Komentarze: 0
...tym razem zasłoniłam żaluzje, na wypadek gdyby słoneczku się zachciało obudzić mnie w okolicach 5 nad ranem. Budzik w komóreczce nastawiłam na 6:45 i kołysana muzyką zasnęłam.
Nad ranem jakieś dziwne sny zaczęły mnie budzić. Nie po raz pierwszy śniła mi się „wrocławska wiedźma”. Tak nazwałam sobie tą „osobę”, której w śnie (na jawie zresztą też nie) nie widziałam. Ona przewijała się tylko, w pobliżu mnie, w rozmowach. Jej bliskość powodowała duszność i paraliż ciała. Całe się blokowało, nie mogłam się ruszyć. Sen o „wrocławskiej wiedźmie” jest z tych recurring dreams, czyli tych, które wywołane są przez jakiś problem w człowieku siedzący. Hm, tylko, że ta wiedźma pojawia się w różnych okolicznościach. Zawsze w innej scenerii, ten sen mnie niepokoi – po przebudzeniu nie mam pewności czy to był sen, czy może jednak jawa i co będzie kiedy tą starą wiedźmę spotkam w środku dnia, na jakimś skąpanych w słońcu placu czy ulicy. Brrr..
Jakby Esio był blisko to pewnie bym się nie zastanawiała nad (nie)rzeczywistością tego (czy każdego innego niepokojącego) snu i poszła najzwyczajniej w świecie znowu spać. Ale niestety, nie ma ciepła, nie ma bliskości, nie ma bezpieczeństwa (wewnętrznego). Nie mniej to będzie, mam nadzieję... Bo znowu obudziłam się i żałowałam, że jestem sama. Ale to chyba normalne jest, prawda??? Śniła mi się też szefowa biura, w którym jestem na okresie próbnym. O ile dobrze pamiętam pocieszała mnie, kazała się nie martwić, powiedziała, że pogadamy tak od serca i mi się polepszy... Nie wiem w związku z czym ten sen o szefowej. Aha, ostatnią rzeczą, którą z ubiegłej nocy zapamiętałam była jazda autobusem przez Wrocław. Jechałam z jakąś koleżanką, to była trasa biegnąca obok naszego NKJO. W każdym razie przejeżdżałyśmy też obok domu „wrocławskiej wiedźmy”, wśród ludzi zapanował popłoch... Zaczynam miewać paranoiczne sny. Może to w związku z pracą albo zbliżającym się powrotem Esia??? Było, nie było, jednak nie widzieliśmy się 4 miesiące. Obawy w tym przypadku to rzecz całkowicie naturalna i oczywista.
Pamiętam, że kiedyś śniła mi się moja licealna polonistka. We śnie była moją ciocią, w dodatku siostrą mamy. Wydało mi się to dziwne, bo nauczycielką była wymagającą, straszną kosą. Teraz, po kilku latach od matury, ją doceniam. Wtedy lekcje polskiego były dla mnie koszmarem. Moja mama. Kiedy opowiedziałam jej ten sen stwierdziła, że to może znaczyć, że może my postrzegamy panią Ż. jako ostrą, nieprzystępną i tak dalej. A przecież ciocia kojarzy się z czymś przyjemnym, miłym. Że ciocia to pokrewna dusza, ktoś bliski i może nie powinniśmy polonistki traktować jak „czarownicy”. No okej, ale co może znaczyć sen o „wrocławskiej wiedźmie”???
Pomimo soboty przespaceruję się do biura. Podejrzewam, że szefowa powie mi żebym wracała do domu, ale niech wie, że traktuję sprawę poważnie. Zresztą wczoraj „uratowałam” jej sprawę jakiejś pielgrzymki. Przyszedł e-mail do biura. Dziewczyna wysłała po francusku, odpisali jej po angielsku, żadna z dwóch siedzących tam dziewczyn nie znała tego języka, a sprawa była poważna. Zrobiłam im to tłumaczenie, banalne zresztą. Przespaceruję się tam i z powrotem, być może godzinkę postoję na zewnątrz pilnując „lodziarni” z katalogami, ewentualnie odpowiadając na zapytania przechodzących ludzi. Opalę się przynajmniej trochę, wczoraj też tak postałam godzinkę – zostały mi ślady na dekolcie. Ale to dobrze, przynajmniej widać, że wakacje są...
...potem wrócę do domu i znowu dla relaksu posprzątam mieszkanie. Kuchnię, łazienkę, swój pokój. Wieczorem usiądę na balkonie i zapatrzę się w niebo. A potem może Esio zadzwoni... Hm, chociaż boję się o tym myśleć, nie chcę się rozczarować. Powiem to, powiem bo od wczoraj to mi wierci dziurę w brzuchu. Od czwartku Esio się nie odzywa. Ja wiem, że on pracuje od rana do wieczora, wraca zmęczony i idzie od razu spać. Ja to wiem, a jednak się martwię. Wiem, że wszystko jest w porządku, że nic mu się nie stało, że wróci i będzie dobrze, ale się martwię. I póki co nic na to nie poradzę. Czasem znowu ogarnia mnie taka... coś w rodzaju wściekłości... że mam ochotę przeklinać go, może nawet bym go pobiła. A to wszystko dlatego, że mi tak potwornie zależy. I boję się. Boję, bo pierwszy raz mam tak wiele do stracenia.
