Archiwum lipiec 2004


lip 31 2004 Sny, paranoje, marzenia.
Komentarze: 0

...tym razem zasłoniłam żaluzje, na wypadek gdyby słoneczku się zachciało obudzić mnie w okolicach 5 nad ranem. Budzik w komóreczce nastawiłam na 6:45 i kołysana muzyką zasnęłam.

 

Nad ranem jakieś dziwne sny zaczęły mnie budzić. Nie po raz pierwszy śniła mi się „wrocławska wiedźma”. Tak nazwałam sobie tą „osobę”, której w śnie (na jawie zresztą też nie) nie widziałam. Ona przewijała się tylko, w pobliżu mnie, w rozmowach. Jej bliskość powodowała duszność i paraliż ciała. Całe się blokowało, nie mogłam się ruszyć. Sen o „wrocławskiej wiedźmie” jest z tych recurring dreams, czyli tych, które wywołane są przez jakiś problem w człowieku siedzący. Hm, tylko, że ta wiedźma pojawia się w różnych okolicznościach. Zawsze w innej scenerii, ten sen mnie niepokoi – po przebudzeniu nie mam pewności czy to był sen, czy może jednak jawa i co będzie kiedy tą starą wiedźmę spotkam w środku dnia, na jakimś skąpanych w słońcu placu czy ulicy. Brrr..

 

Jakby Esio był blisko to pewnie bym się nie zastanawiała nad (nie)rzeczywistością tego (czy każdego innego niepokojącego) snu i poszła najzwyczajniej w świecie znowu spać. Ale niestety, nie ma ciepła, nie ma bliskości, nie ma bezpieczeństwa (wewnętrznego). Nie mniej to będzie, mam nadzieję... Bo znowu obudziłam się i żałowałam, że jestem sama. Ale to chyba normalne jest, prawda??? Śniła mi się też szefowa biura, w którym jestem na okresie próbnym. O ile dobrze pamiętam pocieszała mnie, kazała się nie martwić, powiedziała, że pogadamy tak od serca i mi się polepszy... Nie wiem w związku z czym ten sen o szefowej. Aha, ostatnią rzeczą, którą z ubiegłej nocy zapamiętałam była jazda autobusem przez Wrocław. Jechałam z jakąś koleżanką, to była trasa biegnąca obok naszego NKJO. W każdym razie przejeżdżałyśmy też obok domu „wrocławskiej wiedźmy”, wśród ludzi zapanował popłoch... Zaczynam miewać paranoiczne sny. Może to w związku z pracą albo zbliżającym się powrotem Esia??? Było, nie było, jednak nie widzieliśmy się 4 miesiące. Obawy w tym przypadku to rzecz całkowicie naturalna i oczywista.

 

Pamiętam, że kiedyś śniła mi się moja licealna polonistka. We śnie była moją ciocią, w dodatku siostrą mamy. Wydało mi się to dziwne, bo nauczycielką była wymagającą, straszną kosą. Teraz, po kilku latach od matury, ją doceniam. Wtedy lekcje polskiego były dla mnie koszmarem.  Moja mama. Kiedy opowiedziałam jej ten sen stwierdziła, że to może znaczyć, że może my postrzegamy panią Ż. jako ostrą, nieprzystępną i tak dalej. A przecież ciocia kojarzy się z czymś przyjemnym, miłym. Że ciocia to pokrewna dusza, ktoś bliski i może nie powinniśmy polonistki traktować jak „czarownicy”. No okej, ale co może znaczyć sen o „wrocławskiej wiedźmie”???

 

Pomimo soboty przespaceruję się do biura. Podejrzewam, że szefowa powie mi żebym wracała do domu, ale niech wie, że traktuję sprawę poważnie. Zresztą wczoraj „uratowałam” jej sprawę jakiejś pielgrzymki. Przyszedł e-mail do biura. Dziewczyna wysłała po francusku, odpisali jej po angielsku, żadna z dwóch siedzących tam dziewczyn nie znała tego języka, a sprawa była poważna. Zrobiłam im to tłumaczenie, banalne zresztą. Przespaceruję się tam i z powrotem, być może godzinkę postoję na zewnątrz pilnując „lodziarni” z katalogami, ewentualnie odpowiadając na zapytania przechodzących ludzi. Opalę się przynajmniej trochę, wczoraj też tak postałam godzinkę – zostały mi ślady na dekolcie. Ale to dobrze, przynajmniej widać, że wakacje są...

 

...potem wrócę do domu i znowu dla relaksu posprzątam mieszkanie. Kuchnię, łazienkę, swój pokój. Wieczorem usiądę na balkonie i zapatrzę się w niebo. A potem może Esio zadzwoni... Hm, chociaż boję się o tym myśleć, nie chcę się rozczarować. Powiem to, powiem bo od wczoraj to mi wierci dziurę w brzuchu. Od czwartku Esio się nie odzywa. Ja wiem, że on pracuje od rana do wieczora, wraca zmęczony i idzie od razu spać. Ja to wiem, a jednak się martwię. Wiem, że wszystko jest w porządku, że nic mu się nie stało, że wróci i będzie dobrze, ale się martwię. I póki co nic na to nie poradzę. Czasem znowu ogarnia mnie taka... coś w rodzaju wściekłości... że mam ochotę przeklinać go, może nawet bym go pobiła. A to wszystko dlatego, że mi tak potwornie zależy. I boję się. Boję, bo pierwszy raz mam tak wiele do stracenia.

