Archiwum 15 stycznia 2004


sty 15 2004 Dekalog przypadkiem odnaleziony....
Komentarze: 1

Witaj w czwartek Eljot!!! Dzisiaj przypadkiem natknęłam się na coś, co sporządziłam jakiś czas temu. Według mojego programu Word dokument ten powstał dokładnie 2 miesiące temu – 14 listopada 2003 roku. Musiałam być wtedy w wyjątkowo pozytywnym nastroju, że byłam w stanie coś takiego napisać... J To „coś” to mój DEKALOG. 10 prostych zasad, według których miałam zamiar (począwszy od wspomnianego już 14 listopada) postępować... Chyba coś nie bardzo wyszło... J

Oto one:

JAK NAJCZĘŚCIEJ SIĘ  UŚMIECHAJ ZE ŚPIEWEM NA USTACH WITAJ KAŻDY NOWY DZIEŃ NIGDY NIE TRAĆ NADZIEI PAMIĘTAJ, ŻE JESTEŚ WARTOŚCIOWĄ OSOBĄ. KTO TEGO NIE WIDZI – JEGO PROBLEM PAMIĘTAJ, ŻE NIE JESTEŚ GORSZA OD INNYCH PAMIĘTAJ, ŻE MASZ INNYM WIELE DO ZAOFEROWANIA CODZIENNIE WYZNACZAJ SOBIE NOWE CELE (ZADANIA) I SUKCESYWNIE DO NICH DĄŻ NIE ZAPOMINAJ O ZNAJOMYCH – ONI CIĘ POTRZEBUJĄ (NAWET, JEŚLI CZASEM TEGO NIE CZUJESZ) KIEDY JEST CI SMUTNO I ŹLE POMYŚL, ŻE INNI MAJĄ JESZCZE GORZEJ ALBO, ŻE ZAWSZE JEST JAKIEŚ WYJŚCIE – NAWET Z NAJGORSZEJ SYTUACJI NIE ZAMYKAJ SIĘ, NIE UCIEKAJ DO SWOJEGO ŚWIATA KIEDY KTOŚ CHCE SIĘ DO CIEBIE ZBLIŻYĆ

Postaram się teraz do nich ustosunkować. Uśmiechać się staram. Czasem wręcz wyję ze śmiechu, aż moi flatmates patrzą  na mnie dziwnie... Co do śpiewu to bardzo często śpiewam przy porannej toalecie lub przygotowywaniu śniadania. Jeśli chodzi o nadzieję, to z tym różnie bywa... Podobno jest ona matką głupich, ale w końcu każda matka kocha swoje dzieci, prawda? Swoją wartość znam. Zdarzają się dni gorsze (tak, jak ostatnio) kiedy nie bardzo w to wierzę, ale na ogół nie jest chyba źle. Już nie myślę, że jestem gorsza od  innych. To znaczy może staram się tak nie myśleć. Czasem (tak, jak ostatnio) jednak często o tym myślę. Bo mam prawie 22 lata i wydaje mi się, że nic nie osiągnęłam. Nie dostałam się na studia... Pracę mam taką, że czasem mam ochotę tupać albo wyć ze złości i zmęczenia. Uczę się w szkołach, w których uczyć się nie chcę (z drugiej strony uczę się tego, co lubię i w przyszłości da mi to jakieś pieniądze – ale to nie są studia!!!!!!). Tak, to mi chyba najbardziej leży na duszy. To właśnie... To, że nie studiuję. Mój ból z tego powodu pogłębiany jest przez fakt, że mieszkam z trójką studentów... Poza tym dziewczyny w moim wieku wychodzą za mąż, rodzą dzieci. A ja??? Nie mówię, że chciałabym już teraz zakładać rodzinę. Przecież na dobrą sprawę ja jeszcze nigdy nie byłam tak naprawdę zakochana.... Ale fajnie byłoby kogoś koło siebie mieć... Wiem, że mam innym wiele innym do zaoferowania, ale czasem wydaje mi się, że oni albo tego nie widzą, albo nie chcą widzieć, albo celowo udają, że nie widzą. Jeśli chodzi o cele. To owszem, codziennie dopisuję kolejną pozycję na mojej „liście celów”... Na pierwszym miejscu jest oczywiście dostanie się w końcu na ten popieprzony (exuse my French) uniwersytet... Dalej następują te ważniejsze i mniej ważne. Te poważne i te błahe. Ale każdy w jakimś sensie jest istotny. O znajomych pamiętam. To ja proponuję spotkania i tak dalej. I czasem, powiem Ci Eljot, że jestem tym zmęczona. Bo mam wrażenie, że to ode mnie wychodzi inicjatywa, a oni mogą ewentualnie łaskawie się zgodzić lub nie... Przy punkcie 9 sparafrazuję Gombrowicza, który mawiał, że „zawsze jest jakieś trzecie wyjście”. Ja też tak myślę bo coś w tym w istocie jest. Ciekawa jestem co Ty o tym sądzisz. Powiesz mi??? Z ostatnią „zasadą” mam chyba największy problem. Wyrażanie uczuć zawsze szło mi jak po grudzie. Nie umiem o nich mówić, nie potrafię słownie wyrazić co czuję, co mi w duszy gra. Dlatego też składanie życzeń z przeróżnych okazji jest dla mnie męczarnią. Poza tym (jak to zodiakalny rak) chowam się w skorupie, kiedy czuję, że ktoś za bardzo się do mnie zbliżył. Albo chce wejść za bardzo w głąb mojego terytorium. Pamiętam, że kiedyś byłam na treningu asertywności. Robiliśmy tam ćwiczenie na określenie wielkości swojego terytorium. Grupa stawała w kółku. Jedna osoba z kręgu wchodziła do środka i zamykała oczy. Reszta zaczynała powoli się posuwać do przodu. Kiedy osoba stojąca w środku poczuła się zagrożona mówiła „stop”. Nie dałam podejść blisko siebie. Szybko poczułam się zagrożona... Pracuję żeby to zmienić...