..................................................
... ale czad. Poszłam do biura. Myślałam, że od poniedziałku będę tylko z szefową, ale okazało się, że będę z młodą przewodniczką B. Dzisiaj miałyśmy szkolenie u szefowej. W poniedziałek mamy stawić się w oddziale na Trzebnickiej na „odprawę”, a potem jazda na Piłsudskiego. Pokazywała nam co i jak, podawała numery telefonów, które będą nam potrzebne. W końcu wzięła ich firmowy katalog i powiedziała, że jak jedna z dziewczyn wróci to chciałaby wysłać i mnie, i B. na 2 do 3 dni do Podgory na samym południu Chorwacji. Miałoby nam to pomóc w przybliżaniu miejsca klientom. Biuro by płaciło, w końcu oddelegowują nas tam do pracy, i jeszcze byśmy zarobiły. Nie ma co, oferta super mi się trafiła. W ogóle miałam szczęście, że akurat do tego biura potrzebowali kogoś, dużo się tam nauczę. Tylko żeby dali mnie na Piłsudskiego, bo na Trzebnickiej to jeden wielki sajgon.
Poza tym dzisiaj był względny spokój. Pod koniec dnia przyszedł rozliczyć imprezę pan Z. – pilot, który właśnie wrócił z grupą pielgrzymkową z Włoch. Przywiózł ze sobą jakieś włoskie wino, które wyjeżdżająca jutro na rezydenturę do Podgory A. zaraz otworzyła. Wino było smaczne. Pachniało i smakowało mandarynkami, miało lekko różową barwę. Ale było potwornie mocne.
Esio przed chwilą zadzwonił i wyrwał mnie z toku myślowego. Ja wiedziałam, że tak będzie. Ale zadzwonił, na całe pół godziny. Ucieszyłam się bo mogłam usłyszeć jego głos, zaspany bo zaspany, ale ważne, że jego. Oprócz tego, ze dowiedziałam się o realnym (czyt. Nie doprawionym jeszcze) smaku macdonaldowych hamburgerów, powiedział, że za 2 tygodnie składa wymówienie i bukuje bilet na 26 albo 28 sierpnia. To już blisko... Hm, Moje Kochanie pracuje po dniach i nocach, słychać w nim zmęczenie. Powiedziałam mu co i jak z wyjazdem do Chorwacji, względnie Bułgarii, a on na to, że spoko tylko szkoda, że w Chorwacji nie ma wyżywienia w cenie. Ja mu oczywiście powiedziałam, że nie wiem czy będę mogła pojechać, a on na to, ze zobaczymy i że może on też nie pojedzie. A ja jestem rozdarta. Bo z jednej strony to sama chętnie bym gdzieś pojechała, ale jestem uzależniona od działu socjalnego UwB, z drugiej strony nie chcę żeby Esio nie pojechał ze względu na mnie. A z trzeciej to chciałabym mieć go już przy sobie jak tylko wróci. Tyle się nie widzieliśmy. Normalnie tęsknię już jak wariatka. I już sama nie wiem... rozdarta jestem po prostu. Znowu chce mi się ryczeć. A przecież jeszcze godzinę temu, kiedy wracała do domu z biura byłam radosna, energia mnie rozpierała. I chyba zaraz naprawdę położę się i będę ryczeć w poduszkę.
Tak jakoś żal i smutno mi się zrobiło... Bo kurcze przez 2 miesiące miałam świetnego faceta, który wyjechał sobie na 4 kolejne miesiące (w przybliżeniu 16 tygodni, 120 dni). I on teraz wraca, za niedługo. I ja się dziwnie czuję. znowu się dziwnie czuję. Przez 4 miesiące miałam go tylko w e-mailach, smsach, rozmowach on-line i telefonicznych. A teraz on wraca i znowu będzie namacalny. Tylko jak to będzie??? Czy nie czekałam na darmo??? Już na milion różnych sposobów przerabiałam w swojej głowie jego powrót. znowu ogarnęło mnie zwątpienie, paranoja jakaś. Znowu wątpię, znowu czuję supeł w gardle, mimo, ze gdzieś w środku głęboko czuję wiarę i nadzieję. Dlaczego każda rozmowa telefoniczna z Esiem w taki stan mnie wprowadza??? Jest ktoś w stanie mi to wytłumaczyć???
Chyba powinnam się czymś zająć, żeby nie myśleć za dużo. Tak znowu. Powinnam zrobić jakieś małe pranie, sprzątnąć kuchnię z łazienką i mój pokój. Poza tym czeka mnie remanent w szafie. Do pracy najlepiej chodzić w spodniach i zasłaniającej ramiona bluzce. W stonowanych kolorach, żadnych krzykliwości. Bo kultura, bo klient, bo nie wypada... To idę. Słuchając Teki (tekst piosenki zamieściłam wczoraj) i „The last day of summer” The Cure. To na razie.