 

..................................................

 

... ale czad. Poszłam do biura. Myślałam, że od poniedziałku będę tylko z szefową, ale okazało się, że będę z młodą przewodniczką B. Dzisiaj miałyśmy szkolenie u szefowej.  W poniedziałek mamy stawić się w oddziale na Trzebnickiej na „odprawę”, a potem jazda na Piłsudskiego. Pokazywała nam co i jak, podawała numery telefonów, które będą nam potrzebne. W końcu wzięła ich firmowy katalog i powiedziała, że jak jedna z dziewczyn wróci to chciałaby wysłać i mnie, i B. na 2  do 3 dni do Podgory na samym południu Chorwacji. Miałoby nam to pomóc w przybliżaniu miejsca klientom. Biuro by płaciło, w końcu oddelegowują nas tam do pracy, i jeszcze byśmy zarobiły. Nie ma co, oferta super mi się trafiła. W ogóle miałam szczęście, że akurat do tego biura potrzebowali kogoś, dużo się tam nauczę. Tylko żeby dali mnie na Piłsudskiego, bo na Trzebnickiej to jeden wielki sajgon.

 

Poza tym dzisiaj był względny spokój. Pod koniec dnia przyszedł rozliczyć imprezę pan Z. – pilot, który właśnie wrócił z grupą pielgrzymkową z Włoch. Przywiózł ze sobą jakieś włoskie wino, które wyjeżdżająca jutro na rezydenturę do Podgory A. zaraz otworzyła. Wino było smaczne. Pachniało i smakowało mandarynkami, miało lekko różową barwę. Ale było potwornie mocne.

 

Esio przed chwilą zadzwonił i wyrwał mnie z toku myślowego. Ja wiedziałam, że tak będzie. Ale zadzwonił, na całe pół godziny. Ucieszyłam się bo mogłam usłyszeć jego głos, zaspany bo zaspany, ale ważne, że jego. Oprócz tego, ze dowiedziałam się o realnym (czyt. Nie doprawionym jeszcze) smaku macdonaldowych hamburgerów, powiedział, że za 2 tygodnie składa wymówienie i bukuje bilet na 26 albo 28 sierpnia. To już blisko... Hm, Moje Kochanie pracuje po dniach i nocach, słychać w nim zmęczenie. Powiedziałam mu co i jak z wyjazdem do Chorwacji, względnie Bułgarii, a on na to, że spoko tylko szkoda, że w Chorwacji nie ma wyżywienia w cenie. Ja mu oczywiście powiedziałam, że nie wiem czy będę mogła pojechać, a on na to, ze zobaczymy i że może on też nie pojedzie. A ja jestem rozdarta. Bo z jednej strony to sama chętnie bym gdzieś pojechała, ale jestem uzależniona od działu socjalnego UwB, z drugiej strony nie chcę żeby Esio nie pojechał ze względu na mnie. A z trzeciej to chciałabym mieć go już przy sobie jak tylko wróci. Tyle się nie widzieliśmy. Normalnie tęsknię już jak wariatka. I już sama nie wiem... rozdarta jestem po prostu. Znowu chce mi się ryczeć. A przecież jeszcze godzinę temu, kiedy wracała do domu z biura byłam radosna, energia mnie rozpierała. I chyba zaraz naprawdę położę się i będę ryczeć w poduszkę.

 

Tak jakoś żal i smutno mi się zrobiło... Bo kurcze przez 2 miesiące miałam świetnego faceta, który wyjechał sobie na 4 kolejne miesiące (w przybliżeniu 16 tygodni, 120 dni). I on teraz wraca, za niedługo. I ja się dziwnie czuję. znowu się dziwnie czuję. Przez 4 miesiące miałam go tylko w e-mailach, smsach, rozmowach on-line i telefonicznych. A teraz on wraca i znowu będzie namacalny. Tylko jak to będzie??? Czy nie czekałam na darmo??? Już na milion różnych sposobów przerabiałam w swojej głowie jego powrót. znowu ogarnęło mnie zwątpienie, paranoja jakaś. Znowu wątpię, znowu czuję supeł w gardle, mimo, ze gdzieś w środku głęboko czuję wiarę i nadzieję. Dlaczego każda rozmowa telefoniczna z Esiem w taki stan mnie wprowadza??? Jest ktoś w stanie mi to wytłumaczyć???

 

Chyba powinnam się czymś zająć, żeby nie myśleć za dużo. Tak znowu. Powinnam zrobić jakieś małe pranie, sprzątnąć kuchnię z łazienką i mój pokój. Poza tym czeka mnie remanent w szafie. Do pracy najlepiej chodzić w spodniach i zasłaniającej ramiona bluzce. W stonowanych kolorach, żadnych krzykliwości. Bo kultura, bo klient, bo nie wypada... To idę. Słuchając Teki (tekst piosenki zamieściłam wczoraj) i „The last day of summer” The Cure. To na razie.

