podnosiłam się bo listonosz już u mnie był, teraz ktoś mógł się dobijać wyłącznie do chłopaków. Ale żaden z ich nie podrywał się do podniesienia słuchawki. Jeden dzwonek, drugi... trzeci nie zdążył zadźwięczeć bo zrezygnowana poszłam sprawdzić kto to i czego chce. Wielkie było moje zdumienie kiedy po drugiej stronie usłyszałam „cześć Ola, tu S.”. Już nie pamiętam czy się ucieszyłam, chyba bardziej się zaniepokoiłam. Przed oczami stanęła wizja końca... Od progu go zapytałam czy coś się stało. A co usłyszałam??? Że nic się nie stało, że przyjechał fryzurkę zobaczyć. Aha... Hmmm... Posiedział pół godziny, wypił kawę, nowy haircut go zachwycił, wziął paczkę kawy i poszedł. Do dzisiaj.. Bo dziś zajęcia kończę o 19:30, a potem... Będzie pysznie!!!
I muszę Wam powiedzieć, że się nie spodziewałam, że tak sam z siebie przyjedzie. Przecież zawsze musiał być telefon, pytanie czy ma przyjechać. Jupi!!! W końcu się doczekałam.
A dziś zrobiłam to coś na wzór sosu waniliowego mojej Mamy, a wcześniej babci, wysłałam smsa: „dzień dobry panu. Wie pan, ze pana KOCHAM??? A na mojej lodówce czeka coś absolutnie pysznego??? CMOK CMOK CMOK!!!”. Długo na odpowiedź nie czekałam, „ja też mocno kocham i mocnoooo całuję”. How lovely...
No, ale miłość miłością, wanilia wanilią, a łacina niestety przypomina o sobie w postaci zapisku „kartkówka” pod dzisiejszą datą w moim biurkowym kalendarzu. I jeszcze na fonetykę muszę poczytać o wstecznym ubezdźwięcznieniu. To strasznie ciężko jest wymówić „w” po „k”, przecież w naszym języku tego nie ma... (że np. jest [Maskwa], a nie [Maskfa] jakbyśmy powiedzieli). Mój Tata świetnie zna rosyjski to poproszę go żeby przez mój u nich pobyt mówił do mnie w języku Bułhakowa i Puszkina. A i Brat nieźle sobie radzi... Tak więc intensywny kurs wymowy przejdę, i dobrze.
A teraz wybaczcie, język Seneki i Wergiliusza wzywa. Keep your fingers crossed za dzisiejszą kartkówkę. Pliz!!!