Komentarze: 1
Spałam 10 godzin bez przerwy!!! Sukces. Może teraz znowu za długo, ale czuję się jak nowo narodzona. Sen też miałam kolorowy...
Rozmawiałam z H. Dziwna pod koniec zrobiła się nasza rozmowa. Czasem nie wiem co jest na serio, a co nie. Podałam mu link do strony ze zdjęciami mojego miasta.... Powiedział, że wiedział, że jest piękne ale chciałby zobaczyć je na żywo. I dziewczynę mieszkającą tam też. Pierwsze na pewno mu się spełni. Co do drugiego to mam wątpliwości. Bo ta dziewczyna jest Wirtualna. I nawet jeśli ona może by i chciała to... To w tym cały jest ambaras żeby dwoje chciało na raz. Zostanie tak, jak jest. FOREVER. Tak mi się wydaje. Za dużo niedomówień, sprzeczności, może... To Wirtualny Świat czyni pewne rzeczy niemożliwymi...
Mój Wrocław. Kocham go i nienawidzę. Bardziej to pierwsze niż to drugie. Czasem mam go dość, ale to moje miasto. Przynajmniej na razie. Za co je kocham??? Za:
- gołębie na Rynku
- fontannę Źródło na Rynku, która nijak nie pasuje do jego zabudowy
- za kwiaciarnie na Placu Solnym, gdzie o każdej porze roku można kupić tulipany i słoneczniki
- mojego tatę
- jego setkę mostów
- olbrzymie korki- codziennie w tych samych miejscach
- wiecznie śpieszących się ludzi
- PRL, Siedem Kotów (K7), Piwnicę Stańczyka i Piramidę
- Radio KOLOR i jego Złote Przeboje (mogliby tylko więcej polskich, a mniej zagranicznych – szczególnie ABBY – puszczać)
- Bastion Sakwowy (Wzgórze Partyzantów) z jego romantycznymi alejkami
- Ogród Japoński – piękny szczególnie w maju i czerwcu („moich” miesiącach)
- Parki – pięknie ośnieżone zimą, cudnie zielone wiosną i latem, kolorowe jesienią
- Targi Zdrowia i Niezwykłości
- to, że mogę tu mieszkać
- kurz i brud na ulicach
- zapchane i brudne autobusy i tramwaje
Od rana mam bardzo dobry nastrój. Co prawda pod koniec rozmowy z H. trochę opadł, ale... Ale podczas smażenia naleśników wrócił. Włączyłam sobie głośno radio (KOLOR) i smażyłam naleśniki. Przy „YMCA” nie wytrzymałam i zaczęłam tańczyć z patelnią po kuchni. Ludzie z domu naprzeciwko musieli mieć niezły ubaw. Jeśli ktoś widział... A jest to dość prawdopodobne bo z kuchni mam wyjście na balkon co równa się dużym, przeszklonym drzwiom i jeszcze oknu – też dość sporemu. Taniec z patelnią odprawiłam razy kilka. Wesoło było. I pewnie jeszcze będzie. Naleśniki wyszły super! Chrupiące i rumiane. Mam swoją własną recepturę na ich przygotowanie. Cukier i cynamon robią swoje. Mniam mniam. Zjem je z nieco cierpkim dżemem z aronii produkcji maminej albo z podsmażonymi jabłuszkami... PYSZNY będzie obiadek. Do picia mleko pełne laktozy, która mi szkodzi. Ale co tam. Raz na jakiś czas można. Nawet za cenę cierpienia zaraz „po”. A przy okazji stwierdziłam rzecz straszną. Okropnie schudłam. Nawet nie wiem jak to się stało. Spodnie, które strasznie lubię, kiedy kupowałam je w zeszłym roku były nieco luźne. Dziś je założyłam i się przeraziłam. Wiszą na mnie! Takie luźne to nigdy nie były. Jem dużo, a chudnę. Ciekawe, bardzo ciekawe... Może mi się przemiana materii naprawiła...
...............................................................