 

 

alexbluessy : :
lip 30 2004 Ściętej głowy marzenia.
Komentarze: 4

Drugi dzień w pracy upłynął pod znakiem nudy. Przez osiem godzin nasze biuro odwiedziły może trzy osoby zainteresowane wyjazdem dokądś tam. Inne trzy czy cztery przyszły robić dopłaty do zabukowanych już imprez albo upewniać się co do godziny wyjazdu/wylotu. Poza tym wielkie nic. Siedziałyśmy więc we trzy, plus praktykant i gadałyśmy o tym i o owym. Od poniedziałku prawdopodobnie mam być sama z szefową. Ale dobrze jest, kobieta super babka, serce na dłoni ma, zginąć mi nie da. Mam nadzieję przynajmniej.

 

Wczoraj z M. oglądałyśmy wieczorem „Czekoladę”. Film akurat na obecny czas, nie wymagający myślenia, a jednocześnie sympatyczny, ciepły i w jakiś sposób dodający otuchy. A po filmie poszłam spać. Sny miałam kolorowe, wiadomo czego, a raczej kogo dotyczące. I nadal są we mnie. Te myślątka cudne. Przypomniałam sobie pierwsze spotkanie, drugi spacer, późniejsze spotkania też. I tak ciepło mi się zrobiło. Gdybym zwariowała do końca, pewnie rozbiłabym namiot na dworcu i już czekała. Te całe 28 dni. Już tylko tyle, a z drugiej strony jeszcze aż tyle... Nie martwcie się Moi Kochani, za te 28 dni skończy się Wasza męczarnia czytania o moich paranojach Eśka dotyczących. Prawda, prawdą, ze jakaś energia mnie rozpiera, że na samą myśl, ze to już 28 dni zostało mam ochotę skakać, śmiać się, śpiewać, tańczyć. Mam ochotę opowiedzieć każdemu, że...

 

Dzisiaj w biurze usłyszałam piosenkę, nieznanego mi wcześniej zespołu. Korzystając z pojemności Internetu szybko miałam ją na dysku swojego komputerka (po powrocie do domu). Słowa tej piosenki, chyba można nazwać ją/to piosenkę, bardzo pasują do tego, co mi w duszy/głowie gra.

 

Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą Nie mogę zebrać myśli, kiedy jesteś obok. Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą W radości i w smutku, chcę byś był obok. Spokój, cisza - tylko my i cztery ściany, zatopieni w objęciach jak w atlantyku Titanic, Baby, snejki, baby z "tak ty da mi", tomsonami, tylko ja i mój a'mix, press z telefonami, Dziś romantic z płomykami świec, rysu naszych twarzy, zalewa nas półmrok za oknem deszcz, czy też tak chcesz? Chcę! Bo ja bardzo chciał(a)bym, razem z Tobą odciąć się, odseparować, gdzieś zaszyć. I niech nic nie martwi, nie trapi. Ja i Ty. Nasze serca wyznaczające swój własny rytm, Przy kolacji wina lampki, z uśmiechem na ustach snuć plany i marzyć... Będąc nierozłączni, jak Bonnie i Clyde dziś w harmonii ze sobą... i światem tak podłym. Wiesz jedyne co mogę, to do tego dążyć, bo dużo dał(a)bym właśnie za to, by tak spędzać wieczory! Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą Nie mogę zebrać myśli, kiedy jesteś obok. Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą W radości i w smutku, chce byś był obok. Zgasło światło, zapalona świeczka muzą, nie ma z kim zamienić słowa, w około pusto, zagubiony/a w swym świecie nie mogę usnąć... Choć powieka smutno, spogląda na łóżko, z piwa puszką, jedynym rozmówcą lustro - jak beton spijające toastów mnóstwo! Łyk po łyku, minuty krążąc w noc długą, gwiazdy i księżyc dające półmrok. Już północ, godzina duchów, eSeMeS podniesie na duchu, któż źle cóż, w ręku sześć lat kacetu, nie mogę się skupić, tysiąc szans, dziś odpada i Grzesiuk. On nielicznym dałby wiele, by być tu w tym miejscu, delektować się wolnością, radością w sercu... A ja sam(a) jak palec, tęsknię w ten smutny wieczór, wiele dał(a)bym, żeby z dniem słońca blask nas, szedł już. Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą Nie mogę zebrać myśli, kiedy jesteś obok. Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą W radości i w smutku, chce byś był obok. Pytasz czym jest miłość? Łączy ludzi jak Era, pytasz czym ja i Ty? Dwie połówki - dwa serca, które wędrując w świecie, poprzez kolejny etap, na drodze - pisane im pokrewieństwa, nie bacząc na przeciwieństwa, chcę razem, by kres na zawsze tam gdzie Ty, jak Lady Pank, razem w objęciach, budzić się i chodzić spać. W bezkresach nieba, które razem chcę stworzyć, z Tobą cholerka! Jesteś dla mnie wszystkim, z Tobą płakać i śmiać się, Wszystko jest Tobą, ja i Ty, czytaj - razem! Wspólny spacer, pożycie jak wstążka, krętych ścieżkach, malowniczych jak Rembrandt, czy brutalnych jak Wietnam, z Twą pomocą przetrwać, jeśli dasz mi szansę, kobieta taka jak Ty, ze zwykłym chłopakiem. Nie, nie - Nie zwykłym chłopakiem! Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą Nie mogę zebrać myśli, kiedy jesteś obok. Jesteś dla mnie wszystkim, wszystko jest Tobą W radości i w smutku, chce byś był obok.  [Teka – „Jesteś”]

