Znowu to zrobiłam. Znowu zafarbowałam włosy i znowu kolor wyszedł inny niż zapewniał producent. Ale jest bardziej niż OK. Poza tym odwiedziłam zaprzyjaźniony zakład fryzjerski. Bywam tam z prawie zegarkową regularnością co półtora, dwa miesiące i młode dziewczyny robią mi z głową dokładnie to, co chcę i jak chcę a płacę zaledwie 15 złotych. Miodzio!!!
Moje włosy (za dużo, za puszyste, w ogóle nie podatne na układanie i stosowanie najwymyślniejszych preparatów prostujących) zwykle sięgały ramion – dziś zaszalałam i kazałam ciąć do połowy szyi, pocieniować na max’a i wysuszyć. Rewelacja, mówię Wam. W domu potraktowałam je farbą, która miała nadać im kolor tycjanowskiej czerwieni, ale wyszła raczej – jak ja to nazywam – dojrzała czereśnia. Czyli dziewczyna o czereśniowych włosach, jak kiedyś nazwał mnie Wirtualny Znajomy H. Aha i coś jeszcze, nie chcę zapeszyć, ale chyba znalazłam coś do jako takiego wygładzenia moich naturalnie kręconych (grrr...) włosów – fioletowy Sunsilk – obym się nie myliła!!! Bo wkurza mnie, że najpierw męczę się żeby nadać im jako taki wygląd, wyjdę na wilgotne powietrze a one zaczynają się skręcać – normalnie można się zdenerwować. Ale nie tym razem, nie dam się. I może kolejne eksperymenty nie wychodzą im na dobre, ale ciągle mam nadzieję, że znajdę złoty środek na ujarzmienie niesfornych kręciołków. No.
Co poza tym??? A no cudownie, jutro mam nadzieję Esia zobaczyć dlatego nie mówię mu jeszcze nic o tym, że się połowy włosów z głowy pozbyłam. Mam nadzieję, że mu się spodoba nowy image Oli... A co do Mojego Mężczyzny jeszcze to rozbroił mnie dziś strasznie. Nie odpisałam mu wczoraj wieczorem na smsa, zrobiłam to dziś rano. Treść była krótka: „Buzi...buzi...buzi... :o)”. Kiedy siedziałam na fryzjerskim fotelu, a młoda fryzjerka Ania pozbawiała mnie kolejnych partii włosów dziwiąc się, że tyle ich spadło na podłogę a co najmniej trzy razy tyle mam jeszcze na głowie, usłyszałam znajomy dźwięk powiadamiający o nadejściu nowej wiadomości tekstowej. Wiadomości przyszły trzy. Esio pisał: „ja też chcę Buzi... buzi... buzi..buzi..” – i tak na trzy smsy. Szłam ulicą i uśmiechałam się do siebie, humor trochę zepsuł mi się w sklepie kiedy zobaczyłam, że nie ma moich ulubionych pierogów z serem i szpinakiem.
Wynagrodziłam to sobie jednak w inny sposób. Bo dziś wstałam o 7 (co za nieludzka pora!!!) i ledwo przytomna pojechałam do babci zawieźć pościel i ręczniki do prania. Przy okazji zjadłam u babci śniadanie, wypiłam kawę i dostałam „świąteczną paczkę”. Bo moja babcia, matka mojego Ojca, dwa razy w roku dostaje paczkę od swoich niemieckich znajomych. Mimo usilnych próśb babci państwo T. nadal przysyłają świąteczne prezenty (słodycze, ubrania, kosmetyki) bo czują się zobowiązani – w czasie wojny podobno mój dziadek, ojciec mojego ojca, uratował życie panu T. Babcia przysłane „dobra” dzieli między mnie, a swoją córkę (siostrę Taty). I tak dostała mi się kawa (przekażę ją rodzicom Esia), czekolada pomarańczowa (połowy już nie ma), pierniczki całe w czekoladzie (mam nadzieję, że dotrwają do wyjazdu do Rodziców), dwa rodzaje marcepanów (jutro skonsumuję w esiowych ramionach). Do tego cieplusie skarpetki (w sam raz na sylwestrowy wyjazd), eleganckie skórzane buty dla Mamy i chyba tyle. A ta czekolada pomarańczowa... no mówię Wam... PYCHA!!!
Od babci pojechałam na Uczelnię na spotkanie z dr Z., u której miałam zamiar podwyższać sobie ocenę (3.5) ze sprawdzianu z gramatyki. Ostatecznie tylko oddałam jej wypracowanie (na które w ostatnią środę dała nam 2 tygodnie) i umówiłam się na przyszły tydzień. Jutro łacina – kartkówka jutrzejsza i poprawa sentencji. Trzymajcie kciuki, ostatnio mi pomogło.
W piątek zamierzam piec pierniki. Jeden koniecznie zawiozę B. Strasznie mi głupio, że nawet do nich nie zadzwoniłam. Ale czasu nie mam, czasem nie pamiętam jak się nazywam, ostatnio jestem strasznie zmęczona – ciągnę resztkami sił. A przecież ona tyle dla mnie zrobiła, i chłopaki pewnie się o mnie pytają. Szczególnie mały T. Tak, w przyszły poniedziałek popołudniową porą biorę piernika i idę w odwiedziny. A jakbym zapomniała to mi przypomnijcie, dobra???
Dobra, czekolady nie ma, włosy ułożone (mięciutkie jak kaczuszka są... ciekawe ile wytrzymają... wrrr...), można iść do nauki. Na razie, trzymajcie się ciepluśko!!!