W najbliższy poniedziałek mam egzamin ze słownictwa. Powinnam ostro zabrać się do roboty bo jest tego od cholery albo i więcej. Ale przerwa należy się każdemu. Ja swoją postanowiłam wykorzystać na przejrzenie skrzyneczki ze skarbami. Innymi słowy z listami, pocztówkami i wierszami również. Tak, tak, dostałam w swoim życiu kilka wierszy. kilka:1- taki jest stosunek. Tych kilka popełnił (albo gdzieś znalazł) pan D. Jednego dostałam już kilka dobrych lat temu, byłam wtedy w klasie maturalnej, od wirtualnego znajomego. Poznaliśmy się on-line przez zupełny przypadek. Potem znaliśmy się już normalnie jako że stał się chłopakiem mojej licealnej koleżanki. Poznali się przez Internet (częściowo za moim pośrednictwem) i byli ze sobą dość długo. Nie chcę nikogo obrażać, ale G. (ta moja koleżanka) zniszczyła to przez swoją zawiść, i zachowanie jakieś takie, nie na miejscu trochę. A Ł. (tak miał na imię) to był naprawdę fajny facet. Zanim jednak stał się facetem G. napisał dla mnie wierszyk, który rozbawia mnie do dziś. Po prostu wyję ze śmiechu jak go czytam. I dziś właśnie chcę WAM go pokazać.
Olciu ma kochana kiedy budzę się zawsze z rana nie widzę koło mnie twego cudnego ciała przeżywam ja wtedy okropne katusze, myślę sobie: jakoś sobie radzić muszę. Wciąż szukam twego nicka lecz wciąż słyszę „Olcia ma już za kim innym kompletnego bzika”. Moje serce zapłakało, moje ciało załamało, nad przepaścią sobie stało i nad sobą tak dumało. Wnet co widzę? Tak to ona, ino moja wymarzona, idzie sobie w moją stronę, o mój Boże już nie mogę. Będzie moja, tylko moja. Lecz co widzę? Ciągnie za sobą jakiegoś kowboja. Krzyczy do mnie „Cześć kochanie” a ten bencwał macha mi ręką na powitanie. Wnet mi piana cieknie z pyska, „o mój drogi obiję ja ci teraz ładnie pyska!”. Patrzę, a ten gach ucieka!, biegnę, krzyczę, lecę, już dobiegam. Nagle słyszę „mój głuptasie to jest mój kolega. Siedzimy razem w ławce w klasie.”. O ma zazdrość jest przeklęta, zdolna jest doprowadzić do nieszczęścia...
I jak się WAM podoba??? J
...........................................................
Mniej więcej o 18 zaczęłam się lekko denerwować. W końcu miała nadejść niespodzianka od Z. Moje zdenerwowanie objawiło się ściśniętym żołądkiem, zaciśniętym gardłem i... uśmiechem. Wynikało z tego, że nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Włączyłam ballady Gary’ego Moore’a i wytworzyła się taka fajna, przyćmiona atmosfera. Słuchałam i czekałam bardzo zaintrygowana. Już niedługo, jeszcze parę chwil... Jeszcze gg wzięło się i siadło i nawet nie mogłam przed tą nerwowością uciec w rozmowę. Z. twierdzi, że nie muszę się obawiać, ale przecież niecodziennie dostaje się niespodzianki od Znajomych-Nieznajomych, prawda?? Gary Moore grał, śpiewał, a czas się dłużył. Bardzo chciałam żeby było już „po”. Jak te wskazówki wolno się przesuwają...
...........................................................
Boże!!! Nie wiem co mam powiedzieć, co zrobić. Nie wiem, nie wiem, nie wiem. W życiu się czegoś podobnego nie spodziewałam. Nawet płakać nie mogę. Tak jakby nagle zabrakło mi łez. Raz się śmieję, raz chcę płakać... Mętlik mam w głowie. Bo wyobraźcie sobie, że osoba, którą znacie tylko z Chata i Telefonicznych Rozmów „od czasu do czasu” daje Wam OLBRZYMI kosz Waszych ulubionych kwiatów. Ja właśnie taki kosz dostałam. Kosz PIĘKNYCH, CZERWONYCH TULIPANÓW. Zamarłam, kiedy go zobaczyłam. Jest tak ciężki, że ledwo mogę go podnieść. Kwiaty są cudownie czerwone, gładkie, delikatne – tak, że strach ich dotknąć. Po prostu brakuje mi słów. Owszem marzyłam o tym, że może kiedyś dostanę bukiecik tulipanów. Ale mały bukiecik – kilka kwiatków. O całym KOSZU nawet nie śmiałam myśleć. I to tylko za to, że jestem „po drugiej stronie”. „Że nie odeszłam i nadal jestem”. Na pewno NIGDY nie zapomnę „Z., który dał mi BUKIET tulipanów”....
W pokoju mi teraz tak cudnie pachnie...
Spijcie dobrze Kochani. Ja nie wiem czy dzisiaj usnę...