 

Bardzo długa, ale bardzo „moja”. Bo taka jest prawda. Od jakiegoś czasu (narasta to im bliżej do powrotu Esia) chciałabym już go mieć. Dla siebie, przy sobie. I nie wypuszczać go. Hm, M. wyjechała na weekend do domu. Wróciłam do domu, do czterech pustych ścian. Co z tego, że własnych. Chciałabym żeby Esio był, żeby przytulił, wypił ze mną herbatkę, wysłuchał. On umie słuchać. A potem pamięta to, co do niego mówiłam, naprawdę pamięta. Cudowne uczucie... Ale czekał na mnie nagrzany od słońca pusty pokój i cisza wszędzie panująca. Okropne uczucie. Chyba już odzwyczaiłam się od samotności po dwóch latach mieszkania z kimś. Może Ł. niedługo z Hiszpanii wróci, przynajmniej ktoś za ścianą będzie. Zawsze to inaczej. A teraz panuje niczym nie zmącona cisza. No, nei do końca – przerywa ją stukanie moich palców na klawiaturze.

 

Nie marzę o niczym innym, jak o śnie. Po ośmiu godzinach siedzenia i nic nierobienia jestem wykończona. Przez chwilkę biegałam po mieszkanku w samej tylko podkoszulce, potem wzięłam prysznic, spod którego zostałam wyrwana dźwiękiem telefonu. Dzwoniły babcia z mamą. Mówiły, ze mam nie przesadzać, ze to praca, że nie ma lekko. Ja się z nimi całkowicie zgadzam, tylko po jaką cholerę robić coś, co cię męczy??? Co z tego, ze praca jest ciekawa, skoro wracasz do domu wykończona psychicznie. Fizyczne zmęczenie jeszcze jakoś pokonasz, ale z psychicznym łatwo już nie jest. Przynajmniej z moim. Mama dodatkowo zmartwiła mnie tym, ze prawdopodobnie w tym roku nie będzie dofinansować z uniwersytetu do wyjazdów. Ale kurde, rok temu przecież załatwiałam sobie wyjazd do Sopotu na wariackich papierach. W ciągu kilku dni wszystko miałam gotowe. To, ze na 2 dni przed wyjazdem okazało się, że biuro z Gdańska nie zarezerwowało mi hotelu to już inna rzecz. Ostatecznie pojechałam do rewelacyjnego pensjonatu w Sopocie i to jeszcze nad samym morzem. Nie ma złego, bez dobrego. Przecież warunek jest taki, ze ma to być wyjazd zorganizowany. Mój brat w tym roku nie dostał bo do Londynu jechał na własną rękę. A ja... chciałabym pojechać do tej Chorwacji. Ale czy mi się chce, tak na wariata wszystko załatwiać??? Z jednej strony byłoby fajnie, z drugiej trochę mi się nie chce. Dokładnie zagłębiłam się z ofertę i mimo, że jest bez wyżywienia to da się przełknąć. Jest jeszcze możliwość wyjazdu do Bułgarii. A może do Krainy Mojego Dzieciństwa??? Żeby tak oni dali się namówić. No i żeby dziadkowie się zgodzili... Czas pokaże, się zobaczy. Nic na siłę. Wczoraj rozmawiałam z M. Ona jest tego zdania co ja. Nie ma co załatwiać wyjazdu skoro nie ma jeszcze Eśka i na dobrą sprawę nie wiadomo jak to się ułoży. Z jego pracą i sprawami na uczelni, po powrocie będzie musiał trochę pobiegać po mieście. Według mnie lepiej chyba byłoby odłożyć kasę na jakiegoś fajnego sylwestra albo inny wyjazd podobnego typu. A Wy jak myślicie??? Swoją drogą to przecież mama nie pracuje na uniwerku i na dobrą sprawę to nie jest osobą kompetentną do udzielania mi informacji na temat  dofinansowania. Nie ujmując niczego mojej mamie oczywiście.

 

Chciałabym tylko być z Eśkiem. Pójść na spacer, żeby było ciepło (w środku), żebym się śmiała i tak dalej. Na razie to marzenia ściętej głowy.  Tak samo, jak z wyjazdem (być może) zresztą.

 

Dopiero 21, a ja nie mogę się skupić. Nie mogę zebrać myśli, oczy mi się zamykają. Idę wobec tego do łóżeczka. Jutro rano trzeba wstać, przejrzeć zaktualizowane strony biur podróży i iść na 4 godzinki do pracy.

 

Tak więc niniejszym:  Dobranoc.