Miałam dziś problem ze wstaniem. Nawet pomyślałam żeby nie iść dziś na zajęcia. Strasznie źle się czułam. Nie tyle byłam niewyspana (wczoraj napiłam się herbatki z melissy) co obolała.  Postanowiłam jednak zawlec się do szkoły. W sumie zajęcia z panią M. minęły wyjątkowo szybko. Może dlatego, że robiliśmy rzeczy dość ciekawe. Dziś pisaliśmy artykuły prasowe... Potem pojechałam do Urzędu Wojewódzkiego żeby złożyć mamy wniosek o wymianę paszportu. Okazało się, że nie mogę tego zrobić bez dowodu osobistego mamy. A skąd ja wezmę teraz jej dowód??? Mogę jedynie tenże wniosek wysłać pocztą. I tak zrobię. Przyszłam do domu i posiliłam się jarzynową zupką z torebki. Nadal źle się czuję i nie chciało mi się przygotowywać nic bardziej pożywnego. W dodatku Ł. powiedział, że była u nas sąsiadka z dołu i mówiła, że jakiś miesiąc temu zalaliśmy jej łazienkę. Kiedy jej akurat nie było w domu. A przepraszam bardzo, to czemu wtedy nie przyszła??? Chciała rozmawiać ze mną (bo ona się przyjaźni z moją mamą), mnie nie było, a jak przyjdzie po 16 to też mnie nie będzie bo będę u B. Ja ją bardzo lubię, tą sąsiadkę, ale niech nie przychodzi i nie gada jak czegoś nie sprawdziła. U nas nic nie było widać, żeby cokolwiek ciekło.

Mam nadzieję, że smutny, dekadencki nastrój będzie się oddalał ode mnie. Mógł on wynikać z czegoś co się nazywa PMS-em. A te ostatnie mi dość dokuczają. Ale to jest wpisane w „bycie kobietą” i nic się na to nie poradzi... Trzeba się przemęczyć i przeczekać. Tylko dla otoczenia jest to trochę uciążliwe...

Wróciłam przed chwilą od B. Jeszcze nie czuję się najlepiej. W dodatku chyba się zatrułam. Nawet wiem czym. Kiedy K. był na angielskim ja poszłam na zakupy. I zgłodniałam więc kupiłam obrzydliwą zapiekankę... Bleeee. Więcej takiego świństwa jeść nie będę!!! A swoją drogą to ciekawe jak niewielkie zakupy mogą kobiecie humor poprawić. Ja zawsze myślałam, że nie jestem taka. Że mi zakupy nie pomagają. A jednak... wystarczyło kupić odżywkę i mleczko do ujarzmienia moich niesfornych włosów, cudownie pachnące mydełko i krem do twarzy poprawiający koloryt cery. I od razu lepiej!!!! Szkoda tylko, że nie kupiłam żadnej książki tak jak zamierzałam. Niestety, te zamówię przez Internet. W księgarniach są one towarem zdecydowanie luksusowym. A tak być nie powinno....

      Trzymaj się ciepło. kolorowych snów. Do usłyszenia...

alexbluessy : :