...nareszcie chwila spokoju. Telefony wykonane, maile wysłane. Raport sporządzony. Poprawki do plakatu też dostarczyłam grafikowi. Koleżanka prosi o datę podpisania umowy z Eurodeskiem, druga o pomoc w znalezieniu wolontariuszy z językiem niemieckim (może ktoś z Was by chciał? Jeśli tak proszę o maila, wyślę niezbędne informacje. Tylko rzecz się dzieje we Wrocławiu - uprzedzam). Znowu koleżanka numer jeden prosi o jakieś teleofny (dzisiaj pracuje w domu, nie ma dostępu do danych z biura). W sumie to dobrez - jestem sama, nikt mi nie przeszkadza. I jeszcze dostałam pismo, że założą nam wideo-domofon. Jupi, już nasza klatka straszyć nie będzie i młodzieży po informację lepiej się będzie przychodziło.
Przede mną kolokwium z gramatyki historycznej (98% ludzi z roku nie wie o co w tym chodzi), to jakieś dziwactwo kompletne. Potem bój z babką na proseminarium - mój wstęp do pracy ma zaledwie dwie strony. Tylko, że kto mądry stan badań zaczyna od wstępu? Przeciez oczywiste jest, że wstępy pisze się na końcu. No, ale cóż... I jeszcze we wstępie nie mogę napisać tego, co potem w rozwinięciu będę pisać... Jakaś paranoja.
Zakręcona jestem. Czuję, że nie wyrabiam. Muszę wyjechać. Muszę zdać sesję byle na tróje i jadę na narty. Już rozmwiałam z szefową, da mi wolne na odespanie bez problemu. A ja śmignę na jakieś polsko-czeskie stoki.
Z Ukochanym zapisujemy się na basen i przechodzimy na dietę. Od lutego. Dość jedzenia niezdrowego zarcia typu pizza i makaron z sosem ze słoika. Od lutego jakieś suróweczki, jogurciki, sałatki piękności i młodości. Do tego sport i będzie ekstra.
Dobra, wracam do pracy...
Pozdrawiam.