 

 

 

 

 

 

alexbluessy : :
lip 29 2004 Wróżby i horoskopy.
Komentarze: 3

Chyba naprawdę zacznę wierzyć w to, co piszą w horoskopach (pod warunkiem, że stawia je ktoś „sprawdzony” i w to, co mówią wróżki. Jeśli chodzi o horoskopy to gdzieś tak w styczniu albo lutym wyczytałam, że w tym roku samotne spacery z psem mi nie grożą. I co??? I niedługo potem spotkałam Eśka, który jak ja lubi spacery. No i ma psa. Taka mała rozbieżność. Jakiś czas potem wpadła mi w ręce jakaś babska gazeta, z której dowiedziałam się, że poznam osobę, z którą pozornie więcej mnie będzie dzielić niż łączyć, ale że nauczę się od niej wiele i zostanie po niej jakiś ślad. W czasie wakacji zamieszkała u mnie M. Nigdy nie ufałam temu, co piszą na ostatnich stronach kolorowych magazynów. Przecież to ma służyć rozrywce, poza tym moja polonistka z liceum mówiła, że sama pisywała horoskopy do gazet. A jednak musi coś w tym być, bo skoro nie ma Przypadków... A wróżki??? Dobrych kilka lat temu byłam z mamą w jakimś sklepie meblowym, który swoje „urodziny” obchodził. Z tej okazji ściągnęli wodzireja, który chodził po sklepie namawiał do kupowania, byłą też wróżka. Miałam wtedy jakieś 16 lat (podobno to dolna granica wieku, od którego można już sobie wróżyć – tak powiedziała ta pani). Wróżka spojrzała mi na dłoń i powiedziała, że będę szczęśliwa, dojdę do pieniędzy, ale będę też uzależniona od mężczyzn. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że mieszkam z 3 facetami, którzy wynajmują ode mnie pokoje, miała rację.

 

No i jest jeszcze Esio...Jest mi wodą w lecie, rękawicą w zimie to mam nadzieję, że będzie. Jest szczęściem moim wiosennym, letnim, zimowym, jesiennym... Zresztą bez miłości to ja chyba nie umiem żyć. To taka radość móc coś zrobić dla drugiej osoby, wiedząc, że jej to sprawi przyjemność. Niesamowite uczucie, serce rośnie, chce się śpiewać, tańczyć...

 

Wczoraj wieczorem zamiast zapoznawać się z ofertą biura, w którym dzisiaj zaczynam zasiedziałyśmy się z M. na balkonie i przegadałyśmy kilka godzin. Potem jeszcze obejrzałyśmy „Smak życia”. W międzyczasie mama bombardowała mnie smsami, czemu się nie odzywam i tym podobne. A ja po prostu albo nie słyszałam telefonu (z balkonu) albo zapomniałam (podczas filmu). W końcu poszłam spać. Nawet szybko zasnęłam, ale za to obudziłam się bardzo wcześnie zapadając w kilkuminutowe drzemki. Może to stres związany z pójściem do biura??? W końcu dałam za wygraną, wstałam, przygotowałam się, zjadłam jak zwykle coś tam, wypiłam kawę i siadłam do komputera. Zaczęłam od przejrzenia strony z oferta „mojego” biura. Z jednej strony to dobrze, że są organizatorem – mniej czytania ofert. Z drugiej strony, w agencjach turystycznych więcej się dzieje. przynajmniej takie wrażenie odniosłam podczas praktyk dwa lata wstecz. Zobaczymy jak to będzie, przekonam się czy praca w biurze podróży to jest naprawdę to, co mnie kręci. Przecież może okazać się, że wcale mi to nie dopowiada, że wolę siedzieć w domu i pisać programy imprez a potem sprzedawać je za, nie oszukujmy się, dużo większe pieniądze niż miesięczna stawka za siedzenie kilka godzin na tyłku. Nawet jeśli jest to siedzenie wśród kolorowych folderów, map i tak dalej. Być może stwierdzę, że wolę jeździć jako pilot, plus programować imprezy, a nie spędzać czas w zamknięciu, często bezczynnie w zasadzie. Ja nie lubię bezczynności.

Dlatego wypoczynek (beztroski) na plaży pod palmą to nie dla nie. Musi się coś dziać, musze gdzieś chodzić, zwiedzać bo zwariuję w przeciwnym razie. Ciekawe czy bardzo będą mnie wykorzystywać przez ten tydzień??? Na „nowych” z reguły zrzuca się najbardziej niewdzięczną robotę. Inna rzecz, że najpierw muszę „wejść” w funkcjonowanie firmy, zapoznać się ze wszystkimi ofertami, poznać gdzie co leży i taka dalej. Widziałam, że mają też praktykanta, a ci to już w ogóle są darmową siłą roboczą. Miałam to szczęście, że trafiłam na fajną agencję, gdzie sporo się nauczyłam. Dobra, na chwilę obecną (godz. 7:52) kończę, muszę jeszcze przejrzeć katalog wczasów i wycieczek.

 

...................................

 

(godz. 19:30) Przed chwilą wróciłam. To był męczący dzień. Takie siedzenie na tyłku i nic nie robienie (telefon z komputerem na biurku, katalogi pod ręką) jest niezwykle wyczerpujące. Poszłam na Trzebnicką na 9, za wcześnie. Wobec tego, ze musiałam trochę poczekać aż otworzą poszłam na pobliskie wały. Usiadłam na trawie nad samą wodą i poczułam się rewelacyjnie. Coraz bardziej mam ochotę jechać do moich dziadków. Trawy zielone, szumiące liście, ptaki śpiewające, niebo błękitne... Sielanka. Nie trzeba nic więcej.

 

O 10 stawiłam się w biurze. A tam sajgon. Telefony się urywają, ciągle ktoś się przewija, człowiek na człowieku. Żadnego komfortu pracy, ale na szczęście mniej więcej po godzinie szefowa powiedziała żebym pojechała do ich drugiego biura, do Centrum. Tam jest wolne biurko, mniej ludzi. Rzeczywiście, zupełnie inaczej. Dwie młode, fajne dziewczyny tam pracują i jest jeszcze jeden praktykant. Fajna ekipa. Dzisiaj obserwowałam, przeglądałam katalogi, zapoznawałam się gdzie, co leży. Od jutra obsługa klienta. Cieszę się. Tylko jak mówiłam, praca od 10 d o 18, siedząca za biurkiem. Chyba to trochę nie dla mnie, ale nie powiem, że nie jest interesująca. Na razie ważna jest dla mnie filologia, po jej skończeniu chciałabym pracować w tłumaczeniach i na pewno jeździć jako pilot. Tego celu się trzymam i do niego dążyć będę ze wszystkich sił. I uda mi się, ja to czuję, ja to wiem. Dla Eśka i reszty mam złą wiadomość. Za 700 złotych, jak chcą, raczej na pewno do Chorwacji nie pojadą. A jeśli nawet to w opcji bez wyżywienia co w ogóle nie ma większego sensu. A ofert z ostatnich minut w tamte rejony z reguły nie ma bo większość terminów jest już zabukowana dawno przed sezonem. We will see. Nie ważne gdzie, byle razem, byle z Esiem. Za 29 dni. Nareszcie!!!

 

Dzień minął mi tak szybko, że nawet nie zdążyłam nic zjeść. Od rana dwie kanapeczki i pół litra wody. A teraz nawet głodu nie czuję. Ale zaraz z M. będziemy jakiś film oglądać to może coś tam zjem. Wracałam tramwajem i znowu mi się bardzo, przeraźliwie bardzo, za Esiem zatęskniło. Przez szybę zobaczyłam podobny samochód, podobną sylwetkę kierowcy w środku. Ale przecież to nie możliwe, przecież on jest jeszcze w Londynie. Jeszcze 29 dni i już będzie dobrze. Chłopak M. też wyjechał, ale na miesiąc i do Norwegii. Wczoraj oglądałyśmy „Smak życia” i jeden z wątków pośrednich był właśnie taki, że chłopak wyjeżdża, dziewczyna zostaje. Ona przyjeżdża do niego po jakimś czasie. Na początku konsternacja, nie wiedzą co robić. Spojrzałyśmy na siebie przerażone. „Czy my też tak będziemy...???!!!”. Ale po chwili bohater z bohaterką padają sobie w ramiona, przytulają się, całują. „No, to rozumiemy” – powiedziałyśmy sobie z M. „Jest normalnie. Tak ma być”.

 

I będzie. Za 29 dni. Tylko.

 

alexbluessy : :
lip 28 2004 7 kominiarzy.
Komentarze: 3

Dopiero 10, a mi się wydaje jakby już południe było co najmniej. Wszystko przez to, że dość wcześnie umówiłam się z E. na zaniesienie odwołań. Z domu wyszłam o 8, przed chwilą wróciłam.

 

Wstałam jeszcze wcześniej. Połaskotana promieniami słońca otworzyłam oczy, ale pozostawałam jeszcze w stanie półsnu. Przez chwilę miałam wrażenie, że obok mnie leży Esio, że bije od niego ciepło i ten zapach... Szybko jednak dotarło do mnie gdzie się znajduję i co się dzieje dookoła. Również za sprawą niezidentyfikowanego sąsiada od rana ćwiczącego arie operowe. Zresztą kiedyś już o nim pisałam. Tak więc leniwie wstałam, nastawiłam w czajniku wodę, a potem wróciłam do pokoju. Włączyłam radio, zdjęłam koszulę, trochę tańczyłam i przez chwilę się czułam jak dziewczyna ze świerszczyka.. – chciałoby się zaśpiewać za Martyną Jakubowicz. W rzeczywistości trochę się spieszyłam, dlatego koszuli nie zdjęła i nie tańczyłam. Może jutro... Wczorajszy telefon od Esia wprowadził mnie w bardzo dobry nastrój. Kiedy skończyłam z nim rozmawiać uśmiechałam się i nawet całkiem przytomna obejrzałam wieczorem film. „Powiedz to, Gabi” w reżyserii Rolanda Jakiegośtam. Jak na polską produkcję był dość ciekawy i przedstawiony w interesujący sposób – jakby z dwóch perspektyw. Tylko trochę przydługi... A potem zasnęłam.

 

Obudziłam się nie całkiem rześka i z lekkim uczuciem zawodu, że budzę się sama, że nikogo przy mnie nie ma. Oj chciejstwa, moje chciejstwa, jeszcze 30 dni. Do Rynku, gdzie umówiłam się z E., oczywiście potuptałam. Po drodze spotkałam chyba z 4 kominiarzy, czy to znaczy, że to będzie mój szczęśliwy dzień??? Parę minut po 9 odwołania były oddane i udałyśmy się w drogę powrotną do domów. Też tuptałam i też natknęłam się na kilku kominiarzy. To nie może być przypadek... coś w tym musi być...

 

Dzisiaj czeka mnie jeszcze „egzamin” w biurze podróży i mam nadzieję, że uda mi się pojechać do Polikliniki do chirurga. Mam nadzieję, ze uda mi się też porozmawiać on-line z Esiem... Kiedy wczoraj rozmawialiśmy powiedział, żebym postarała się odłożyć coś na wrześniowy wyjazd. Nie wiem tylko z czego... a poza tym wiele zależy od przebiegu dzisiejszego interview. A w ogóle to mam wrażenie, ze oni nie bardzo mają pojęcie na czym polega oferta „last minute” i jak bardzo można się naciąć. No tak, potrzebny im ekspert, czyli ja hehehe. A w ogóle to nie bardzo mi się ten wyjazd widzi. To by trzeba było już załatwiać, a jego nie ma bo wróci za miesiąc. Czy on sobie myśli, że za niego się załatwi wszystko??? Chyba zdurnowaciał... Ja mówiłam już nie raz, i jeszcze nie raz im powtórzę, że nie ma co jechać na siłę. Wiem, co mówię. Podczas praktyk ludzie mi opowiadali takie rzeczy, że włos się na głowie jeży. No, ale zrobią, jak zechcą.

 

........................................................

Wróciłam z job interview. Jutro zaczynam tygodniowy okres próbny, jeśli dobrze mi pójdzie będę przyjęta na dłuższy czas. Dużo przez ten tydzień nie zarobię, ale nawet jeśli nic by nie wyszło (odpukać) to będę miała na bilet do rodziców. Jednak chciałabym pojechać. Stęskniłam się, teraz zaczynam to odczuwać. Przecież ostatnio widziałam ich na początku czerwca. Przed wyjściem z domu trochę pogadałam on-line z Esiem. Powiedział, że mam się nie smucić bo da mi klapsa. Kazał mi się uśmiechać, cieszyć, mam być szczęśliwa. A on niedługo przyjedzie, tak powiedział. A ja znowu, zupełnie niezależnie od stanu swojego umysłu i myśli, poczułam (coś mi powiedziało), że znalazłam faceta, na którego czekałam.

Kocham... Coraz bardziej, coraz mocniej. Mam olbrzymią ochotę przytulić się do niego, i żeby tak zostało. Już niedługo, jeszcze miesiąc tylko. A może nawet nie... To Moje Kochanie Najdroższe strasznie się zapracowuje tam. Pojutrze będzie w pracy od 16 do 7 rano. Koszmar, biedactwo. I on po powrocie do kraju jeszcze chce gdzieś jechać za granicę... Ja też, przyznam, coraz bardziej zaczynam odczuwać zmęczenie. Nie tyle fizyczne, co psychiczne bardziej. Będąc zupełnie szczerą to jedyne na co mam ochotę to wyjazd do moich dziadków. Tam, w otoczeniu jezior i lasów (Puszcza Kampinoska) położyłabym się na zielonej trawce i zapatrzyła w niebo... Tylko żeby Esio był blisko... A może spróbuję go namówić na taki właśnie wyjazd??? Tylko może jak wróci bo nasze rozmowy on-line są dla mnie bardzo wyczerpujące. Podczas nich i zaraz po mam ochotę uciec gdzieś i płakać. Tylko tyle i nic więcej. Jakiś smutek mnie nachodzi, czuję się wyczerpana, bez energii. Może to przez tą odległość i świadomość, że... Ale już niedługo, jeszcze trochę. Eh, rozmarzyłam się nad tym wyjazdem ewentualnym... Niebieskie niebo, białe na nim obłoczki, róże w ogródku pachną, cicho i błogo...

Białym latawcem dzień wypłyną Nad wzgórzami biała sukienka Sen się skończył, ale nie minął Stoi w oknie, stoi panienka Popłyniemy białym latawcem – on przyrzeka, ona mu wierzy Wiatr na wzgórzach zbiera dmuchawce Ktoś na alarm w chmurę uderzył Płyną, płyną, płyną nad ciszą Pewnie siebie już nie usłyszą On ją woła, ona nie słyszy Sen bezsenny, sen ją kołysze On latawcem białym na niebie Ona płynie dookoła siebie Płyną chmury w pijanej bieli Rozpłynęli się, rozpłynęli Białym latawcem dzień wypłynął Białe wino, jeziora w szklance Przyjechało ruchome kino, świat się kręci w szalonym tańcu Popłyniemy białym latawcem – on przyrzeka, ona mu wierzy Będę twoim nadwornym krawcem Centymetrem miłość wymierzę...

 

....to dość "wiekowa" piosenka, ale ja ją lubię. Zresztą jeśli chodzi o muzykę to chadzam własnymi ścieżkami i nie będę się z tym kryła. A „Biały latawiec” sprawia na  mnie wrażenie sielankowe. Wieś, białe chmurki, łąki, lasy, pastwiska, on i ona... Eh... Tak bardzo chciałabym się przytulić, a na takie chciejstwa nie ma ratunku. Pomoc nadejdzie za 30 dni. Ja świetnie zdaję sobie sprawę, że się powtarzam, że jestem niesamowicie monotematyczna i nudna pewnie przez to, ale co ja poradzę, że to we mnie siedzi. Wyjdzie, wyjdzie jak tylko Ten Autobus się zatrzyma, drzwi się otworzą, ludzie zaczną wysiadać, a konkretnie to o Jednego Ludzia mi chodzi. Ehhh....

 

Jakoś energia mnie opuściła. Wróciłam do domu dobrą chwilę temu, do chirurga nie jadę bo nie mam ochoty już wychodzić, jakoś nijako mi się zrobiło. Smutno??? Raczej to nie to. To w takim razie co??? Nie wiem... Ciekawe czy tych 7 spotkanych rano kominiarzy wpłynęło jakoś na mój dzisiejszy dzień. Dostałam próbny tydzień w biurze, to już coś. Pogadałam z Esiem, super. Z agencji nie zadzwonili, jutro ja zadzwonię, ale do „GW”. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, sąsiad od arii zamilkł (i całe szczęście), cisza i spokój. Great. A jednak coś nie do końca...

 

Hehehe, przypomniałam sobie temat jednych konwersacji z B. Mieliśmy dobrać się w pary, wymyślić jakiś zawód (mniej lub bardziej typowy) i kwalifikacje jakie powinien posiadać kandydat na dane stanowisko. Było kilka dwójek, więc było tez kilka propozycji. B. zebrał wszystkie razem i porozdzielał tak, że nikt nie mógł mieć swojej własnej. Mi przypadło być w parze z kolegą J. Wymyśliliśmy akustyka na wyjazdy dla jakiegoś zespołu, ale nam trafiła się oferta dla kominiarza. Uśmialiśmy się. kiedy już każdy miał ofertę, w tych samych parach mieliśmy uzgodnić kto jest pracodawcą, a kto kandydatem. W naszej parze ja byłam tym pierwszym – miałam przygotować kilka pytań, na które J. musiał potem odpowiedzieć. Postaram się teraz odtworzyć z pamięci przebieg tego nietypowego job interview. Po polsku rzecz jasna.

 

Ja. – jak się nazywasz?

J.- Chim  Sweep  (od ang. chimney sweep – kominiarz)

Ja. – dlaczego chcesz pracować jako kominiarz?

J. – bo mój pra(itd.)dziadek był kominiarzem, mój dziadek i ojciec. Mieli własną firmę kominiarską.

Ja. – to dlaczego nie pracujesz w tej firmie?

J. – nie lubię protekcji, chcę sam sobie znaleźć pracę. A poza tym oni nie żyją.

Ja. - ???

J. – zginęli podczas czyszczenia kominów.

Ja. – aha... przykro mi... Wiesz, że ciebie też to może spotkać?

J. – jestem na ot gotowy.

Ja. – dobrze, a powiedz mi... chorujesz na jakieś choroby?

J. – na astmę.

Ja. – i chcesz pracować w kominach?

J. – to moje powołanie, droga życiowa...

Ja. – jesteś gotowy śpiewać chodząc po dachach? 

J. –  oczywiście, należę do amatorskiego chóru.

Ja. – to świetnie, a powiedz mi czy jesteś gotowy przynosić ludziom szczęście?

J. – będę szczęśliwy, jeśli będę mógł je przynosić.

Ja. – a co sądzisz o czarnych kotach?

J. – najsłodsze zwierzęta jakie znam...

Ja. – super, od jutra zaczynasz.

J. – dziękuję, nie będzie pani żałowała.

 

Tak mniej więcej wyglądała ta rozmowa. To jest oczywiście jej fragment, zajęcia odbyły się jakieś pół roku temu, a w notatkach nie znalazłam nic z tamtych zajęć. Dodam tylko, że to śpiewanie i przynoszenie szczęścia ludziom zaczerpnęłam z niezwykle ciepłego i sympatycznego, cudownego po prostu serialu pt. „Siedlisko” z Anną Dymną i Leonem Pietraszakiem w rolach głównych. Jakiś czas temu powtórki leciały na TV Polonia. Jeśli będziecie mieli okazję kiedyś ten serial obejrzeć polecam serdecznie.

 

I tym optymistycznym akcentem żegnam się z Wami do następnej notki. Trzymajcie się ciepło.

alexbluessy : :
lip 27 2004 ...dla mnie...
Komentarze: 5

...zadzwonił. niespodziewanie, przed chwilą, wyrywając mnie ze słodkich myśli. Jego zresztą dotyczących.

 

Zadzwonił, zaczął jak zwykle swoim „cześć Kochanie...”. A potem powiedział, że będzie tam jeszcze najwyżej 4 tygodnie, co równa się 30 dniom. I powiedział, że wraca dla mnie... że tęskni, że doczekać się nie może, że już niedługo, że jeszcze w tygodniu zadzwoni.

 

A mi mowę odebrało... dla mnie... – tłukło się po głowie i łza zaszkliła się w oku. Już niedługo, jeszcze 30 dni.

 

A potem będzie już dobrze. W końcu będzie dobrze. Będzie ciepło, będzie blisko, bezpiecznie i słodko. Nareszcie, za 30 dni.

 

Kocham Cię, dwa razy pod obojczyk. Dwa razy w kierunku rozmówcy. To przecież takie proste...

 

alexbluessy : :